Być może byłby do dziś najsłynniejszym i najbardziej rozpoznawalnym czeskim grafikiem i rysownikiem, gdyby ponad dwa wieki po jego śmierci na podium nie wskoczył Alfons Mucha, który zawojował masową wyobraźnię fin de sièclowej Europy wizerunkami zmysłowych kobiet o wijących się jak pnącza włosach. Mucha króluje nadal. A Hollara warto wydobyć z cienia.
W Czechach Václav, w Niemczech Wenzel, w Anglii Wenceslaus Hollar Bohemus. Opuścił Pragę w wieku dwudziestu lat. Do rodzinnych Czech zawitał później tylko raz, na krótko, podróżując ze swym pracodawcą. I nigdy więcej. A jednak niedługo przed śmiercią w 1667 roku lekką i pewną kreską naszkicował (z pamięci? może i tak, ale na pewno wspierając się wcześniejszymi notatkami), wyrył i odbił widok wzgórza nad Wełtawą, pnących się zygzakiem po Petřínie (ówczesnej Laurenziberg) murów Karola IV i łagodnego nurtu rzeki. Artysta nie pierwszy raz uwiecznił to praskie zbocze nad wodą. Ten widok musiał mieć dla niego szczególne znaczenie, kryć ładunek emocji. Całe dorosłe zawodowe życie spędził poza Czechami – w Niemczech, Anglii, Holandii. Ale, jak się zdaje, sentyment pozostał żywy. Ojczysty język był dla niego ważny. Niektóre ryciny opatrzył czeskimi podpisami, choć tam, gdzie przebywał, tylko nieliczni mogli rozszyfrować te trudne słowa.
Urodził się w Pradze w roku 1607 jako syn Jana Hollara i Margaret Löw, Czecha i czeskiej Niemki. Wyjeżdżał już jako nieźle wykształcony rysownik i akwaforcista. W kręgu Aegidiusa Sadelera zetknął się zapewne ze sztuką północnych manierystów zatrudnianych przez cesarza Rudolfa II. Opuścił Czechy w roku 1627, niedługo po tym, jak Ferdynand II wydał niesławny edykt zmuszający do emigracji tych protestanckich poddanych, którzy w ciągu pół roku nie dokonają konwersji na katolicyzm. Czy to kwestie religijne albo polityczne popchnęły Václava do wyjazdu, tak jak jego kolegę, świetnie zapowiadającego się malarza, Karla Škretę? Wielu badaczy jest zdania, że rodzina Hollarów była związana z Jednotą Braci Czeskich, miał o tym wspominać sam Jan Amos Komenský. Jest to jedynie sfera domniemań, ponieważ twardych dowodów brak. Kilkadziesiąt lat później Hollar został pochowany w Westminsterze jako katolik. Więc prawdopodobnie młody Václav, ciekawy świata, wyjechał po prostu za pracą szukać doświadczeń. Od dziecka dwujęzyczny, w praskim gimnazjum poznał nieźle łacinę i francuski: drzwi do Europy szeroko otwarte.
Uczył się i pracował w Stuttgarcie, Frankfurcie, Kolonii, wybrał się do Holandii. Studiował rysunki i ryciny Dürera, pejzaże szkoły haarlemskiej i sceny rodzajowe Ter Borcha, kopiował Rembrandta i Włochów.
W 1636 roku w Kolonii dobry los zetknął go z podróżującym po kontynentalnej Europie z misją dyplomatyczną Thomasem Howardem, 21. hrabią Arundel. Los był naprawdę łaskawy, chlebodawcą Hollara został człowiek nie tylko bogaty i wpływowy, ale i kulturalny, wielki miłośnik sztuki i kolekcjoner. Arundel od razu dostrzegł jego zdolności i potencjał, pisał do przyjaciela:
„I have one Hollarse with me whoe drawes and eches Printes in stronge water quickely and with a pretty spirite [Jest tu ze mną niejaki Hollar, który rysuje i drukuje akwaforty szybko i bardzo zmyślnie].”
