Pochodziła z klanu „tych” Kossaków, więc rodowód miała wybitny, wręcz arystokratyczny, ale bez wątpienia też onieśmielający. Jej pradziadkiem był Juliusz Kossak, uznany malarz lubujący się w scenach historycznych i batalistycznych, dziadkiem – kolejny malarz Wojciech Kossak, ojcem – Jerzy Kossak, także malarz. Kobiety z rodu Kossaków wykazywały nie mniejsze talenty, ale literackie. Córka Wojciecha Kossaka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska została poetką, druga córka Magdalena Samozwaniec realizowała się jako pisarka satyryczna, z kolei jego bratanica Zofia Kossak pisała m.in. powieści historyczne. I tylko ona, Simona Kossak, jak ta czarna owca, nie chwytała ani za pędzel, ani za pióro. Wolała znosić do domu kolejne zwierzątka, z którymi nawiązywała niesamowitą, magiczną więź, błądzić po górach i żyć w głuszy, z dala od ludzi i cywilizacji.
Klatki, pluskwy i wychowawczy rygor
„To miał być czwarty Kossak. To miał być syn Jerzego, wnuk Wojciecha i prawnuk Juliusza, który miał odziedziczyć po nich talent, pędzle i paletę z farbami. To miał być męski potomek, dziedzic, który miał przejąć rodzinną pracownię przy placu Juliusza Kossaka 4 w Krakowie, miał dźwigać sztalugi i znane nazwisko oraz przedłużyć dynastię Kossaków, malarzy koni i batalistów. To miał być chłopiec, na którego czekała cała rodzina”1.
Gdy 30 maja 1943 roku na świat przychodzi kolejna dziewczynka, Jerzy Kossak nie kryje rozczarowania. Z emocji podobno aż strzela do ryngrafu z Matką Boską2. Ma już dwie córki: Marię z pierwszego małżeństwa z Ewą Kaplińską i Glorię, której doczekał się z drugą żoną, Elżbietą Dzięciołowską-Śmiałowską, a tak bardzo pragnie męskiego potomka.
Elżbieta, elegancka, piękna blondynka, zwana przez rodzinę Dziunią, również nie jest zadowolona. Nie zamierza ustawać z mężem w staraniach o syna, ale nie zamierza też zajmować się wychowaniem starszej córki Glorii ani właśnie narodzonej Gabrieli Simony. Dziewczynkami zajmuje się niańka, Elżbieta nawet nie chce karmić niemowlaka. Kiedy ktoś przynosi jej dziecko, mówi tylko: „Nie będę tego karmić. Zabierzcie to”3.
W Kossakówce, rodzinnej posiadłości, na Gabrielę Simonę wszyscy wołają Simona. Od najmłodszych lat dziewczynka jest wychowywana w atmosferze rygoru. Jeśli się spóźni albo czegoś nie zrobi, dostaje lanie szpicrutą. Ciągle słyszy, czego nie może, a nie może m.in.: zapraszać koleżanek, bujać się na krześle, trzymać łokci na stole, jeść szybko, mlaskać, chrząkać, głośno gadać i śpiewać, a już na pewno nie może zaglądać do pracowni ojca, by popatrzeć, jak ten maluje. Cała rodzina jest podporządkowana Jerzemu Kossakowi i jego artystycznej pracy. Ojciec maluje od rana do południa, potem je obiad i odpoczywa, a gdy odpoczywa, nie wolno mu przeszkadzać i głośno się zachowywać. Malarz czasami wychodzi na spacer i zagląda do sklepów z antykami. Do jednego z nich zabiera Simonę, która wiele lat później będzie wspominała:
„Kupiłam w sklepie z ramami do obrazów (…) klatkę na papużki, którą ktoś kiedyś tam przyniósł i ona sobie smętnie stała w kącie, może stała tam pół roku, może rok. Ja dość długo zbierałam na nią grosiki, to jeszcze było w szkole. Przywiozłam tę klatkę do domu i po miesiącu miałam uciechę, ponieważ znalazłam zwierzątko, o którym nie wiedziałam, jak się nazywa. I dopiero trzeba było sięgnąć do autorytetów rodzinnych, żeby powiedzieli: «Dziecko kochane, przecież to jest pluskwa!»”4.
