Zapraszamy gorąco do lektury wywiadu z twórcami cudownego trzytomowego cyklu Był sobie król… krakowskiego Wydawnictwa Jama. Z ilustratorką Zuzanną Wollny oraz grafikiem Patrykiem Stolarzem rozmawia Olga Wesołowska (niezlasztuka.net).
Olga Wesołowska: O ilustratorach w ostatnim czasie robi się w Polsce coraz głośniej. Poświęca się im coraz więcej publikacji, wystarczy wspomnieć o książkach Patryka Mogilnickiego czy Sebastiana Frąckiewicza. Jednak Pani zdecydowała się zostać ilustratorką jeszcze przed tym swoistym boomem. Skąd wziął się pomysł na zajęcie się właśnie tą dziedziną sztuki?
Zuzanna Wollny: Podobno już jako dziecko deklarowałam, że będę ilustrowała książki (tylko nie wiedziałam kto mi to będzie czytał). W domu książki otaczały nas z każdej strony, mogło brakować wszystkiego, tylko nie dobrej lektury. Ojciec czytał nam codziennie przed snem, kołysał nas stukot maszyny do pisania z sąsiedniego pokoju. Rodzice podsuwali nam coraz to nowe książki, polowali w antykwariatach i księgarniach na te najpiękniej ilustrowane. Dziadek był malarzem – pod ręką zawsze były kredki świecowe i tony papieru, powietrze wypełniał zapach farb i terpentyny. Najstarsza siostra poszła w jego ślady. W takiej kombinacji czynników rodzinnych człowiek jest skazany na ilustrację!
Jednak najmocniejszym bodźcem była niezachwiana wiara ojca, że „coś” ze mnie wyrośnie. Zachęcał mnie do ilustrowania (bardzo, bardzo nieudolnego!) swoich książek, jakoś to przepychał w wydawnictwie i budował we mnie poczucie możliwości twórczych, ale też zarobkowych. Tym sposobem bardzo wcześnie zebrałam doświadczenia współpracy z autorem i wydawnictwami. Jedno działanie pociągało następne, i chociaż teraz wstydzę się tamtych bazgrołów, wiem, że bez nich nie byłabym tu, gdzie jestem teraz.
OW: Tworzy Pani zarówno w technikach tradycyjnych jak i przy użyciu programów komputerowych. Czy w którejś z tych technik czuje się Pani lepiej?
Komputer i tablet dają niesamowite możliwości. Każdy fałszywy ruch można cofnąć, każdy kolor zmienić, kreskę wymazać. Programy graficzne dają ogromny komfort i bezpieczeństwo pracy, nie dają jednak nieograniczonej swobody, jaką proponuje papier. Papier ma w sobie coś niezwykle szlachetnego i kuszącego. Kiedy rysuję na papierze, wycinam go czy maluję, czuję jak zagłębiam się w świat, który chcę przedstawić. Papier jest bardzo osobisty. Jednak przy dużych zleceniach to tablet wygrywa – pozwala szybko i pewnie osiągać dobre efekty.
OW: Na książki z cyklu Był sobie król… składają się piękne ilustracje Pani autorstwa i ciekawy tekst napisany przez Pani tatę – Mariusza Wollnego. Jak wyglądał proces powstawania książki? Czy autor tekstu przekazał Pani wytyczne dotyczące ilustracji, a może pozostawił Pani zupełnie wolną rękę i artystyczną swobodę?
Oboje z ojcem jesteśmy ludźmi z wizją i mocnym charakterem, można się więc domyślać, że współpraca na początku nie była łatwa. Trzecią osobą wpływającą na kształt książki był projektant – Patryk Stolarz. Ojciec miał za sobą już dwa wcześniejsze wydania tego tytułu, miał więc wyrobione zdanie na temat tego czego chce, a czego nie chce w publikacji. Wszyscy troje musieliśmy nauczyć się wyznaczać granice sobie i współpracownikom i ufać wzajemnie swoim kompetencjom.
