U koślawego płotu stoi skulony, zziębnięty mężczyzna w znoszonym płaszczu z peleryną, na nogi włożył drewniane saboty, na czoło nasunął błękitny beret, a dłonie schował w kieszeniach. Zza płotu zerka na niego przechodząca kobieta, ubrana w codzienny wiejski strój bretoński. Pozdrawia mężczyznę, a może tylko przywołuje kudłatego pieska? Jest późna jesień, wczesna wiosna albo bezśnieżna zima. Drzewa są bezlistne, ale zieleń traw i mchów jest żywa, nasycona, pola się złocą, chmurne niebo pała głębokim błękitem, za dachem oddalonego domostwa chowa się księżyc. Natura pyszni się wieloma barwami. Bogactwo i intensywność koloru zmyliły niektórych krytyków, którzy dostrzegali tu egzotyczny pejzaż Polinezji…
Jesteśmy w Bretanii, mamy rok 1889. Młody André Gide wypuścił się tego lata na samotną wędrówkę po francuskim wybrzeżu Atlantyku:
„Idąc brzegiem, krótkimi marszami z Quiberon do Quimper, przybyłem kiedyś pod wieczór do jakiejś wioszczyny, Le Pouldu, jeśli się nie mylę. Składała się ona z czterech tylko chałup, w tym dwie oberże: skromniejsza z nich wydała mi się przyjemniejszą; wstąpiłem tam, ogromnie spragniony. Służąca, wprowadziwszy mnie do salki pobielonej wapnem, postawiła przede mną szklankę jabłecznika. Dzięki nader skąpemu umeblowaniu i ścianom niepokalanie białym mogłem tym lepiej dostrzec na podłodze, pod murem, sporo blejtramów i gotowych już płócien. Znalazłszy się sam, podskoczyłem ku tym obrazom; obracając jeden po drugim, wpatrywałem się w nie z coraz większym zdumieniem; wydawało mi się, że to jedynie dziecięce malowanki, lecz o tonach tak żywych, oryginalnych i radosnych, że nie myślałem już wybierać się w dalszą drogę. Zapragnąłem poznać artystów zdolnych do tak zabawnego szaleństwa; zaniechałem powziętego wcześniej projektu, by tegoż jeszcze wieczora dotrzeć do Pont-Aven, nająłem pokój w oberży i spytałem, o której podają obiad.
– Czy chce pan jeść osobno, czy na sali razem z tymi panami? – zagadnęła służąca.
«Ci panowie» byli autorami obrazów: nadciągnęli niebawem, niosąc pudła z farbami i sztalugi. […] Wszyscy trzej byli boso, w koszulach wspaniale rozchełstanych, głosu żaden nie zniżał. A ja przy tym obiedzie siedziałem rozgorączkowany, spijając im słowa z warg, dręczony chęcią, żeby do nich przemówić […]. Spotkałem jednego z nich później u Mallarmégo: był to Gauguin”1.
Nie dowiemy się niestety, jakie obrazy, przypominające „dziecięce malowanki o tonach żywych, oryginalnych i radosnych”, podejrzał Gide w kącie oberży. Wizję po kazaniu albo Żółtego Chrystusa Gauguina, Talizman Paula Sérusiera, a może Czarne zboże Émile’a Bernarda?
Paul Gauguin odkrywa Bretanię stopniowo. Dobrze sytuowany urzędnik bankowy interesuje się malarstwem, trochę kolekcjonuje, trochę amatorsko maluje, obraca się w kręgu impresjonistów, czasem z nimi wystawia. W 1886 roku przychodzi dzień, gdy z tym wszystkim zrywa: z bankiem, z Paryżem, z uładzonym malarstwem. Ucieka ze „starego”, zepsutego świata, by szukać tego, co nieskażone, pierwotnych, prostych uczuć i pragnień, twardego życia, świata natury, którym nie rządzi pieniądz ani konwencja. Miejscem odludnym, gdzie z dala od niszczącej cywilizacji żyją ludzie prości i w swej prostocie szlachetni, a natura pozostaje nieujarzmiona, będzie dla niego wieś Pont-Aven na zachodnim krańcu Półwyspu Bretońskiego.
