Matka i córka. Namalowane rok po roku, krótko przed wybuchem I wojny światowej. Dwa portrety barwne, kwietne, pogodne. Gustav Klimt i kobiety – temat znany. Mnóstwo pojawiło się ich zarówno w życiu malarza, jak i na jego obrazach. Klimt ubierał modelki w symbole, tworzył z nich alegorie, snuł fantazje. Kobiety dojrzałe, wyraziste, emanujące erotyzmem, demonicznie silne albo wręcz przeciwnie – kruche, neurotyczne.
Na jednym z dzieł portretuje drobną dziewczynkę o niemalże bajkowym imieniu i nazwisku: Mäda Primavesi. Brzmi to jak pseudonim sklecony z niemieckiego słowa Mädel (niem. dziewczyna) i włoskiej primavery, czyli wiosny. Kim była modelka? Wiosenną dziewczyną? Panną Wiosną, która roztacza delikatny aromat pierwszych wiosennych kwiatów przebijających się spod śniegu? Ni to dziecko, ni to kobieta. Skupiona, prosta jak struna mocno stoi na ziemi w szerokim rozkroku. Ręce schowała za plecami, jakby nie chciała zasłaniać się ani gestykulować. Zadufany, arogancki i przebojowy podlotek? Lolitka, która prowokuje spojrzeniem?
Intensywny, przechodzący miejscami w fiolet róż tła podkreśla bladość cery i żywość rumieńca, a jedwabna kwietna tkanina majestatycznie ściele się za plecami dziewczyny jak rozłożysty pawi ogon. Kompozycja jest prawie symetryczna, stabilna i dobitna, w obrysie litery A. Wyłamuje się z niej tylko zgięta w łokciu ręka dziewczyny, ale równoważy ją kokarda-kwiat we włosach. Jak daleko jesteśmy od uwięzionych w morzu geometrycznych ornamentów, pełnych niepokoju kobiet z wcześniejszych obrazów Klimta, od demonicznej Judyty, wyginającej nerwowo dłonie Adeli Bloch-Bauer albo Gretl Wittgenstein! Panna Wiosna to ikona młodości tyleż bezczelnej co naiwnej. Ile w tym prawdziwej Mädy, a ile filtru, przez jaki patrzył na nią Klimt?
Gdy powstawał portret zamówiony przez jej ojca, Ottona Primavesiego, Mäda miała 8–9 lat i była żywą, inteligentną dziewczynką. Pochodziła z rodziny więcej niż zamożnej, mieszkała w Ołomuńcu – który dla niej nazywał się Olmütz – w secesyjnej willi na skraju starego miasta, zaprojektowanej i wyposażonej przez zaprzyjaźnionych wiedeńskich artystów.
Jej pradziadek, Włoch znad jeziora Como, w końcu XVIII wieku przybył i osiedlił się na Morawach, powiększając grono Lombardczyków, którzy na północnej rubieży habsburskiego imperium szukali powodzenia. Dziś z trudem przypominamy sobie, że Mediolan i Ołomuniec leżały w granicach jednego państwa; od liguryjskiego wybrzeża po Sudety rozciągała się felix Austria. Dla kilku pokoleń Primavesich Morawy rzeczywiście okazały się ziemią szczęśliwą. Rodzina zadomowiła się i inwestowała w rodzący się przemysł włókienniczy oraz w cukrownictwo, a także – pochodzenie lombardzkie zobowiązuje! – założyła własny bank. Po niespełna stu latach była już potentatem. Należący do trzeciego pokolenia Otto w 1894 roku był na tyle bogaty i niezależny, że mógł pozwolić sobie na ożenek z panną Eugenią Butschek – pochodzącą z nieodległego Prościejowa, niezbyt posażną i do tego aktorką. Wybranka miała lat 21 i po nauce odbytej w Wiedniu właśnie zadebiutowała na deskach ołomunieckiego teatru pod pseudonimem Mäda.
