„W naszym pozbawionym magii świecie
czasem się zdarza, że obraz,
przed którym stajemy,
odsłania jakąś tajemnicę bytu.
I chyba to jest właśnie naczelną funkcją sztuki”1
– Jan Lebenstein.
Kiedy słyszę nazwisko Lebenstein, przed oczami staje mi mężczyzna w dojrzałym wieku, ukryty za gęstą smugą tytoniowego dymu. Ma ciemne, sięgające ramion, lekko rozczochrane włosy, siwiejącą brodę i gęste wyraziste brwi, nadające mu nieco wrogi wygląd. Gdy jest podekscytowany, opowiada o czymś z pasją, zaczyna się lekko jąkać. Nie rozstaje się z papierosem, odpala jednego za drugim2.
Drugim obrazem, który w mojej pamięci nierozerwalnie wiąże się z Janem Lebensteinem, jest pastelowa ilustracja do Apokalipsy. Zstępujący na ziemię bosy anioł, dmący w róg, zwiastuje pożogę świata.
Jan Lebenstein miał niecałe dziesięć lat, kiedy wybuchła wojna. W jego rodzinnym Brześciu3 pojawiły się najpierw niemieckie, następnie rosyjskie wojska. Jan i jego straszy brat Józef służyli wówczas w harcerstwie, przygotowywali się do walki o obronę ojczyzny.
Nocne aresztowania, strzały w ciemnościach, płonące domy, egzekucje, wywózki do obozów – to pierwsza apokalipsa, jaką zobaczył Jan Lebenstein. Jej obrazy utrwalał na papierze zeszytowym, szkicując walczących partyzantów. Wkrótce jeszcze boleśniej odczuł okrucieństwo wojny, kiedy Niemcy zamordowali jego ojca – dyżurnego ruchu na stacji kolejowej i członka AK – a niedługo potem bezpieka rozstrzelała ukochanego brata. Rodzina Lebensteinów – Jan, jego siostra i matka – nigdy nie poznała szczegółowych okoliczności śmierci bliskich. Pogrążeni w żałobie i traumie, wykorzenieni, przenieśli się do Szczytna. Nastoletni Lebenstein wpadł tam w zasadzkę, został aresztowany i spędził kilka miesięcy w podziemiach Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Olsztynie. Kiedy władzy nie udało się udowodnić mu współpracy z „reakcyjnym podziemiem”, wyszedł na wolność.
Wkrótce zamieszkał w podwarszawskim Rembertowie, ukończył Liceum Plastyczne i Akademię Sztuk Pięknych na wydziale malarstwa. Był to przełomowy moment w jego życiu. „Miałem szansę dostać się na Akademię, bo na Akademię przyjmowano wtedy tylko wariatów”4 – wspominał.
Narodziny artysty
„Jeszcze będąc dzieckiem, potrafiłem absolutnie wyłączyć się z zewnętrznego świata i skupić na swoim wnętrzu […]. Mało mnie obchodziła szkoła, sporty. Chciałem tylko znaleźć kąt, w którym nikt nie będzie przeszkadzał… no i smarować, to znaczy mazać na kawałkach papieru”5.
Jedne z pierwszych zachowanych dzieł Lebensteina to malowane w latach 50. Pejzaże peryferyjne. „Smutny, podmiejski pejzaż brzydkich, czynszowych domów, płotów, bud, rachitycznych drzew, krzywych uliczek. Pusty, pozbawiony zupełnie ludzi”6. Krajobraz po apokalipsie. Te pełne nostalgii obrazy – wyraz pustki po utracie bliskich i korzeni – zadebiutowały podczas głośnej wystawy Przeciw wojnie, przeciw faszyzmowi w warszawskim Arsenale.
Pierwsza indywidualna wystawa Lebensteina odbyła się w 1956 roku w Teatrze na Tarczyńskiej. Teatr był usytuowany w mieszkaniu Mirona Białoszewskiego. Lebensteina i Białoszewskiego połączyła długoletnia przyjaźń, a malarz zilustrował Obroty rzeczy poety. Mieli podobne poglądy i wspólne ideały. Obaj gardzili socrealizmem i nie zgadzali się na ideologię w sztuce.