Ojciec pozostawił mi swobodę dotyczącą wyglądu i treści ilustracji. Czasami tylko zwracał mi uwagę na nieścisłości historyczne, ale to było cenne. Cały proces wyglądał tak, że czytałam książkę i zaznaczałam fragmenty szczególnie wyraziste, baśniowe, ważne – takie, które miałam ochotę narysować. Potem szukałam źródeł, materiałów, które przybliżyłyby mi realia epoki (to jednak książka edukacyjna!) i szkicowałam scenę na papierze lub tablecie. Następnie skanowałam szkic i reszta procesu przebiegała już w programie graficznym. Przy takim stopniu detalu i pełnym kolorze nie byłabym w stanie wykonać wszystkiego ręcznie.
OW: Skąd czerpała Pani inspiracje?
Najważniejszą inspiracją dla ilustracji powinien być tekst, do którego się odnosi, nie można jednak rezygnować z własnej wyobraźni, która do tekstu dodaje zawsze coś ekstra. Nie mogłam też pominąć całego obowiązkowego kanonu polskiego malarstwa historycznego z Janem Matejką na czele – nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się nie odwołać do wizerunków tak opatrzonych i tak bliskich nam wszystkim. To było zarówno inspirujące jak i paraliżujące. Poza tym inspiruje mnie natura i wszystko to, co mnie otacza – zupełnie banalnie.
OW: Czy konkretni ilustratorzy i ich dzieła wpłynęły na Panią podczas tej pracy?
Nie zdawałam sobie sprawy, że nieporadne ilustracje mojego ojca, który przecież plastykiem nie jest, tak mocno wpłyną na moją wyobraźnię. Czytałam te książki po raz pierwszy z jego rysunkami i niektóre tak mi zapadły w pamięć, że nie mogłam się uwolnić od ich kompozycji czy charakteru. Wszyscy także pozostajemy pod wpływem Matejki, nawet jeśli nie jesteśmy tego świadomi. Od pierwszych lat szkolnych jesteśmy karmieni codziennie jego obrazami – od tego nie dało się uciec, postanowiłam więc nie zaprzeczać faktom, ale zmierzyć się z nimi. Tak powstała rozkładówka z Bitwą pod Grunwaldem. Od dziecka jestem też pod ogromnym wpływem Jana Marcina Szancera – jego sposób budowania malarskiego świata na papierze i to, jak posługiwał się kolorem na pewno mocno mnie ukształtowały. Współcześni ilustratorzy raczej nie bywają dla mnie inspiracją. Nie silę się na oryginalność ani nie wpisuję w nowoczesne nurty, tak bardzo dominujące dzisiaj. Staram się rysować tak jak czuję.
OW: Ilustrując książkę o polskich władcach musiała Pani zmierzyć się z polskimi arcydziełami, które ukształtowały myślenie wielu Polaków o historii. W Był sobie król… można podziwiać m.in. Pani interpretacje Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki. Jakie trudności niesie ze sobą taka praca?
To duże obciążenie, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że ilustracja i malarstwo mają tak duży wpływ na kształtowanie wyobraźni całych pokoleń. Czasami chciałoby się od tego uciec, poddać się. Nigdy nie planowałam konkurować z tymi powszechnymi wyobrażeniami i dlatego zdecydowałam się z nimi zagrać. Zagrać także z czytelnikiem w grę skojarzeń i odniesień, które wprawne oko szybko dostrzeże.
OW: Zilustrowała Pani oba tomy Był sobie król… Praca nad którym była dla Pani większym wyzwaniem?
Pierwszy tom to był wielki stres i wielka niepewność. Po raz pierwszy ilustrowałam tak dużą publikację i to w kolorze. Do tej pory jakoś tego koloru unikałam. Nie wiedziałam, jak książka zostanie przyjęta przez czytelników, czy zbierzemy fundusze na jej wydanie, czy w druku wyjdzie dobrze… Było wiele niewiadomych i wiele doświadczeń, które pomogły nam drugi tom uczynić jeszcze lepszym.
