Frans Hals, Malle Babbe (Portret starej czarownicy z Haarlemu), ok. 1640–46,
olej, deska, 75 × 64 cm,
Gemäldegalerie, Berlin
Malle Babbe van Haerlem – taki napis można znaleźć na ramie obrazu Halsa. Nie został on co prawda wykonany przez artystę, ale jest dość stary, by uznać go za wiarygodny. Oto Malle Babbe, szalona kumoszka z Haarlemu, wiedźma, Baśka Wariatka. Twarz nalana, wykrzywiona, spocona, suknia pomięta. W dłoni trzyma ogromny cynowy kufel. Rechocze, śpiewa czy bluzga? Sowa na jej ramieniu nie jest mądrym ptakiem Ateny ani córką piekarza, raczej nocnym sprzymierzeńcem sił nieczystych. Symbolem szaleństwa albo i zwykłej głupoty wzmocnionej nadużyciem alkoholu. „Pijany jak sowa w dzień” – mówi niderlandzkie porzekadło. Czy dlatego, że – jak wierzono – aktywny nocą ptak za dnia źle widzi i łatwo traci orientację? Inne przysłowie: „Każdy bierze swoją sowę za sokoła” przypomina ponadczasowe spostrzeżenie Kartezjusza o zdrowym rozsądku, który jest rzeczą w świecie najlepiej podzieloną, skoro nikt nie uważa, by miał go za mało.
Zagadkowy obraz: ani portret, ani tronie. Czy Hals zobaczył Malle Babbe w haarlemskiej gospodzie albo przytułku? Czy jest to jedna kobieta, czy może Hals złożył jej wizerunek z wielu twarzy? Podobno gdzieś w archiwach odnaleziono tę kobietę, która mogła być pierwowzorem; nadto – jak na standardy przyzwoitego, protestanckiego mieszczaństwa – trunkową awanturnicę aresztowaną za pijaństwo. Barbara Claes z Haarlemu nosiła podobne przezwisko. Hals mógł ją spotkać w szpitalu-przytułku za miejskimi murami, być może odwiedzał tu swego „słabującego na umyśle” syna Pietera. Na obrzeżach starego centrum do dziś stoi Het Dolhuys, „dom obłąkanych”, dawne leprozorium, miejsce odosobnienia ofiar epidemii, chorych i niedołężnych biedaków, ale i izolacji ludzi postrzeganych jako niebezpieczni, tych, którzy nie chcieli albo nie potrafili dogadywać się ze społecznością i dostosować do jej reguł. Dziś mieści się tam narodowe muzeum psychiatrii.
Wejście na interaktywną ekspozycję przypomina o tym, co wiemy, ale często odsuwamy od siebie: jak cienka, pokrętna i nieoczywista jest linia demarkacyjna między „normalnością” a „nie-normalnością”, między zdrowiem i chorobą, i ile niebezpieczeństw od zawsze czyhało na tych, których większość uznała za innych. Wśród eksponatów – oczywiście kopia Halsowej Malle Babbe.
Nietrudno sobie wyobrazić, jakie emocje mogła wywoływać pyskata, szalona pijaczka w regentkach Dolhuys. Na zbiorowym portrecie malowanym przez Jana de Bray nie sprawiają wrażenia istot szczególnie empatycznych: nieskazitelne białe kołnierze, gładkie jak napięte żagle, włosy upchane pod czepkami, dyskretna biżuteria, spojrzenia trzeźwe i badawcze.
Ale może jesteśmy niesprawiedliwi, może to nie tylko dla prestiżu albo dla zabicia czasu zajmowały się zarządem tego domu dla tych, których społeczeństwo uznało za nieudane ludzkie egzemplarze? I może nie tylko z kalwińskiego poczucia obowiązku, dla zgromadzenia posagu dobrych uczynków, które nie mogą zostać nienagrodzone w przyszłym życiu? Łatwo ulec dzisiejszym odruchom i przyjąć ahistoryczną optykę. A warto pamiętać, że te miejskie przytułki – co prawda, opresyjne, czasem bliższe więzieniu niż szpitalowi – dawały jednak schronienie i wikt samotnym, niesamodzielnym i nieporadnym. Zwłaszcza kobietom, bo ówczesny samotny, ubogi człowiek częściej był starą kobietą (czyli wedle ówczesnych kryteriów, pięćdziesiąt plus, a może i mniej…). Zabierały wolność, ale uwalniały od głodu i zimna. Wietrzna Holandia leży z dala od śródziemnomorskich klimatów, tu nie sposób cały rok przetrwać pod gołym niebem.
