Mecenasem Muzeum Narodowego w Warszawie oraz tego artykułu jest:
Stanisław Wyspiański, Portret Jana Stanisławskiego, 1904
pastel, papier, 93 × 61 cm,
Muzeum Narodowe w Warszawie
27 marca 1904 roku wypadała akurat niedziela palmowa. Stanisław Wyspiański pochylał się nad spłachetkiem papieru, na którym kreślił list do Adama Chmiela. Pospiesznym pismem donosił: „Rysowałem portret Stanisławskiego”1. I tyle, żadnych szczegółów mistrz nie zdradził. Panowie poznali się zapewne w 1897 roku, kiedy to Jan Stanisławski, będący współzałożycielem elitarnego Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka” zaprosił dwudziestoośmioletniego Wyspiańskiego do udziału w pierwszej wystawie szacownej grupy. Dla młodego twórcy eksponowanie prac obok tuzów krajowego malarstwa było nie lada nobilitacją. Okazji do spotkań było jednak więcej.
Panowie widywali się zapewne dość często. Obracali się w podobnych kręgach – pewnie nie raz ukłonili się sobie w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych lub wymienili kilka zdań po posiedzeniu Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Krakowa, mogli także ramię w ramię przecierać szlaki polskiemu wzornictwu w Towarzystwie Polska Sztuka Stosowana, lub z pasją konferować w Komitecie Muzeum Narodowego w Krakowie, a od roku 1905 również w Komitecie Odbudowy Wawelu2. Sposobności jak widać nie brakowało, a dodajmy do tego wernisaże, rauty, wszelkiego autoramentu wieczory i wieczorki, o których relacje dyskretnie milczą. Słowem – portret wprost musiał powstać.
Ze Stanisławskim chyba nietrudno było znaleźć wspólny język. Refrenem licznych wspomnień pozostaje twierdzenie, że wielki mistrz małych pejzaży był „wielbiony i kochany przez uczniów i przez wszystkich, którzy go znali i oceniali”3. Źródłem admiracji był nie tylko talent, ale także erudycja malarza-matematyka.
„Słyszałem o trafności jego sądu w wielu dziedzinach, zachwalanej przez każdego, kto się z nim spotkał, o jego jowialności i ukochaniu życia polskiego”4 – wspominano.
Połączenie „łatwości obejścia” i „głębokiego rozumu” musiało robić wrażenie, potęgowane przez nietuzinkowe usposobienie przebijające ze wspomnienia znajomego artysty: „Porywczy, o temperamencie południowca, o szczerości nieprzebierającej w słowach, wywierał na otaczających wpływ głęboki”, także i tu musiał pojawić się znany nam już komplement: „wytrawny znawca sztuki”5. Ognisty temperament łączył się z barwnym, niekiedy dosadnym dowcipem.
„Był osobnikiem nadzwyczaj ruchliwym – pisał Tadeusz Dobrowolski, dodając – chociaż był człowiekiem otyłym i rosłym, poprzestawał na małych, nawet maleńkich formatach obrazowych, w związku z czym przyrównywał samego siebie do słonia podnoszącego trąbą pomarańcze”6.
Kilkanaście lat po śmierci wielkiego pejzażysty nie ma już mowy o dowcipkowaniu, zaczyna się hagiografia.
Mieczysław Sterling opisuje pomnikową sylwetkę, majstrując mit, w którym Stanisławski to:
„(…) symbol zwycięstwa polskiego artysty […] emblemat młodości walczącej o nowe prawo życia […] protest przeciwko sobkostwu i małostkowości”. Nie wypada wspomnieć o jowialności człowieka, który „był pierwszym pionierem wolności formy w sztuce polskiej”7.
Szczęśliwie pozostał wizerunek wyczarowany pastelami Wyspiańskiego. Daleki od czołobitnych panegiryków obraz żywego dyskutanta, pochłoniętego formułującą się myślą. Jest w nim swoboda artysty pewnego swoich twórczych dokonań, jest dobrotliwość i sznyt wytrawnego retora.
Anna Rudzińska przekonywała, że uchwycony przez Wyspiańskiego „wyraz wewnętrznego skupienia na myślącej twarzy starszego kolegi oraz gest lewej dłoni tonujący polemiczny zapał współrozmówcy, obrazują chwilę skupienia przed wypowiedzeniem kolejnej kwestii w toczącej się właśnie dyskusji”, dzięki czemu „przekaz Wyspiańskiego jest tak sugestywny, że mamy wrażenie bycia jej świadkami”8. Obcując z portretem z 1904 roku jesteśmy świadkami nie tylko spotkania dwóch młodopolskich tytanów, ale także – krystalizowania się dojrzałego języka portretowego, którym posługiwał się w ostatnich latach życia autor Macierzyństwa.
Linia była jednym z podstawowych środków wyrazu plastycznej twórczości Wyspiańskiego. Nic dziwnego, skoro – jak malowniczo twierdził Przybyszewski – „myśli swoje obrysowywał konturami, uczucia widział jako barwne plamy, zdarzenia przedstawiały mu się jako trzywymiarowe bryły — tworzył dla nich całkiem malarskie perspektywy”9. Całkiem malarską perspektywę mógł stworzyć także Stanisławskiemu, ale pozostał przy gładkim tle wykorzystując kolor papieru, na którym rysował.
