„Boże! Odbierz mi wszystko, wszystko. Dobrobyt, sytość, spokój, przyjaźń ludzką, szczęście rodzinne, nawet miłość! Zwal na mnie cierpienie moralne i tysięczne gorycze – ale za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę”1.
Jest rok 1912. Zofia Stryjeńska z Lubańskich wypowiada te słowa, leżąc z rozłożonymi rękoma na posadzce w jednej z monachijskich kaplic. Do miasta w południowych Niemczech przyjechała kilka miesięcy wcześniej, podając się za swojego brata – Tadeusza, by uczyć się malarstwa na Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych (wtedy jeszcze monachijska akademia nie przyjmowała w szeregi studentów kobiet).
Wiedziała, że w Polsce nie będzie miała możliwości zdobycia gruntownego wykształcenia, które przyniesie jej tak upragnioną sławę. W Monachium, gdzie pierwszy raz na oczy zobaczyła dzieła Rembrandta i gdzie mieszkał Wassily Kandinsky, studiowała pod okiem malarzy historycznych czy portrecistów – Hugo von Habermanna, Fritza Burgera, Gabriela von Hackla, tylko przez rok.
Pośpiesznie wyjechała, gdy koledzy z roku zaczęli domyślać się, że pod męskim przebraniem ukrywa swoją prawdziwą płeć. Już wtedy była butną, nieokiełznaną kobietą, wkrótce stanie się „księżniczką polskiego malarstwa” – jak określił ją Mieczysław Grydzewski, redaktor Wiadomości Literackich.
Malarka rzeczy polskich
Jej rysunki i obrazy to feeria barw, wszechobecny ruch i dynamika połączona z ludowością, słowiańskością i piastowską przeszłością. Jak żaden inny artysta tego okresu Stryjeńska potrafiła połączyć te wszystkie motywy i oddać to, co w polskości i jej tradycji najpiękniejsze.
Tańczący chłopi, harnasie, zbójnicy, baby, diabły, zwierzęta, wiejskie obrzędy i słowiańskie bożki: „Kompozycję jej rysunków uważano za niepoprawną, nieuporządkowaną, poplątaną w płaszczyznach i punktach widzenia, ale właśnie te wady nadały rysunkom dynamizm, komizm, oryginalność i charakterystyczne dla jej twórczości cechy: nieokiełznaną dzikość ruchu, wręcz wrzaskliwość kolorów przeplataną humorem, który uzewnętrznia w wyrazach twarzy i gestów”2.
Do najpopularniejszych dzieł Stryjeńskiej należą między innymi: trzy teki Bożków Słowiańskich (1918, 1922, 1934) cykl pięciu obrazów Pascha (1917-1918), obrazy z cyklu Łowy Bogów (1921), obrazy Poranek, Wieczór i koncert Beriota (1923), obraz Piast czy cykl Młoda wieś Polska. Jednakże, malarstwo to nie wszystko, bo artystka tworzyła również zabawki: laleczki, zwierzęta i klocki zdobione obrzędowymi scenami, grafiki, projekty kostiumów i scenografii do sztuk teatralnych oraz ilustracje do książek m.in. Kazimiery Iłłakowiczówny czy Kazimierza Tetmajera.
Wspólnie z S. Ostrowskim wykonała monumentalną polichromię, która zdobi jedną z kamienic na Rynku Starego Miasta w Warszawie (1928), dekorowała również wnętrze statku pasażerskiego M/S Batory (1934) i M/S Piłsudski (1935), a także salę warszawskiej cukierni Wedel (1935).
Jednak malarstwo dawało jej najmniej satysfakcji. W swoim dzienniku zanotowała: „malarstwo (…) bardzo mnie męczy i nie leży w moim temperamencie ten ciągły przymus skupienia, cisza, nieruchome pochylenie nad rajzbretem. Malarstwo nie daje mi satysfakcji i nie daje mi możności wyżycia się, jakby dał śpiew, taniec, scena”3.
