Chyba żaden inny marszand nie mógłby konkurować z nim na liczbę wizerunków. Modigliani, Utrillo, Derain, Kisling, Vallotton, Foujita, Zamoyski, Zadkine, nawet Picasso – uwieczniali go najwięksi artyści Montparnasse’u drugiej i trzeciej dekady XX wieku. Najczęściej nie tylko jego, lecz też ukochaną. Ich portrety – malowane, rzeźbione i szkicowane – byłyby materiałem na rewelacyjną wystawę. Leopolda Zborowskiego i Annę zwaną Hanką znał cały ówczesny awangardowy Paryż, lecz dość szybko o nich zapomniał.
Dziś to nazwisko pojawia się w kontekście burzliwej i krótkiej historii życia i twórczości Amedeo Modiglianiego; chyba żadna wystawa jego prac ani album nie obędzie się bez tej pary. Czasem wspomną o nich także badacze i entuzjaści twórczości Chaïma Soutine’a. I tyle. Niby doceniani, ale trochę lekceważeni, ot, handlarz obrazami i pani domu, okazjonalna modelka. W Polsce praktycznie nieznani. To zadziwiające, że jedyni polscy marszandzi z prawdziwego zdarzenia – a nawet więcej, bo śmiało można mówić o nich jako przyjaciołach artystów i o mecenasach – zapadli w zbiorową niepamięć. W latach 20. chyba żaden z przyjeżdżających z Polski artystów i literatów nie ominął Galerii Zborowski przy rue de Seine i mało który nie korzystał z kontaktów i szerokiego gestu Leopolda… Włącznie z Jarosławem Iwaszkiewiczem, w gustach raczej konserwatywnym i stroniącym od nadto plebejskiej atmosfery Montparnasse’u:
„U handlarza obrazów Leopolda Zborowskiego, przezacnego, dziwacznego człowieka, zetknąłem się ze sztuką współczesną, którą przyswajałem z pewną trudnością. Zborowski garściami wyciągał zza pieca zwoje obrazów Utrilla, Modiglianiego, Kislinga, Deraina, Vlamincka”.
Również hojnie sponsorował, wspomagał, udzielał bezzwrotnych pożyczek. Kogo nie było wśród gości i dłużników handlarza obrazów…!
Zborowscy powinni błyszczeć jak diamenty. A tymczasem spadła na nich kurtyna milczenia. Leopold zmarł przedwcześnie, szkoda, może napisałby książkę niczym Moja galeria, moi malarze Kahnweilera. Anna dożyła roku 1973 – i przez te dziesiątki lat w Paryżu, w którym Polaków nigdy nie brakło, nikt nie zadbał o to, by nakłonić ją do spisania wspomnień o niej samej, o Leopoldzie, ich środowisku, przyjaciołach. Nikt nie zadbał o to, by zgromadzić i zachować dokumenty, korespondencję. Napisała Trois ans avec Modigliani, skromne czterdzieści stron. A mogłaby tyle jeszcze opowiedzieć… Dziś odtwarzanie tych biografii i realiów jest pracą mrówczą i frustrującą. Dopiero przed kilku laty powstała pierwsza książka im poświęcona – wielkie uznanie dla autorki, Lili Dmochowskiej. Oby to był początek badań, nie koniec. Wskutek tych zaniedbań biografie Zborowskich są pełne luk, pytań i wątpliwości.
On
Podobno urodził się w Zaleszczykach w 1889 roku, ale niektórzy twierdzą, że może pochodził z Krakowa. Dokumentów brak, informacje o rodzinie są nadzwyczaj skąpe, chociaż wiadomo, że mógł liczyć na jej wsparcie, dopóki Wielka Wojna nie podzieliła Europy. Dwaj bracia wyemigrowali do Ameryki, jeden z nich pojawiał się później w jego życiu, ale wychowywała go podobno starsza siostra.