Badacze plastyki krakowskiego dramaturga śledzili „w niektórych portretach Wyspiańskiego wibrację giętej i poplątanej linii” za sprawą której mamy „wrażenie jakby pospiesznego i gwałtownego wykonania, pełnego pasji malarskiej, nadającej im charakter dynamiczny i sugerujący widzowi istnienie pewnych cech swoistych organizacji psychicznej osoby portretowanej”10. O ile stwierdzenie monografistki artysty wydaje się ryzykownie ogólne, w tym przypadku okazuje się przekonujące. Żywo pulsujący dukt konturu oddaje ferwor prowadzonej dyskusji i bujny temperament rozpartego w kawiarnianym krześle.
Fantazyjnie prowadzona linia kieruje nas od razu w stronę secesji, a twardniejący miejscami kontur przywodzi na myśl ekspresję spod znaku Egona Schielego. Nie wszyscy badacze byli jednak skorzy pójść tym tropem. „Doszukiwanie się wpływu secesji niemieckiej i wiedeńskiej na linię występującą w kompozycjach malarskich Wyspiańskiego nie miałoby realnych podstaw”11, grzmiano pół wieku po śmierci Wyspiańskiego. Salomonowy wyrok wydał Mieczysław Wallis, wyliczając cechy secesyjne: „posługiwanie się falistą, krętą, nerwową linią […] podkreślanie konturu, wielkie puste tła, często asymetryczne umieszczenie osoby portretowanej na przekątnej obrazu”12, ale po stronie niesecesyjnych zapisał modelowanie z pomocą światłocienia.
Kolorystyka portretu wyróżnia się pośród podobnych prac krakowskiego twórcy. Subtelna gama beżów ożywiana jest akcentami żółcieni lub różu dozowanymi bardzo oszczędnie i trafnie. Zbliżoną kolorystyką Wyspiański operował rysując – pięć lat wcześniej – portret redaktora krakowskiego „Czasu” Konrada Rakowskiego, czy – powstającym niemal równolegle z wizerunkiem Stanisławskiego – konterfektem doktora Jana Raczyńskiego. Żaden z nich nie może jednak równać się z w portretem wielkiego pejzażysty jeśli chodzi o kompozycję.
Na rysunku Stanisławski zdaje się rozrywać ramy pracy. Kadr ma znamiona fotograficznej migawkowości, dzięki czemu staje się bardziej „wrażeniowy”, włączając widzów w toczącą się debatę. Praca Wyspiańskiego miała wpisać się w szerszy projekt.
„Nosił się ze świadomym zamiarem stworzenia galerii wybitnych ludzi okresu Młodej Polski, ograniczając rozmyślnie jej zasięg do warstwy inteligencji polskiej, która odegrała główną rolę w formowaniu się kultury modernizmu”13.
Wymienia się tutaj jednym tchem Rydla, Przybyszewskiego, Mehoffera, Malczewskiego, Solskiego i Stanisławskiego. Nic dziwnego biorąc pod uwagę artystyczną rangę i powszechne uznanie, jakim darzono pierwszego profesora katedry pejzażu krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Ciekawe, że myśląc o stworzeniu pocztu koryfeuszy nowej sztuki, wybrał dla wielkiego reformatora malarstwa pejzażowego tak swobodną, niepanegiryczną pozę, zupełnie jakby wizerunek miał stanowić osobistą pamiątkę towarzyskiego spotkania, a nie wizualną reprezentację ku pamięci przyszłych pokoleń.
Oczywiście Wyspiański nie był jedynym skorym do uwiecznienia legendarnej fizjonomii malarza. Stanisławski pozował w 1906 roku rosyjskiemu symboliście Michaiłowi Niestierowowi, a okazały olejny konterfekt prędko doczekał się miriadów reprodukcji. Stał się na tyle „obowiązującym” wizerunkiem, że w katalogu pośmiertnej wystawy naszego pejzażysty reprodukowany był wizerunek pędzla Niestierowa14, a krótka monografia autorstwa Mariana Olszewskiego wydana rok po odejściu artysty ukaże się z obrazem rosyjskiego symbolisty na okładce. Historia spłatała jednak figla, bo ostatecznie to portret stworzony przez Wyspiańskiego zapisze się w zbiorowej świadomości.
Funkcjonująca w niezliczonych facecjach fizjonomia Stanisławskiego funkcjonowała też w uniwersum sztuki polskiej. Niewielką główkę autora Bodiaków wykonał w polichromowanym gipsie Jan Szczepkowski.