OW: Czy przy pracy nad książką o Jagiellonach, pomocne było Pani doświadczenie zebrane przy ilustrowaniu części o Piastach? A może wiązało się z zupełnie nowymi wyzwaniami?
Piastowie to było pole doświadczalne. Z każdą kolejną ilustracją mocniej decydowałam o tym, jaki kształt przybierze książka, wiele decyzji zapadło w trakcie pracy, między jednym rysunkiem a drugim. Przy Jagiellonach pracowałam już z większą pewnością i wprawą, ale także na lepszym sprzęcie.
OW: Tu nasuwa się pytanie do Pana Patryka Stolarza, który zaprojektował i składał książkę. Gdy gotowe były już ilustracje i tekst, książka musiała zostać odpowiednio złożona. Jakie trudy to ze sobą niosło?
Patryk Stolarz: To nie do końca było tak, że dostałem gotowy tekst i komplet ilustracji. Moja praca zaczęła się na etapie otrzymania tekstu, zanim powstały ilustracje. Wraz z autorem mieliśmy dosyć burzliwą dyskusję dotyczącą formatu książki, gdzie obaj obstawialiśmy przy swojej, dosyć odmiennej wizji. Dopiero komplet rzeczowych i mocnych argumentów z jednej i drugiej strony pozwolił nam wypracować końcowy format, z którego wszyscy jesteśmy zadowoleni. Razem z formatem na bieżąco opracowywałem wielkość kolumny, dobierałem krój i stopień pisma oraz interlinię. Pracując nad tak obszerną publikacją powiększoną dodatkowo o ilustracje starałem się zachować odpowiedni balans pomiędzy światłem marginesów, optymalną ilością znaków w wierszu i ilością wierszy w kolumnie.
Szukając odpowiedniego kroju pisma do tego typu publikacji, najrozsądniejsze wydało mi się użycie Antykwy Półtawskiego, która była pierwszym powszechnie używanym polskim krojem. Była ona również pierwszą próbą utworzenia polskiego kroju – Półtawski poprzez zmiękczenie skośnych kresek w niektórych literach starał się „uspokoić skład” (w tekstach złożonych w języku polskim występuje stosunkowo duża ilość liter posiadających skośne kreski, co sprawia wrażenie niepokoju wizualnego).
Znając już format, szerokość kolumny i interlinię mogłem zaprojektować sposób osadzenia ilustracji. Wraz z Zuzą chcieliśmy, by całostronicowe ilustracje nie dochodziły do spadu (do brzegu kartki), lecz były elegancko osadzone, ze zgrabnym marginesem dookoła. Podczas samego łamania tekstu nie obyło się bez ścisłej współpracy z autorem i Zuzą – czasem trzeba było dodać jedno zdanie, przedyskutować brak wcięć akapitowych na początku rozdziałów lub dorobić kilka ilustracji.
Na koniec wraz z Zuzą złożyliśmy wizytę w drukarni, gdzie wybieraliśmy najlepszy papier, sposób oprawy, okleinę i techniki poligraficzne zastosowane na okładce. Papier musiał mieć złamaną biel (czyli lekko kremowy), by oddać klimat publikacji; nie mógł być też zbyt cienki, by ilustracje nie przebijały na drugą stronę ani zbyt gruby, by książka nie wyglądała jak cegła. Chcieliśmy również, by papier był przyjemny w dotyku, chropowaty, ale nie zanadto, gdyż zbyt duża pulchność spowodowałaby utratę szczegółów w ilustracjach. Jeżeli chodzi o okładkę to również musiała być miła w dotyku (stąd okleina z geltex’u i tłoczenie) a korona (która jest koroną pierwszego polskiego króla – Bolesława Chrobrego) koniecznie musiała być złota. Starałem się, by wszystkie decyzje projektowe przede wszystkim oddawały klimat, wynikały z treści tekstu i charakteru ilustracji publikacji oraz by przede wszystkim były naturalną ich konsekwencją. Kwestie estetyczne były również ważne, lecz stawiane na drugim miejscu.
