Witold Wojtkiewicz, Orszak z cyklu: Z dziecięcych póz, 1908
tempera, płótno, 39 × 71 cm
Muzeum Narodowe w Warszawie
Jest rok 1879. Jan Matejko kilka miesięcy temu skończył malować Bitwę pod Grunwaldem, petersburska publiczność oklaskuje prapremierę opery Czajkowskiego Eugeniusz Oniegin, Anglicy walczą z Zulusami, w stanie Iowa spada meteoryt, Matka Boska objawia się w Knock, a w Warszawie przychodzi na świat syn głównego kasjera Banku Handlowego, Stanisława Wojtkiewicza i Anieli z domu Święcickiej. Chłopiec otrzymuje imię Witold. Nikt jeszcze nie przypuszcza, że za dwadzieścia dziewięć lat namaluje on Orszak, a rok po stworzeniu arcydzieła – umrze na atak serca.
„Sztuka zdradza nam dobitnie brak określonego celu w naturze, dziwaczną jej chropowatość, nadzwyczajną monotonność i zupełną jej niewykończoność […] odrodzenie sztuki nastąpić może tylko przez kłamstwo”1.
Ciekawe, czy Oscar Wilde zmieniłby to zdanie, gdyby dane mu było żyć o osiem lat dłużej i zobaczyć namalowany przez Witolda Wojtkiewicza Orszak. Patrząc na stworzony w 1908 roku obraz, można odnieść wrażenie, że jest on kwintesencją dojrzałego stylu malarza; węzłem, w którym splatają się wszystkie ważne dla jego sztuki wątki: dzieci, koniki na biegunach, pierroty, dziwacznie chropowaty, monotonny pejzaż i wiara, że odrodzenie sztuki polega na deformacji.
Tak w 1926 roku konstatował Eligiusz Niewiadomski:
„Wojtkiewicz chętnie maluje dzieci, ale nie te czyste, miłe, umyte pociechy matek […]. U Wojtkiewicza dzieci są dziwne, zwyrodniałe, o wielkich czaszkach, przestraszonych oczach, pełne niewytłumaczonych lęków. […] Nie dla uciechy mieszczuchów malowane są te dziwne stworzenia”2.
Mimo że na innych polach Niewiadomski gorliwie gromił Boya-Żeleńskiego, w tej jednej kwestii obaj panowie przemawiają zaskakująco zgodnie.
„Nie wiedziano doprawdy, co myśleć o tych obrazach – przyznawał po latach skruszony Żeleński, znający malarza z czasów kabaretowej współpracy przy krakowskim Zielonym Baloniku. – Wiał z nich jakiś perwersyjny sentyment, liryzm pomieszany z groteską. Technika malarska zupełnie odrębna, nie było to podobne absolutnie do niczego. Wojtkiewicz niepokoił, zaciekawiał ale urzędowej konsekracji nie posiadał. Traktowano go z odcieniem pobłażliwości”3.
Zaledwie niecały rok przed powstaniem Orszaku umarł Wyspiański, zabierając ze sobą romantyczne imaginarium, odszedł też Stanisławski, potrafiący wyczarować na niewielkiej deseczce całą głębię ukraińskich stepów, a oto zaserwowano krakowskim mieszczanom widok dwójki dzieci ujeżdżających karykaturalnie nieheroiczne koniki na tle groteskowego pejzażu. Gdyby tego jeszcze było mało, autor poczynał sobie z rysunkiem bardzo zuchwale – dekoracyjnie upraszczał, niekiedy wręcz geometryzował; nie dbał o kolor lokalny, stronił od akademickiego cieniowania. O ile ówczesny symbolizm w wydaniu Malczewskiego był przynajmniej przez niektórych akceptowany, o tyle pozbawiony ofiarnego etosu symbol w wydaniu Wojtkiewicza, jego cierpki humor i artystyczna swada stawiały widzów w położeniu nie dla wszystkich atrakcyjnym. Słowem: z bańki postromantycznego patosu pozostały tylko opalizujące odbicia na malowanych temperą plamach zmąconej bieli.
Mimo że długo można by było wyliczać dowody na innowacyjność dzieła, to warto też śledzić tropy łączące je z tradycją. Sama decyzja Wojtkiewicza, żeby zamienić farby olejne na temperę, jest spojrzeniem wstecz. Horyzontalny układ dzieła współgra z pasową kompozycją, co stanowi kolejny ukłon w stronę wczesnej nowożytności, podobnie jak sam tytuł odnoszący do bogatej tradycji rozmaitych malarskich kawalkad. Trudno mówić tu jednak o postawie niewolnika historii. Wojtkiewicz nie dał się historyzmowi wziąć w jasyr, a raczej wypowiedział mu wojnę zaczepną.
