Felis catus, kot domowy, to jedno z najdawniej udomowionych zwierząt. Przynajmniej od pięciu, sześciu tysięcy lat – może i dłużej – żyje z człowiekiem, a może raczej obok człowieka i jego domu. W starożytnym Egipcie zwierzę święte, w Europie przez dziesiątki wieków stworzenie tyleż użyteczne co niebezpieczne i budzące lęk, wreszcie domowy pupil. W sztuce odnajdziemy odbicie całej tej ewolucji: od kotów dostojnych i tajemniczych, przez dzikie i łowne po przymilne futrzaki i leniwe piecuchy. Na jednym krańcu skali imponująca egipska bogini, na drugim kiczowate kociaki-słodziaki zaludniające popkulturę.
Egipt kota ubóstwił. Dobra bogini Bastet patronująca miłości, radości, muzyce, tańcom i domowemu ognisku ma na kobiecym ciele kocią głowę albo całkiem przybiera kształt zgrabnej kotki.
Egipcjanie koty mają za zwierzęta święte, czuwające nad domostwami, dbają o nie i chronią, a po śmierci mumifikują. Każde znaczące muzeum archeologiczne ma w swej kolekcji nie tylko jakąś urokliwą figurkę Bastet, ale i wzruszające kocie mumie.
Grecy i Rzymianie kota ani nie czczą, ani nie ignorują. Podobno podczas walki bogów olimpijskich z potworem Tyfonem, gdy bogowie salwowali się, przybierając postać różnych zwierząt, Artemida miała zmienić się w kotkę – ale ten mit nie znalazł odbicia w sztuce. Kot żyje gdzieś obok, kręci się koło domu, wygrzewa na południowym słońcu, oczywiście poluje. Zaświadczają o tym liczne mozaiki pompejańskie.
W świecie judeochrześcijańskim kot znika z kręgu zainteresowań. Biblia, w której co i rusz spotykamy jakieś zwierzęta: bydło, owce, świnie, lisy, psy, ryby, węże, ptaki… o kotach milczy. Pojawiają się tylko raz, gdy w Księdze Barucha mowa o posągach pogańskich bożków:
„Na ciała i głowy ich zlatują nietoperze, jaskółki i inne ptaki, i koty po nich łażą” (Ba 6,19–21).
Tylko tyle. Nikt jeszcze przekonująco tej nieobecności kotów nie wyjaśnił. A skoro Pismo Święte ich nie zauważa, do chrześcijańskiej sztuki przebijają się długo i z trudem. Co gorsza, w średniowieczu padają ofiarą czarnej legendy. Utrwala się ich negatywny obraz: skoro są niezależne i tajemnicze, polują nocą, sierść mają czarną albo pręgowaną (pręgi i paski to szatańskie dzieło!), to w pismach teologów, w kaznodziejskich oracjach i w powszechnej opinii stają się symbolem fałszu, siedliskiem diabła, przyjacielem czarownicy, uczestnikiem sabatów.
Doświadczały największych okrucieństw. Dręczenie i mordowanie kotów było częstą i lubianą rozrywką, zwłaszcza podczas karnawałów i na świętego Jana. W całej Europie koty rytualnie palono albo topiono w workach w intencji wypędzenia złych duchów lub jako ofiarę przebłagalną mającą odpędzić epidemię, chronić ludzi, zwierzęta gospodarskie i plony. A skoro przyprawiono kotu taką czarną gębę, trudno wypatrzeć go w średniowiecznym malarstwie tablicowym i ściennym.
Nie pojawiają się ani w scenie stworzenia zwierząt, ani w raju, ani nawet w kolejce do arki Noego. Rodzinę kotowatych reprezentują inne, bardziej prestiżowe gatunki, na czele z lwem i gepardem. Za to sporo kotów znajdziemy wśród marginaliów rękopisów. Zwykle przedstawiane jako łowcy, pogromcy gryzoni i ptaszków, ale także w scenach humorystycznych i parodystycznych świata na opak: grają na instrumentach, strzelają z kuszy, przebrane w kapę i mitrę udają biskupów.