Stryjeńska lubiła bawić się konwencjami, co doskonale widać w cyklu dwudziestu dwóch plansz zatytułowanych Piastowie (1929), które wydane zostały w oficynie Jakuba Mortkowicza (podobnie jak inne jej prace). Portrety królów nie zyskują jednak uznania krytyków sztuki, ich zdaniem Stryjeńska naruszyła świętości. Dużo w tym racji, bo jej wizja Kazimierza Wielkiego, który „oprócz korony ma na głowie wieniec laurowy, w jednej ręce – znicz, w drugiej tlący się papieros”4, jest daleka od wizji chociażby Jana Matejki. Zauważyła to publicystka Stefania Podhorska-Okołów: „Stryjeńskiej obce są pojęcia majestatu, dostojeństwa i tragicznej grozy”5.
Na uwagę zasługują również rysunki, które składają się na trzeci cykl Bożków, nad którymi pracuje w 1934 roku. Stryjeńska rysuje i popada w depresję. Przez półtora miesiąca praktycznie nie wychodzi z domu, rzadko się myje i czesze. W pierwszych dniach pracy nad teką wpada w czarną rozpacz.
Rysunki pali w piecu, a pędzle rozrzuca po pokoju. W końcu idzie do kościoła, modli się i wraca do pracy. „Już wie. Zacznie inaczej. Od boga najważniejszego. Tego, który widzi cały świat. Od Światowida. Narysuje go w lnianej tunice. Na głowie będzie miał koronę z liści dębu. W prawej dłoni – gęśle, przecież bogowie przemawiają za pomocą muzyki. W lewej – róg żubra. Taki sam jak według legendy dzierżył posąg Światowida na Rugii”6. W końcu powstają kolejne: Kupało – bóg światła i ognia, Dziedzilia – bogini wiosny, Tryglaw ze Szczecina – bóg rolnictwa, opiekun plonów i urodzajów. Bożki Stryjeńskiej „nie przypominają potężnych demonów indyjskich czy krwiożerczych baalów Fenicji, ani też zmysłowych nadludzi Grecji. Za to są wybitnie pogodni, rzeźwi, żywiczni i zrośli z czarnoglebem. Są to prostoduszne zjawy ożywiające lasy, opiekujące się urodzajem”7. W sumie na przełomie dwóch miesięcy powstaje piętnaście rysunków: akwarelą, ołówkiem, gwaszem i kredką.
Ludowość u Stryjeńskiej ma swoje źródło w dzieciństwie. Jako młoda panna Zocha, razem z ojcem Franciszkiem Lubańskim, wymykała się wczesnym rankiem na krakowski rynek, który tętnił życiem. Z uwagą przyglądała się przekupkom ubranym w kolorowe kiecki, które przekrzykiwały się w niebogłosy. Zachwycała się góralami w tradycyjnych strojach czy chłopskimi kapeluszami zdobionymi świecidełkami. Z zapartym tchem obserwowała huczne, chłopskie wesela z muzyką w tle i wiejskie obyczaje. Po latach przyzna, że „Na tym Rynku krakowskim zakiełkowały mi w myślach pierwsze zarysy postaci bogów słowiańskich i niejasne przeczucie wielkiej kiedyś rezurekcji Słowian, których przodownicą będzie Polska”8.
Stryjeńska świadoma była polskości swojej sztuki, ale chętnie czerpała inspirację z innych stylów – gotyku, secesji, kubizmu czy orientalizmu. „Uważana jest za artystkę, której twórczość ma charakter orientalny, co odbija się w określaniu jej mianem polskiej Fridy Kahlo”9. Tym co odróżnia te dwie artystki to to, że Stryjeńska malowała swoje wizje bożków, a Kahlo w swojej sztuce samą siebie traktowała jako boginię.
Sukcesy Stryjeńskiej
Rok 1913. Krytycy ogłaszają narodziny „nowego talentu”. Na sukcesy Stryjeńska musi poczekać jeszcze dobrych kilka lat. Artystka w 1921 roku pokazuje tryptyk Pochody bogów słowiańskich i prawdopodobnie również rozpoczęte obrazy Poranek i Zmierzch w Jesiennej Wystawie Obrazów w Pałacu Sztuki w Krakowie.