Gdy Jerzemu Kossakowi uda się sprzedać obraz, w domu odbywa się bal. Podczas przyjęć zarówno Simona, jak i starsza Gloria nie mogą wychodzić ze swojego pokoju, nawet do łazienki – na czas zabawy, w której nie biorą udziału, mają korzystać z nocnika. W rodzinie Kossaków świat dorosłych jest wyraźnie oddzielony od świata dzieci. Wieloletnia przyjaciółka Simony w przyszłości powie, że jej matka nie miała instynktu macierzyńskiego, a córki wychowywała „pod stołem jak psy”5. Samej Simonie dzieciństwo będzie kojarzyło się z upokarzającym uczuciem lęku, o którym kiedyś wspomni:
„W dzieciństwie i młodości bardzo często przeżywałam strach przed innymi ludźmi i chyba dorastając, doszłam do wniosku, że jest to najbardziej upokarzające uczucie, jakie można przeżywać, ale się z tego strachu wyzwoliłam”6.
Ukojenie w bliskości zwierząt
Jakby na przekór rygorystycznemu wychowaniu Simona odnajduje radość w obcowaniu ze zwierzętami – od najmłodszych lat gania z psami, godzinami wpatruje się w ptaki i niańczy te, które wypadną z gniazda, do domu znosi robaki i zdechłe myszy, by przeprowadzać na nich „eksperymenty”. Z zaskakującą łatwością nawiązuje więź z każdym zwierzęciem, traktuje je z empatią i czułością, których brakuje jej w rodzinnym domu. Jej koleżanka powie kiedyś, że Simona „w świecie zwierząt znalazła akceptację, której nie otrzymała od najbliższych”7.
Relacje Simony z Elżbietą nie są i nigdy nie będą ciepłe. To Gloria jest faworyzowana, bo odziedziczyła urodę po matce, więc są do siebie podobne. Jak się okazuje, Gloria otrzymała w spadku od krewnych także talent malarski. Jerzy Kossak szybko postanawia sprawdzić, czy w którejś z jego córek drzemie choć namiastka artysty. W pracowni ojca kilkuletnie dziewczynki przechodzą test, który zdaje tylko Gloria.
„Dostałyśmy takie zadanie bojowe popołudniami w pracowni, najzdolniejszy uczeń ojca zaczął nas zaprawiać do malarstwa – będzie później wspominała Simona. – Pamiętam te swoje upojne piękne wrażenia, jak namalowałam las (…) dodałam kilka drzew, no i jak ta farba już miała pół centymetra, to ulitował się nade mną uczeń mojego taty i powiedział: «Ty wiesz, dziecko, daj ty sobie spokój»”8.
Po malarskim teście Gloria może przebywać w pracowni ojca, pomagać mu i robić podmalówki. Simona, uznana za kompletne beztalencie, jest wypraszana. Jerzy Kossak to właściwie dla niej obca osoba, której przez większość czasu przygląda się z daleka. Stosunki ze starszą siostrą również nie są najlepsze, na pewno nigdy nie będzie można określić ich mianem siostrzanych czy chociaż serdecznych. To Gloria wymyśli okrutny zakład, przez który upokorzona Simona postanowi uciec od rodziny i z Krakowa.
W poszukiwaniu własnej drogi
Po maturze zdanej w 1961 roku Simona prosi o urzędowe przestawienie imion – w dokumentach chce figurować jako Simona Gabriela. Postanawia zdawać na studia aktorskie w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie, jednak nie przechodzi części praktycznej egzaminu wstępnego. Jej zdolności aktorskie, podobnie jak malarskie, nie są wystarczające. Decyduje się więc na studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Skąd taki wybór? Możliwe, że jest on pokłosiem presji wywieranej przez rodzinę – Simona nie umie malować, ale może wykazuje zdolności literackie jak jej ciotki? Tak się składa, że uwielbia czytać, sięga nie tylko po literaturę polską, lecz także francuską, amerykańską, rosyjską, a nawet skandynawską. Poza tym jest zafascynowana postacią Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, choć nigdy jej nie spotkała (Maria zmarła w 1945 roku w Anglii). Zaczytuje się wierszami ciotki, a ściany oblepia jej baśniowymi obrazkami.