Artysta będzie towarzyszył hrabiemu w podroży, rejestrując wszystko, co warte zapamiętania: pejzaże, budynki, ludzi, dzieła sztuki. Hollar związał się z arystokratą na długo. Dołączył do niego, uciekłszy z Anglii w czasie wojny domowej, w której znalazł się po stronie rojalistów i dostał do niewoli. W Antwerpii, gdzie osiadł na kilka lat, wykonał dziwną kompozycję – niejasną, pełną zawiłych symboli. Czy osobistą? Porównanie angielskiej i czeskiej wojny domowej to mapa pogrążonej w wojnie Anglii; sceny z rewolucji angielskiej zestawił z pamiętną bitwą pod Białą Górą, która położyła kres czeskiej reformacji i stanowemu powstaniu.
Po której stronie się opowiadał? W Anglii rojalista (z przekonań czy z lojalności wobec patrona?), a co jako nastolatek widział, rozumiał i zapamiętał z czasów czeskiego powstania? Historia Anglii i Czech splotła się wówczas na chwilę: Elżbieta Stuart, córka Jakuba I, była żoną Ferdynanda, „zimowego” króla Czech, przywódcy Unii Ewangelickiej. Jakub nie wsparł ani zięcia, ani czeskich protestantów broniących się przed habsburskim absolutyzmem i dotowaną hiszpańsko-amerykańskim złotem Ligą Katolicką. Niespełna trzydzieści lat później jego syn stracił władzę i głowę, uznany tyranem przez własnych poddanych. Czy ten dziwny splot decyzji i losów zainspirował artystę?
Kwestia religii dodatkowo komplikuje sprawę: w Anglii lont buntu podpaliła próba narzucenia anglikanizmu katolickiej Szkocji, w Czechach – obrona protestantyzmu przed monopolem katolików. Co chciał powiedzieć Hollar? Na pewno: wojna domowa rujnuje. Czy oskarżał buntowników i uzurpatorów, którzy odbierają rodakom szansę na spokojne życie? A może przesłanie jest ogólniejsze? Tragedia wojny jako skutek nierozumnej polityki i niezgody na nią? Kto sieje wiatr, niech pamięta, że zbierze burzę?
Hollar powrócił do Anglii w 1652 roku, już bez swego patrona. Rządził wtedy Cromwell. Nie wiodło mu się już tak jak kiedyś. Doczekał restauracji Stuartów i pod koniec życia w służbie króla wyruszył w podróż do Tangeru, brytyjskiej kolonii będącej posagiem Katarzyny de Bragança, żony Karola II. Jako scenographer to His Majesty notował scenerię nowego nabytku. Zmarł w Londynie. Jeden z przyjaciół pisze: „Umarł biedakiem”, potem poprawia: „Zmarł, nie dorobiwszy się”, ale wiemy, że to eufemizm. Zaznał ubóstwa, mimo że był pracowity jak mrówka. Bywało, że pracował na akord, klepsydra odmierzała czas przygotowania rysunku, trawienia płyty, wykonania kolejnych odbitek i ostatecznej wersji; wszystko zaplanowane i odmierzone, bo płatność od godziny…
Oeuvre Václava Hollara jest ogromne – samych akwafort blisko trzy tysiące, kilkaset zachowanych rysunków – i fascynujące; sceny mitologiczne i historyczne, portrety, reprodukcje, alegorie, ilustracje – ptaki, psy, koty, motyle, zbiory fantastycznych muszli i kosztownych drobiazgów gromadzone w Kunstkammerach.
Ale przede wszystkim panoramy i pejzaże: zamiłowany topograf, przez wiele lat wykonywał setki graficznych widoków i map: weduty, mariny i pejzaże górskie. Nadzwyczaj wierne wizerunki kościołów i zamków, rynków i nabrzeży. Precyzyjne, szaleńczo dokładne mapy obrazkowe, właściwie widoki z lotu ptaka, wszystko niech będzie uwiecznione, żaden dach nie umknie jego uwagi.
Zachował dla następnych pokoleń obraz siedemnastowiecznego Londynu: w planach, panoramach, wizerunkach poszczególnych budynków. Tym są cenniejsze, że jesienią 1666 roku szalejący przez cztery dni pożar strawił znaczną część miejskiej zabudowy. Hollarowe widoki angielskiej stolicy poglądowo zestawiające stan „przed” i „po” są wyjątkową dokumentacją, a wykonywane niemal na bieżąco ryciny uświadamiają grozę i skalę żywiołu. Pozornie beznamiętne, ale w tej precyzji, wrażliwości (nadwrażliwości?) na detal jest jakaś niepokojąca nuta, moglibyśmy powiedzieć za Umberto Eco: „Szaleństwo katalogowania”. Dziś są one bezcennym świadectwem czasu. Ale są i inne widoki – szkicowe, lekkie rysunki podmalowane akwarelą: błękitem albo barwami ziemi – czy dla siebie tak notował, dla własnej przyjemności?
Hollar to nie Dürer, nie Rembrandt, nie wizjoner. Raczej mikrograf. Ma temperament uważnego obserwatora i zdystansowanego ilustratora. Zrównoważony, kameralny, emocje nim nie targają. Widać szkołę uważności i czułości spojrzenia Dürera: małe jest ważne. Niby opisuje świat, jakim jest, ale jego sztuka nie jest zwierciadłem czasu w sensie, jaki nadali temu hasłu naturaliści. Przeciwnie, wydaje się, że z rozmysłem selekcjonuje: ignoruje to, co przykre, brzydkie, budzące lęk. Czasem może nadto jest opanowany.
W roku 1636 jedzie ze swym chlebodawcą przez kraje niemieckie pogrążone w wyniszczającej i okrutnej wojnie trzydziestoletniej, spustoszone, głodne. Próżno szukać śladów ludzkich tragedii w grafikach Hollara. Znał i cenił sztukę Jacques’a Callota, ale okropności wojny zapamiętywać nie chciał. Czasem wypatrzymy, że ten czy ów nadreński zamek ma nadwerężone mury, gdzieś płonie dach, coś wybucha, jakiś detal każe pomyśleć, że nie wszystko dzieje się dobrze na tym najlepszym ze światów. Ale to tylko ciche sygnały. Hollar jest dokumentalistą topografem bardziej niż reporterem. Czasem (czemu właśnie w tym miejscu, czasie, z tej okazji?) podejmuje temat bieżący i zatrważający, taki jak egzekucja siedmiu przywódców chłopskiego powstania na rynku w Linzu 20 czerwca 1636 roku. Ale i tu ledwie dostrzegamy nieszczęśników i oprawców, zdaje się, że oglądamy jakąś miejską uroczystość, ceremonię toczącą się godnie i niespiesznie. Pięknie wyrysowana sceneria, architektura jest głównym bohaterem, tłum gapiów-statystów wygląda jakby namnożony sztucznie, morze klonów, nierozróżnialna i bierna masa ludzka; nieszczęśni skazańcy giną (z całą dosłownością!) w natłoku żywych i obojętnych. Myślimy o Brueglowskim Ikarze: co by się nie działo w wymiarze jednostkowym, świat toczy się dalej.
Hollar zasłynął jako świetny kostiumograf, ciekawe, że rejestruje przede wszystkim kobiecy strój, choć i mężczyźni w jego czasach nosili się malowniczo. Wykonał kilka serii rycin-ilustracji przedstawiających damskie stroje z wielu krajów: Anglii, Niemiec, Holandii, Hiszpanii, Czech. Są tu kobiety w różnym wieku i różnych stanów: dziewczęta, młode kobiety, matrony, wieśniaczki, mieszczki, szlachcianki, damy. Kobiety niezbyt zindywidualizowane, ale jednak niepozbawione wyrazu.
Widać, która potulna, która zadziorna, a która pewna siebie i dumna. Wielki przegląd obyczajów i ubiorów, w większości codziennych, praktycznych; nie jesteśmy na dworze, to normalne życie. Świetny jest także Hollar etnograf, jak dobrze, że w czasie podróży szkicował dużo, „quickly and with a pretty spirite”. Jest w tej kameralnej sztuce i dawka poezji. W kobiece stroje i pozy ubiera alegorie: Zima (z cyklu Four Seasons, 1643–1644) to londyńska elegantka, zmysłowa, ukryta za maseczką, schowana pod futrzanym kapturkiem. Ciepły i bogaty strój został rzeźbiarsko udrapowany. Aura jest przykra, przenikliwa wilgoć w powietrzu, więc dłonie grzeje w puchatej mufce, ale pantofelek zalotnie wysunięty. Za nią, w tle, londyńskie kominy wypuszczają drgające w zimnym powietrzu słupy i pióropusze dymu. Zimna i mokra Anglia, a klimaty prawie weneckie.
Artysta w pełni europejski. Trochę Czech, trochę Niemiec, trochę Anglik, zadomowiony również w Niderlandach. Jednak do końca – prażanin. Wielki widok Pragi to najpiękniejsza panorama tego miasta, jaka kiedykolwiek powstała, zarazem encyklopedycznie wierna i czuła. Inne praskie weduty nie są tak spektakularne ani tak liczne jak widoki Londynu. Ale wiele w nich ciepła, ich skala i perspektywa bardzo ludzka. To sceneria jego młodych lat, dobre wspomnienie, więź na zawsze, właśnie tam siebie widzi.
Znamy jego twarz: na autoportrecie ma czterdzieści lat. To akwaforta Hollara na podstawie wizerunku, jaki wykonał zaprzyjaźniony z nim malarz Jan Meyssesns do teki portretów współczesnych artystów. Notka biograficzna zaczyna się od słów: „Gentilhomme né à Prague”. W dłoni trzyma rycinę reprodukującą Rafaelowską świętą Katarzynę (pojawia się tu jako patronka malarzy, ale może trochę jako autoreklama artysty? – „To potrafię!”), oczywiście wykonaną techniką akwaforty; przypomina o tym butla z kwasem na stole. W tle zaś nie Frankfurt, nie Londyn, nie Wiedeń, lecz miasto dzieciństwa i młodości, Praga: poznajemy Hradczany, widać zamek i katedrę, bez części zachodniej, która stanie dopiero w XIX wieku. Ten widok musi być wkładem Hollara, to on w oczach i w szkicowniku przechował widoki rodzinnego miasta.
Czesi zachowują go w pamięci. Jego imię noszą założone w 1917 roku stowarzyszenie czeskich grafików oraz szkoła sztuk pięknych i wzornictwa na praskich Winogradach. A szczególną popularnością cieszy się urokliwa, trochę tajemnicza, chyba osobista rycina, którą Hollar podpisał w pierwszym rzędzie po czesku: Dobrá koczka která nemlsa. „Dobra kotka, która nie łasuje”. Kotka jest skupiona i czujna, ale ufna, ma drobną mordkę, futerko miękkie i gładkie, oddane tak wiernie i subtelnie, jak tylko Hollar potrafił, zdaje się, że wystarczy delikatnie dmuchnąć, żeby ta jedwabista sierść zadrżała. Dyskretnie antropomorfizowana, patrzy niby po kociemu, ale i trochę po ludzku. Nie tylko nie łasuje, ale i nie łasi się. Ma nas na oku, a nam trudno odwrócić od niej wzrok.
Nie wiemy, co miał Hollar na myśli, rysując „dobrą kotkę”. Przyjmuje się, że to ilustracja porzekadła przypominającego o tym, że należy wywiązywać się ze swych obowiązków. Ale każdy może tu podłożyć własne odczucia: dużo można zobaczyć w jej uważnym, skupionym na nas spojrzeniu.
Może „uważność”, ta uważność, której dziś tak potrzebujemy, to właśnie słowo klucz do twórczości Hollara?
Bibliografia:
1. Godfrey R.T., Wenceslaus Hollar: a Bohemian artist in England, New Haven–London 1995.
2. The New Hollstein: German Engravings, Etchings and Woodcuts 1400–1700, ilustracje Wenceslaus Hollar, tomy I–IX, Ouderkerk aan den Isse–London 2009–2011.
3. Pennington R., A descriptive catalogue of the etched work of Wenceslaus Hollar 1607–1677, Cambridge 1982.
4. Richter S., Václav Hollar: umělec a jeho doba, Praha 1977.
5. Volrábová A., Wenceslaus Hollar 1607–1677: soupisový katalog, Praha 2017.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Caspar David Friedrich „Kredowe skały na Rugii” - 6 grudnia 2024
- Bonjour, Monsieur Gauguin! - 23 października 2024
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021