Eugenia i Otto przeżyli razem blisko trzydzieści lat i mieli czworo dzieci: Ottona, Lolę, Mädę (w odróżnieniu od matki zwaną „młodszą”) i Melittę. Małżeństwo łączyło zamiłowanie do sztuki i pięknych przedmiotów, ale ostatecznie to właśnie ono Primavesich poróżniło, doprowadziło do separacji i bankructwa, a Ottona prawdopodobnie pchnęło do samobójstwa.
Jednak w roku 1912, gdy Mäda była dziewczynką, a Klimt malował jej portret, nic nie zapowiadało tragedii. Był to czas beztroski. Już jako dojrzała kobieta Mäda opisała swoje dzieciństwo i młodość na Morawach jako bezpieczne i pełne wrażeń. Lubiła buszować w krzakach bzu i jaśminu w ogrodzie ołomunieckiej willi i z wysokości murów miejskich obserwować jelenie w parku nad Młyńskim potokiem. Chętnie przysłuchiwała się, jak żołnierze maszerujący z pobliskich koszar na ćwiczenia śpiewali piosenki w różnych słowiańskich językach, których zapewne nie rozróżniała. Z baszty w rogu ogrodu podglądała młodych kleryków spacerujących za murami klasztoru przy pobliskim kościele świętego Michała. Upalne wakacje spędzała u dziadków na morawskiej prowincji, gdzie taplała się w stawie z kaczkami, gęśmi i bawiła się z gospodarskimi końmi. Z zainteresowaniem przyglądała się pielgrzymom w ludowych strojach, zmierzającym do żółtego wiejskiego kościoła z wieżą pod cebulastym hełmem, a następnie oblegającym odpustowe kramy ze świętymi obrazkami i piernikowymi sercami. Mäda opowiadała, że jako dziecko lubiła jeść rostbef z frytkami i groszkiem, a na deser ciasto czekoladowe z kandyzowanymi owocami i bitą śmietaną.
Od dziecka żyła nie tylko w dobrobycie, ale i w artystycznej atmosferze. Na długo zanim Otto Primavesi objął zarząd Wiener Werkstätte i próbował wydobyć je z zapaści finansowej, jej rodzice przyjaźnili się już z wieloma wiedeńskimi artystami, gościli ich, wspierali, promowali. Anton Hanak dekorował willę ołomuniecką, Joseph Hoffman zaprojektował w całości wiejską rezydencję w Winkelsdorf (czeskie Kouty nad Desnou) w Jesionikach.
Natomiast od Gustava Klimta zakupili kilkadziesiąt prac, obrazów i szkiców z różnych okresów twórczości: były wśród nich Nadzieja II, pejzaże, a także projekty fryzu dla brukselskiego pałacu Stocleta. Ważne miejsce w tej kolekcji zajęły portrety córki i matki. W latach 191–1913 regularnie podróżowały z Ołomuńca do Wiednia. Co kilka miesięcy spędzały tam tydzień lub dwa i w pracowni na Hietzingu wytrwale pozowały do setek szkiców. Mäda, dziewczynka żywa i ciekawska, z trudem znosiła wielogodzinne pozowanie. Wymuszała przerwy, podczas których bawiła się w pracowni w przebieranki, wyciągając z kątów orientalne tkaniny i dziwne stroje. Gdy po latach zadano jej pytanie, czy Klimt robił dużo szkiców do obrazu, odpowiedziała: „Ze dwieście!”.
I chyba nie przesadziła, bowiem do dziś zidentyfikowano ponad czterdzieści szkiców do portretu Mädy. Klimt długo nie mógł się zdecydować, jak mała modelka powinna zapozować. Potem wahał się, w co ją ubrać. Najpierw pozowała w sukience codziennej, trochę przypominającej szkolny fartuszek, potem w bardziej odświętnej, aż wreszcie malarz zamówił sukienkę u swej przyjaciółki Emilii Flöge. Dom sióstr Flöge nie szył ubranek dla dzieci, sukienka Mädy była wyjątkiem: niewinnie biała, z piętrzącymi się koło kolan falbanami i wielobarwnym kwietnym szlakiem na niewykształconych jeszcze piersiach.