Mimo że Simona ma w sobie mnóstwo miłości do literatury, to studia polonistyczne nie spełniają jej oczekiwań. Nudzą ją m.in. zajęcia z gramatyki opisowej, więc po pierwszym roku rezygnuje. W 1962 roku próbuje dostać się na historię sztuki, ale nie udaje jej się. Zaczyna za to pracę – na stanowisku telefonistki – w Instytucie Zootechniki w Balicach. Jeszcze tego nie wie, ale to początek jej drogi, która doprowadzi ją do szczęścia, spełnienia i przede wszystkim – spokoju.
Największa miłość
Po kilku miesiącach w Instytucie Zootechniki Simona zostaje zatrudniona w Zespole Maszyn Analityczno-Statystycznych na stanowisku starszego technika. Jej zadanie polega na wpisywaniu danych do nowoczesnych maszyn. Praca jest nużąca, ale to właśnie w tym miejscu Simona odkrywa swoją największą pasję. O zwierzętach chce wiedzieć wszystko. Do domu znosi chore ptaki, nastawia im skrzydełka, pielęgnuje je i wypuszcza na wolność. Hoduje myszy, świnki morskie, papugi, psy.
W pewnym momencie zaczyna marzyć o studiach z biologii. Z zaangażowaniem przygotowuje się do egzaminów, pochłania kolejne książki, ale to nie wystarcza – za pierwszym podejściem, w 1963 roku, nie udaje jej się dostać na studia, oblewa egzamin z chemii. Próbuje jeszcze raz rok później – tym razem z sukcesem. Pod koniec września 1964 roku kończy pracę w Instytucie Zootechniki i rozpoczyna studia na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi Uniwersytetu Jagiellońskiego. Najbardziej podobają jej się zajęcia z zoopsychologii prowadzone przez profesora Romana Wojtusiaka, który zrozumiałym dla każdego studenta językiem opowiada o zachowaniach zwierząt i o tym, jak je interpretować.
„Dzięki wykładom profesora Wojtusiaka [Simona] zrozumiała, że w zwierzęcych instynktach można odnaleźć prawdę o człowieku, że obserwując zwierzęta, można się od nich wiele nauczyć i dzięki temu lepiej zrozumieć i pomóc sobie samemu. Odtąd będzie zafascynowana zoopsychologią, a za kilkadziesiąt lat podzieli się tą wiedzą z innymi”9.
To właśnie profesor Wojtusiak zostaje promotorem pracy magisterskiej Simony, która postanawia pisać o dźwiękach wydawanych przez ryby. W domu rodzinnym przez całe swoje dzieciństwo słyszała, że „dzieci i ryby głosu nie mają”, a teraz ma szansę udowodnić, że jednak mają. Przez cztery miesiące buduje akwarium. Po umieszczeniu w nim ryb – czterech drapieżnych i wojowniczych akar czerwonych – zamierza przysłuchiwać się, jakie dźwięki wydają. W tym celu musi zanurzyć w wodzie mikrofon – osłania go prezerwatywą. Ten pomysł czerpie prawdopodobnie od chemików, którzy w prezerwatywach przechowują roztwory powstałe podczas eksperymentów. W pracy magisterskiej Simony prezerwatywa zyskuje bardziej naukowe, a może neutralne określenie – jest po prostu gumowym pęcherzem.
Dźwięki wydawane przez ryby Simona nagrywa na magnetofonie. Swoje wnioski przedstawia w pracy, pisząc:
„Dźwięki wydawane przez ryby mogą być związane z regulacją ciśnienia gazowego i usuwaniem nadmiaru gazów z pęcherza do jelit lub z jelit na zewnątrz przez otwór gębowy lub odbyt. Powstające przy tym dźwięki przypominają słaby pisk”10.