„Gdy moje saboty uderzają w skalisty grunt, słyszę ów głuchy, matowy i potężny ton, jakiego szukam w malarstwie”2.
Rok później niespokojny duch każe mu wyruszyć na Martynikę. Karaiby zachwycą go, ale nie będą jego ziemią obiecaną – wróci chory, bez środków do życia. Jednak wspomnienie egzotyki i barwności pejzażu, surowości i prostoty życia już go nie opuści; będzie uparcie szukał ziemskiego raju. Tymczasem znów zamieszka w skromnej oberży w Pont-Aven. Nie on jeden. Wkrótce zostanie mentorem „kolonii malarzy”, którzy ściągnęli tam nie tylko z powodu malowniczej surowości krajobrazu, ale też – a może przed wszystkim – zafascynowani osobowością Gauguina i jego nowym spojrzeniem na sztukę:
„Dobrze, gdy młody człowiek ma modela, ale kiedy maluje, niech zaciągnie przed nim zasłonę. Lepiej jest malować z pamięci, wówczas wizja będzie rzeczywiście twoją, a twoje uczucia, umysł i dusza ożyją w oku widza”3.
„Nie naśladuj zbytnio natury – sztuka jest abstrakcją; posiłkuj się naturą, marząc przed nią i myśl raczej o tworzeniu niż o rezultacie”4.
Artysta odrzuca liryczną miękkość impresjonizmu i matematyczną precyzję pointylizmu, rezygnuje z perspektywy i światłocienia, spłaszcza kompozycję, upraszcza formy, wyraziste plamy czystych barw obwodzi grubym konturem niczym na średniowiecznym witrażu albo na plakietce emalii komórkowej. Nazywając ten styl syntetyzmem, mistrzowie i adepci szkoły z Pont-Aven pragną się odciąć od wszelkich konotacji z impresjonizmem. Zapewne nie byliby zadowoleni, wiedząc, że historycy sztuki zaklasyfikują ich jako postimpresjonistów.
Jesienią 1888 roku, zmęczony stałą obecnością grona „uczniów”, a może wygnany zimnymi wiatrami znad oceanu, Gauguin dołącza do Vincenta van Gogha, który w poszukiwaniu słońca i ukojenia nerwów wyprawił się do Arles. W zimowym słońcu Prowansji malują gorące pejzaże i soczyste martwe natury, dyskutują o sztuce i życiu, ale i dręczą się wzajemnie. Obaj próbują znaleźć kres udręki w samobójstwie. Rozstają się, każdy idzie swoją drogą. W 1889 roku Gauguin wraca nad zimny ocean, ale zaznawszy barwności Południa, na zawsze już ogrzeje paletę. Tym razem zamieszkuje w Le Pouldu w gospodzie noszącej szumną nazwę Hotel Destais, a potem w jeszcze skromniejszym szynku De la Plage, nie tyle na plaży, co w szczerym polu. Maluje poważne i skupione Bretonki w białych krochmalonych czepcach, zbieraczy wodorostów, pejzaże. Próbuje sprzedawać, jednak z niewielkim powodzeniem. Wspiera go niezawodny przyjaciel, Émile Schuffenecker. „Poczciwy Schuff” prezentuje jego obrazy w paryskiej Cafe Volpini na wystawie impresjonistów i syntetystów. Krytycy napiszą o niej, że „śmiechu warta”, żaden obraz nie znajdzie nabywcy. Gauguin pisze do żony, którą pozostawił wraz z dziećmi w jej rodzinnej Kopenhadze, że nie jest w stanie zapewnić im utrzymania. Namiętność do sztuki wygrywa z rodzinnymi więzami i powinnościami. Co prawda, o dzieciach wspomina z czułością, snuje jakieś nierealistyczne wizje zarobkowania w koloniach, ale więcej przejmuje go własny los niezrozumianego artysty. Skromne, pełne wyrzeczeń, jeśli nie całkiem nędzne życie, jakie prowadzi w imię sztuki, ma go usprawiedliwiać w oczach bliskich. Nastroje ma zmienne, jego stan psychiczny się pogarsza.
Latem 1889 roku, gdy Le Pouldu odwiedza André Gide, Gauguin jest jeszcze pełen wigoru. Potem przychodzi bretońska jesień, ponura i wietrzna, a z nią kryzys duchowy. W listopadzie pisze do przyjaciela, malarza Émile’a Bernarda:
„Chcesz wiedzieć, co u mnie? Mieszkam nad morzem, w gospodzie rybaków koło osady liczącej 150 mieszkańców, żyję tu jak wieśniak, mają mnie za dzikusa. Wydaję dziennie jednego franka na wyżywienie i dwa su na tytoń. Więc nie można mi zarzucać, że używam życia. Nie rozmawiam z nikim. Jestem tak zniechęcony, że nie ośmielam się malować i tylko prowadzam moje stare ciało po wietrznym wybrzeżu w Le Pouldu. Trochę szkicuję, machinalnie (jeśli można nazwać szkicami uderzenia pędzla w zgodzie z okiem). Lecz duszy w tym nie ma i spoglądam ze smutkiem w ziejącą pustkę, gdzie widzę zatroskaną rodzinę pozbawioną ojcowskiego wsparcia, a nikogo, komu mógłbym się zwierzyć z mego cierpienia. Od stycznia sprzedałem [obrazy] za 925 franków, mając 42 lata, jak za to żyć, kupić farby itd…”5.
Listy są pełne smutku, goryczy, żalu. „Mój drogi Bernardzie, cóż mam Ci powiedzieć w chwili, gdy wszystko mnie zawodzi. Utknąłem w Le Pouldu przez długi i mała nadzieja, bym się z nich wydobył. […] Staram się usilnie o wyjazd do Tonkinu, ale jak dotąd, dostaję tylko odmowne odpowiedzi”.
W malowniczej, ale zimnej Bretanii Gauguin cierpi – i przelewa na płótna swoje udręki. Maluje dramatyczny Autoportret z żółtym Chrystusem i szczególny ni to portret, ni to pejzaż, który jest przewrotnym, autoironicznym nawiązaniem do płótna Bonjour, Monsieur Courbet.
Obraz Gustave’a Courbeta, pierwotnie noszący tytuł Spotkanie, powstały i wystawiony publicznie w 1855 roku, wywołał niemały skandal. Dziś trudno nam pojąć dlaczego, wydaje się bowiem bardzo poprawny i konwencjonalny. Gauguin oglądał go kilka dekad później, podczas wspólnej z Vincentem van Goghiem wycieczki do Montpellier. Co sprawiło, że obraz wywarł na nim silne wrażenie? Na tyle silne, że zapragnął go po malarsku skomentować?
Na polnej drodze – jak ustalono, gdzieś między Saint-Jean de Védas a Mireval w Langwedocji – spotykają się podążający z przeciwnych stron mężczyźni. Z prawej, w swobodnym stroju, z pielgrzymim kijem w dłoni i malarskimi akcesoriami na plecach, nadchodzi artysta. Naprzeciw staje dystyngowany pan, któremu towarzyszą służący i pies. Panowie się witają. A raczej malarz, trochę wyzywająco, a trochę z pobłażliwością, łaskawie przyjmuje powitanie. To on jest główną postacią: co prawda, zdjął kapelusz z głowy, ale nie pochylił jej w ukłonie pełnym kurtuazji. To on czyni zaszczyt. Tylko on staje w pełnym słońcu, inni pozostają w cieniu. Witającym jest Alfred Bruyas, znany kolekcjoner i mecenas artystów, wielki admirator malarstwa Courbeta, z czasem jeden z jego najwierniejszych przyjaciół. Spotkanie powstało na zamówienie Bruyasa i z pewnością akceptował jego przesłanie. A jednak krytyków i widzów oburzyło, że malarz obsadził siebie w głównej roli, przedstawił w tak aroganckiej pozie, z głową dumnie podniesioną, jakby mówił: „Kłaniajcie się artyście, jest tego wart”. Pisano, że obraz jest „wyrazem monstrualnej pychy” Courbeta.
