O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Han van Meegeren – fałszerz z Holandii



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Będzie to historia artysty, który nie mogąc zyskać sławy własnym pędzlem, postanowił skorzystać z cudzego. Jednym słowem, chcę opowiedzieć o holenderskim fałszerzu i jego dramatycznej drodze artysty zakończonej wraz z końcem II wojny światowej.

Han van Meegeren, fałszerz, Vermeer, Niezła sztuka

Han van Meegeren w pracowni | 1945, źródło: Wikipedia.org

Han van Meegeren był, jak Johannes Vermeer, rodowitym Holendrem z Delft i uważał się za równego mu talentem. Z niezrozumiałych dla niego powodów brakowało mu uznania ze strony odbiorców i postanowił za wszelką cenę je zdobyć, a kiedy prawie mu się to udało – wpadł. Zdemaskowano go po wojnie, przy okazji wielkiej akcji odnajdywania i zwracania prawowitym właścicielom zagrabionych przez nazistów dzieł sztuki.

Jednym z pomysłodawców rabunku na niespotykaną dotychczas skalę był marszałek Rzeszy Hermann Göring, kolekcjoner wyjątkowo zachłanny, który w sprawie opisywanego tu fałszerstwa odegrał ważną rolę. A było to tak…

Jeszcze trwała wojna, gdy alianci podjęli akcję odnajdywania zagrabionych dzieł sztuki. Największy magazyn odkryli w Altaussee, w kopalni soli na terenie Austrii.

Odnaleźli tam obrazy przeznaczone między innymi właśnie do kolekcji samego Göringa. Kiedy przeszukano też bogatą rezydencję jego żony Emmy w Zell am See (koło Salzburga), to i tam natrafiono na obfite zbiory, a wśród nich na nieznany dotychczas, niefigurujący w żadnym katalogu obraz Vermeera Chrystus i jawnogrzesznica.

Han van Meegeren, fałszywy Vermeer, fałszerstwo, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Żołnierze amerykańscy rozpakowują skradzionego przez nazistów fałszywego Vermeera, źródło: Institute of Museum Ethics

Amerykanom przekazała ten obraz pielęgniarka chorej Frau Göring z wyjaśnieniem, że marszałek wręczył to żonie, kiedy się ostatni raz widzieli. Powiedział jej wtedy:

„Bacznie go pilnuj. Ma wielką wartość. Gdybyś kiedykolwiek była w potrzebie, możesz to sprzedać, a niczego ci nie zabraknie do końca życia”.

Vermeer! Nieznany oryginał, bardzo podobny do odnalezionego niedługo przed wojną innego obrazu tego malarza Wieczerza w Emaus, zakupionego przez Muzeum w Rotterdamie. Ten mały obraz wywołał ogromną sensację.

Han van Meegeren, Chrystus i jawnogrzesznica, fałszerstwo, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren, Chrystus i jawnogrzesznica, Museum Boijmans Van Beuningen, Rotterdam

Po wojnie starano się odnaleźć prawnych właścicieli zagrabionych przez Niemców dzieł sztuki i im je zwrócić. Wdrożono zatem śledztwo, by dojść, komu skradziono Chrystusa i jawnogrzesznicę. Okazało się, że skradł go sam Göring, natomiast długo trwało dochodzenie – komu? Marszałek III Rzeszy miał wśród swoich doradców między innymi historyka sztuki Waltera Hofera i to on kupił dla swego szefa obraz Vermeera. Od kogo?

Dzieło sprzedał mu podczas wojny antykwariusz i bankier holenderski Alois Miedl, współpracujący z Niemcami. Miedl został członkiem nazistowskich sił okupacyjnych w Amsterdamie, ponieważ dzięki temu zwolniono z obozu jego żonę i dzieci. Ukochana Miedla była Żydówką. W zamian antykwariusz zobowiązał się do wyszukiwania dla Göringa oryginalnych dzieł malarzy holenderskich XVII wieku, jako że marszałek Rzeszy upodobał sobie szczególnie sztukę tego okresu. A że był snobem, jego pragnienie posiadania obrazu Vermeera było tak wielkie, że za jeden jego obraz zwrócił Miedlowi aż 160 wcześniej nabytych dzieł. W ten sposób za jeden obraz Holandia odzyskała ogromną kolekcję tzw. Małych Mistrzów. Ale skąd Miedl miał Vermeera? Przyznał się, że nabył go od mało znanego handlarza sztuką, niejakiego Hana van Meegerena.