Uciec jak najdalej
Po zajęciach na uczelni Simona od razu biegnie do domu. Jest na każde zawołanie matki, która po wypadku ma problemy z biodrem i poruszaniem się. Ojciec nie żyje już od kilku lat, zmarł w 1955 roku. Elżbieta traktuje córkę jak służącą. Simona wszystko przynosi, podaje do stołu, sprząta, robi zakupy. Bez słowa żalu zajmuje się unieruchomioną matką, ale w zamian nie może liczyć na matczyne ciepło. Jest zmęczona i wiecznie blada, jak później będą wspominać jej koleżanki. Siostra także nie okazuje jej choćby minimalnej życzliwości, wręcz przeciwnie – w ramach zakładu namawia swojego kolegę, aby uwiódł Simonę. Chłopak, wywodzący się z dobrego krakowskiego domu, zgadza się i rozpoczyna starania o względy Simony. Ta ulega mu po kilkumiesięcznych zalotach i zaręczynach. O zakładzie wie matka, bo po „wygraniu” zakładu wręcza chłopakowi obiecaną skrzynkę wódki.
Trudno wyobrazić sobie, co czuje kobieta po takim przeżyciu. Może to właśnie to doświadczenie skłania Simonę do ucieczki. Marzy o życiu w głuszy, gdzie mogłaby badać dziko żyjące zwierzęta. Po obronieniu pracy magisterskiej w 1970 roku zaczyna się rozglądać za miejscem dla siebie. Znajduje je w Białowieży, wsi leżącej na rozległej polanie w Puszczy Białowieskiej. Podróż z Krakowa do Białowieży trwa trzynaście godzin, ale Simony ani trochę to nie zniechęca.
„Tu albo nigdzie!”
W Białowieży Simona rozpoczyna pracę w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk. Początkowo mieszka w jednym pokoju lokatorskiego mieszkania należącego do pracownika zakładu. Aby dotrzeć do pracy, musi tylko przejść przez podwórko. Nie podoba jej się to miejsce, nazywa je „gettem”, bo życie prywatne i zawodowe toczy się w jednym obrębie. W służbowym pokoju czuje się obco, jak w hotelu, chciałaby znaleźć lokum, w którym stworzy swoją przystań, namiastkę domu.
Zimą 1971 roku znajomi proponują Simonie, że pokażą jej Dziedzinkę – drewnianą dwugajówkę położoną sześć kilometrów od Białowieży i należącą do Białowieskiego Parku Narodowego. W chałupie, w której brakuje wody i prądu, czasami są osadzani gajowi, ale na krótko, nikt nie chce tam dłużej mieszkać. Krajobraz dookoła być może zapiera dech w piersiach, ale warunki są spartańskie. Tymczasem Simona jest zachwycona. Po latach pierwszą wyprawę do Dziedzinki opisze słowami:
„(…) leśniczóweczka ukryta na polance cała ośnieżona, dom opuszczony, przez dwa lata nikt tu nie mieszkał. W środkowym pokoju nie było podłóg, w ogóle ruina. I ja się na ten dom popatrzyłam, tak właśnie osrebrzony księżycem, żeby było romantycznie, i powiedziałam: koniec, tu albo nigdzie!”11.
Pani na Dziedzince
Simona od razu decyduje, że chce zamieszkać w starej leśniczówce. Z propozycją wynajęcia chaty zgłasza się do dyrektora Białowieskiego Parku Narodowego Józefa Budzynia. Okazuje się, że Budzyń obiecał już leśniczówkę fotografikowi z Warszawy Lechowi Wilczkowi. Po rozmowie z Simoną postanawia jednak, że wynajmie Dziedzinkę im obojgu – po połowie. Sprawę ułatwia fakt, że w leśniczówce są dwa niezależne mieszkania.