Wróćmy do obrazu. Jak zwykle u Halsa, płótno zadziwia świeżością i śmiałością, podziwiamy nieokiełznany temperament malarski. Wizerunek jest malowany szeroko i szybko. Wymięty i nieświeży kołnierz haarlemskiej kumoszki jest polem pozornie przypadkowych, nieudolnych maźnięć białą farbą, które układają się w szaloną, rozedrganą, elektryzującą materię. Dziś dzięki badaniom już wiemy, że niekoniecznie jest to malarstwo alla prima; jest podmalówka, są zarysy i podstawowe plamy, malarz coś zamazuje, poprawia, dopiero ostatnia warstwa jest szaleńczą, ale i wykoncypowaną burzą uderzeń pędzla. Z bliska obraz zdaje się gmatwaniną smug farby, rzucanej nerwowo, grubo i bez planu. W miarę jak oddalamy się od płótna, widzimy, jak abstrakcyjne plamy układają się w pomięte plisy kołnierza, lśniący punkt staje się zębem, a nieforemny przecinek ptasim dziobem. Wiem, na czym ów zabieg polega, a jednak nie potrafię się oprzeć i obrazy Halsa zawsze oglądam w paralitycznym tańcu, dwa kroki do przodu – przyjrzeć się z bliska, pięć do tyłu – poszukać tego miejsca, skąd zobaczę już nie bezładnie rozrzucone plamy, ale żywą twarz, mięsistą materię, zimną wypukłość cynowego naczynia.
W sali berlińskiej Gemäldegalerie, gdzie dziś wisi ten obraz, nie warto już wieszać innych, i tak to Malle Babbe ściągnie wszystkie spojrzenia. Fascynuje innością, a spotkanie jej temperamentu z Halsowską brawurową manierą dało wybuchową, zmysłową mieszankę. Jest hałaśliwa, wulgarna, cuchnie ledwie przetrawionym piwem, moczem, zatęchłą kiecką. Dzisiejszą Malle Babbe pewnie ominęłabym pospiesznie, nie przyglądając się jej. Może szybki rozgrzeszający datek dany na odczepnego i ucieczka, żeby nie dosięgła ręką albo językiem. Pewnie obudziłaby współczucie, ale wygodne, z oddali. Albo niepokój.
A na obrazie… Tyleż rzeczywista, co alegoryczna, może czaruje nas bezpośredniością bez zahamowania, na którą nas nie stać, może zazdrościmy niezależności, obojętności na konwenans? Przykuwa i zatrważa jej temperament, frapuje wolność i abnegacja – zwłaszcza przez kontrast z uporządkowanym, wypucowanym, wykrochmalonym światem Holendrów. Czujemy się w Holandii, i tej z siedemnastowiecznych obrazów, i tej realnej, dobrze i bezpiecznie. Cieszą estetyczny umiar, skromność i harmonia architektury, dbałość o pejzaż, czystość i spokój, nienatrętna uprzejmość. A jednak przychodzi moment, gdy ten ład zaczyna osaczać, gdy tęsknię i myślę o głębokich i ciemnych jak kaniony uliczkach starego Neapolu, brudnych i hałaśliwych, o sypiącym się na głowę i porastającym zielskiem baroku w ruinie i o kiczu ulicznych kapliczek. Malle Babbe jest antidotum na przewidywalność holenderskiego świata. Innym obliczem tutejszej kobiety, o którym zapominamy, oglądając na lśniących obrazach schludne mieszczki w ich błyszczących czystością domkach.
Hals inspirował wiele pokoleń artystów, którzy przyszli po nim. Oto dzieła dwóch, jakże różnych: Gustav Courbet – geniusz realizmu i Han van Meegeren – geniusz fałszerstwa.
Bibliografia:
1. Seymour S., Frans Hals, London–New York 2014.
2. Zitzewitz von J., Frans Hals Malle Babbe, Berlin 2001.
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Caspar David Friedrich „Kredowe skały na Rugii” - 6 grudnia 2024
- Bonjour, Monsieur Gauguin! - 23 października 2024
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021