Wystawione na Tarczyńskiej Figury osiowe zaskakiwały oryginalnością i stały się fenomenem wśród zebranych prac, jednak ekspozycja przeszła bez większego echa, prawdopodobnie dlatego, że zbiegła się z przełomowymi wydarzeniami października 1956 roku.
Figury osiowe nie podbiły Polski, ale wkrótce przyniosły Lebensteinowi zagraniczną sławę. W 1959 roku artysta został wyróżniony Grand Prix na Międzynarodowym Biennale Malarstwa Młodych w Paryżu. Doceniono jego cykl Figur osiowych, dzięki czemu otrzymał stypendium artystyczne. Miał spędzić we Francji rok, ale zadecydował, że odetnie się od Polski i jej opresyjnego systemu. Buntował się przeciwko komunizmowi, nie chciał żyć w „mentalnej niewoli”, dusił się w oparach PRL-u, pragnął swobody i niezależności.
„Bardzo intensywnie pracował. Oleje, rysunki. Mało co zostawiał. Niszczył i zaczynał od nowa. Stawiał sobie wysoką poprzeczkę. Szukał własnych środków wyrazu. Osobistego szyfru. Sztuka stała się dla niego jedyną domeną wolności”7.
Ecce homo
„W centrum sztuki Lebensteina staje człowiek z jego egzystencjalnym i metafizycznym dramatem”8. Sam malarz przyznawał, że jego celem jest zilustrowanie tragizmu człowieczeństwa i czynił to w sposób niecodzienny. Takiego malarstwa figuratywnego dotąd w Polsce nie było. Laikowi może być trudno docenić Figury Lebensteina. Trzeba zagłębić się w biografię artysty, poznać kontekst historyczny, przedrzeć się przez dosłowny, uproszczony wydźwięk dzieła i odnaleźć jego warstwę symboliczną.
Czym są wspomniane już Figury osiowe Lebensteina? To malowane na papierze milimetrowym gwasze, później także malowidła olejne na płótnie, przedstawiające postacie o ludzkim rodowodzie, ale do ludzi niepodobne. Nieproporcjonalnie duże, czasami podwójne głowy, długie i cienkie kończyny. Dodatkowo artysta umieścił te humanoidalne postacie w przestrzeni przypominającej klatki. Odbiorcy sztuki określali je często jako zamknięte w grobowcach, nazywali zakamuflowanymi „męczennikami”, widząc w Figurach ukrzyżowane postacie. Najczęściej były to pojedyncze sylwetki, ale artysta umieszczał też w podobnej przestrzeni pary.
Formalnie Figury osiowe są udanym połączeniem ekspresyjnej, rozedrganej linii z uproszczonymi, zgeometryzowanymi, symetrycznymi kształtami. Rozfalowany kontur, monochromatyczna kolorystyka, barwy ziemi, czerń, biel, brązy, szarości, czasem zieleń.
Figury przywodzą na myśl archaiczne wizerunki ludzi i bóstw z początków cywilizacji. Tak uproszczony wizerunek staje się totemem, symbolem. Karykaturalny wygląd człowieka pędzla Lebensteina jest odbiciem jego wnętrza, stanów psychicznych i emocjonalnych, deformacje są sygnałem cierpienia ciała i ducha.
Totalitaryzm i literatura
Lebenstein tworzył tak, jak dyktowała mu wyobraźnia i wrażliwość, a nie władza. Był bardzo stanowczy i bezkompromisowy w swoich antykomunistycznych poglądach, co nie przysparzało mu zwolenników. Czesław Miłosz przytoczył kiedyś anegdotę o tym, jak Lebenstein zrzucił ze schodów sławnego i wpływowego paryskiego krytyka, którego poglądy go mierziły.