Simona wprowadza się do Dziedzinki w marcu 1971 roku i od razu bierze się za jej urządzanie. Pracownicy Białowieskiego Parku Narodowego pomagają jej wyremontować domek, reperują też dziurawy dach i likwidują grzyb. Następnie Simona tapetuje ściany, myje okna i ustawia meble z rodzinnej posiadłości.
„Z Kossakówki [Simona] przywiozła także zegary, kindżał turecki, koronkowe obrusy i firanki, książki, lampy naftowe, żelazko na duszę, kolekcję broni, sepety z hebanu oraz szkło, porcelanę, szafki góralskie i dębowe łóżko po Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Koło drzwi zawiesiła dubeltówkę ze zbiorów Kossaków”12.
Meble z Kossakówki do Dziedzinki przyjeżdżają wraz z Elżbietą, która postanawia odwiedzić Simonę. Nie wiadomo, co właściwie ją do tego zachęciło. Niektórzy sądzą, że z młodszą córką czuła się bezpieczniej niż z Glorią, która popadła w alkoholizm i wyprzedawała rodzinny majątek. A Simona zawsze była na każde zawołanie matki.
Mimo że Elżbieta przyzwyczaiła się do dość wygodnego życia, podoba jej się mieszkanie w Dziedzince. Przez dwa lata jeździ do Białowieży, na zimę wraca do Krakowa. Jednak w pewnym momencie kłóci się z córką. Podobno poszło o to, że wymagała od Simony, aby ta opiekowała się nie tylko nią, lecz także obiema córkami Glorii. Po kłótni Elżbieta pakuje swoje rzeczy i wraca do Krakowa. Gdy umiera 25 sierpnia 1975 roku, nie ma przy niej żadnej córki. Przed śmiercią zdążyła jeszcze – za namową Glorii – wydziedziczyć Simonę.
Menażeria
Gdy znajomy Simony, Jacek Wysmułek, obserwuje, jak ta urządza swoją chatkę, mówi tylko: „Z Dziedzinki to ty Kossakówki nie zrobisz”13. Ale dla Simony to nie ma żadnego znaczenia. Nie ma znaczenia, że musi nosić wodę ze studni, a naczynia myje w misce w ogrodzie. Nie przeszkadza jej nawet to, że wychodek znajduje się na dworze za stodołą. Swoją drogą, niektórzy przyjaciele później będą wspominać, że „ustęp był romantyczny”.
„Zostawiało się drzwi otwarte z widokiem na rezerwat. W zimę w wychodku siedziało się na styropianie, dlatego było ciepło. Latem trzeba było uważać na żmije, a w nocy można było posłuchać, jak wyją wilki. To było przeżycie wręcz metafizyczne”14.
To są tylko niedogodności, do których Simona nie przykłada większej uwagi. Dla niej najważniejsze jest, że Dziedzinkę wypełnia gromada ukochanych zwierząt. Jeszcze z Krakowa przyjechały pies Troll i suka Leda, potem pojawiają się myszołowy i sowa, która może latać po gajówce i zostawiać ptasie odchody na obrazach. W Dziedzince znajduje się także miejsce dla dzika Żabki, lisicy Dusi, szczurów: Alfy i Omegi, rysicy Agatki, łosi: Pepsi i Coli. Simona zajmuje się także sarnami, czarnym bocianem, jamniczką Sabinką i krową Staruchą, a w akwarium trzyma świerszcze. Cała ta menażeria może czuć się w leśniczówce jak u siebie w zagrodzie, każde zwierzę chodzi, jak chce, po wszystkich pomieszczeniach, zalega na stole lub kanapie. Simona dba o nie wszystkie, rozwijając w ten sposób swoje zoopsychologiczne pasje.
„Czy mogę to uznać za swoje?”
Simona kocha zwierzęta i kocha życie w dzikiej głuszy. Zdaje się, że z żadnym człowiekiem nie dogaduje się tak dobrze jak z chowanymi przez siebie zwierzakami, do nikogo nie ma takiej cierpliwości. Bywa apodyktyczna i zawsze chce mieć rację – te cechy szczególnie się uwypuklą, gdy będzie już starsza.
Z Lechem Wilczkiem, z którym dzieli Dziedzinkę, też musi się dotrzeć. Początkowo się na siebie boczą, jak później powie sama Simona, kłócą się, ale dystans między nimi z czasem się zmniejsza. Lech nie tylko fotografuje dziką puszczę i zwierzęta, lecz także angażuje się w ich pielęgnowanie. I on, i Simona mają silne charaktery, są i chcą pozostać niezależni. Gdy zaczyna im na sobie zależeć, nie obnoszą się z tym. Okazują sobie troskę na swój własny, nieco szorstki sposób. Dużo rozmawiają, dzielą się swoimi przemyśleniami, inspirują się nawzajem. Gdy Simonie spodoba się coś, co powie Lech, pyta: „Czy mogę to uznać za swoje?”15.
Tworzą specyficzny związek, o który inni nie pytają, choć co nieco wiedzą. Lech miewa kochanki, wiele kochanek. Simona o nich wie, jest zazdrosna, ale nie przyznaje się, ma pewność, że Lech zawsze do niej wróci – w końcu gdzie znajdzie drugą kobietę, która chciałaby żyć w środku puszczy w takich warunkach? Z czasem Lech złagodnieje, uspokoi się. Po śmierci Simony będzie mówił o niej same piękne rzeczy, złego słowa nie da powiedzieć. Niektórzy stwierdzą, że docenił ją dopiero wtedy, gdy odeszła.
Królowa puszczy
Simona spędziła w Dziedzince ponad trzydzieści pięć lat, ale nie oznacza to, że przez cały ten czas była odcięta od świata. Wręcz przeciwnie – swoje życie poświęciła nie tylko opiece nad przygarniętymi przed siebie zwierzętami, lecz także pracy naukowej i popularyzatorskiej. W 1980 roku uzyskała stopień doktora nauk leśnych na podstawie rozprawy doktorskiej o sarnach w Puszczy Białowieskiej. Jedenaście lat później przyznano jej stopień naukowy doktora habilitowanego nauk leśnych. W rozprawie habilitacyjnej opisała uwarunkowania zachowań pokarmowych saren. W 2000 roku miała już tytuł naukowy profesora nauk leśnych. Znalazła własną drogę, tak odmienną od rodzinnych tradycji. Udowodniła – przede wszystkim chyba samej sobie – że też potrafi stworzyć coś niezwykłego, dzieło, które będzie trwało jeszcze długo po niej.
Zdobywaną wiedzą uwielbiała się dzielić, pisała książki i artykuły, prowadziła audycję radiową Dlaczego w trawie piszczy?, realizowała filmy przyrodnicze. Miała wiele pomysłów i niespożytą energię, z zapałem angażowała się w działania na rzecz ochrony środowiska – można by rzec, że była ich prekursorką. Nic dziwnego, że po jej śmierci, 15 marca 2007 roku, w gazetach pisano, że „odeszła królowa puszczy”. Białowieska głusza była jej środowiskiem naturalnym, przystanią i domem, który kochała ze wzajemnością.
W 2011 roku Lech Wilczek wydał album Spotkanie z Simoną Kossak, wypełniony nie tylko jego zdjęciami, lecz także historiami o życiu z Simoną.
Opisał w nim pewne wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy po śmierci jego wieloletniej partnerki.
„Simony nie było już od paru miesięcy. Siedzieliśmy ze Zbyszkiem Święchem w jej pokoju, zatopieni w rozważaniach i wspomnieniach. Puszczę naokoło stroiły blaski jesiennego słońca, ale w nas nie było ani promyka. W pewnej chwili, przez lekko uchylone okno wleciał motyl – rusałka admirał. Chybkim lotem okrążył pokój, zatoczył koło nad głową Zbyszka, po czym przysiadł po lewej stronie na moim torsie. Na rozchylonych, brunatno-czarnych, znaczonych bielą skrzydłach jarzyły się pomarańczowo-czerwone wstęgi.
Zamarliśmy.
– To Simona – wyszeptał Zbigniew.
Znieruchomieliśmy na długą chwilę. Nagle niespodziewany gość wzbił się w powietrze i nie myląc drogi, zniknął za oknem”16.
Aztecy wierzą, że duchy zmarłych powracają na ziemię w postaci motyli lub kolibrów. Wspomnienie Lecha Wilczka wydaje się najpiękniejszym zakończeniem opowieści o Simonie Kossak.
Miłośnikom Simony Kossak polecamy najnowszą publikację wydawnictwa Marginesy – Moje życie z Simoną Kossak Lecha Wilczka.
Lech Wilczek
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2023
Bibliografia:
1. Kamińska A., Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak, Kraków 2015.
2. Krzysztofowicz-Kozakowska S., Kossakowie, Wrocław 2005.
3. Sołtysik M., Klan Kossaków, Warszawa 2020.
4. Wilczek L., Spotkanie z Simoną Kossak, Białowieża 2011.
- A. Kamińska, Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak, Kraków 2015, s. 9. ↩
- Ibidem, s. 11. ↩
- Ibidem, s. 20. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 26–27. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 20. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 35. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 69. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 78. ↩
- Ibidem, s. 103. ↩
- Ibidem, s. 122. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 137. ↩
- Ibidem, s. 145. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 145. ↩
- Cyt. za: Ibidem, s. 148. ↩
- L. Wilczek, Spotkanie z Simoną Kossak, Białowieża 2011, s. 159. ↩
- L. Wilczek, op. cit., s. 248. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Malowanie dla Mengelego. Poruszająca historia Diny Gottliebovej-Babbitt - 10 listopada 2024
- Édouard Manet „Balkon” - 1 sierpnia 2024
- Witkacy „Portret Ireny Krzywickiej” - 20 lipca 2024
- Claude Monet. 7 faktów o tym artyście, o których nie mieliście pojęcia - 23 czerwca 2024
- Od ubrania do tożsamości. Moda w obrazach Johna Singera Sargenta - 20 czerwca 2024
- Wyjątkowy jubileusz: 250. urodziny Caspara Davida Friedricha - 19 maja 2024
- Caspar David Friedrich – mistrz nastrojowego pejzażu - 6 maja 2024
- Joaquín Sorolla „Spacer brzegiem morza” - 8 marca 2024
- Pionierka architektury modernistycznej – Barbara Brukalska - 3 marca 2024
- Amedeo Modigliani „Nu couché (sur le côté gauche)” - 25 lutego 2024
Historia jest wspaniała, ale w Białowieży żyły wtedy fantastyczne kobiety, o których świat nie słyszał 😉 (przynajmniej ten nie-naukowy. Dlatego postanowiłam to zmienić. To są niezwykle barwne opowieści, to jest świat, z którego wyrosła historia Simony. Rozmawiam – Nagrywam – zatrzymuję wspomnienia. To ostatni moment. Odcinki z cyklu “kobiety z kiedyś” można usłyszeć tu https://www.youtube.com/playlist?list=PLbw7vmM9tf13jfoCMUe_tsY00v4QZSGK5
Pani Agato, pięknie dziękuję za mądry I przejmujący treścią artykuł o Simonie Kossak.Sa takie zlote myśli, które wnosz wiele istotnego do wszelkiej wiedzy.Jedną z nich jest stwierdzenie, że (zwłaszcza w sztuce) ten człowiek osiągnie wspaniałość, kto przeżył wielkie szczęście lub wielkie nieszczęście. Simona, w której tłumiono siłę życia przez znęcanie się nad nią, wyrosła na gwiazdę czlowieczeństwa, wzór wielkości człowieka. Swoją drogą u tych Kossaków*i u wielu innych ludzi…,to była patologia.W dzisiejszych czasach ,pełnych ideologii i brutalnej walki z tym co wynika z natury, przyrody i prawa naturalnego Pani artykuł jest ,jak balsam na serce.Gratuluję siły wyrazu i szlachetnych zainteresowań. Pozdrawiam serdecznie, Ireneusz Gołaj