Dotąd orszak był w malarstwie przeważnie synonimem pompy. January Suchodolski w 1848 roku stworzył wyobrażenie świty Zygmunta Augusta i wileńskiego biskupa Hozjusza. Pod koniec XIX stulecia Józef Brandt namalował triumfalny wyjazd Sobieskiego i Marysieńki z pałacu wilanowskiego. Niezwykłe efekty świetlne sprawią, że dzieło stanie się jednym z najlepiej znanych obrazów artysty, ale i ono – mimo „fotograficznego” kadru – pozostaje w orbicie triumfalno-oficjalnych orszaków, co wpisuje się w tradycję krzepienia serc splendorem dworu i szerokością sarmackiego gestu.
I dopiero wiek XX nadał orszakom wydźwięk groteskowy. Około 1921 roku Tadeusz Makowski wykonał niewielkich rozmiarów obraz Orszak weselny przed kościołem, w którym grupa odświętnie ubranych postaci połyskiwać będzie nutą ironii. Trudno jednak znaleźć ironistę zręczniej dekonstruującego konstrukt orszaku jako leku na zaborcze zło niż Witold Wojtkiewicz.
Jako człowiek doświadczony w pracy dla pism satyrycznych z biegłością szachowego mistrza dokonuje on symbolicznej roszady. Zamienia ogiery ze strojnymi rzędami na koniki na biegunach, a bohaterowie pól bitewnych i dawni wielmoże zamieniają się w zniekształcone dzieci – zadumane lub ulegające podszeptom błazna. Można odnieść wrażenie, że zamiast triumfalnie defilować, bezrefleksyjnie jadą znikąd-donikąd.
Podejrzanie dużo wspólnego ma ten fioletowy ugór z „mazowieckim pejzażem” służącym za tło ikonicznych dzieł Malczewskiego. O ile jednak pola umieszczone w tle Hamleta polskiego Malczewskiego mają być uniwersalną figurą pejzażu polskiego, o tyle Wojtkiewiczowskie równiny są symbolem miejsca bez właściwości. Są wszędzie, czyli nigdzie. Trop się urywa.
Łatwiej śledzić figury. Konik na kółkach był stałym elementem imaginarium Wojtkiewicza. Można go spotkać w Cyrku wariatów z roku 1906, a następnie w szeregu prac na papierze, by wymienić chociażby Obłęd. Cyrk wariatów na śniegu czy – o rok późniejszego – Konika na biegunach.
W 1908 roku motyw triumfalnie powrócił w Rozstaniu ze zbiorów Fundacji im. Raczyńskich przy Muzeum Narodowym w Poznaniu. Ciekawym wariantem tego motywu jest obecny w Bajce zimowej królik na platformie zaopatrzonej w dwie pary kółek, którego dosiada klaun.
Wróćmy jednak do Orszaku. W prawym górnym rogu, poniżej podpisu malarza, znajduje się mijana obojętnie postać płaczącego Pierrota siedzącego pod bezlistnym drzewem. Już sama figura siedzącego w samotności trefnisia mogłaby z powodzeniem służyć za sygnaturę Wojtkiewicza. Niemal bliźniacze motywy pojawiają się w namalowanych rok wcześniej Marionetkach.
Trzy lata przed powstaniem Orszaku Wojtkiewicz namalował Dzieci zaskoczone przez burzę i legendarną Krucjatę dziecięcą, chwaloną nawet przez André Gide’a. W obu dziełach artysta eksperymentował z różnymi możliwościami ukazania grupy, ale ostatecznie porzucił diagonalne układy na rzecz prostej pasowej kompozycji. Chcąc uwydatnić horyzontalny format, odciął dolne pasmo obrazu, przeznaczając go na ornamentalne preludium do malarskiej akcji.
Bawiąc się w genealoga tego pomysłu, natrafiłem na Lalki z roku 1906. Jedna trzecia obrazu oddzielona jest od reszty kompozycji. Na czarnym tle, gęstą farbą i zamaszystym gestem Wojtkiewicz maluje „fryz” ze splecionych ze sobą lalek. W Orszaku wraca do czarnego tła, na którym wyrosną szmaragdowe łodygi i fioletowo-granatowe kwiaty. Konsekwentnie – nierealne.
