Leopold Gottlieb, Portret Mieczysława Jakimowicza, 1907,
olej, płótno, 70 × 85,5 cm,
Muzeum Narodowe w Warszawie
Słownikowe wyjaśnienie terminu „dekadencja” mówi o „upadku dotychczasowych wartości moralnych, społecznych lub kulturowych” lub „ogóle ruchów artystycznych i prądów myślowych reprezentujących schyłkową fazę danej epoki”1, wiążących się – dodajmy – z poczuciem bezsensu, marazmu i niechybnie nadchodzącego końca; ale gdybym dla „dekadencji” miał znaleźć malarską definicję, bez chwili wahania wskazałbym portret Mieczysława Jakimowicza namalowany przez Leopolda Gottlieba.
Splunięcia niewarte
Dekadentyzm schyłku XIX wieku niczym heglowski „duch czasu” unosi się nad kawiarniami i pracowniami, odciskając piętno na niemal wszystkich dziedzinach sztuki. Dobitnie daje wyraz tym nastrojom poezja Kazimierza Przerwy-Tetmajera:
„Eviva l’arte! Człowiek zginąć musi —
Cóż, kto pieniędzy nie ma, jest pariasem
Nędza porywa za gardło i dusi —
Zginąć, to zginąć, jak pies, a tymczasem,
Choć życie nasze splunięcia nie warte:
Eviva l’arte!Eviva l’arte! Niechaj pasie brzuchy
Nędzny filistrów naród! My artyści,
My, którym często na chleb braknie suchy,
My, do jesiennych tak podobni liści,
I tak wykrzykniem: gdy wszystko nic warte,
Eviva l’arte! […]”2
A skoro tylko sztuka ma jeszcze sens, to w dekadenckim Krakowie przełomu wieków nostalgicznych portretów powstawało sporo. Wojciech Weiss maluje melancholików, z uwagą studiuje rozpalone gorączką oczy wyniszczonych suchotników, a Witold Wojtkiewicz utrwala profil zadumanego Zygmunta Skirgiełły. Mistrzynią portretów pełnych „psychologicznej głębi” jest oczywiście Olga Boznańska, potrafiąca z niezrównaną maestrią śledzić mroki młodopolskiej duszy.
A wszystko nie pozostaje oczywiście bez wpływu na młodego Leopolda Gottlieba.
„Wydaje się, że typ ekspresyjnego portretu, przedstawiającego wyrafinowaną, dekadencką, pogrążoną w melancholii postać, wyłaniającą się z ciemnego, nieokreślonego tła, łączący dogłębną psychologiczną interpretację twarzy z dynamicznym ujęciem rąk, reprezentowany, choć w odmienny sposób przez Weissa i Boznańską, wywarł istotny wpływ na wizerunki autorstwa Gottlieba”3
– konstatować będą badacze.
Jednak warto nadmienić, że Gottlieb nie przejmie maniery żadnego ze znanych mu twórców. Wypracuje indywidualną formułę portretową – doskonale zanurzoną w dekadenckim klimacie Krakowa przełomu wieków, a jednocześnie wolną od wtórności.
Gdyby chcieć głębiej zanurzyć się w tę mroczną otchłań, zasadnym byłoby pytanie: skąd dekadencja w fin-de-siècle’owym Krakowie? Z odpowiedzią przybywa nieprzeceniony Tadeusz Dobrowolski:
„W teorii polskiego modernizmu filozofię historii zastąpiła filozofia głębi. Uczucie osamotnienia, zjawisko alienacji, zwątpienie w sens bytu wyprzedzały […] egzystencjalizm. […] Pesymizm młodopolskiej generacji miał jedno ze swoich źródeł w filozofii Schopenhauera […], tego rodzaju poglądy trafiały na podatne podłoże psychiki kształtowanej w warunkach niewoli”4.
Czy Gottlieb czytał Schopenhauera – nie wiem, ale patrząc na jego wczesne prace, bez trudu mogę wyobrazić sobie młodego artystę zakreślającego stępionym wieloma szkicami ołówkiem zdania takie jak chociażby: „od pozornie błahych historyj zależy oczywiście byt i charakter pokolenia”5.