W tej małej dziewczynce Klimt widzi drzemiącą kobietę. To Panna Wiosna. Zaraz w pełni rozkwitnie. W stosunku Klimta do Mädy była pewna dwuznaczna nutka, czułość, jeśli nie erotyczna fantazja – miejmy nadzieję, że tylko tyle.
„Poprosiłam profesora Klimta, żeby wpisał się do mojego pamiętnika. Napisał: «Gdy Cię nie widzę, dzień jest podobny do nocy. Jestem szczęśliwy gdy mi się przyśnisz»…”
Mäda wspominała go z niezmąconą serdecznością, zawsze tytułując „profesorem”. Opowiadała, że było w nim coś z apostoła i z niedźwiedzia, że miał delikatne dłonie i szare łagodne oczy. I że łączyła go z nią szczególna więź: spośród zaprzyjaźnionych z rodzicami artystów tylko on jeden traktował ją poważnie.
W trudnych dla Primavesich czasach większość ich zbiorów sztuki została sprzedana. Portret Mädy trafił do Neue Galerie w Wiedniu, a w 1964 roku do zbiorów Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. A sama Mäda? Nie została ani femme fatale, ani władczą istotą ubezpieczoną kokonem bogactwa.
„Pewnego roku potoki zalały dolinę. W następnym dom w Winkelsdorf spłonął doszczętnie. Potem zmarł ojciec. Straciliśmy majątek. Początkowo nie mogłam w to uwierzyć. Zachorowałam i wiele miesięcy spędziłam w łóżku. Kiedy wstałam, wszystko było inne i nowe. Zarabiać na siebie – to było ekscytujące! Nawet jeśli – a może właśnie dlatego – że byłam do tego zupełnie nieprzygotowana”.
Została przedszkolanką w Wiedniu, a w czasie II wojny siostrą Czerwonego Krzyża. W 1949 roku wyjechała z Austrii na zawsze, w Nowym Jorku zatrudniła się jako domowa nauczycielka, a gdy w latach 60. otrzymała niewielki spadek po matce i założyła w Kanadzie mały ośrodek rehabilitacji i pomocy pokrzywdzonym dzieciom. Zmarła w 2000 roku w wieku 97 lat jako ostatnia osoba, która osobiście znała Gustava Klimta i bywała w jego wiedeńskiej pracowni.
Prawie równocześnie z portretem córki powstał portret matki, Eugenii Primavesi. Przez wiele dziesiątek lat uchodził za zaginiony, aż nagle w 1987 roku pojawił się na aukcji Sotheby’s, gdzie zakupił go Shigeki Kameyama za rekordową wówczas kwotę 3 850 000 dolarów. Okazało się, że obraz cały czas był w posiadaniu rodziny. Mäda pytana, dlaczego przez tyle lat trzymała go w ukryciu, odrzekła, że chciała chronić prywatność rodziny, a sprzedaje, by przed śmiercią sprawiedliwie obdarować swoich bliskich.
Portret pani Primavesi to chyba najpogodniejszy, a może najbardziej wierny i najbardziej naturalistyczny spośród kobiecych wizerunków malowanych przez Klimta. Eugenia jest rumianą, pulchną kobietą o spokojnej urodzie, w wieku mocno postbalzakowskim: ma lat czterdzieści, urodziła czworo dzieci. Nie ma w niej napięcia, dreszczu, trwogi, które tak często Klimt eksponował u swoich modelek. Jest zwyczajna. Niesłychanie ujmuje w jej wizerunku to, że – jeśli wierzyć malarzowi – Eugenia wyraźnie dobrze czuła się we własnym ciele. Była pewna siebie i zadowolona. Jeśli portret córki pachnie wiosną, to tu pojawia się Pani Lato, która uosabia żywotne siły natury: bujność, dojrzałość, płodność. Jest słonecznie, upał wisi w powietrzu. Kwietna suknia w nasyconych barwach koresponduje z pałającym rumieńcem. Wzorzysta tkanina tła złoci się niczym dojrzałe zboże. Spokój i obfitość.