Na dobre kot wkracza do sztuki w XV–XVI wieku. Nie od razu do wielkiej sztuki, nie od razu jest bardzo widoczny, ale daje się zauważyć. Czy wiąże się to z powszechnym uznaniem jego przydatności? Podczas wielkiej epidemii czarnej śmierci, która zdziesiątkowała ludność Europy, okazało się, że dotychczasowi stróże domowego porządku – łasice i fretki – nie poradziły sobie z wielkimi czarnymi szczurami roznoszącymi zarazę. To początek wielkiej kariery kota. Zyskuje prawo wstępu do domu, jako gospodarskie zwierzę staje się uprawnionym lokatorem, towarzyszem dnia codziennego. Jednak nieprędko stanie się nie tylko tolerowanym sojusznikiem, ale częścią rodziny i obiektem uczuć. Czarna legenda kota jest trwała. Zanim pojawi się w sztuce kot jako towarzysz człowieka, kot, kochany, podziwiany i dopieszczany, długo będzie nośnikiem różnych treści, które dziś odczytujemy ze zdziwieniem. Kontekst, w jakim się początkowo pojawia jest zabarwiony negatywnie. W scenie Ostatniej Wieczerzy malarze sadzają go za plecami Judasza (Domenico Ghirlandaio, Florencja, San Marco, 1486), czasem konfrontują z psem: to wierność i szczerość kontra fałsz i obłuda (Cosimo Rosselli i Bigio d’Antonio, Rzym, Kaplica Sykstyńska, 1481).
Na pięknym miedziorycie z 1504 roku Albrecht Dürer przedstawił kota w rajskim ogrodzie, u stóp Adama i Ewy. To wnikliwe studium zwierzęcia – jak to u Dürera, świetnego obserwatora natury. Ale nie dla swej urody się tu kot pojawił. Wpisuje się on w program ikonograficzny całego przedstawienia, zgodnie z antyczną teorią humoralną symbolizuje jeden z ludzkich temperamentów: tak jak wół jest tu flegmatykiem, jeleń – melancholikiem, królik – sangwinikiem, kot – który w każdej chwili, znienacka może zaatakować mysz – uosabia choleryka. Nierównowaga tych czterech temperamentów osłabia człowieka i prowadzi go do zguby.
W scenie zwiastowania Lorenzo Lotto w centrum kompozycji umieszcza czmychającego w popłochu kota. Przeraził go niespodziewany gość, muskularny anioł, który z szumem skrzydeł spłynął z niebios. Maria też jest zaskoczona i zalękniona. Ale ona zaraz powie: „Niech mi stanie według słowa Twego”, a kot – stworzenie nieczyste – ucieknie jak niepyszny. To nie jest milusi domowy kotek. Spójrzmy na zawzięty wyraz mordki i wyprężony ogon. To Zły.
We flamandzkich miasteczkach i wsiach, tak szczegółowo opisywanych pędzlem i rylcem przez Pietera Bruegla, kotów nie widać. Może śpią przy piecach, może chowają się przed zgiełkiem. Za to dwukrotnie przedstawi Bruegel kota, ilustrując niderlandzkie przysłowie: „Przyczepić kotu dzwonek” – to nierozważnie wyjawić wszystkim swoje plany; porzekadło zapewne korzeniami tkwi aż w bajce Ezopa.
Leonardowi da Vinci przypisuje się opinię, że „nawet najmarniejszy kot jest dziełem sztuki”. To oczywiście wyraz podziwu dla Natury albo dla Stwórcy, nie dla kota. Możemy jednak uznać, że został dowartościowany. Leonardo studiuje go w spoczynku i w ruchu, w błogim nicnierobieniu i w walce. Słynna karta ze szkicownika jest zapełniona studiami kotów (a także lwicy i smoka!) w akcji – czają się, skradają, prężą, przeciągają, baraszkują i kotłują. Koty Leonarda są umięśnione i trochę pokraczne, wojownicze, spięte i na ogół mało „kocie”. Pozbawione futerka i gracji. To, co interesuje artystę, to gra mięśni i kości pod skórą, ruchomość stawów, energia skumulowana w małym ciele, które z nagła może się rozprężyć i wybuchnąć dzikim skokiem.
W sztuce XVII wieku kot powoli traci demoniczną siłę i wymowę jednoznacznie negatywną. Jest zwierzęciem domowym, użytecznym, obecnym gdzieś w pobliżu człowieka, zyskuje jego aprobatę, a nawet sympatię. Zaobserwujemy go na wielu obrazach rodzajowych czy martwych naturach. Bawią się z nim – a często, niestety, bawią się nim jak żywą lalką, ucząc tańca na dwóch łapach albo karmiąc łyżeczką – holenderskie dzieci na obrazach Jana Steena, Fransa Halsa i Judith Leyster. Czai się na wyłożone na straganach albo na bogatych flamandzkich stołach ryby i raki, nieraz popada przy okazji w konflikt z psem (tu raczej konkurentem niż wiernym stróżem pańskiego stołu; Jan van Kessel).
Zajmuje miejsce w pobliżu człowieka. Raczej w pomieszczeniach gospodarczych niż na salonach. Towarzyszy praczce Pierre’a Chardina, w warsztacie tkackim malowanym przez Diega Velázqueza, grzeje się bliskością ciepłych ciał i mości w wełnianym puchu.