„W hołdzie dla mego ukochanego Führera”

Han van Meegeren fałszerz, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren w drodze do sądu | Amsterdam 1947, fot. Ben van Meerendonk / AHF, collectie IISG, Amsterdam

Wkrótce po wojnie, pewnego lipcowego dnia 1945 roku dwaj oficerowie śledczy współpracujący z aliancką komisją zapukali do bogatej rezydencji tego pana, jak się okazało malarza, Hana van Meegerena przy Kaizergracht 321 w Amsterdamie.

Pytali go o to, jak trafił do niego Vermeer i komu go sprzedał. Przez sześć tygodni opowiadał przesłuchującym zgrabną bajeczkę o tym, że nic nie wiedział o sprzedaży obrazu Göringowi i że tylko dopomógł pewnej zubożałej damie sprzedać obraz odziedziczony po babce. Jak tłumaczył:

„Był on częścią majątku pewnej damy o holenderskim rodowodzie. Ta rodzina wiele lat temu przeniosła się do Włoch, a kiedy owa dama popadła w tarapaty, zapytała, czy sprzedałbym pewną liczbę obrazów, które jej babka zabrała ze sobą, jednak tylko pod tym warunkiem, że nigdy nie ujawnię jej tożsamości”.

Oficerowie śledczy poprosili go zatem o dokumentację sprzedaży, jako że wywóz dzieł sztuki z Włoch od wielu lat był zakazany. Van Meegeren przekonywał, że nie może ujawnić żadnej dokumentacji, ponieważ zapewnił klientce dyskrecję. Oficerowie stwierdzili, że jeśli nie przedstawi dowodu zaświadczającego, że pozyskał obraz zgodnie z prawem, będą zmuszeni go aresztować. Ponieważ takiego dowodu nie miał, został aresztowany pod zarzutem kolaboracji z wrogiem i świadomej sprzedaży narodowego skarbu marszałkowi Göringowi.

Van Meegeren cierpiał zarówno fizycznie, jak i psychicznie, ponieważ w więzieniu pozbawiono go morfiny, alkoholu i papierosów, ale uparcie trzymał się swojej wersji. Dopiero kiedy pokazano mu album z rycinami jego autorstwa i piękną dedykacją „W hołdzie dla mego ukochanego Führera”, przeraził się i zmiękł. Wiedział, że jego rodacy byli bezlitośni dla kolaborantów; groziła mu kara śmierci. Miał wtedy pięćdziesiąt sześć lat i chciał żyć. Postanowił się przyznać. I przyznał się, ale, ku zaskoczeniu wszystkich, nie do sprzedaży Vermeera, lecz do… namalowania „Vermeera”.

„– Myślicie, że sprzedałem Vermeera tej nazistowskiej szumowinie, Göringowi? Ja sam to namalowałem. Okpiłem go!”

Siłą rzeczy musiał się teraz przyznać do podrobienia pozostałych obrazów znanych jako niedawno odnalezione „Vermeery”, w tym słynnej Wieczerzy w Emaus, zakupionej za bajońską sumę. Z nią porównywano jego dalsze prace, sądząc, że to jest znakomity punkt odniesienia.

Nikt mu nie dawał wiary. Wariat! Megaloman! To niemożliwe! Ani przesłuchujący Holendrzy, ani amerykańscy specjaliści w to nie uwierzyli. W końcu stanęło na tym, że ma na ich oczach namalować kopię obrazu dla Göringa. Obraził się:

„Kopię? Ja namaluję jeszcze jednego Vermeera, i to będzie arcydzieło!”

Zgodzili się. Przenieśli go z więziennej celi do pracowni, zaopatrzyli w potrzebne materiały i pod okiem strażników przez dwa miesiące malował swoje arcydzieło z XVII wieku. Jako temat wybrał epizod z Ewangelii z młodym Chrystusem nauczającym w świątyni. Fałszerz czuł się w swoim żywiole, tym bardziej że znowu mógł brać morfinę, żeby mu ręce nie drżały. Dostawał też papierosy. Trzeba przyznać, że był pracowity: malował codziennie.

Han van Meegeren, fałszerz, Vermeer, Niezła sztuka

Han van Meegeren w pracowni, źródło: Wikipedia.org

Han van Meegeren fałszerz, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren przed swoim domem, w drodze na salę sądową | Amsterdam 1947, fot. Ben van Meerendonk / AHF, collectie IISG, Amsterdam

Bez trudu udowodnił fałszerstwo: na oczach obserwatorów powstawał „Vermeer” taki jak poprzednie. W krótkim czasie znienawidzony fałszerz ze zdrajcy stał się uwielbianym bohaterem narodowym. No bo jakże: dzięki jednemu falsyfikatowi ocalił dla narodu 160 dzieł dawnej sztuki! Zadrwił sobie z nazistów! Teraz oskarżenie brzmiało: „Skazany za uzyskiwanie pieniędzy dzięki oszustwu i za składanie fałszywych podpisów” – według holenderskiego kodeksu karnego paragraf 326. Został zwolniony za kaucją i czekał na proces. Czekał aż dwa lata.