Klimt Eugenię znał dobrze. Bliska relacja Primavesich z malarzem trwała aż do jego śmierci. Wspierali go, gościli, kupowali obrazy, szkice i rysunki. Wielokrotnie bywał w ich domu w Winkelsdorf. Mäda pisała, że goście mieszkali u nich tak długo jak chcieli, czasem wiele tygodni. Chodzono na spacery po wzgórzach Jesioników, a zimą jeżdżono na nartach, popołudniami dyskutowano o sztuce, literaturze, polityce, natomiast wieczorami odbywały się słynne bale przebierańców.
Nad dobrym samopoczuciem gości czuwała jej matka. Inicjowała i prowadziła dyskusje. Wiedziała, komu potrzebny jest lekarz, a komu wystarczy masaż i coś na rozgrzewkę. W specjalnym kajecie zapisywała preferencje i zachcianki. Wiedziała, kto zwykł składać głowę na miękkich puchowych poduszkach, a kto woli sypiać na małej wypchanej włosiem poduszeczce. Córka wspominała wystawne śniadania – na stół wjeżdżały kurczęta na zimno, kawior, foie gras, pasztet z królika, konfitury oraz miód, chleby i chałki, strucla z makiem. Każdy z gości mógł być pewien, że dostanie także to, co lubi najbardziej, jakiś szczególny rodzaj pieczywa, dojrzewającą na wietrze szynkę, nektar z suszonych śliwek albo wędzonego węgorza. Pani domu rozpieszczała ich. Na przebierane bale udostępniała szafy pełne kostiumów, a na zwykłe kolacje proponowała luźne jedwabne, ręcznie malowane szaty. Panowała niepodzielnie.
Taką widzimy ją też na portrecie: zadowoloną, sprawczą, spełnioną kobietę. Z perspektywy czasu wydaje się to tańcem na wulkanie, balem na Titanicu. Kilkanaście lat później rozwiodła się z mężem, jej wizja rozwoju Wiener Werkstätte jako oazy luksusu była niemożliwa do zrealizowania w trudnych, powojennych czasach. Gdy fortuna przepadła, dorosłe dzieci już rozjechały się po świecie. O dalszym życiu Eugenii właściwie nic nie wiemy. W wieku 88 lat umarła w Wiedniu. Zostawia jakiś niewielki majątek, a przede wszystkim – portret, którego nie sprzedała w najcięższych czasach. Chyba lubiła patrzeć na siebie oczami Klimta.
Dwa świetne portrety. Dwie silne osobowości. Dwie bardzo różne kobiety. Jednak wydaje się, że obie podpisałyby się pod słowami Johna Ruskina wyrytymi na gzymsie kominka ołomunieckiej willi:
„Life only proceeds forwards – never back”.
Gustav Klimt zobaczył to w nich i uwiecznił.
Bibliografia:
1. Dom miłośnika sztuki: kultura artystyczna Czech i Moraw 1870–1930, red. A. Oleśkiewicz, Kraków 2010.
2. Klein-Primavesi C., Die Familie Primavesi. Kunst und Mode der Wiener Werkstätte, Wien 2006.
3. Klimt und die Frauen, red. T.G. Natter, G. Frodl, Köln 2002.
4. Ołomuniecki dom miłośników sztuki, https://nietylkopraga.wordpress.com/2017/06/08/dom-milosnikow-sztuki.
5. Partsch S., Klimt: życie i twórczość, tłum. A. Kozak, Warszawa 1998.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Caspar David Friedrich „Kredowe skały na Rugii” - 6 grudnia 2024
- Bonjour, Monsieur Gauguin! - 23 października 2024
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021
Przeczytałam z wielką przyjemnością.