Pod koniec roku wystawia również na Salonie Dorocznym w warszawskiej Zachęcie. Antoni Słonimski – poeta i współtwórca grupy poetyckiej „Skamander” jest zachwycony genialnością jej obrazów. Podkreślając, że „wściekłymi rzutami pędzla, jak pękiem strzał, kładzie Stryjeńska broczące karminem bestie, liryzmem muślinowych siatek ściąga z firmamentu wszystkie cuda Zodiaku i ptaki rajskie o ogonach dzwoniących jak liry, linią jędrną, jak sznury skręcone, pęta opasłe cielska antycznych potworów”10. Wystawa w Zachęcie jest dowodem uznania dla jej twórczości. Zarząd galerii ponownie przyznaje jej i Wacławowi Borowskiemu dwie pierwsze nagrody (jednak zgodnie z regulaminem w ciągu jednego roku, ten sam artysta nie może zostać ponownie wyróżniony). Apogeum popularności osiągnęła cztery lata później w 1925 roku, i wtedy świat staje przed Zochą otworem. Obrazy Stryjeńskiej zdobią salę polskiego pawilonu zaprojektowanego przez J. Czajkowskiego na Międzynarodowej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu.
Każdy z sześciu pokazywanych obrazów to alegoria dwóch miesięcy roku. „Na przykład Styczeń i Luty – niby pióra mają na głowie – ale nie! To kwiaty mrozu, zmarzłego na szybach – a czapki ich to jakieś kryształy ogromne! Sierpień – to przecudna anielska postać z legendy, bohater – poeta – kochanek – artysta – bożek. Postacie są otoczone scenami z życia, obyczaju i pieśni ludowej. Tu wianki puszczają na wodę – ach, co to za woda – to fale stylizowane, zaznaczone tak, jak je mogli właśnie malować prymitywi”11. Za malowidła , gobeliny, plakaty i zabawki Stryjeńskiej zostają nagrodzone czterema grands prix, wyróżnieniem specjalnym i Legią Honorową. Nie ma już wątpliwości Stryjeńska – malarka „stała się symbolem tego, co najlepsze w sztuce polskiej odrodzonego po 123 latach niewoli kraju”12.
Jedenaście lat później w 1936 roku spełnia się jej kolejne marzenie. Zarząd Polskiej Akademii Literatury przyznaje jej odznaczenie Złotego Wawrzyna. Stryjeńską jest oburzona, bo zarząd akademii prosi o zwrot kosztów wykonania przyznanej jej odznaki. „Akurat. Jeszcze będę bulić!” – notuje.
Nieokiełznana furiatka
Jej życie to pasmo miłosnych niepowodzeń, nędzy, troski o dzieci i artystycznych sukcesów. W 1916 roku zostaje żoną Karola Stryjeńskiego – projektanta wnętrz i sztuki użytkowej, syna wybitnego architekta – Tadeusza. Zakochała się bez przytomności w jego niebieskich oczach i cyganerskim sposobie bycia.
Gdy urodziła pierwsze dziecko – Marię Magdalenę była zrozpaczona, bo pragnęła syna! Gdy po kilku latach zachodzi w kolejną ciąże, na świat przychodzą bliźniacy – Jan i Jacek. Kocha swoje dzieci, ale mocniej kocha sztukę. Gdy pracuje nad kolejnymi dziełami, wpada w szał tworzenia, by za moment popaść w totalny bezruch, nie wstaje z łóżka, notuje: „że już tak zdechnie”. W tym czasie jej dziećmi najczęściej opiekują się jej rodzice albo siostra Karola – Joanna, nazywana przez wszystkich Żańcią, a przez Zochę: „Mistrzynią cierpiętnictwa”.
Podczas kłótni z Karolem zdarza się, że Zocha drze swoje rysunki, między innymi do Rymów dziecięcych Kazimiery Iłłakowiczówny (książkę jednak udało się wydać z jej rysunkami, które zostały odbite z podartych fragmentów). I do tego coraz częściej staje się bohaterką licznych skandali. Po Zakopanem, gdzie przez jakiś czas mieszkała z Karolem, chodziły plotki, że opętana zazdrością śledziła męża, a gdy w końcu dorwała jego kochankę, podrapała jej policzki. Dwa razy za sprawą Stryjeńskiego trafia do szpitala psychiatrycznego, o czym rozpisują się warszawskie i krakowskie dzienniki. Po rozwodzie ze Stryjeńskim, Zocha ponownie w 1929 roku wychodzi za mąż za aktora – Artura Klemensa Soche. Ich małżeństwo było raczej związkiem platonicznym, które przetrwało sześć lat. W jej życiu, choć na krótko, pojawił się również pisarz i podróżnik Arkady Fiedler.