Jak szwagier ze szwagrem
Leopold Gottlieb w momencie wykonywania portretu mężczyzny obejmującego oparcie krzesła ma dwadzieścia osiem lat. Dzieciństwo spędził w rodzinnym Drohobyczu, korzystając z uroków bycia synem naftowego barona Izaaka Gottlieba i Felicji z Tiegermanów. Nie dorastał sam. Wśród jedenaściorga rodzeństwa trzej bracia – Maurycy, Filip i Marcin – przejawiali artystyczne ciągoty, a finalnie – zostali malarzami. Siostra Jadwiga, choć sama nie chwytała za pędzel, to jednak wyszła za malarza, i to nie byle jakiego, bo… właśnie za bohatera tej opowieści – Mieczysława Jakimowicza6.
Zanim Leopold Gottlieb sportretował szwagra, opuścił pracownię Jacka Malczewskiego w krakowskiej akademii, w której studiował w latach 1896–19027, i wyjechał do Monachium, gdzie konsultował swoje prace u Ažbego. Następnie ruszył nad Sekwanę8, aby stać się niebawem jednym z przedstawicieli międzynarodowego środowiska École de Paris. Poznał osobiście Olgę Boznańską, uścisnął dłoń Eugeniusza Zaka i zapewne niejeden toast wzniósł z Eliem Nadelmanem. Obrazy Gottlieba spotykały się z przychylnością. Od 1904 roku wystawiał na pokazach Salonu, Salonu Niezależnych, Salonu Jesiennego, Salonu Société Nationale des Beaux-Arts9. Jeśli nawet udaje się zrekonstruować listę prac wówczas pokazywanych, dochodzimy do smutnego wniosku, że niemal żadna z nich się nie zachowała.
Pomiędzy sukcesami celebrowanymi w artystycznym środowisku Montparnasse’u, w Krakowie zawiązuje, ramię w ramię z Wlastimilem Hofmanem, Janem Rembowskim, Witoldem Wojtkiewiczem i szwagrem – Grupę Pięciu. Wystawiali w Krakowie, Lwowie, Wiedniu, Berlinie i Warszawie10, i choć grupa określana bywa jako „efemeryczna”11, było to w istocie starcie Dawida z Goliatem, bo młodzi twórcy oscylujący wokół symbolizmu chcieli stanowić przeciwwagę dla elitarnego Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”, przeważnie niechętnym okiem spoglądającego na „literaturę” w malarstwie. Na łamach krakowskiej prasy pojawiły się recenzje i omówienia. Drobnym pismem, zaczerniając całe szpalty, krytycy komentowali:
„Od razu było jasnym, że dążenia tych artystów [związanych z Grupą Pięciu] nie ograniczają się do oddania zewnętrznych form natury, lecz że formy te są do wypowiedzenia czegoś głębszego”12.
W przypadku portretu Jakimowicza trudno przypuszczać, by mogło być inaczej.
Z rozmysłem
W 1907 roku krytyk Wankie doceniał:
„[…] umyślnie w karykaturze utrzymane prace bardzo już wytrawnego portrecisty. Malarz dla ułatwienia sobie zadania trzyma się plakatowego stylu, oczywiście z rozmysłu i tendencyjnie”13.
Pochwały były zasłużone, bo Leopold Gottlieb miał już w swoim dossier sporo udanych portretów, a wszystkie zalety jego krystalizującego się stylu i sumę warsztatowych doświadczeń prezentuje właśnie portret Mieczysława Jakimowicza.
Swobodna poza modela i asymetryczna kompozycja kadrowana w sposób niemal nonszalancki dowodzi, jak daleko odszedł od ikonograficznego schematu. Cieniutko kładziona farba, ujawniająca niekiedy sploty płótna, odciąża obraz mimo zawiesistej kolorystyki. Piękne oliwkowe zielenie kontrapunktowane są głębokimi brązami, a rozproszone światło pozwala uniknąć gwałtownego modelunku, delektując się rozległymi płaszczyznami dającymi efekt owego „plakatowego stylu”. Dekoracyjna płaskość plamy rodzi skojarzenia z francuskimi nabistami, których Gottlieb mógł zobaczyć podczas przyjazdu do Paryża w 1904 roku14. Powinowactw szukałbym w zestawieniu chociażby z portretem Édouarda Vuillarda pędzla Félixa Vallottona czy wczesnymi pracami samego Vuillarda.
Kiedy w 1905 roku Grupa Pięciu po raz pierwszy pokazała malowane przez jej członków portrety, recenzent skryty pod inicjałem W komentował na łamach „Nowej Reformy”, że:
„[…] w sposobie rysowania i pojmowania malarskiego zadania widać artystę zdającego sobie jasno sprawę z tego, dokąd dąży i co wyrazić pragnie. […] technika młodego malarza nie zaleca się obfitością środków. Operuje on na płótnie ilościami bardzo małymi, ale wynagradza to siłą ekspresji artystycznej. […] niepodobna nie przyznać im wysokiej artystycznej wartości, a autorowi talentu”15.