Czy jest ona pokłosiem suto zakrapianych nocnych dysput w „Jamie Michalikowej”, trudno powiedzieć. Można natomiast z dużą dozą pewności stwierdzić, że barwna postać pejzażysty była równie wdzięcznym tematem anegdot co materiałem dla karykaturzystów. Kazimierz Sichulski przedstawił rosłego mistrza w towarzystwie zmizerowanych studentów podczas plenerowej sesji malarskiej. Korpus profesora przypomina malowane przez niego obłoki, wypierające zwiniętych w kłębki uczniów ku krawędzi rysunku. Wśród świty pracowitego jak pszczoła króla pejzażystów znajdziemy Stefana Filipkiewicza, Stanisława Czajkowskiego, Henryka Szczyglińskiego i Stanisława Kamockiego. Kiedy 1907 roku „nieodżałowanej pamięci” profesor odejdzie, to właśnie oni staną się wykonawcami jego malarskiego testamentu. W tym samym 1907 roku umrze też autor najsłynniejszego wizerunku Stanisławskiego – Stanisław Wyspiański.
Bibliografia:
1. Dobrowolski T., Malarstwo polskie ostatnich dwustu lat, Wrocław 1976.
2. Kleczyński J., Stanisław Wyspiański, Jan Stanisławski i jego uczniowie, katalog wystawy, Kraków 1933.
3. Olszewski M., Jan Stanisławski, Kraków 1908.
4. Przybyszewski S., Stanisław Wyspiański. Dzieła malarskie, Warszawa 1925.
5. Skierkowska E., Plastyka Stanisława Wyspiańskiego na tle ówczesnych kierunków artystycznych, Wrocław 1958.
6. Sterling M., Jan Stanisławski, Warszawa 1926.
7. Wallis M., Secesja, Warszawa 1974.
8. Wyspiański S., Listy do różnych adresatów, Kraków 1998.
9. Brak autora, Jan Stanisławski. Wystawa pośmiertna, Warszawa 1907.
10. https://cyfrowe.mnw.art.pl/pl/katalog/761010.
Mecenasem Muzeum Narodowego w Warszawie oraz tego artykułu jest:
PGE – Polska Grupa Energetyczna od wielu lat wspiera i promuje polską kulturę przez sponsoring ważnych wydarzeń kulturalnych oraz instytucji kultury. Grupa PGE angażuje się w dbałość o polską kulturę i polskie dziedzictwo narodowe, ale też w upowszechnienie wizerunku muzeów jako miejsc otwartych i przyjaznych dla publiczności, proponujących wciąż nowe i interesujące projekty. Podkreśla również niezwykle ważną rolę edukacji w procesie poznawania polskiej sztuki.
PGE jest Mecenasem Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Narodowego w Lublinie, Muzeum Narodowego w Gdańsku oraz Muzeum Narodowego w Kielcach, a także Mecenasem Edukacji i Nowego Skarbca Koronnego na Zamku Królewskim na Wawelu.
- S. Wyspiański, Listy do różnych adresatów, Kraków 1998, s. 200. ↩
- https://cyfrowe.mnw.art.pl/pl/katalog/761010, dostęp: 22.05.2022. ↩
- J. Kleczyński, Stanisław Wyspiański, Jan Stanisławski i jego uczniowie, katalog wystawy, Kraków 1933, s. 41. ↩
- M. Olszewski, Jan Stanisławski, Kraków 1908, s. 4. ↩
- J. Kleczyński, op. cit., s. 41. ↩
- T. Dobrowolski, Malarstwo polskie ostatnich dwustu lat, Wrocław 1976, s. 134. ↩
- M. Sterling, Jan Stanisławski, Warszawa 1926, s. 5. ↩
- https://cyfrowe.mnw.art.pl/pl/katalog/761010, dostęp: 22.05.2022. ↩
- S. Przybyszewski, Stanisław Wyspiański. Dzieła malarskie, Warszawa 1925, s. 12. ↩
- E. Skierkowska, Plastyka Stanisława Wyspiańskiego na tle ówczesnych kierunków artystycznych, Wrocław 1958, s. 53. ↩
- Ibidem, s. 52. ↩
- M. Wallis, Secesja, Warszawa 1974, s. 110. ↩
- T. Dobrowolski, op. cit., s. 121. ↩
- Jan Stanisławski. Wystawa pośmiertna, Warszawa 1907, strony nienumerowane. ↩
A może to Cię zainteresuje:
- Jean-Étienne Liotard „Śniadanie rodziny Lavergne” - 19 lipca 2024
- Alfons Karpiński „Portret malarzy w Jamie Michalikowej” - 31 maja 2024
- Carmen jak malowana - 23 maja 2024
- Witold Wojtkiewicz „Portret Lizy Pareńskiej” - 15 marca 2024
- Stanisław Masłowski „Wschód księżyca” - 1 marca 2024
- Deszcz nad Como. Lombardzkie wojaże - 8 grudnia 2023
- Księżniczka na Parnasie. Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej - 17 września 2023
- Giovanni Francesco Penni zw. il Fattore „Święta Rodzina ze św. Janem Chrzcicielem i św. Katarzyną Aleksandryjską” - 7 września 2023
- Paris Bordone „Wenus i Amor” - 28 sierpnia 2023
- Co słychać u Vermeera? - 8 sierpnia 2023