Dlaczego tak długo? Po pierwsze, płótna Hana poddano rzetelnym badaniom, a po wtóre, wśród ekspertów nie było zgody; część z nich nadal nie mogła dać wiary, że to falsyfikat. Tymczasem urząd podatkowy, niewrażliwy na sztukę ani tym bardziej na subtelności atrybucji, dobrał się do kieszeni obywatela oszusta, który zarabiał miliony na falsyfikatach, a jakoś nigdy nie płacił podatków. Jednocześnie zażądali odszkodowania oszukani nabywcy jego obrazów.

Proces van Meegerena

Han van Meegeren przez długie lata był milionerem, który nie wiedział, co robić z pieniędzmi – w chwili aresztowania miał pięćdziesiąt siedem domów, restauracje i sklepy, rezydencję z lodowiskiem w podziemiach. Pławił się w luksusie nawet wtedy, gdy w kraju tysiące ludzi umierało z głodu. Jak wiadomo, Niemcy w ostatnich tygodniach wojny zablokowali dostawę żywności do Holandii, a nasz malarz w tych tragicznych miesiącach urządzał dla przyjaciół suto zakrapiane przyjęcia z kawiorem i innymi frykasami, bo stać go było na zawrotne ceny na czarnym rynku.

Koszmar głodu dotknął wtedy również młodziutką Audrey Hepburn, która opowiedziała to w swojej biografii. Pisze o tym, jak ludzie umierali na ulicy. Fałszerz dobrze wiedział, jak bardzo jego rodacy łakną chleba, nie kawioru, ale nikomu nie pomógł. Teraz stracił z dnia na dzień swoje miliony: zmuszony był zapłacić zaległe podatki i odszkodowania oszukanym klientom, został bankrutem. Tyle tylko, że jeszcze miał co jeść.

Han van Meegeren fałszerz, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Proces sądowy Han van Meegerena | Amsterdam 1947, fot. Ben van Meerendonk / AHF, collectie IISG, Amsterdam

Wreszcie 29 października 1947 roku odbył się proces Hana van Meegerena. Całą salę obwieszono jego obrazami, a media to rozpowszechniły. Był uszczęśliwiony, zawsze marzył o takiej popularności. Proces był krótki, trwał zaledwie sześć godzin, stawiło się siedemnastu świadków. Wtedy też wyszło na jaw, że Meegeren podrobił nie tylko jedenastu Vermeerów, lecz również trzy razy Fransa Halsa, dwa Pietera de Hoocha i jeden raz Gerarda ter Borcha.

Göring, nieświadomy wielbiciel Meegerena, a nie Vermeera, już wtedy nie żył, ale tuż przed samobójczą śmiercią musiał przełknąć gorzką prawdę: oto 13 marca 1946 roku w Norymberdze, na sali obrad Międzynarodowego Trybunału dowiedział się, że jego wymarzony Vermeer nie ma nic wspólnego z tym sprzed 300 lat. A pyszny marszałek Rzeszy miał się za takiego znawcę sztuki (nie licząc grona jego osobistych wybitnych doradców)! I taka kompromitacja! Swoją drogą fałszerz wyprowadził w pole wielu specjalistów, w tym najsłynniejszych krytyków sztuki. Na procesie wypowiadali się eksperci światowej sławy. Zabrakło tylko Abrahama Brediusa, największego autorytetu w dziedzinie sztuki, który uniknął kompromitacji, bo już nie żył. Ale to od niego się wszystko zaczęło, ponieważ to on był taki pewien, że ma przed sobą odnalezione dzieło Vermeera, że nawet nie kazał zrobić żadnych dodatkowych badań. Później inni na tym opierali swoją obronę, że skoro nie zrobiono badań, to skąd mogli wiedzieć, że to podróbka. Zwalali też swoją pomyłkę na wojnę, która utrudniała wszelkie badania.

Han van Meegeren fałszerz, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren na sali sądowej | Amsterdam 1947, źródło: Snippetofhistory.wordpress.com

Moim skromnym zdaniem żadne szczegółowe badania wcale nie były konieczne. Ci ludzie byli po prostu zaślepieni. Opinia Brediusa ani brak badań z powodu wojny nie mają tu nic do rzeczy: jak można uznać za Vermeera obraz tak dalece pozbawiony jego klimatu? Z odpychającymi wręcz twarzami niektórych z modeli, w tym także Jezusa, z tymi „sztucznymi” twarzami w niczym niepodobnymi do z życia wziętych modeli Vermeera. I gdzie się podziało owo nieuchwytne, trudne do nazwania piękno dzieł Sfinksa z Delft?