Nie dziwi zatem, że jego sztuka ma wymiar zaangażowany. Rysunkom o wydźwięku satyrycznym Lebensteina właściwie bliżej do groteski, zamiast śmiechu wywołują przerażenie i gorzką refleksję. Artysta tworzył karykatury nawiązujące do polskiego systemu politycznego i podziałów społecznych. Po wprowadzeniu stanu wojennego kilkakrotnie szkicował postać spotworniałego generała w charakterystycznych okularach i o sępiej twarzy. Poprzez grafikę komentował nadużycia władzy w Polsce, w Europie i na świecie.
Sprzeciw wobec totalitaryzmu zainspirował go do stworzenia grafik do słynnej książki George’a Orwella Folwark zwierzęcy. W cyklu ilustracji do tej powieści parabolicznej w bardzo subtelny, ale wymowny sposób nadał zwierzętom cechy ludzkie, malując w ich wizerunkach jeden element, detal taki jak: okulary, kokarda, cylinder etc.
To niejedyna przygoda Lebensteina z literaturą. Chociaż był malarzem, odcinał się od tego środowiska, przyjaźnie połączyły go z pisarzami, mawiał, że ludzie piszący są ciekawsi, bardziej oddani własnej twórczości. Nawiązywał współpracę z żyjącymi autorami, ale zdarzało mu się ilustrować literaturę poprzednich epok, na przykład poezję Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego. Zaprojektował litografie zdobiące Dolinę Issy Czesława Miłosza, ilustrował opowiadania Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, w tym słynną Wieżę.
Mówił o sobie, że nie czuje się zawodowym ilustratorem.
„Zresztą uważam, że coś takiego nie istnieje. Po prostu trzeba czytać tekst i trzymać się go, żeby zrobić do niego dobry ekwiwalent rysunkowy. […] Ilustrator musi mieć szacunek dla tekstu”9.
Wydaje się jednak, że to coś więcej niż poszanowanie słowa pisanego. Lebenstein odznaczał się ogromną empatią, potrafił wejść w tkankę tekstu, odczytać to, co na pierwszy rzut oka niewidoczne i w bardzo syntetyczny sposób skomentować, uzupełnić swoją refleksją, wyrażoną za pomocą pędzla. Był związany z redakcją „Zeszytów Literackich” oraz paryskiej „Kultury”. Jednak, co ciekawe, poproszony przez pewnego marszanda o napisanie kilku słów o sztuce odparł, że nie zajmuje się teorią, tylko praktyką.
Mitologia Lebensteina
„Twórczość Jana Lebensteina to znakomita i niezwykle oryginalna synteza awangardowych poszukiwań formalnych i klasycyzującego przywiązania do archaicznych mitów i wyobrażeń”10.
Artysta ukształtował własną mitologię, łącząc spuściznę wielu kultur i epok. Uważał postulat odcięcia się od przeszłości i tworzenia nowej, całkowicie oryginalnej sztuki za bezsensowny i niemożliwy do zrealizowania. Nie żyjemy w próżni, każdy – nie tylko artysta – jest przesiąknięty historią i istnieje w określonej kulturze, która nie narodziła się wczoraj. Dlatego Lebenstein z upodobaniem sięgał do dawnych toposów zakorzenionych w kulturze.
„Mity, archetypy, to jest nasze dziedzictwo i nasz garb […]. Jesteśmy sprymitywizowanymi spadkobiercami kilku cywilizacji”11
– argumentował.
Lebenstein był nieszablonowym i błyskotliwym twórcą. Sięgał do prehistorii, aby ukazać nowoczesność. Po Figurach przyszła kolej na chimery łączące cechy ludzi i zwierząt. Z okładki opracowania na temat twórczości Lebensteina patrzy na nas Owca, którą trudno byłoby zidentyfikować, gdyby nie podpowiedź w tytule. Z upodobaniem malował hybrydy ludzi i zwierząt oraz szkielety z ludzkimi twarzami. Postać ludzka z doklejoną głową ptaka lub kota to jego znak rozpoznawczy. Człowiek przepoczwarza się w zwierzę, a zwierzę w człowieka – granica się zaciera.
Obserwując te spotworniałe istoty, niektórzy krytycy zaczęli zaliczać Lebensteina do malarzy brzydoty. Odcinał się jednak od etykietki turpisty i odpowiadał, że jest daleki od epatowania potwornościami, by wywołać szok, a na swoich obrazach utrwala tragizm, nie brzydotę.
Gdy ktoś zarzucał Lebensteinowi, że jego obrazy są brzydkie, mało estetyczne, odpowiadał:
„Chimery są wśród nas. Dokądś nas prowadzą. Kłóciłem się o to w środowisku malarskim z tymi, którzy twierdzili, że obraz musi być przyjemny. Jak to się mówi: dla ludzi. Ale co to znaczy: dla ludzi? Że ma wisieć nad kanapą i dobrze pasować do fałszywych Ludwików?”12.
W twórczości Lebensteina znalazło się miejsce na erotykę, tyle że dość specyficzną, spod znaku Erosa i Tanatosa. W latach 60. artysta stworzył cykl Carnet intime, na którym uwiecznił kobiece i męskie postacie w miłosnym uścisku. Obrazy te łączą namiętność z okrucieństwem, bólem i rozpadem. Nagie ciała momentami są obnażone aż do szkieletu. Malowidło Nienasycenie ukazuje akt seksualny kobiety i mężczyzny z głową konia lub osła. Lebenstein kolejny raz ukazuje symbolicznie słabość ludzkiego wnętrza przez słabość ciała. Na końcu wszystkiego zawsze jest cierpienie i śmierć.
„Jesteśmy trochę więcej szkieletami, niż na co dzień myślimy” – powiedział kiedyś Lebenstein. Próżno szukać u niego feerii barw. Kolorystyka jego malowideł jest stonowana, oparta na kilku komplementarnych barwach: brązie, złocie, błękicie i szarości.
Jego indywidualność i unikatowy styl docenili marszandzi i krytycy sztuki. Galerie i prywatni kolekcjonerzy chętnie kupowali jego dzieła. Obrazy Lebensteina można było zobaczyć w muzeach w Mediolanie, Amsterdamie, a nawet Nowym Jorku. W Polsce artysta zatriumfował dopiero, gdy wygrała demokracja. Wtedy jego sztukę zaczęto wystawiać w Warszawie, Krakowie, Lublinie, Olsztynie etc., a on sam – choć na stałe mieszkający w Paryżu – zdecydował się odwiedzić wielokrotnie ojczyznę.
Artiste maudit?
„Polska to jego niezabliźniona rana”13.
Lebenstein zostawił rodzinę, przyjaciół, ale stanowczo nie zamierzał wracać na stałe do Polski. Kiedy odnosił wielki sukces artystyczny za granicą, tutaj jego twórczość była mało znana, objęta cenzurą. Z tego powodu bywał nazywany artystą wyklętym. Czy nim był? Na pewno nigdy nie zabiegał o sławę i sukces, żył i tworzył na uboczu, cenił sobie całkowitą niezależność. Był twórcą o wielkiej wrażliwości, próbującym zrozumieć, czym jest cierpienie i śmierć.
„Panowało błędne przekonanie wśród wielu egzegetów jego twórczości, jakoby był artystą pogrążonym w mrokach swej ciemnej wyobraźni, wizjonerem oderwanym od realności. Twardo stąpał po ziemi. Podziw budziło jego wszechstronne oczytanie, rozległa erudycja”14.
Miał wielki szacunek do przeszłości, dziedzictwa kulturowego człowieka. Nic dziwnego, że twierdził, iż artystyczny smak uformowała w nim historia. Inspirowała go literatura, ale też szerzej – wszelkie teksty kultury. Zgłębiał mitologię, godzinami mógł przemierzać podziemia Luwru, gdzie studiował antyczne cywilizacje. Fascynowała go metafizyka, przenikanie się sacrum i profanum. Do najbardziej znanych dzieł Lebensteina należą ilustracje do Apokalipsy, Księgi Rodzaju oraz Księgi Hioba.
Niezależnie od tematu w jego twórczości jak echo powraca okrucieństwo wojny. Na ilustracjach do Księgi Hioba ukazuje wychudzonego i zmaltretowanego człowieka, przypominającego ofiarę wojny, obozów koncentracyjnych. Apokaliptyczna wizja świata, którą ukazywał, była konsekwencją jego doświadczeń.
Jan Lebenstein zmarł 28 maja 1999 roku w wieku sześćdziesięciu dziewięciu lat, zostawiając po sobie ponadczasowe dzieła. Jego twórczość została przywrócona polskiemu odbiorcy, odbyło się kilka dużych retrospektywnych wystaw jego malarstwa. Jest zaliczany do kanonu największych polskich malarzy. Zapytany wcześniej o to, dlaczego wybrał drogę artysty, odparł bezpretensjonalnie: „Może po prostu w moim wypadku był to najlepszy sposób na spędzenie czasu, który nazywa się życiem”15.
Bibliografia:
1. Gieżyński S., Jan Lebenstein – buntownik z powodu, portal Weranda, https://www.weranda.pl/sztuka-zycia/artysci/buntownik-z-powodu (dostęp: 25.11.2022).
2. Górski J., Jan Lebenstein: jedność miłości i śmierci, portal Bankier, https://www.bankier.pl/wiadomosc/Jan-Lebenstein-jednosc-milosci-i-smierci-2378279.html.
3. Lebenstein, red. Ł. Kossowski, Warszawa 2006.
4. Szyfr Lebensteina, red. A. Piekarska, Warszawa 2010.
- W rozmowie z Moniką Kuc (1992). Cyt. za: Lebenstein, red. Ł. Kossowski, Warszawa 2006, s. 75. ↩
- Film dokumentalny Spotkanie w pracowni zarejestrowany w 1989 roku w Paryżu przez Kontakt TV. Rozmowa Jana Lebensteina z przyjacielem Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. ↩
- Polskie miasto, w czasie II wojny światowej wcielone do Związku Radzieckiego. ↩
- Cyt. za: Lebenstein, op. cit., s. 15. ↩
- W filmie Lebenstein – dziennik samotnika z 1999 roku w reżyserii Andrzeja Wolskiego. ↩
- M. Nowakowski, w: Szyfr Lebensteina, Warszawa 2010, s. 18. ↩
- Ibidem. ↩
- Lebenstein, op. cit., s. 21. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 46. ↩
- J. Górski, Jan Lebenstein: jedność miłości i śmierci, portal Bankier, https://www.bankier.pl/wiadomosc/Jan-Lebenstein-jednosc-milosci-i-smierci-2378279.html. ↩
- Ł. Kossowski, op. cit., s. 55. ↩
- Cyt. za: Szyfr Lebensteina, red. A. Piekarska, Warszawa 2010, s. 111. ↩
- M. Nowakowski, w: Szyfr Lebensteina, op. cit., s. 20. ↩
- Ibidem, s. 21. ↩
- Lebenstein, op. cit., s. 85. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Strach w twórczości Edvarda Muncha - 10 grudnia 2024
- Sobowtór w sztuce dawnej i współczesnej - 6 grudnia 2024
- Sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga – malarstwo Mary Cassatt - 21 listopada 2024
- Frida Kahlo „Ja i moje papugi” - 8 kwietnia 2024
- Jan Lebenstein i jego malarski bestiariusz - 8 września 2023
- Edvard Munch „Madonna” - 9 grudnia 2022
- „Epickie oko gruzińskiego życia”. Niko Pirosmani i jego dzieło - 4 września 2022
- Bruno Schulz. Malarz, pisarz, geniusz - 11 lipca 2022
- Kiedy depresja przeradza się w sztukę - 22 lutego 2022
- Nie pozwolisz żyć czarownicy. Wiedźmy w malarstwie - 27 października 2021