Uważa siebie bardziej za sprawozdawcę niż artystę, woli dokumentować, niż kreować. W jego zdjęciach czuć lekkość i przestrzeń, widać precyzję połączoną z fantazją. Za tą pewną nonszalancją stoją ambicja, konsekwencja i ciekawość. Uwielbia nurkować, kocha naturę, a dostrzeżenie i utrwalenie nieoczywistego zdarzenia w połączeniu z umiejętnością wydobycia plastyki ujęcia uznaje za rodzaj myślistwa. Dziś zaliczany jest do grona najlepszych polskich fotografów, a zaczęło się – jak to często wśród mistrzów bywa – od przypadku…
Lata 50., wakacje, Mazury, spływ kajakowy. Leicę „dwójkę” z obiektywem Elmar pożycza od teściowej, żona uczy go, jak ustawić czas i przesłonę. Filmy zmienia w namiocie pod kocem. Zanim naciśnie spust migawki, dokładnie analizuje każde ujęcie. Przydaje się szkoła rysunku (przez chwilę studiował rzeźbę) oraz „dyscyplina widzenia przestrzeni”1 (kończy architekturę). W ciągu miesiąca naświetla dwa filmy, a odbitki wysyła na konkurs fotografii krajoznawczej. Zajmuje pierwsze miejsce. Wygrywa plecak, menażkę, kocher. I motywację na przyszłość.
Można powiedzieć, że zdolności plastyczne ma w genach: jego ojciec fotografował hobbystycznie, amatorsko malował pejzaże i architekturę, od ręki wycinał z kartonu sylwetki zwierząt; ciotka również była malarką. Wojciech Plewiński, rocznik 1928, z czasów szkolnych najlepiej pamięta harcerstwo i wrażenie, jakie zrobił na nim „widok branek w obrazie «Jasyr»”2 w pracowni męża nauczycielki polskiego, gdzie chodzili całą klasą. Po maturze przenosi się do Krakowa na studia. Ojciec odradza mu ASP, zdaje więc na architekturę, w końcu ląduje na rzeźbie. Na zajęciach z rysunku wykonuje akty, a zdobytą wiedzę wykorzysta później w fotografii.
Za drugim podejściem dostaje się na Wydział Architektury Politechniki Krakowskiej, choć wizja współpracy z inwestorami, konstruktorami czy wykonawcami go niepokoi. Woli pracować indywidualnie, mieć wpływ na powstanie całego dzieła, a nie tylko jego części – to zapewni mu przyszły zawód. Na razie praktyki odbywa w Pracowni Konserwacji Zabytków: wyjeżdża, rysuje, dokumentuje. Precyzyjne pomiary ułatwia mu fotografowanie. I to właśnie z aparatem w dłoni spędzi resztę życia.
Komentarze do portretu
W tamtym czasie przyjaźni się i poluje ze starszym o pokolenie Włodzimierzem Puchalskim, któremu zdjęcia i filmy przyrodnicze zapewnią przydomek „bezkrwawego łowcy”3. To właśnie dzięki niemu Plewiński dostaje pracę w Instytucie Zootechniki Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie przez kilka lat prowadzi dokumentację fotograficzną. W końcu może bez ograniczeń korzystać z ciemni, co ułatwia mu pracę dla „Przekroju” (i paru innych gazet). Do redakcji tygodnika również wchodzi dzięki znajomościom: jesienią 1956 roku na spotkanie z Marianem Eilem (redaktorem naczelnym) umawia go Barbara Hoff (dziennikarka mody), panowie wymieniają się doświadczeniami i – dotychczas wolny strzelec – na początek dostaje legitymację prasową, a kilka miesięcy później etat. Fotografuje wszystko, od wydarzeń kulturalnych po rajdy samochodowe i lotnicze, ale głównie robi okładki z „kociakiem”.
„Pomysł pokazywania dziewczyn na okładce był zaczerpnięty z prasy zachodniej, «imperialistycznej», jak wówczas mówiono, i mógł wejść w życie dopiero po odwilży w 1956 roku. «Przekrój» przez wiele lat trzymał się go konsekwentnie. Pewnie sprzedawałby się dobrze i z innymi okładkami, bo atrakcyjność pisma nie kończyła się na tym, ale piękne dziewczyny przydawały mu uroku”4.
Na „kociaki” poluje w szkole teatralnej, Akademii Sztuk Pięknych, u znajomych lub na ulicy. Annę Dymną zauważa podczas jazdy samochodem. Beatę Tyszkiewicz, wówczas licealistkę, poznaje u Anny i Jerzego Turowiczów, u których wynajmuje z żoną pokój. Są jeszcze: Anna Seniuk, Barbara Kwiatkowska, Ewa Krzyżewska, Teresa Tuszyńska, Barbara Nazar i setki innych dziewcząt (łącznie ponad 500 okładek). Na zdjęciach wyglądają na pewne siebie, jedne delikatniejsze, drugie bardziej sensualne. Intrygują, kokietują. Kontrastowa czerń i biel z jednej strony wydobywa ich niebanalną urodę i silny charakter, z drugiej – podkreśla tajemniczość.
Na początku królują blondynki, później, w miarę rozwoju technologicznego druku, na celowniku znajdują się również brunetki. Rzadko odmawiają, niekiedy tylko zasłaniają się zazdrosnym mężem czy niepostępową rodziną. Sesja odbywa się w plenerze, więc zamiast ustawiania lamp w studiu fotograficznym Plewiński zajmuje się układaniem fryzury, malowaniem twarzy i stylizacją. Gdy modelka ma figurę zbliżoną do sylwetki żony, wyciąga ubrania z jej szafy.
„Instrukcji makijażu udzielała mi Janka Ipohorska – [pseudonim „Przekrojowy”, przyp. red.] Jan Kamyczek. Poza tym ona miała dostęp do zachodnich pism, rysowała więc dla mnie ściągi. Tu wyżej, tu niżej, dekolt taki a taki”5 – przyznaje fotograf.
Rejestr zdarzeń
Na Zachód wyjeżdża po raz pierwszy w 1957 roku. Od dwóch lat należy do Związku Polskich Artystów Fotografików, który organizuje dla swoich członków dwumiesięczny pobyt we Włoszech. Dyrektor Instytutu Zootechniki przystaje na dłuższy urlop, ale prosi o zdjęcia bydła i koni gdzieś po drodze – nie wiadomo, kiedy się przydadzą. Italia oddycha, wiruje, wabi wolnością i energią. Plewiński w jednym kadrze potrafi uchwycić to napięcie, codzienność zamienia w spektakl kontrastów, kształtów, metafor, absurdów.
Architektura tworzy rytmiczną choreografię miasta, pejzaż roztacza woń melancholii, bohaterowie zostają przyłapani na flircie i nic nieznaczących rozmowach, podczas zakupów, w pracy, czasie wolnym. Niemal słychać ten gwar, śmiech, zniecierpliwienie. Ułamek sekundy – strumień wrażeń. Wojciech Nowicki napisze we wstępie do albumu Plewiński. Reportaż, że „w przypadku Plewińskiego reportaż powinien dostać cudzysłów albo inną nazwę. W większości to «street photography», notatka uliczna często bez dalszego ciągu”6. Te niedokończone myśli będą się układały w kolejne cykle nasiąknięte francuskim szykiem (1962) lub swojskością peerelowskich sklepików (1958), upominające się o zachodnie ziemie graniczne (1957) czy godną starość (1964).
Reporterskie portrety robi też muzykom, pisarzom, malarzom, aktorom, reżyserom. Na jednym Krzysztof Komeda dopiero co wyszedł z wody, na innym jeszcze w piżamie przygrywa na wpół śpiącej ukochanej jakąś melodię na saksofonie. Roman Polański tańczy na stole. Uśmiechnięta, zrelaksowana Wisława Szymborska z papierosem w dłoni być może nie pamięta, że fotografujący ją właśnie Plewiński wysłał jej kiedyś do redakcji „Życia Literackiego” próbkę swoich wierszy. Gdy niedoszły poeta wykonuje reprodukcje rysunków Mai Berezowskiej, ta prosi go o kilka zdjęć. „Kiedy artystka je dostała, odesłała z listem, dokładnie rysując miejsca, w których fotograf powinien ją wyretuszować”7.
Zwykle jednak pozujący są zadowoleni, cenią indywidualne podejście Plewińskiego, umiejętność ukazania charakterystycznych cech osobowości.
Cykl Portrety własne powstaje w otoczeniu, które fotografowani sami sobie wybierają lub aranżują. On sam w pewnym momencie zaczyna robić co roku urodzinowe autoportrety.
Szkice z teatru
Więcej niż okładek „Przekroju” ma na swoim koncie udokumentowanych spektakli – ponad 800. O jego karierze fotografa teatralnego znów decyduje przypadek: w 1959 roku dyrektor Teatru Raspodycznego Mieczysław Kotlarczyk szuka kogoś na zastępstwo, Plewiński przyjmuje zaproszenie i zostaje w branży na dziesięciolecia. Niemal wszystkie premiery Starego Teatru ma na wyłączność, a w kolejce czekają między innymi: Teatr Narodowy w Warszawie, Teatr Polski we Wrocławiu i Teatr Witkacego w Zakopanem.
Fascynuje go plastyka zdjęć Edwarda Hartwiga, sam rozpoczyna przygodę z teatrem, gdy ten rodzaj fotografii jest jeszcze statyczny i płaski. By nadać głębię i dynamikę ujęciom, Plewiński stosuje jasne obiektywy, czułe filmy i jeśli może, to rezygnuje ze statywu. Po latach wspomina:
„Siedząc na próbach, robiłem zapiski w notesie: szkicowałem scenę, figurki aktorów, notowałem, jakiego użyć obiektywu, gdzie postawić statyw, jakie światło. Ten zapis wyglądał jak klatki filmowe. Jeśli nie mogłem nadążyć, to notowałem dwa ostatnie słowa kwestii. To jest w teatrze cudowne – magia słowa budującego sceny”8.
Tę magię udaje mu się zatrzymać w kadrze: gesty pełne ekspresji, wiele mówiąca mimika twarzy, sylwetki i kształty wydobyte z cienia, adekwatna kompozycja, ujęcia wyczyszczone z rozpraszających elementów. Czysta esencja. Ceni osoby, które rozumieją język sztuki, dlatego tak dobrze współpracuje mu się z Andrzejem Wajdą, niedoszłym malarzem. Na Jerzego Grzegorzewskiego musi polować, Tadeusz Kantor go ledwo toleruje.
Mimo wszystko osiąga swój cel – portrety reżyserów są nietuzinkowe, przyuważone, jakby wyjęte ze środka akcji. Bohaterowie jego zdjęć, nie tylko teatralnych, ożywają na oczach widza. Coś, co wydaje się istnieć przez ułamek sekundy i przemijać bezpowrotnie, u niego trwa, a proste staje się wielowymiarowe. Udaje mu się przy tym zachować swoistą kameralność chwili.
Swoje prace Plewiński starannie archiwizuje, porządkuje, opisuje, gdyż lista próśb o udostępnienie jego dorobku na wystawach czy w publikacjach polskich i zagranicznych zdaje się nie mieć końca.
„Wydaje mi się, że fotograf powinien mieć własny styl, jak charakter pisma”9
– mówi.
Styl Plewińskiego jest nie do podrobienia.
Bibliografia:
1. Giza H.M., Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii, Izabelin–Warszawa 2011.
2. Kozakiewicz E., Opowieści fotografistów, Kraków 2003.
3. Modelski Ł., Fotobiografia PRL. Opowieści reporterów, Kraków 2013.
4. Plewiński. Na scenie, koncepcja, wybór i układ zdjęć W. Nowicki, Kraków 2018.
5. Plewiński. Reportaż, koncepcja, wybór i układ zdjęć W. Nowicki, Kraków 2021.
6. Plewiński W., Migawki. Wspomnienia fotografa, Kraków 2016.
7. Plewiński W., Szkice z kultury, Kraków 2010.
8. Witryna wojciechplewinski.com.
9. Witryna fototapeta.art.pl.
10. Witryna teatr-pismo.pl.
- W. Plewiński, Migawki. Wspomnienia fotografa, Kraków 2016, s. 134. ↩
- Ibidem, s. 12. ↩
- W rzeczywistości Puchalski od trzynastego roku życia był myśliwym i autorytetem w tej dziedzinie dla Plewińskiego. ↩
- W. Plewiński, op. cit., s. 149. ↩
- H. M. Giza, Artyści mówią. Wywiady z mistrzami fotografii, Izabelin–Warszawa 2011, s. 170. ↩
- Plewiński. Reportaż, koncepcja, wybór i układ zdjęć W. Nowicki, Kraków 2021, s. 7. ↩
- E. Kozakiewicz, Opowieści fotografistów, Kraków 2003, s. 140. ↩
- W. Plewiński, op. cit., s. 191. ↩
- Ibidem, s. 164. ↩
A może to Cię zainteresuje:
- „Przed kamerą – artyści”. Za kamerą – Adam Karaś - 8 sierpnia 2024
- Edward Steichen – uczynić z „Vogue’a” Luwr - 3 listopada 2023
- Wyrzeźbić naturę. Fotografie Karla Blossfeldta - 29 czerwca 2023
- Wojciech Plewiński: czarno-białe notatki fotografa - 3 lutego 2023
- Fotografika, czyli na styku sztuk - 22 stycznia 2023
- Jean Paul Getty – od milionera do kolekcjonera - 14 grudnia 2022
- Artysta kadru – fotografia piktorialna Jana Bułhaka - 26 czerwca 2022
- Edward Hartwig – fotograf, który chciał być malarzem - 25 marca 2022
- Kolekcjonerka piękna: Helena Rubinstein - 12 lutego 2022