Ponad czterdzieści lat później Gauguin maluje siebie, malarza niepoważanego, żyjącego na uboczu, gdzieś na krańcu Europy. Stoi skulony z zimna pod marnym płaszczem. Zamknięty w sobie, wyobcowany, nie podniesie wysoko głowy. Nikt go tu nie zapraszał, nikt na niego nie czekał. Żaden mecenas nie spieszy z hołdem. Panie Courbet, kto dziś podziwia śmiałych artystów? Przechodząca obok wieśniaczka pozdrawia malarza, ubogiego jak ona, ale jednak należącego do innego świata, więc zachowuje ostrożny dystans. „Mają mnie za dzikusa […]. Nie rozmawiam z nikim”6. Artysta jest skazany na samotność i udrękę – i chyba sam się na nią skazuje w imię sztuki.
Jak wiele innych, także namalowany w 1889 roku obraz Bonjour, Monsieur Gauguin nie znalazł nabywcy. Ostatecznie kupił go „poczciwy Schuff”, niezawodnie wspierający malarza. Kilka lat później Gauguin wyruszy na Tahiti, potem raz jeszcze wróci do Bretanii, spróbuje szczęścia w Paryżu i znów popłynie na Tahiti – nigdzie nie zazna ukojenia i spełnienia, o sukcesie nie wspominając. Wielka sława przyjdzie później. W 1923 roku obraz zakupi rząd dopiero co powstałej Czechosłowacji do zbiorów Galerii Narodowej w Pradze, w ramach spektakularnej akcji zakupu dzieł najsłynniejszych artystów francuskich drugiej połowy XIX i pierwszych dekad XX wieku. Bonjour, monsieur Gauguin jest dziś jedną z pereł tej kolekcji.
Bibliografia:
1. Buisine A., Passion de Gauguin, Paris 2012.
2. Courbet w oczach własnych i w oczach przyjaciół, oprac. P. Courthion, tłum. i wstęp J. Guze, Warszawa 1963.
3. Damigella A.-M., Gauguin. Życie i twórczość, tłum. J. Guze, Warszawa 1997.
4. Juszczak W., Postimpresjoniści, Warszawa 1972.
5. Lettres de Gauguin à sa femme et à ses amis, oprac. M. Malingue, Paris 1949.
6. Tout l’oeuvre paint de Gauguin, oprac. G.M. Sugana, Paris 1981.
- Cyt. za: A. Buisine, Passion de Gauguin, Paryż 2012, s. 111. ↩
- Cytaty z listów Paula Gauguina do Émile’a Schuffeneckera i Émile’a Bernarda opublikowanych w: Lettres de Gauguin à sa femme et à ses amis, oprac. M. Malingue, Paris 1949. ↩
- Cyt. za: A. Buisine, op. cit., s. 111. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 11. ↩
- Lettres de Gauguin…, op. cit. ↩
- Ibidem. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Bonjour, Monsieur Gauguin! - 23 października 2024
- „Frans Hals. Mistrz ulotnej chwili”. O berlińskiej wystawie - 9 sierpnia 2024
- Giuseppe Arcimboldo „Rudolf II jako Wertumnus” - 26 maja 2023
- Kobiety Vermeera - 3 marca 2023
- Niejednoznaczna osobowość artystyczna Františka Kupki - 22 września 2022
- Kotki, kocury i kociaki. Kocie sprawy w sztuce - 13 maja 2022
- Pieter Bruegel starszy „Walka karnawału z postem” - 8 kwietnia 2022
- Leopold i Anna Zborowscy: jedyna taka para - 7 stycznia 2022
- Lavinia Fontana „Portret Antonietty Gonzales” - 28 czerwca 2021
- Frans Hals „Malle Babbe (Portret starej czarownicy z Haarlemu)” - 11 czerwca 2021