Zrobił pan z nas durniów

Tylko jeden z naukowców (ale nie historyk sztuki!) uderzył się w piersi: Paul B. Coremans, specjalista chemik, ekspert od barwników. Powiedział: „Niełatwo się przyznać, że zrobił pan z nas durniów…”. Szczegółowe badania bowiem ujawniły w farbach obecność związków chemicznych nieznanych w XVII wieku. Trzeba przyznać, że w preparacji starych pigmentów Meegeren był bardzo biegły.

Pomógł mu ogromnie traktat naukowy A. Martina de Wilda, zawierający szczegółowy opis tego, jak Vermeer preparował farby. Ciekawe, że autor tego traktatu, będący jednym ze świadków w procesie fałszerza, także nie rozpoznał falsyfikatów. Bronił się tym, że nie zrobiono badań, bo i on jakoś nie zauważył, że te obrazy nie mają nic wspólnego z Vermeerem, nie mają jego duszy.

Inny ze świadków powiedział: „Trudno to wytłumaczyć. Niewiarygodne, że dałem się oszukać. Lepiej mógłby to wyjaśnić psycholog”. Tylko że świadków nie poddano takim badaniom, psychologa wezwano jedynie do oszusta – po czym doktor van der Horst, specjalista w tej dziedzinie, przedstawił w sądzie charakterystykę osobowości Hana. Przytacza ją autor biografii fałszerza, Frank Wynne. Doktor dostrzegł w fałszerzu kompleks zemsty. Mścił się za to, że nikt się nie poznał na jego talencie. Pisze też, że to człowiek niezrównoważony. Co wszystkich wyprowadziło w pole tak dalece, że sami potem nie mogli pojąć, jak dali się aż tak oszukać? Skąd to bielmo na oczach?

Han van Meegeren, Ostatnia wieczerza, fałszerstwo, niezła sztuka

Ostatnia wieczerza (1939) Hana van Meegerena na targach sztuki i antyków w Rotterdamie | 1984, fot. Nationaal Archief NL, źródło: Wikipedia.org

Błąd w fałszywej ocenie obrazów Meegerena tkwił w upartym odwoływaniu się do jego pierwszej podróbki zamiast do oryginałów Vermeera. Pierwszy falsyfikat Meegerena, Wieczerzę w Emaus, Bredius, zwany papieżem krytyki, przyjął bez zastrzeżeń i nazywał cudownie odnalezionym dziełem Vermeera. To właśnie za jego radą Wieczerzę w Emaus zakupiło Muzeum w Rotterdamie, a i w prasie rozpisywano się o niej z zachwytem. Jej styl stał się miernikiem, zasadniczą podstawą do kwalifikacji następnych obrazów. To się chyba nazywa zbiorowa sugestia.

Han van Meegeren, fałszerz, Vermeer, Uczniowie w Emaus, fałszerstwa w sztuce, falsyfikat, Niezła sztuka

Han van Meegeren, Wieczerza w Emaus | 1937, Museum Boijmans Van Beuningen, Rotterdam

Prokurator tak podsumował całe zdarzenie:

„Świat sztuki zatacza się od tego ciosu, a eksperci zaczynają wątpić w najsilniejsze podstawy weryfikacji autentyczności i malarskiej atrybucji”.

Wyrok nie był surowy, Meegerena skazano tylko na rok pozbawienia wolności – usłyszał go 12 listopada 1947 roku. W gruncie rzeczy uzyskał to, o czym całe życie marzył: doczekał się uznania i sławy; kiedy opuszczał salę sądową, żegnano go oklaskami. Nikomu nigdy nie powiedział „przepraszam”. Za bardzo był z siebie zadowolony, a przecież zrujnował kilkanaście osób. Jeden z kolekcjonerów zbudował nawet specjalną galerię dla jego trzech Vermeerów. Swoją drogą wcale mi tych snobistycznych bogaczy nie żal, wszystko to robili na własne życzenie. Na początku nowego roku, 1 stycznia 1948 roku Meegeren miał wrócić do więzienia i zacząć odsiadywać karę. Jednak trzy dni wcześniej wydarzyło się coś nieprzewidzianego: 29 grudnia 1947 roku doznał zawału i nazajutrz zmarł.

