Nie każdy ma w sobie leibnizowskie pokłady optymizmu pozwalające ze spokojem powtórzyć za niemieckim myślicielem, że żyjemy na najlepszym z możliwych światów1. Niepodzielający poglądów filozofa działającego na dworze księcia Hanoweru mogą do syta snuć marzenia o świecie lepszym, a jeśli oprócz fantazji dysponują jeszcze talentem, niejednokrotnie kończy się to narodzinami dzieł, które nasz świat uczynią choć trochę przytulniejszym. Nie znalazłem nigdzie tropu mogącego sugerować, że Eugeniusz Zak interesował się filozofią Leibniza, ale w swoim malarstwie wielokrotnie próbował skonstruować najlepszy z możliwych światów.
Idylliczna melancholia
W roku 1901 roku szesnastoletni prowincjusz rodem z Mogilna przybywa do Paryża. „Zak nie walczy z impresjonizmem – przekonywać będzie ćwierć wieku później Stefania Zahorska – on tylko nie jest impresjonistą”2. Kształci się w Ecole de Beaux-Arts u Gérôme’a uznającego rysunek za gramatykę sztuki3. Być może ma okazję zobaczyć namalowany niewiele wcześniej obraz mistrza zatytułowany Dafnis i Chloe, wyglądający z perspektywy czasu jak akademicka uwertura do Zakowskich sielanek.
Zanim jednak przystąpi do snucia własnych malarskich marzeń o idylli, odbędzie naukę u Alberta Besnarda, ceniącego sztukę Watteau, oraz odwiedzi Włochy, by napawać się malarstwem quattrocenta, obejrzy też paryską wystawę Puvis de Chavannesa. Z tych różnorodnych nici uplecie gobelin zupełnie harmonijny, bo w sielankach Zaka znać i lekkość Watteau, i wykwint gestu bohaterów obrazów XV-wiecznych Włochów, i linię Chavannesa. Nikt jednak nie zarzuci mu czczego kompilatorstwa, bo każdy z tych artystycznych impulsów przepracuje swoją twórczą wyobraźnią.