OW: A jak wyglądała Pani współpraca z Patrykiem Stolarzem, który zajmował się składem książki?
ZW: Z Patrykiem rozumiemy się bardzo dobrze. To profesjonalista, który dba o każdy detal, jest gotów walczyć o swoją wizję do końca – i dobrze, bo bez niego ta książka nie byłaby tak elegancka i piękna. Zły projektant potrafi składem książki odebrać ilustracji cały czar. Patryk zrobił wszystko, aby moje rysunki wybrzmiały w tej publikacji z największą mocą. Razem robiliśmy wydruki próbne, odwiedzaliśmy drukarnie, wybieraliśmy papier, dyskutowaliśmy nad formatem. Po tym doświadczeniu trudno mi wyobrazić sobie, że przekazuję swoje ilustracje anonimowemu „składaczowi” z dużego wydawnictwa i nie mam wpływu na całokształt publikacji.
OW: Jakie plany/projekty ma Pani na przyszłość ? Czy pracuje już Pani nad czymś konkretnym?
ZW: Niedawno założyłam firmę iluilu.pl i staram się rozwijać swoją markę. Pod tym szyldem maluję w wielkim formacie, wykonuję ilustracje i pracuję z ludźmi na różnych polach.
Teraz zupełnie dla własnej satysfakcji pracuję nad wznowieniem jednej z książek ojca. Ilustrowałam ją już jako nastolatka, ale to było dawno temu i nie jestem z tego zadowolona. Teraz chcę zrobić coś wyjątkowego – całość zilustrować analogowo – za pomocą różnych rodzajów papieru i kartonu tworzę precyzyjne ażurowe wycinanki.
Powoli też zaczynam pracę nad trzecią częścią Był sobie król – królowie obieralni, którą planujemy wydać (ze wsparciem czytelników) jesienią tego roku.
OW: Co byłoby dla Pani spełnieniem marzeń jako ilustratorki?
ZW: Mam nadzieję, że moment spełnienia marzeń nigdy nie nadejdzie, bo wtedy przestanę się rozwijać. Ale na drodze do spełnienia marzeń jest jeszcze wiele zilustrowanych książek – zwłaszcza tych dla dzieci, ale nie tylko. Mam w głowie także jeszcze kilka projektów edukacyjnych z obszaru czytelnictwa – kontakt z dziećmi i młodzieżą pozwala mi lepiej rozumieć ich potrzeby i jest dla mnie ważną odskocznią od pracy przy komputerze. Każdy taki projekt to też możliwość pogłębienia mojej własnej refleksji o roli literatury i ilustracji w kształtowaniu się naszych osobowości i pasji.
Dziękuję za ciekawą rozmowę:)
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Drezno i Kraina Łaby. Przewodnik dla miłośników sztuki - 26 kwietnia 2024
- Paris, Paris, czyli filmowy przewodnik po Paryżu - 19 listopada 2023
- Dziedzictwo UNESCO, documenta i bracia Grimm, czyli atrakcje Kassel, jednego z najbardziej zielonych miast w Niemczech - 14 maja 2022
- Gustav Klimt „Dziewczyna wśród zieleni” - 26 listopada 2021
- Egon Schiele „Portret żony artysty. Edith Schiele” - 26 lutego 2021
- Egon Schiele „Portret Wally” - 8 stycznia 2021
- Helmut Newton. Piękno i bestia - 22 października 2020
- Sztuka w streamingu – lista filmów na czas koronawirusa (i nie tylko) - 25 marca 2020
- Szkice kinomana — sekrety twórczości Edwarda Hoppera - 7 marca 2020
- 10 rocznic, które sprawią, że 2019 rok będzie wyjątkowy - 14 lutego 2019