Zborowski był mizernego zdrowia – reumatyk o słabym sercu. Mówiono, że Żyd, ale dowodów nie ma. Pewne jest natomiast, że był on romantykiem o lewicowych, anarchizujących przekonaniach. W wieku dwudziestu czterech lat przyjechał do Paryża, być może w ślad za Kazimierzem Czechowskim – słynnym anarchistą, członkiem PPS Frakcji Rewolucyjnej, który został wydalony z Austro-Węgier. To jego żoną, a raczej wdową po nim będzie Lunia, wielokrotnie malowana przez Modiglianiego, więc pewnie i dobrze znana Zborowskim. Leopold w Paryżu zamierzał szlifować język, ale przede wszystkim poznawać sztukę w Luwrze i słuchać wykładów na Sorbonie.
Czuł się poetą, a zamierzał zostać krytykiem artystycznym. Przesiadywał w kawiarniach, wsiąkał w międzynarodową awangardową atmosferę Montparnasse’u. Pobyt finansowali rodzice, o których wiemy tyle tylko, że są poddanymi c.k. Austrii.
Ona
Anna Sierzpowska była od Leopolda starsza o cztery lata, pochodziła ze zubożałej szlachty. Była sierotą, ale jej wuj (znany lubelski lekarz) zatroszczył się o staranne wychowanie i edukację. Anna przez kilka lat uczyła geografii w żeńskim gimnazjum w Lublinie, ale gdy w 1910 roku z wujem odwiedziła Paryż, poczuła, że to jej miejsce na ziemi. Niebawem przyjechała na dłużej. Nie wiemy, jakie miała plany. Zapewne i tu udzielała lekcji. Z racji dobrych manier, siły charakteru i niewymuszonego stylu bycia przez wielu była uważana na arystokratkę.
Anna i Leopold poznali się na początku sierpnia 1914 roku w Café de la Rotonde przy bulwarze Montparnasse. Gdy wybuchła wojna, a Leopold, poddany Franza Josepha, nagle wroga Francji, został zamknięty w obozie, Anna podupadła na zdrowiu, straciła kontakt z rodziną oraz środki utrzymania. Po zwolnieniu z obozu Leopold wrócił do Paryża i próbował zarabiać, handlując książkami i ładnymi drobiazgami. W 1915 roku znów spotkał się z Anną, znów przypadkiem.
Niebawem razem zamieszkali. On jako bukinista nawet nieźle sobie radził. Podobno zrobił świetny interes na jakiejś miniaturze Bouchera, którą kupił za grosze (nota bene, pożyczone), a sprzedał za niezłe pieniądze. Potem wykupił w prefekturze patent sprzedawcy, zaprzyjaźnieni malarze dali mu kilka obrazów w komis, i tak się zaczęło.
Przez blisko dwadzieścia lat wspierał, promował, opiekował się całymi zastępami artystów, bardziej lub mniej zdolnych, najczęściej żydowskich i biednych jak myszy, ale także prawdziwymi gwiazdami. Zawsze razem z Anną. Skromne mieszkanie Zborowskich przy rue Joseph Bara 3 – raptem dwa pokoje! – przez lata było jednocześnie malarskim atelier, magazynem obrazów, schroniskiem i jadłodajnią dla artystów.
Najsilniej ich nazwisko związało się z Modiglianim. Francis Carco pisze we wspomnieniach z szalonych lat bohemy Montparnasse’u, że to Anna pierwsza nawiązała kontakt z Modim, miała mu pozować do portretów, a jako zapłatę dostać jeden z nich – tyle że malarz wszystkie szybko spieniężył. Ona mu jednak wielkodusznie wybaczyła i obdarzyła przyjaźnią. Ładna historyjka, ale nieprawdopodobna: gdyby sprzedawanie obrazów szło tak gładko, marszandzi nie byliby potrzebni… W rzeczywistości to w Café de la Rotonde w 1916 roku Modigliani nieoczekiwanie zaproponował współpracę Zborowskiemu, przedtem oświadczając publicznie, że zrywa ze swym dotychczasowym marszandem, Paulem Jourdainem.
Był to raczej kaprys nieobliczalnego malarza niż przemyślana decyzja. Leopold zgodził się. Szczegóły umowy są dobrze znane: Modigliani otrzymywał piętnaście franków dziennie, farby i inne materiały malarskie, miał opłacone mieszkanie i modelki, a Zborowski przejmując jego dzieła, zobowiązał się zabiegać o klientów, wystawy i dobre słowo krytyków sztuki i dzielić się ewentualnym zyskiem. Dzięki tej umowie w ciągu kilku lat powstało około 200 portretów i aktów. Zborowscy większy pokój swego mieszkania oddali na pracownię. Okazywali wielką cierpliwość – i chyba prawdziwe przywiązanie – artyście, który nie był łatwy w życiu codziennym. Modigliani był wybuchowy, drażliwy, kapryśny, autodestrukcyjny, do tego gruźlik, alkoholik, narkoman i lekkoduch zdolny przepuścić każdą sumę. A klienci nieczęsto dawali się skusić. W trudnych czasach wojennych Zborowscy nieraz miewali trudności z dotrzymaniem umowy. Anna wspominała:
„Wśród malarzy panowała wielka nędza. Żeby się najeść, schodziłam czasem do sklepu i kupowałam kilo czerwonej fasoli, którą dzieliliśmy się z Modim”.
A Carco dodaje:
„Cóż to był za typ ten Zborowski! […] mimo iż sam przymierał głodem, ustawicznie łamał sobie głowę, by ulżyć nędzy artystów, których podziwiał”.
Gdy brakowało pieniędzy na zatrudnienie modeli, sami pozowali. Raczej do legendy należy zaliczyć opowieść o tym, że Leopold zanosił do lombardu przywiezione z Krakowa futro albo „skromne klejnoty żony” (bo czy rzeczywiście było jakieś futro i kosztowności?), ale wiadomo, że czasem z braku gotówki zastawiał obrazy Kislinga i Deraina czy bardziej cenionych artystów u bogatego kolekcjonera Nettera, mieszkającego w tej samej kamienicy. Podobno grywał w pokera i na wyścigach konnych, nieraz szczęście dopisywało, ale wygrane szybko się rozchodziły, bo i on nie był człowiekiem praktycznym, miał szeroki gest.
Krok po kroku, udało mu się jednak wypromować Modiglianiego, nawet urządził mu – jedyną za życia malarza – wystawę w Paryżu. Jak pisze Jean-Paul Crespelle:
„Zborowski okazywał w handlu obrazami wybitny talent; wmawiał malowidła nawet kupcom tej dzielnicy, którzy raczej niechętnie sięgali do kieszeni. Mimo wojny i mimo załamania na rynku sztuki zdołał podnieść stawkę Modiglianiego – w latach 1916 do 1920 – z 50 franków do 450 za portret”.
W 1919 roku udało się Zborowskiemu zorganizować wystawę „swoich” i zaprzyjaźnionych malarzy w Londynie, u braci Sitwell. Wielkie przedsięwzięcie, na imponującej liście obecności znaleźli się między innymi: Zadkine, Archipenko, Picasso, Matisse, Derain, Vlaminck, Marcoussis, Léger, Friesz, Valadon, Utrillo, Modigliani, Kisling, Soutine. Wystawa odniosła połowiczny sukces – nie komercyjny, chociaż część prac udało się sprzedać, ale jako skandal i sensacja, co za jakiś czas zaczęło procentować. Był więc Zborowski marszandem z prawdziwego zdarzenia, obdarzonym artystyczną intuicją, a jednak nietypowym, bo zadowalał się małym procentem, większość zysku oddając malarzom.
Anna mawiała, że miłość Leopolda do sztuki była „śmiertelną i nieuleczalną chorobą”. Ona sama, kobieta silna, odważna i niezależna, pozostała niezasłużenie w zupełnym cieniu. Angażowała się w opiekę nad artystami, z którymi Leopold podpisywał kontrakty – a nie należeli oni do łatwych podopiecznych, zżerani ambicją, nostalgią, alkoholem i chorobami. W dramatycznym roku 1919 właściwie wszystko spoczęło na jej barkach: prowadzenie interesów, opieka nad pogrążonym w depresji Amedeo, chorym Leopoldem i ciężarną Jeanne Hébuterne.
Mocniej niż mąż stąpała po ziemi, ale była skłonna do poświęceń i znoszenia dotkliwego niedostatku. Prowadziła korespondencję, negocjowała, woziła obrazy do klientów, egzekwowała należności i pilnowała wypłat. A jeśli brakło funduszy na opłacenie zawodowych modelek, pozowała przez wiele godzin do portretów, szkiców oraz aktów, co w tamtym czasie nie należało do akceptowalnych zachowań przyzwoitej kobiety.
Moda i popyt na obrazy Modiglianiego przyszły zbyt późno, aby sam malarz mógł się nimi nacieszyć. Także Zborowscy niewiele na tym zarobili, zbyt szybko wyzbyli się jego obrazów; ale to wiemy dziś, łatwo mówić z perspektywy czasu… Interes życia zrobił Leopold na pracach innego malarza, choć i tak dał się przy tym trochę oskubać. Dziś rzadko pamięta się o tym, że Zborowski wspierał i wylansował Soutine’a. Oddajmy sprawiedliwość: największą zasługę ma w tym jednak Modigliani, ponieważ to on jeden widział w swym przyjacielu Chaïmie geniusza i to on przekonał Leopolda, żeby wziął go pod skrzydła, mimo że oboje z Anną nie lubili tego „gbura”, „głodomora Montparnasse’u”. Zresztą mało kto, poza Modim, potrafił go znieść. Niechęć była wzajemna, a relacja trudna. I był Soutine chyba jedynym artystą z tego kręgu, który ani razu Zborowskich nie sportretował. Ale wspierali go i promowali konsekwentnie, a ostatecznie to właśnie sprzedaż jego płócien, upchniętych po kątach mieszkania, przyniosła im spore zyski, a Leopoldowi sławę odkrywcy talentów.
Podobno cieszył się jak dziecko z sukcesu. Miał galerię, która przyciągała artystów i klientów, wielki samochód i mógł szastać pieniędzmi do woli. Hulał, rozdawał, zapraszał, obdarowywał. Lubił się dzielić. Niewyczerpana skarbonka dla będących w potrzebie i dla naciągaczy: otwierał artystom kredyty w restauracjach i sklepach, opłacał leczenie i wyjazdy „ku pokrzepieniu”. Kupił niewielką posiadłość w Le Blan nad rzeką Creuse, która stała się rodzajem prywatnego domu pracy twórczej, gdzie w świętym spokoju mogli przemieszkiwać i malować „jego” artyści, zwłaszcza Soutine. Światowy kryzys i nagłe załamanie rynku sztuki zakończyły okres powodzenia. W 1931 roku galeria zbankrutowała, a Leopold coraz bardziej podupadał na zdrowiu. „Ja – to znaczy moja żona – gdyż ja ciągle jestem bezczynny – ledwo zarabia dla nas na życie”. Zborowski umarł w roku 1932, w wieku zaledwie czterdziestu trzech lat.
W spadku pozostawił już tylko długi. Podobno z opresji uratował Annę André Derain, który podarował jej kilka obrazów. Sprzedała je i wyszła na prostą. To koniec galerii, koniec marki „Zborowski”.
Ich biografie pełne są luk i niedopowiedzeń, za to wizerunków co niemiara. Jak naprawdę wyglądał Leopold? Anna pisała, że miał niezwykłe brązowe oczy rzucające zielone błyski, a jego kości policzkowe „zdradzały słowiańskie pochodzenie”. Inni mówili o bladej twarzy, brodzie „jak futro bobra” i „dobrych oczach o zmęczonym spojrzeniu”, co zdają się potwierdzać fotografie, pokazując spokojnego, łagodnego mężczyznę. Jest przyjazny i trochę wycofany. Modigliani widział go ostrzej, jak to on: twarz smuklejsza, sumarycznie potraktowana, rzeźbiarsko cięta, jakiś rys chłopięcej przekory w zmrużonych oczach i drobnych ustach. Ale rys łagodności jest zawsze obecny, lekki uśmiech, niewzruszony spokój, nutka melancholii, może romantyzmu. Leopold u Deraina jest szlachetny i poważny, na obrazach Kislinga i Weissberga raczej zamknięty w sobie, wycofany. Nieustannie wygląda na dobrego człowieka. Tylko Picasso, przez filtr swojej nieokiełznanej natury, zobaczył w nim coś niepokojącego, drapieżnego, chyba wbrew realiom. Natomiast formista Zamoyski pokazał Zborowskiego jako twardego i bezkompromisowego.
Anna także ma twarzy wiele, aż nadto, samych obrazów Modiglianiego kilkadziesiąt. Każdy malarz zobaczył w niej co innego, a raczej przefiltrował przez swoją manierę, chociaż wszyscy podkreślali szlachetność rysów i postawy, dumę, siłę charakteru i dystyngowane maniery. Modi, jak to miał w zwyczaju, wyciągnął i wyszczuplił jej sylwetkę. Twarz zapisał w wydłużonym owalu lub trójkącie, szyja – nieskończenie długa, chociaż nie nazwalibyśmy jej chyba łabędzią – jest solidna jak kolumna, głowa na niej mocno osadzona, oczy w migdał wykrojone, długi nos afrykańskiej albo cykladzkiej rzeźby. Najpiękniejszy chyba portret to ten w czarnej sukni: manierystycznie wygięta sylwetka opiera się na poręczy kanapy, spływa, prawie niezauważalnie – może trochę ironicznie? – uśmiecha się drobnymi ustami i nie tyle pustymi, co widzącymi inaczej oczyma. A znów oczy szeroko otwarte ma na śmiałych, wyzutych z konwencjonalnych pozorów wstydliwości aktach, które wywołały skandal na paryskiej wystawie.
Mojżesz Kisling dostrzegał u Anny zwłaszcza wielkie czarne oczy w trochę smutnej, a trochę groźnej twarzy. Dramatycznie, prawie poziomo zarysowane brwi i mocny zarys brody dają wyraz zdecydowanemu charakterowi modelki, potwierdzając to, co o niej wiemy. Maurice Utrillo rozmył jej twarz, rozlał, tylko te brwi i oczy przypominają tamtą mocną kobietę. Który z nich był najbliżej prawdy…?
Fascynująca para. Oboje podziwiamy, a Leopolda chybabyśmy i polubili. Chociaż trzeba wspomnieć o pewnym cieniu, który na nich pada: zapewne przyłożyli rękę do puszczenia w obieg falsyfikatów Modiglianiego. Podobno Annie zdarzało się, chyba świadomie, w latach 30., gdy nagle Modi stał się modny i ceniony, stwierdzać autentyczność podróbek. Zapewne nie bezinteresownie… Ale Leopolda w to nie mieszajmy: jeśli popełnił coś nie całkiem uczciwego, to kierowała nim raczej dobroć serca: po śmierci Amedeo i Jeanne Hébuterne z inicjatywy Zborowskiego koledzy malarze dokończyli przynajmniej kilka nieukończonych obrazów w zbożnym celu: zebrania funduszy dla małej Jeanette, osieroconej przez oboje rodziców. Samotni i bezradni zawsze mogli na niego liczyć. Podobno opłacał też pobyt kilkunastu znalezionych na ulicy bezpańskich psów w pensjonatach dla zwierząt. Ten rys dobroci wydaje się być – obok miłości do sztuki – kluczem do osobowości Leopolda Zborowskiego.
1. Cachin F., Ceroni A., Tout l’œuvre peint de Modigliani, Paris 1972.
2. Carco F., Przyjaciel malarzy, tłum. J. Rylska, Kraków 1958.
3. Crespelle J.-P., Montparnasse w latach 1905–1930, tłum. E. Bąkowska, Warszawa 1989.
4. Dmochowska L., Leopold Zborowski: główny bohater historii o Modiglianim i artystach paryskiej cyganerii, Kraków 2014.
5. Iwaszkiewiczowie A. i I., Listy: 1922–1926, oprac. M. Bojanowska, E. Cieślak, Warszawa 2012.
6. Sichel P., Modigliani, tłum. M. Skibniewska, Warszawa 1971.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Caspar David Friedrich „Kredowe skały na Rugii” - 6 grudnia 2024
- Bonjour, Monsieur Gauguin! - 23 października 2024
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021
Świetny artykuł. Bardzo dobrze można się przenieść do czasów Modiglianiego, Zborowskiego Kislinga itd. Jednocześnie informacje rzetelne i ścisłe.
Dziękujemy za Państwa wysiłek.
Galeria Hybryda
Zdjęcia robią duże wrażenie, widać jak się zmienia budowa twarzy u ludzi na przestrzeni czasu. Kawał dobrej roboty zrobiliście. Dziękuję za ciekawy materiał. Podziwiam.