Ale pojawia się też samodzielnie, dostrzeżony i doceniony. Choć nie całkiem uwolniony od anegdoty, symbolicznych skojarzeń. Zilustrujmy to dwiema przepięknymi XVII-wiecznymi akwafortami. Wielki kocur albo Śpiący kot Corneliusa Visschera (1657) może być przywołaniem ostrzeżenia z biblijnej Księgi Przysłów (19,15): „Lenistwo pogrąża w ospałość”.
Kot drzemie, gdy tymczasem ostrożnie, bezkarnie skrada się mysz. Kocur wygląda, jakby odurzył go zapach traw i kwiatów, może to bratnia dusza byczka Fernanda, amatora „stokrotek i bławatków”? Kto zna koty, wie, że pozory mylą. Gdy mysz się zbliży, gdy straci czujność, Mruczek się ocknie. A może tylko udaje, że go nie ma?
Václav Hollar w kilku wersjach rytuje urzekający koci łebek i opatruje grafikę nieco tajemniczym podpisem: „Dobrá koczka, která nemlsá. Daß ist eine gutte Khatz, die nicht nascht”.
Dobra kotka nie łasuje. To zapewne porzekadło napominające, by sumiennie wywiązywać się ze swych obowiązków: „Dobrze służy ten, kto służy szczerze”. Jednak nie komentarz jest ważny. To prawdziwy portret kotki. Wpatruje się w nas czujnie, hipnotyzuje wzrokiem. Nie łasi się. Trochę ją Hollar antropomorfizuje, ale i w niezrównany, jemu właściwy sposób oddaje jedwabistą gładkość delikatnego futerka, elastyczną gotowość ucha, które pracuje jak radar. Chciałoby się dotknąć. Niezależnie od przesłania sądzimy zatem, że przedstawił ją także dla jej wdzięku i urody.
Nadchodzi wiek XVIII, wiek nie tylko oświecenia, ale i czułych sentymentów. Kot jest wielkim wygranym tych przemian obyczaju i mody. Z kuchni albo komórki wkracza na salony. Arystokratki czule kochają mruczki, wolą je od kanapowych piesków. Rozpieszczają, trzymają przy sobie w dzień i w nocy, portretują się z nimi. Po utracie ulubieńca rozpaczają. Pani de Lesdiguières kazała wznieść w ogrodzie swego paryskiego pałacu sarkofag z czarnego marmuru z rzeźbą ukochanej czarnej kotki spoczywającej na białej poduszce, a całość opatrzyła poetycznym epitafium zaczynającym się od słów:
„Tu leży Ménine, najmilsza i najukochańsza ze wszystkich kotek”.
Portret Manuela Osorio Manrique de Zúñiga jest obrazkiem z życia dziecka z bardzo wysokich sfer. Francisco Goya maluje chłopca, który dla zabawy prowadzi na sznurku srokę, na co dzień mieszkającą w solidnej klatce. Trzy koty, skupione i gotowe do skoku, utkwiły w ptaku wielkie drapieżne oczy. Sroka budzi nasze współczucie, nie możemy się spodziewać, by maluch mógł obronić ptaszka przed atakiem trzech zwinnych myśliwych.
Nie czytajmy jednak tego obrazu dosłownie – chociaż w zamożnych domach hiszpańskich udomowione zwierzęta rzeczywiście często bywały towarzyszami dzieci. Zapewne i tu powinniśmy widzieć przesłanie moralne: te żądne krwi koty to zły świat, czyhający na duszę, którą symbolizuje ptak; czas, przeznaczenie i fortuna gotowe są do ataku na niewinność. Mały Manuel jeszcze nie wie, co czeka go w dorosłym życiu…
Sentymentalizm i romantyzm lubią koty – najpierw dla ich miękkości i pomruków, potem dla niezależności, indywidualizmu, drzemiącej w nich tajemnicy. Gdy Johann Friedrich Overbeck portretuje kolegę, malarza Franza Pforra, wybraną towarzyszką melancholijnego artysty będzie refleksyjna kotka.
A potem wkracza do sztuki istny legion kotów najróżniejszych. Każdy styl znajduje swojego kota, odtwarzając go w duchu swej maniery. Kot secesyjny będzie wyrafinowanie zgrabny i wytworny, impresjonistów miękki, puchaty i świetlisty, ekspresjoniści pokażą drzemiącą siłę i tajemnicę, fowiści – koty dzikie albo przewrotne. Jednak niezależnie od stylu kocie role pozostają niezmienne i plasują się na dwóch biegunach. Coraz częściej jest to kot domownik, obiekt podziwu i czułości, milusi, wdzięczny, nieraz słodki aż do kiczu, jak u Renoira.
A z drugiej strony kot nośnik niepokojących treści, zwierzę mroczne i lunarne, dzikie pod złudnie jedwabistą miękkością futerka: Witkacy kładzie demonicznego kota u stóp portretowanej Maryli Grossmanowej i nadaje obrazowi znamienny tytuł: Fałsz kobiety. Stereotypy wiecznie żywe!
Kot niby nie jest już uosobieniem diabelskich mocy. A jednak… przesąd gdzieś tkwi podskórnie w kulturze. Théophile Alexandre Steinlen narysował i namalował dziesiątki sympatycznych mruczków, gibkich pieszczochów i przymilnych łasuchów, ale w masowej wyobraźni zapisał się jako twórca plakatu dla kabaretu Chat Noir, przedstawiającego imponującej urody, demonicznego czarnego kocura.
Waldemar Świerzy w reklamie proszku do prania wybieli czarnego kota. Teraz już będzie czysty i milusi, nikogo nie będzie straszył i nikomu pecha nie przyniesie.
Wielu malarzy dzieli pracownię z kotami. Jest w tym i czułe przywiązanie – często znamy ich historie i imiona – ale i jakieś tajemnicze pokrewieństwo dusz, porozumienie istot niezależnych (chociaż nie pomijajmy bardziej prozaicznej przyczyny: kota nie trzeba wyprowadzać na spacer…). Tu przychodzi na myśl przede wszystkim ikoniczne zdjęcie Gustava Klimta z ukochaną Katze na ręku.
Ale jest także syjam Minu Pabla Picassa, puchaty Bimbo Paula Klee, Waśka Wassilego Kandinskiego, ryża Raminou Suzanne Valladon, koty Pierre’a Bonnarda, Henriego Matisse’a czy Fridy Kahlo. Andy Warhol miał podobno dwadzieścia pięć kotów o imieniu Sam i jedną kotkę, Pussy. Byłby może rekordzistą, gdyby nie prześcignął go Ai Weiwei.
Nie sposób wspomnieć wszystkich wielkich artystów kociarzy. Przywołajmy jeszcze jednego malarza i rysownika, nie z najwyższej półki, ale duszą i ciałem zaangażowanego w ukazywanie kociego świata, a z czasem postrzegającego ludzkie sprawy z kociej perspektywy – tym bardziej, że mamy właśnie okazję spotkać się z nim na wielkim ekranie. W filmie Szalony świat Louisa Waina w jego rolę wciela się sam Benedict Cumberbatch. Wain zaczynał od przykładnych, realistycznych studiów, potem koty antropomorfizował, każąc odgrywać im wszystkie role, zachowania i emocje człowieka, by w końcu dojść do stylizacji na pograniczu szalonej abstrakcyjnej ornamentyki, czym zasłużył sobie na miano prekursora sztuki psychodelicznej. Film o tym niesamowitym pasjonacie, wielkim felinofilu, będzie dobrym uzupełnieniem do wystawy, chyba pierwszej takiej prezentacji kocich spraw i ludzko-kocich relacji w polskich muzeach i galeriach. Na krakowskiej wystawie w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha pojawiają świetne obrazy polskich artystów, z pięknym podwójnym portretem pędzla Konrada Krzyżanowskiego na czele.
Trudno wymienić wszystkich, których dzieła można podziwiać na krakowskiej wystawie. Niełatwo wybrać: Teresa Pągowska, Aleksandra Waliszewska, Henryk Waniek, Roman Cieślewicz, Karolina Jabłońska – to tylko kilka nazwisk z długiej listy. I oczywiście Kazimierz Mikulski, malarz błękitnookich zjawiskowych syjamów. Znajdziemy ich tu kilka, a jeden patrzy na nas ze słupów ogłoszeniowych w całym Krakowie.
Każdy domownik (czasem błędnie zwany właścicielem) kota zna to spojrzenie, zadające filozoficzne, a może raczej retoryczne pytanie: „A nade mną kto?”. Które możemy sobie tłumaczyć na różne sposoby, bo z kotami nigdy nic nie wiadomo…
Polecamy Wam wystawę:
Ja, kot. Koty w sztuce Japonii i Zachodu
26 lutego 2022 – 4 września 2022
Bibliografia:
1. Ja, kot, Koty w sztuce Japonii i Zachodu, katalog towarzyszący wystawie w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, Kraków 2022.
2. Łanuszka M., Koty w średniowieczu, 1.01.2021, http://posztukiwania.pl/blog/2021/05/01/koty-w-sredniowieczu.
3. Szubert-Olszewska A., Kocie sprawy w sztuce, Kęty 2013.
4. Zuffi S., Cats in Art, London 2007.
A może to Cię zainteresuje:
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021
- Frans Hals „Malle Babbe (Portret starej czarownicy z Haarlemu)” - 11 czerwca 2021
- Kobiety Rembrandta - 14 lutego 2021
One thought on “Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce”