Lucas Cranach starszy, Adam i Ewa, ok. 1510
olej, tempera, deska, 59 × 44 cm,
Muzeum Narodowe w Warszawie
Pismo Święte nie podaje zbyt wielu szczegółów. Na początku kobieta uległa podszeptom węża i sięgnęła po owoc, za sprawą którego „[…] otworzą się [jej] oczy i tak jak Bóg będzie znała dobro i zło”1. Dalej wypadki potoczyły się prędko.
„Wtedy niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wiedzy. Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł. A wtedy otworzyły się im obojgu oczy i poznali, że są nadzy; spletli więc gałązki figowe i zrobili sobie przepaski”2.
Po ogrodzie przechadzał się Bóg. Prędko zwietrzył podstęp prarodziców, a wykrywszy go, wpadł w gniew, którego skutki wszyscy znamy. Raj trzeba było opuścić. „Wygnawszy zaś człowieka, Bóg postawił przed ogrodem Eden cherubów i połyskujące ostrze miecza, aby strzec drogi do drzewa życia”3. Na szczęście pozostała inna „rozkosz dla oczu”, zostało malarstwo.
W roku 1505 światły władca z iście renesansowym spektrum zainteresowań sięgających od biologii, przez teologię, na snycerstwie skończywszy, Fryderyk Mądry w przerwach między kolejnymi listami pisanymi do Erazma z Rotterdamu powołuje Lucasa Cranacha na malarza nadwornego. Cranach rusza do Wittenbergi.
W tym czasie Albrecht Dürer znosi niedogodności podróży – ale czego nie robi się, by w Wenecji podziwiać Giorgionego, Tycjana i Belliniego. Na marginesie wielkich wydarzeń do zakonu augustianów w Erfurcie wstępuje skromny student prawa – Marcin Luter.
Przed niemal stu laty napisano, że „[…] gdyby Cranach umarł w 1505 roku, żyłby w naszej pamięci, jako artysta naładowany dynamitem. Ale zmarł dopiero w 1553 roku i zamiast obserwować, jak jego moce eksplodowały, patrzyliśmy jak spalają na panewce”4. Nawet jeśli przyjąć tę hipotezę, to przyznać trzeba, że była to panewka dworska.
Cranach pracował dla dworu. W obecności Fryderyka Mądrego wygłaszane były laudacje na temat malarza.
„Jak widzę – oświadcza uroczyście jeden z dworaków – nie ma dnia, w którym próżnujesz, wręcz nie ma godziny, kiedy byś próżnował, ciągle pędzel twój jest zajęty. Zawsze, gdy książęta biorą cię na polowanie, ty masz ze sobą tablicę, na której przedstawiasz, jak Fryderyk jelenia wypatrzył, a Jan goni za dzikiem. To, że ich przedstawiasz, sprawia jak wiemy książętom równą przyjemność jak polowanie”5.
W tym czasie pensja artysty była równa wynagrodzeniu profesora uniwersytetu. Każde zlecenie – dodatkowo płatne. Do stu guldenów trzeba dodać honoraria za projektowanie dekoracji dworskich, ilustracji czy portretów. Zamówień było tyle, że musiał pomyśleć o zatrudnieniu sobie pomocników.
Rok 1510 – w Piotrkowie obraduje sejm, Ungler zakłada drugą w Krakowie polską drukarnię, papież Juliusz II zdejmuje z Wenecji ekskomunikę, we Florencji umiera Sandro Botticelli, i „[…] właśnie wówczas, w roku 1510, dotarł do Wiecznego Miasta wysłannik zakonu augustianów, młody mnich Marcin Luter. Wędrując pieszo, obserwował powszechną biedę i ciemnotę prowincji, a ze zgorszeniem patrzył na przepych i rozpasanie Stolicy Piotrowej”6. Zdaniem niektórych badaczy to właśnie temu doświadczeniu w znacznej mierze zawdzięczać możemy reformatorski zapał człowieka, który siedem lat później przybił do kościelnych drzwi słynnych 95 tez i zmienił bieg historii.
Właśnie około 1510 roku Lucas Cranach starszy pochylił się nad dębową deską i przystąpił do prac nad kolejnym dziełem. Tym razem sięgnie do historii prarodziców, która wobec renesansowej afirmacji cielesności i fascynacji aktem stała się jednym z częściej powtarzanych tematów. Uczniowie Cranacha gruntowali podłoża i gotowe przynosili mistrzowi, który własnoręcznie rozrysowywał kompozycję. Inna grupa współpracowników przygotowywała dla majstra farby. Warstwę malarską wykonali najzdolniejsi spośród członków warsztatu lub synowie Cranacha. On sam – z iście menadżerskim sznytem – skupił się na zarządzaniu rosnącą w siłę marką „Cranach”. Artysta stronił od kontrowersyjnych rozwiązań. Wiedział, że chcąc osiągnąć rozgłos i spektakularny sukces, musi trafić w gust mas. Wiedział, co nowego dzieje się w sztuce, ale nowości asymilował ostrożnie. Nie inaczej było w przypadku Adama i Ewy.
Inspiracją zapewne był Albrecht Dürer. Jego miedziorytnicza wizja prarodziców z 1504 roku stanowi efekt blisko czteroletnich studiów anatomicznych i badania rzeźb antycznych. Dürer, jak na zapatrzonego w antyk malarza odrodzenia przystało, upozował Adama na Apolla Belwederskiego, zaś Ewa stanowi reperkusję zachwytu Wenus Medycejskiej. Cranach uznał pierwszeństwo anatomii nad starożytnymi kanonami, dlatego postaci w jego obrazie są bardziej naturalne. Wymuskana muskulatura rzymskiego boga została zamieniona na ciało XVI-wiecznego mieszczanina, zaś teatralną pozę bogini piękna zastąpił gest swobodniejszy i pełen naturalnego wdzięku. Twarz Ewy nosi rysy ówczesnych piękności.
Badacze zwracają uwagę, że już wczesne akty, do których zalicza się warszawskie przedstawienie Adama i Ewy „[…] odznaczają się zadziwiająco świeżym podejściem”7. Cranach miał już doświadczenie w ukazywaniu nagiego ciała, czego dowodem jest zaledwie rok starsza Wenus znajdująca się obecnie w zbiorach petersburskich.
Mistrz musiał mieć świadomość atutu, jakim była zręczność w malowaniu aktów. Był gotów poświęcić bujną przyrodę Edenu na rzecz czarnego tła, które sprawia, że sylwetki krnąbrnej pary wydają się jeszcze bardziej cielesne. I choć w Cranachowskiej wersji raju nie jest zbyt zielono, to zgodnie z Biblijnym przekazem centralne miejsce zajmuje drzewo figowe, obsadzone w roli kompozycyjnego „kręgosłupa” obrazu. Omszały pień stanowi centralną oś dzieła. Adam i Ewa umieszczeni są symetrycznie po obu stronach drzewa.
Po korze zygzakowatym torem ześlizguje się wąż, uważnie wlepiając ślepia w kobietę tulącą do policzka jabłko. Biblijny gad mógł bezecnie kusić prarodziców, ale obrazowi Cranacha nie było wolno budzić nieprzystojnych żądz, dlatego krocza należało dyskretnie przysłonić.
I tutaj mistrz musiał wykazać się inwencją, bo cała sztuka polegała na zasłonięciu wstydliwych partii w sposób niezwracający szczególnej uwagi, a najlepiej – sprawiający wrażenie przypadkowego. Ewa otrzymała więc gałązkę, którą niewinnie trzyma w bladej dłoni, czci Adama chroni natomiast odrost od figowego pnia. Ona się zasłania, on – jest zasłaniany. Różnic jest jednak więcej.
Zgodnie z ówczesnym kanonem urody karnacja kobiety jest mlecznobiała. Mężczyzna ma skórę nieco ciemniejszą, co ma swój odpowiednik w wielu XVI-wiecznych dziełach. Adam patrzy z obawą na węża, zaś Ewa śmiało konfrontuje się spojrzeniem z widzem. Tuli jabłko do policzka, zupełnie jakby nie wahała się co do potencjalnych konsekwencji.
Na dłuższe wahania nie było czasu także w warsztacie mistrza. Gdy deska przewędrowała już do rąk najzdolniejszych uczniów, to ci cyzelowali warstwę malarską. Była jeszcze tylko chwila na wyschnięcie, a potem dzieło mogło już trafić do zleceniodawcy.
Cranach był mężczyzną pracującym i żadnej pracy się nie bał. Jak wylicza Aleksandra Janiszewska, oprócz doskonale prosperującego warsztatu malarskiego twórca prowadził także oficynę wydawniczą wraz z księgarnią i sklepem papierniczym. Aby zapewnić sobie tańsze dostawy potrzebnych surowców, od 1528 roku posiadał własny las, tartak, a nawet stolarnię przygotowującą deski pod obrazy. Cranach handlował winami, ziołami, miał także aptekę, a wszystko po to, by móc kupować pigmenty po cenach hurtowych8.
Kiedy rozpoczęła się reformacyjna schizma, malarz także dał sobie radę. Bliska znajomość z Lutrem sprawiła, że Cranach zaangażował się w pierwsze wydanie nowego tłumaczenia Pisma Świętego, które ukazało się już w 1522 roku. Jak twierdzą naukowcy:
„[…] uniwersalność formuł stylowych i obrazowych obowiązująca w kręgu pracowni Cranacha, […] mogła zadowolić gusta i oczekiwania katolickich, protestanckich i stojących jeszcze pośrodku konfesyjnych debat zleceniodawców”9.
W ten sposób i luterański wilk syty, i katolicka owca cała. O ile zwolennicy papiestwa nie przestali czułym okiem zerkać na dzieła Cranacha, to zwolennicy reformy uznali go za głównego malarza frakcji Lutra. Szacuje się, że z wittenberskiego warsztatu wyszło około dziesięciu tysięcy dzieł, z czego do dziś zachowa się co dziesiąte. Po latach badacze stwierdzą nawet, że: „[…] słowa Lutra i obrazy Cranacha miały równorzędny ideowy i artystyczny autorytet nie tylko w kręgu Wittenbergi. Znak firmowy Cranachów był marką gwarantującą jakość dzieła w obu tych zakresach”10.
Kim byli szczęśliwi nabywcy Adama i Ewy? Historia skrzętnie milczy. Dzieje obrazu dają się prześledzić dopiero od początku XIX wieku, kiedy to znajdował się w kolekcji książąt Hohenzollern-Hechingen, skąd powędrował do monachijskich zbiorów niejakiego Seppa, a następnie nie mniej tajemniczego doktora Oertela. W następnych latach Adam i Ewa eksponowani byli w Paryżu, zaś w 1925 roku pracę wystawiono na sprzedaż w Lucernie. Tamtejsza Galeria Hansena wyceniła dzieło na sumę dwudziestu pięciu tysięcy marek. Kwota nie odstraszyła włodarzy wrocławskiego muzeum, którzy wartościowy nabytek przywieźli na Dolny Śląsk, jednak i tam obraz nie zagrzał miejsca zbyt długo. Już pierwszego czerwca 1942 wobec groźby alianckich nalotów pracę zdeponowano w Kamieńcu Ząbkowickim, skąd niespełna cztery lata później przywieziono go do Warszawy11, tu pozostaje do dziś. Cytując Beatę Lejman, badaczkę sztuki doby reformacji, podsumujmy:
„Głównych bohaterów było trzech. Luter, który odrzucił kult świętych, a sam […] otoczony został kultem większym niż papieże […]. Cranach […] mistrz propagandy wykorzystującej nowe medium graficzne i dzięki wszędobylskiemu zawodowi oraz łatwości nawiązywania kontaktów rzecznik nowej nauki […]. Wreszcie Fryderyk Mądry […] doświadczony polityk”12.
Na tym opowieść o lipowej desce z wyobrażeniem prarodziców mogłaby się zakończyć, jednak to wcale nie koniec historii o Adamie i Ewie z wittenberskiego warsztatu, bo – jak pisała Szymborska:
„każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie”.
Bibliografia:
1. Janiszewska A., Jak wam się podoba, czyli produkcja warsztatu w Wittenberdze, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017.
2. Lejman B., Kto w górę dąży aż po zgon, ten może być zbawiony – impresje na temat czasów reformy, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017.
3. Patała A., Moda na Cranacha w czasach przemian?, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017.
4. Pierzchała M., Nie tylko słowo, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017.
6. Portal Lucas Cranach, https://lucascranach.org/PL_MNW_MOb588.
- Por. Rdz 3,5, https://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=3 (dostęp 21. 11. 2021). ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem. ↩
- Cyt. za: A. Janiszewska, Jak wam się podoba, czyli produkcja warsztatu w Wittenberdze, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017, s. 69. ↩
- Cyt. za: B. Lejman, Kto w górę dąży aż po zgon, ten może być zbawiony – impresje na temat czasów reformy, w: Moda na Cranacha, op. cit., s. 23–24. ↩
- Ibidem, s. 12. ↩
- A. Janiszewska, op. cit., s. 71. ↩
- Ibidem. ↩
- A. Patała, Moda na Cranacha w czasach przemian?, w: Moda na Cranacha, red. E. Houszka, M. Pierzchała, Wrocław 2017, s. 45. ↩
- M. Pierzchała, Nie tylko słowo, w: Moda na Cranacha, Wrocław 2017, s. 68. ↩
- https://lucascranach.org/PL_MNW_MOb588 (dostęp 18.11. 2021). ↩
- B. Lejman, op. cit., s. 13. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Jean-Étienne Liotard „Śniadanie rodziny Lavergne” - 19 lipca 2024
- Alfons Karpiński „Portret malarzy w Jamie Michalikowej” - 31 maja 2024
- Carmen jak malowana - 23 maja 2024
- Witold Wojtkiewicz „Portret Lizy Pareńskiej” - 15 marca 2024
- Stanisław Masłowski „Wschód księżyca” - 1 marca 2024
- Deszcz nad Como. Lombardzkie wojaże - 8 grudnia 2023
- Księżniczka na Parnasie. Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej - 17 września 2023
- Giovanni Francesco Penni zw. il Fattore „Święta Rodzina ze św. Janem Chrzcicielem i św. Katarzyną Aleksandryjską” - 7 września 2023
- Paris Bordone „Wenus i Amor” - 28 sierpnia 2023
- Co słychać u Vermeera? - 8 sierpnia 2023
Uwielbiam Państwa artykuły, zawsze czytam z przyjemnością. Świetna strona, oby takich więcej w internecie. Gorące pozdrowienia.