„W naszym pozbawionym magii świecie
czasem się zdarza, że obraz,
przed którym stajemy,
odsłania jakąś tajemnicę bytu.
I chyba to jest właśnie naczelną funkcją sztuki”1
– Jan Lebenstein.

Jan Lebenstein, Nienasycenie | 1970, kolekcja prywatna
Kiedy słyszę nazwisko Lebenstein, przed oczami staje mi mężczyzna w dojrzałym wieku, ukryty za gęstą smugą tytoniowego dymu. Ma ciemne, sięgające ramion, lekko rozczochrane włosy, siwiejącą brodę i gęste wyraziste brwi, nadające mu nieco wrogi wygląd. Gdy jest podekscytowany, opowiada o czymś z pasją, zaczyna się lekko jąkać. Nie rozstaje się z papierosem, odpala jednego za drugim2.
Drugim obrazem, który w mojej pamięci nierozerwalnie wiąże się z Janem Lebensteinem, jest pastelowa ilustracja do Apokalipsy. Zstępujący na ziemię bosy anioł, dmący w róg, zwiastuje pożogę świata.

Portret Jana Lebensteina, fot. Ryszard Horowitz | 1972, dzięki uprzejmości artysty