I jeszcze finanse. Ciągle brakowało jej pieniędzy, mimo że jej malarstwo stawało się coraz popularniejsze. By podreperować domowe finanse swoje prace sprzedaje prawie za bezcen, co ochoczo wykorzystywali pośrednicy. Jej życie było rozpięte pomiędzy Krakowem, Zakopanym, Paryżem czy Genewą.
Wtedy w monachijskiej kapicy Stryjeńska wymodliła sobie całe swoje życie. Stała się artystką na miarę XX wieku. Podziwiana i nagradzana, a jednak nieszczęśliwa, bo za sławę zapłaciła najwyższą cenę – tęsknotą za dziećmi.
Stryjeńska umiera 28 lutego 1976 roku w wieku 85 lat, zostaje pochowana na cmentarzu w Chêne-Bourg w Genewie, tam gdzie znajdował się grób jej ukochanego syna Jacka. Na cztery lata przed śmiercią zostawiła testament, który zamyka piękną książkę Angeliki Kuźniak o artystce: „Co do mej spuścizny artystycznej, jest ona ogromna i gdzieś po ludziach na świecie całym zgubiona. Byłby wór złota i Chwała Narodu, gdyby się tym kto kiedy zajął. Zofia Stryjeńska. Amen”13.
Bibliografia:
1. Chojnacka I., Księżniczka sztuki polskiej. Zofia Stryjeńska (1891-1976).
2. Kuźniak A., Stryjeńska. Diabli nadali, Warszawa.
3. Lameński L., Wątki religijne w twórczości Zofii Stryjeńskiej, księżniczki malarstwa polskiego.
4. http://culture.pl/pl/tworca/zofia-stryjenska.
5. http://wyborcza.pl/1,75410,19376208,stryjenska-diabli-nadali-ksiazka-o-kolorowym-ptaku-dwudziestolecia.html.
- A. Kuźniak, Stryjeńska. Diabli nadali, Wyd. Czarne 2015, s. 46-47. ↩
- I. Chojnacka, Księżniczka sztuki polskiej. Zofia Stryjeńska (1891-1976) i jej ilustracje, w: Rocznik Biblioteki Naukowej PAU i PAN w Krakowie, t. 56, s. 521. ↩
- A. Kuźniak, op.cit., s. 63. ↩
- Ibidem, s. 125. ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem, s. 140. ↩
- Ibidem, s. 142. ↩
- Ibidem, s. 12. ↩
- I. Chojnacka, op. cit., s. 521. ↩
- A. Kuźniak, op. cit., s. 73. ↩
- Ibidem, s. 99. ↩
- L. Lameński, Wątki religijne w twórczości Zofii Stryjeńskiej, księżniczki malarstwa polskiego, w: Sacrum et Decorum. Materiały i studia z historii sztuki sakralnej, t. 6, 2013, s. 43. ↩
- A. Kuźniak, op. cit., s. 333. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Camille Claudel i Auguste Rodin – pasja, namiętność, dramat - 13 lutego 2020
- Kochał sztukę i kochał kobiety. Witkacy i jego muzy - 17 stycznia 2020
- Sztuka Kobro sztuką przyszłości - 22 października 2017
- Wiedziałem, że zakochałem się w niezwykłej dziewczynie. Maria Stangret widziana oczami Tadeusza Kantora - 11 marca 2017
- „Boże! Odbierz mi wszystko, (…) ale za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę.” Zofia Stryjeńska i jej walka o bycie artystką - 12 lutego 2017
- Jacek Malczewski i jego słynne słowa: „Malujcie tak, by Polska zmartwychwstała” - 13 listopada 2016
- Józefina Szelińska, jedyna kobieta, której oświadczył się Bruno Schulz - 9 sierpnia 2016
- Jeżeli Zakopane, to tylko Witkacy! - 10 czerwca 2016
One thought on “„Boże! Odbierz mi wszystko, (…) ale za to daj mi możność wypowiedzenia się artystycznego i sławę.” Zofia Stryjeńska i jej walka o bycie artystką”