Nasuwają się pytania: dlaczego człowiek fałszuje obrazy? Co decyduje o fałszerstwie? Kiedy się ono rodzi? Myślę, że aby zaistniało fałszerstwo, wystarczy pewien splot okoliczności, a żeby trwało całe życie – potrzebny jest określony charakter człowieka. Słynnym dziełom zawsze towarzyszyły podróbki. Mniej zdolni artyści podszywali się pod swoich popularnych kolegów. Fałszerze, podobnie jak złodzieje sztuki, byli, są teraz i zawsze będą, choć skala tego zjawiska jest bardzo różna i zależy od okoliczności historycznych. Nie ma powodu sięgać po przykłady do starożytnego Egiptu, wystarczy jeden z renesansu.

Michał Anioł fałszerzem?

Przecież kariera Michała Anioła zaczęła się właśnie od skandalu fałszerstwa. Młodziutki rzeźbiarz podrobił genialnie antyczną postać śpiącego bożka miłości – Kupidyna, a nieuczciwy handlarz, z woli rzeźbiarza, podsunął go kolekcjonerowi antyków, kardynałowi Riario, jako wspaniale zachowany antyk. Kiedy do kardynała dotarło, że został oszukany przez jakiegoś młodzika z Florencji mającego śmiałość udawać starożytnych, pozbył się (znakomitej!) rzeźby, nie dostrzegając geniuszu młodzieńca. Polował na antyk, a w dodatku był wielkim snobem.

Michał Anioł uniknął kompromitacji dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności: oto inny kardynał, niezarażony modą na antyk, zachwycił się jego dłutem i zlecił mu swój nagrobek. Kiedy i ta rzeźba udała się wspaniale i jako autor Piety Buonarroti odniósł ogromny sukces, nigdy więcej nie musiał swych dzieł „antykizować”; żadne fałszerstwo i naśladownictwo nie były mu już potrzebne.

Dlatego Michał Anioł nie przeszedł do historii jako najsłynniejszy z fałszerzy. Był tak zdolny i twórczy, że nie musiał pożyczać od innych tematów. Bardzo prędko sam stał się tak sławny jak starożytni, a może nawet przewyższył ich sławą. Ale to geniusz, artysta wyjątkowy.

A co, jeśli talentu brak?

A co, jeżeli artyście brakuje tej siły kreacji i talentu? Jeśli jest biegły technicznie i, gdy sprzyja mu popyt, a znajdzie się w biedzie – ulega pokusie i ucieka się do podróbek. Przeważnie robi to dla pieniędzy. Ale niekoniecznie pieniądze są tu najważniejsze; Meegeren już był bogaty, mógł sobie darować dalsze podróbki, ale nie potrafił bez nich żyć. Był od nich uzależniony jak od narkotyku. Decyduje więc nie sama sytuacja finansowa, lecz także charakter, jakieś zaburzenia osobowości, kompleksy, pragnienie wybicia się – w gruncie rzeczy anonimowo, ale jednak. Meegeren chciał udowodnić, że jest tak samo genialny jak Vermeer – i prawie mu się to udało.

Han van Meegeren, fałszerz, niezła sztuka

Han van Meegeren w czasie procesu, fot. Yale Joel, © Time Inc.

Wspomniałam, że w podjęciu drogi fałszerstwa niezwykle ważny jest charakter. Wiadomo bowiem, że człowiek z natury prawy, brzydzący się kłamstwem, niemający w sobie skłonności hazardzisty, nie wejdzie na taką drogę. Tymczasem van Meegeren należał do tych nieuczciwych: kłamał, zmyślał, zdradzał obie żony, nadużywał alkoholu. Był narkomanem i utracjuszem rozkochanym w luksusie, a jako zdeklarowany ateista sumienie miał zawsze czyste. Był też mściwy, łaknął zemsty i to zarówno na ekspertach – krytykach sztuki, którzy go nie docenili jako malarza, jak i na ojcu.

Fatalne dzieciństwo

Ojciec, jako wychowawca, niewątpliwie traktował go fatalnie: darł mu rysunki, gardził „bazgraniną” chłopca, jak zresztą całym malarstwem, zajęciem niegodnym prawdziwego mężczyzny. Drwił z syna. Kazał mu kiedyś za karę napisać sto razy: „NIC nie umiem, jestem niczym, jestem do niczego”. Widział Hana w przyszłości jako nauczyciela matematyki, bo sam nim był. Ostatecznie zgodził się na szkołę, która kształciła architektów. Uczono w niej matematyki, ale były też – ku radości Hana – zajęcia z malarstwa. Po ukończeniu tej szkoły zdobył, wbrew ojcu, zaocznie, dyplom na Akademii Sztuk Pięknych. Uzyskał nawet nagrodę specjalną, co go upewniło w dobrym mniemaniu o swym talencie. Kiedy zaczął malować już jako dyplomowany artysta, nie wypłynął, przytłumiła go rodząca się wtedy sztuka, całkiem inna, tak zwana nowoczesna.

I tutaj wtrąciła się, mówiąc żartem, historia. Z jednej strony podcięła mu skrzydła, z drugiej stała się inspiracją do bycia fałszerzem. Meegeren urodził się w 1889 roku. Lata jego młodości, zwłaszcza okres po I wojnie światowej, to wprost zalew nowych kierunków w sztuce. Dotychczas style trwały długo: gotyk, renesans, barok, klasycyzm – trwały dziesiątki lat, a nawet wieki. W XIX wieku natomiast nowe kierunki zaczęły się na siebie nakładać: neoklasycyzm i realizm w sztuce pomału ustępują miejsca impresjonizmowi, a jednocześnie na przełomie wieku XIX i XX rodzą się jak grzyby po deszczu nowe kierunki: postimpresjonizm, pointylizm, kubizm, fowizm, nabizm, abstrakcjonizm, secesja, surrealizm, futuryzm, ekspresjonizm i… pewnie jeszcze coś opuściłam. Nieznane dotąd nagromadzenie stylów. I wszystko, co nowe, witane jest z zachwytem przez młodych artystów, bo inne, bo proponujące coś świeżego, odchodzące od tradycyjnego malarstwa.

Te nowe prądy, wśród nich także prymitywne dziwactwa, jak choćby ruch Dada, budziły szczerą pogardę Meegerena: „Picasso? Chagall? — Tak może namalować dziecko! — Salvador Dali? — Wygłupy”. Irytował go zachwyt kolegów tymi dziwactwami. Jego obrazy z kolei budziły pogardę znajomych i surową ocenę krytyków. On był tradycjonalistą, malował uparcie po staremu, były to jakieś realistyczne pejzaże, widoki kościołów, portrety… Na jego wystawy prawie nikt nie przychodził. „Niemodny”, „staroświecki”, „nudny”, „bez wizji”, „bez wyobraźni”, „zdolny rzemieślnik” – pisano o jego obrazach w recenzjach. W młodym artyście narastały zazdrość i gniew.

Tak więc początkowo historia okazała się dla Meegerena geniusza niełaskawa. W sztuce owych lat zabrakło miejsca dla jego obrazów. A jemu zabrakło indywidualności, jak dzisiaj mówimy – siły przebicia. Miał już czterdzieści lat i nadal był nikim. A przecież czuł się geniuszem!

Meegeren artysta kontra Meegeren fałszerz

O ile jednak historia nie sprzyjała Meegerenowi – artyście oryginalnemu, o tyle sprzyjała Meegerenowi fałszerzowi. Obok bowiem nawału dziwactw i pogardzanych przez Hana eksperymentów w malarstwie nastał też czas odkrywania starych mistrzów. Dzięki poszukiwaniom entuzjastów powracali do chwały zapomniani dawno, a teraz wysoko cenieni artyści tacy jak: Rembrandt, Botticelli, Vermeer, Memling, Rubens, Caravaggio. Próbowano nadać imiona mistrzom anonimowych obrazów, które co prawda od wieków wisiały w galeriach, ale bez autora.

Ten nurt poszukiwawczy rozpoczął chyba Teofil Thoré, kiedy to w 1842 roku w jednej z sal muzeum w Hadze zachwycił go wspaniały Widok Delft, podpisany nazwiskiem nieznanego dotąd autora, jakiegoś Johannesa Vermeera. Francuz całe dalsze życie poświęcił na poszukiwanie innych dzieł tego wspaniałego malarza. Kiedy Han van Meegeren dorastał, właśnie odkrywany Vermeer rósł w sławę. Człowiek z jego rodzinnego miasta! Młodego malarza dręczyło pytanie: dlaczego Vermeer z Delft jest tak podziwiany, a Van Meegeren z Delft – równie zdolny – nie?

Johannes Vermeer, Widok Delft, Mauritshuis, Haga, Niezła sztuka

Johannes Vermeer, Widok Delft | 1660–1661, Mauritshuis, Haga

Doszedł do wniosku, że wystarczy podpis z XVII wieku, żeby jakiś widoczek zyskał aplauz. A przecież jego pejzaże nie są wcale gorsze. Ale nie są stare. No to należałoby je postarzyć, dodać sygnaturę znanego artysty i… gotowe! Tak więc inspiracją Meegerena stała się moda na Vermeera.