Małe ilości to nie tylko dążenie do upraszczania kompozycji, odziedziczone po dalekowschodniej grafice amor vacui, która upodobała sobie miłość do pustych przestrzeni, rozumianych nie jako brak, a jako aktywny komponent malarskiej układanki, lecz także rezygnacja z postimpresjonistycznych impastów grubo kładzionej farby dającej niemal reliefowy efekt.
Że artysta działa „z rozmysłem”, nie można mieć wątpliwości wobec analogii z – powstałym około trzech lat później – wizerunkiem innego malarza – Wacława Borowskiego. Łączą je dekoracyjny rysunek operujący znacznymi uproszczeniami, posępna gama barwna i melancholijny nastrój. Te ekspresyjne portrety stanowią trzon wczesnej twórczości malarskiej Gottlieba16. Zdolność do ewokowania nastroju i predylekcja do metaforyzowania zapowiadają już mający niebawem nastąpić etap związków malarza z symbolizmem.
Z czasem język portretowy Gottlieba będzie ewoluował: przez ekspresyjnie okonturowane plamy nasyconych, dźwięcznych barw, aż po liryczne opalizujące wizerunki (Portret pani Błeszyńskiej). Wacław Husarski pisał niemal wiek temu o „wyłaniającej się wizji własnej, subtelnej, o podkładzie uczuciowym”17, choć „podkładu uczuciowego” nie odmówiłbym i jego wcześniejszym pracom.
Nuta odrębna
Prawdopodobnie rok przed tym, jak Gottlieb sportretował Jakimowicza, to Jakimowicz namalował Gottlieba. W 1906 roku wizerunek jego szwagra wystawiony był na wiedeńskiej wystawie grupy, a rok później zreprodukował go periodyk „Nasz Kraj”18. Zaginiona dziś praca znana jest jedynie z czarno-białej ilustracji prasowej. Niewiele można więc powiedzieć o kolorystyce, ale jedno rzuca się od razu w oczy. Jakimowicz operuje gwałtownym światłocieniem. Obraz pogrążony jest w posępnym mroku, z którego – mocą jakiegoś niemal caravaggiowskiego punktowego światła – wyłaniają się nagle zapadły policzek Gottlieba, wyraziście zarysowany łuk jego nosa, pociągła broda, głębokie oczodoły i wypukle sklepione czoło. Z dandysowskim wdziękiem godnym Oscara Wilde’a na skroń modela zsuwa się kręcony pukiel.
I jeśli trzymać się wilde’owskiej opozycji sztuka–życie, to przyznać należy, że to właśnie sztuka ma u Jakimowicza pierwszeństwo. Malarz – jak dostrzegają recenzenci już w 1907 roku – „przechodzi mimo szumiącego strumienia życia”, ale „nieuchwytną treść jego obrazów wyraża poeta i muzyk”19. Malarstwo zmarłego w wieku zaledwie trzydziestu sześciu lat Mieczysława Jakimowicza już w okresie międzywojennym spotykało się z uznaniem; dostrzegano, że:
„[…] dźwięczy nuta odrębna w znaczeniu środków malarskich i nastroju ogólnego. Są to prześliczne harmonje czarnych i szarych plam, spokojnych, uproszczonych i w linji, i w tonie”20.
Krótkie życie siostrzeńca Władysława Reymonta21 zaowocowało wieloma dziełami, w przytłaczającej większości – zaginionymi. W zbiorach warszawskiego Muzeum Narodowego znajduje się autoportret artysty wykonany kredkami, tuszem i ołówkiem. Miejsce i data powstania pracy zostały określone ręką samego twórcy – Paryż, 1912 rok. I choć nie jest to już tak dekadencki wizerunek jak olejny konterfekt przygotowany przez szwagra pięć lat wcześniej, rys podobieństwa jest uderzający. Jak widać – wszystko zostaje w rodzinie.
Człowiek zginąć musi
Mniej więcej w tym samym czasie – i bliźniaczej technice – wykonany zostaje niewielkich wymiarów rysunek Pocałunek. Kompozycyjnie wydaje się bliski portretowi sprzed pięciu lat – asymetryczny układ, dekoracyjne przeplecenie dłoni przez oparcie krzesła, i tylko samotność z wizerunku malowanego przez Gottlieba tutaj ukryta jest pod gęstwą włosów tajemniczej istoty. Niepokój pozostaje ten sam.
Zmarły w 1917 roku Jakimowicz jako zapalony neoromantyk szczególnym kultem otaczał dzieła Juliusza Słowackiego22. Nie on jeden. Dzieła autora Balladyny inspirowały przecież Witolda Pruszkowskiego, Jacka Malczewskiego czy młodego Tymona Niesiołowskiego. Historia lubi jednak płatać figle i zamiast z lirykami Słowackiego Jakimowicz łączy mi się w pamięci z Przerwą-Tetmajerem, wszakże: „Eviva l’arte! Człowiek zginąć musi”.
Bibliografia:
1. Brus-Malinowska B., Malinowski J., W kręgu École de Paris. Malarze żydowscy z Polski, Warszawa 2007.
2. Brus-Malinowska B., Malinowski J., Kisling i jego przyjaciele, Warszawa 1996.
3. Dobrowolski T., Malarstwo polskie ostatnich dwustu lat, Wrocław 1976.
4. Kapera J.K., Mieczysław Jakimowicz. Szkic biograficzny, Nowy Jork 2005.
5. Niewiadomski E., Malarstwo polskie XIX i XX wieku, Warszawa 1926.
6. Piotrowski J., Młoda sztuka polska, „Tygodnik Ilustrowany” nr 24, 1906.
7. Przerwa-Tetmajer K., Eviva l’arte!, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/eviva-l-arte.html (dostęp: 17.11.2022).
8. Schopenhauer A., Psychologia miłości, Warszawa 1903.
9. Słownik artystów polskich, t. 2, red. J. Maurin-Białostocka, Warszawa 1975.
- Dekadencja, hasło w: Słownik języka polskiego, https://sjp.pl/dekadencja (dostęp: 17.11.2022). ↩
- K. Przerwa-Tetmajer, Eviva l’arte!, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/eviva-l-arte.html (dostęp: 17.11.2022). ↩
- B. Brus-Malinowska, J. Malinowski, W kręgu École de Paris. Malarze żydowscy z Polski, Warszawa 2007, s. 74. ↩
- T. Dobrowolski, Malarstwo polskie ostatnich dwustu lat, Wrocław 1976, s. 102. ↩
- A. Schopenhauer, Psychologia miłości, Warszawa 1903, s. 12. ↩
- Słownik artystów polskich, red. J. Maurin-Białostocka, t. 2, Warszawa 1975, s. 423. ↩
- B. Brus-Malinowska, J. Malinowski, Kisling i jego przyjaciele, Warszawa 1996, s. 92. ↩
- Słownik artystów polskich, op. cit., s. 424. ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem. ↩
- T. Dobrowolski, op. cit., s. 151. ↩
- J. Piotrowski, Młoda sztuka polska, „Tygodnik Ilustrowany” nr 24, 1906. ↩
- Cyt. za: Słownik artystów polskich, op. cit., s. 424. ↩
- B. Brus-Malinowska, J. Malinowski, W kręgu… op. cit., Warszawa 2007, s. 71. ↩
- Ibidem, s. 73. ↩
- B. Brus-Malinowska, J. Malinowski, Kisling…, op. cit., s. 92. ↩
- Słownik artystów polskich, op. cit., s. 425. ↩
- J.K. Kapera, Mieczysław Jakimowicz. Szkic biograficzny, Nowy Jork 2005, s. 50. ↩
- Cyt za: Ibidem, s. 115. ↩
- E. Niewiadomski, Malarstwo polskie XIX i XX wieku, Warszawa 1926, s. 333. ↩
- J.K. Kapera, op. cit., s. 9. ↩
- T. Doborowski, op. cit., s. 151. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Jean-Étienne Liotard „Śniadanie rodziny Lavergne” - 19 lipca 2024
- Alfons Karpiński „Portret malarzy w Jamie Michalikowej” - 31 maja 2024
- Carmen jak malowana - 23 maja 2024
- Witold Wojtkiewicz „Portret Lizy Pareńskiej” - 15 marca 2024
- Stanisław Masłowski „Wschód księżyca” - 1 marca 2024
- Deszcz nad Como. Lombardzkie wojaże - 8 grudnia 2023
- Księżniczka na Parnasie. Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej - 17 września 2023
- Giovanni Francesco Penni zw. il Fattore „Święta Rodzina ze św. Janem Chrzcicielem i św. Katarzyną Aleksandryjską” - 7 września 2023
- Paris Bordone „Wenus i Amor” - 28 sierpnia 2023
- Co słychać u Vermeera? - 8 sierpnia 2023