Można więc powiedzieć, że malując rok przed swoją przedwczesną śmiercią Orszak, dwudziestodziewięcioletni Wojtkiewicz szafuje rekwizytami wykorzystanymi w poprzednich dziełach. Cytuje swoje pomysły. Tworzy coś, co przypomina muzyczną formę wariacji – transponuje kolorystykę z jarzących się słońcem pastelowych tonacji do niebanalnych tonów fioletowo-brunatnych, uczestników dramatycznej krucjaty przenosi w teren zupełnie nieokreślony, cieniuje nastroje, z wirtuozerią ujawnia nieprzebrane bogactwo kolorystycznej inwencji. I kto wie czy refleksyjność tych obrazów nie zasadza się na bezrefleksyjności ich bohaterów.
Malarskie intuicje Wojtkiewicza potwierdza ówczesna nauka. W pracy Anieli Szycówny, znanej pedagożki, napisanej ledwie dwa lata po namalowaniu Orszaku, czytamy, że „[…] dziecko ma bardzo słabą zdolność samoobserwacji, stąd introspekcya […] musi tu być zupełnie, lub w znacznej mierze wykluczona”4.
Ironia Wojtkiewicza jest nie tylko siłą dekonstruującą, ale także głęboko emocjonalną. Dostrzegli to już pierwsi komentatorzy jego prac. W 1911 roku Antoni Potocki zanotował:
„Niezłomne pajacyki na drewnianych konikach z nieforemnymi czołami, na których w dziecinnym wyrazie upór i zawziętość śmiertelna, coś śmiertelnie przejmującego w tych dziecięcych przejrzałościach”5.
Orszak jest wielopoziomową metaforą samotności. Samotności jako efektu opuszczenia, jako braku zadomowienia w świecie i wreszcie samotności wobec samego siebie, gestem autoironicznym.
II wojna światowa zabrała pamięć o Wojtkiewiczu, ale też znaczną część jego dorobku. Wiele dzieł artysty zostało zniszczonych lub zaginęło, wśród nich także i Orszak. Miłośników twórczości Wojtkiewicza ucieszyła wiadomość o odnalezieniu zaginionego od lat 40. XX wieku obrazu.
Pod koniec 2011 roku Ambasada RP w Waszyngtonie otrzymała informację, że obraz znajduje się w kolekcji prywatnej w USA. W marcu 2012 dzieło zostało odzyskane i przekazane Muzeum Narodowemu w Warszawie.
Bibliografia
1. Kossowska I., Wojtkiewicz, Warszawa 2006.
2. Nietzsche F., Tako rzecze Zaratustra, Warszawa 1906
3. Niewiadomski E., Malarstwo polskie XIX i XX wieku, Warszawa 1929.
4. Szycówna A., Pedagogika, czyli nauka o dziecku, Warszawa 1910.
5. Wilde O., Sztuka i życie, Warszawa 1922.
- O. Wilde, Sztuka i życie, Warszawa 1922, s. 40–42. ↩
- E. Niewiadomski, Malarstwo polskie XIX i XX wieku, Warszawa 1929, s. 317. ↩
- T. Boy-Żeleński, André Gide a Wojtkiewicz, 1928, cyt. za: I. Kossowska, Wojtkiewicz, Warszawa 2006, s. 9. ↩
- A. Szycówna, Pedagogika, czyli nauka o dziecku, Warszawa 1910, s. 14. ↩
- A. Potocki, W. Wojtkiewicz. Zarys twórczości, 1911, cyt. za: I. Kossowska, Wojtkiewicz, Warszawa 2006, s. 67. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Jean-Étienne Liotard „Śniadanie rodziny Lavergne” - 19 lipca 2024
- Alfons Karpiński „Portret malarzy w Jamie Michalikowej” - 31 maja 2024
- Carmen jak malowana - 23 maja 2024
- Witold Wojtkiewicz „Portret Lizy Pareńskiej” - 15 marca 2024
- Stanisław Masłowski „Wschód księżyca” - 1 marca 2024
- Deszcz nad Como. Lombardzkie wojaże - 8 grudnia 2023
- Księżniczka na Parnasie. Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej - 17 września 2023
- Giovanni Francesco Penni zw. il Fattore „Święta Rodzina ze św. Janem Chrzcicielem i św. Katarzyną Aleksandryjską” - 7 września 2023
- Paris Bordone „Wenus i Amor” - 28 sierpnia 2023
- Co słychać u Vermeera? - 8 sierpnia 2023