Przepis na falsyfikat

Jednak naśladownictwo starych mistrzów wymaga ogromnej wiedzy, znajomości ówczesnego warsztatu, dogłębnej wiedzy historycznej i mnóstwa innych umiejętności. Jeśli chodzi o sprawę podstawową, czyli przygotowanie pigmentów, okoliczności przyszły Hanowi z pomocą. Kiedy jeszcze uczył się malarstwa w szkole, trafił do malarza, który jako jeden z nielicznych znał tajniki preparacji starych pigmentów. Zachwycony zdolnościami technicznymi i żądzą wiedzy chłopca ten malarz nauczyciel, sam rozkochany w starych mistrzach, nauczył go trudnej sztuki „chemii” minerałów.

Pigmenty, Han van Meegeren, eksponat, Rijksmuseum, niezla sztuka

Pigmenty Hana van Meegerena, eksponat z Rijksmuseum

Rówieśnicy Meegerena korzystali już z farb gotowych, jako że od 1842 roku można było je kupić w tubkach. Jednak malarz podrabiający XVII-wieczne malowidła musiał umieć sam preparować kolory. Analiza chemiczna bez trudu ujawniłaby obce farby, nieznane wcześniej, na przykład kobalt zamiast lapis lazuli czy biel cynkową zamiast ołowiowej i kompromitacja gotowa.

Inna konieczna umiejętność w zawodzie fałszerza to znajomość realiów epoki, żeby nie umieścić na obrazie czegoś, co wtedy nie istniało. Ale i to nie wszystko. Konieczne jest stare i niezbyt kruche płótno. Najlepiej znaleźć jakiś obraz na oryginalnym blejtramie, ze starymi gwoździami, żeby wszystko było autentyczne. Następnie usunąć ostrożnie ze starego obrazu warstwę malarską, co wcale nie jest łatwe, bo stare płótno jest przesuszone i łatwo pęka.

Han van Meegeren, Głowa Chrystusa, fałszerstwo, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren, Głowa Chrystusa | ok. 1940, Museum Boijmans Van Beuningen, Rotterdam

Na koniec pozostaje fałszerzowi znajomość najnowszych sposobów wykrywania fałszerstwa, by przechytrzyć ekspertów. Za czasów van Meegerena stosowano na przykład test alkoholowy – tuż nad powierzchnią płótna trzymano wacik nasączony alkoholem; opary powodują, że niezbyt stara farba zmięknie. Fałszerz musiał więc wymyślić coś, żeby świeża farba stwardniała, wyschła jak kilkusetletnia i nie zmiękła od alkoholu. I wymyślił: skonstruował piec do wypalania obrazów, poza tym suszył je trudno wykrywalnym formaldehydem. Wymyślił też sposób, żeby podczas wypalania kolor nie stracił swego blasku.

Stary obraz zawsze ma na sobie sieć głębokich spękań, tak zwanej krakelury. Fałszerz, owszem, potrafi zrobić sztucznie spękania, ale nie sięgają one głębszych warstw i dokładne badanie to wykryje. Han wpadł na pomysł, jak można pogłębić krakelury. Wystarczyło wypalić obraz po każdym kolejnym etapie malowania.

Jest jeszcze wiele ważnych detali, które trzeba koniecznie wziąć pod uwagę, na przykład pędzel – bo co będzie, jeśli znajdą na powierzchni inne niż wtedy używane włosie? Vermeer malował pędzlem z włosia borsuka; w XX wieku takowe dawno wyszły z użycia, ale były jeszcze borsucze pędzle do golenia, które Meegeren przerabiał na pędzle malarskie. No i na koniec zaopatrzył się w stare rekwizyty – na pchlich targach i w antykwariatach kupował oryginalne cynowe tace, kielichy i rozmaite akcesoria używane w XVII wieku.

Kiedy wszystko, co należało do warsztatu, już przygotował i wybrał, kogo będzie naśladować, pozostało tylko zdecydować się na temat obrazu. I tu z pomocą przyszedł mu wspominany wyżej szacowny krytyk sztuki, Abraham Bredius. W swoich rozważaniach o tajemniczym mistrzu z Delft napisał, że skoro malarz ożenił się z katoliczką i przeszedł na katolicyzm, to z pewnością namalował jakieś obrazy religijne, tylko trzeba cierpliwie czekać, aż wypłyną. Meegeren postanowił przyjść mu z pomocą: namalował obraz religijny pod tytułem Wieczerza w Emaus. I tak wypłynął oczekiwany Vermeer.

Zbiorowa sugestia

Kiedy ukończoną Wieczerzę w Emaus Meegeren podsunął pośrednikowi, a ten – Brediusowi, starszy pan mało co się nie popłakał ze wzruszenia. Doczekał wymarzonego odkrycia! Emocje wzięły górę; nie poddał obrazu żadnym badaniom. Opisał go od razu w literaturze fachowej, wysoko oceniając. Pod wpływem zachwytów eksperta tej miary muzeum w Rotterdamie nabyło pierwszego „Vermeera” za drobne… pół miliona guldenów!

Wśród odbiorców sztuki zapanował entuzjazm. Odnaleziony nieznany Vermeer! Zaufanie do Brediusa, wielkiego znawcy, oślepiło miłośników sztuki, ulegli zbiorowej sugestii. Kiedy w czerwcu 1938 roku otwarto wystawę Cztery wieki arcydzieł 1400–1800, obraz Meegerena święcił na niej triumfy. Wprawdzie wśród zwykłej publiczności i kilku osób z branży padały głosy, że to przecież jawne fałszerstwo, ale głosy autorytetów i entuzjazm przeważyły.

Meegeren codziennie chodził na tę wystawę i napawał się sukcesem. Czasem słyszał głosy oburzenia, że takie byle co kupione za taką sumę! – ale słyszał też, jak natychmiast odzywały się głosy jego obrońców. Gdy zdarzyło się, że wyciągnął rękę, żeby dotknąć powierzchni obrazu – natychmiast zrugał go strażnik. Jak śmie dotykać skarbu narodowego?

Wśród oglądających pojawił się także syn Meegerena, również malarz. Ten natychmiast rozpoznał pędzel ojca, ale go nie wydał. Przychylność krytyków natomiast umożliwiła Meegerenowi dalszą działalność. Bo skoro tak dobrze poszło z pierwszym Vermeerem, to czemu nie uradować starego Brediusa raz jeszcze odnalezieniem innego religijnego płótna mistrza z Delft?

A trzeba przyznać, że ta praca fantastycznie mu się opłacała. Za żaden własny obraz nie dostałby setnej części takiego wynagrodzenia. Mógł teraz żyć jak milioner: wspaniała willa w Nicei, przyjęcia, elita towarzyska… I rozpuszczał plotkę, że bogactwo zawdzięcza wygranej na loterii. Miesiąc po sukcesie z pierwszym zaczął pracę nad drugim fałszerstwem – tym razem była to Ostatnia Wieczerza. Dyktował coraz wyższe ceny. Kiedy sędzia na procesie ironicznie zwrócił uwagę na niebotyczne ceny… – odpowiedział, że nie miał wyboru. Oryginalny Vermeer musiał przecież kosztować, inaczej natychmiast powstałoby podejrzenie, że to podróbka.

Han van Meegeren, Ostatnia wieczerza, fałszerstwo, Johannes Vermeer, niezła sztuka

Han van Meegeren, Ostatnia wieczerza | 1940–1941, Kunsthal Rotterdam

Wybuchła wojna i nikt niczego nie badał. Meegeren nadal „znajdywał” Vermeery. Jak to się skończyło, już wiemy. Sytuacja historyczna się zmieniła i jeśli chciał żyć, musiał się przyznać do podróbek. Widocznie jednak silnych emocji nie wytrzymało osłabione narkotykami i alkoholem serce. Fałszerz nie nacieszył się długo sławą.

Zazwyczaj falsyfikaty się niszczy. Dla „Vermeerów” Meegerena zrobiono jednak wyjątek i aż pięć obrazów pozostawiono w zbiorach Rijksmuseum. Kilka innych trafiło do kolekcji prywatnych, a Jezus wśród doktorów – obraz namalowany podczas procesu jako dowód fałszerstwa, znalazł się w kościele w Johannesburgu.

Johannes Vermeer nie pozostawił wielkiego dorobku, zmarł nagle, mając zaledwie czterdzieści dwa lata. Uważa się, że ocalało tylko trzydzieści osiem oryginalnych obrazów Vermeera. Nic dziwnego, że każdy „odkryty” Vermeer był przez Holendrów tak entuzjastycznie przyjmowany.


Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka

» Bożena Fabiani

Dr nauk humanistycznych, wieloletni nauczyciel akademicki, obecnie na emeryturze. Autorka wielu gawęd radiowych i książek o tematyce historycznej, w tym o dziejach malarzy i sztuk pięknych w minionych wiekach. Ma też na swoim koncie tłumaczenia literatury włoskiej, głównie dla dzieci i młodzieży, oraz własne tomiki poetyckie. Od kwietnia 2021 r. prowadzi blog „Ocalić od zapomnienia” www.bozena-fabiani.pl.


Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *