Nie mamy litości dla starości. Żyjemy w przekonaniu, że od czasu narodzin nasze życie jest na ciągłej fali wznoszącej. Przynajmniej przez pierwsze dwadzieścia, trzydzieści lat, kiedy jako dzieci, nastolatkowie, a potem młodzi dorośli poznajemy świat, uczymy się, odkrywamy swoje talenty i zdolności, wreszcie szkoląc się w tym, w czym, jak wydaje się nam, jesteśmy najlepsi. I tak, przynajmniej w teorii, sięgamy w końcu szczytu swoich zdolności intelektualnych i fizycznych. Potem następuje nieunikniony spadek, a gdzieś już po czterdziestce nasze życie to równia pochyła, która prostą drogą prowadzi nas do śmierci. Piszę to oczywiście pół żartem, pół serio.
Szczęśliwie żyjemy w świecie, gdzie to przekonanie coraz bardziej się dezaktualizuje. Młodzi przekonują się, że życie nie kończy się po trzydziestce, a do tego czasu nie muszą skończyć studiów, znaleźć wymarzonej pracy, kupić mieszkania i założyć rodziny. Starsi przekonują się, że w każdym wieku można się przebranżowić, prawdziwy talent można odkryć grubo po pięćdziesiątce, a prawdziwa miłość może przyjść dopiero wtedy, kiedy na naszej głowie jest już spora kępka siwych włosów.
To ograniczone spojrzenie na ludzkie życie jako sinusoidę bardzo silnie wpływało również na interpretację życia i twórczości artystów. Stąd klasyczny podział na dzieła wczesne, czyli rozwój i doskonalenie warsztatu, potem na okres dojrzały i schyłek twórczości, który z reguły darzy się najmniejszym zainteresowaniem. Takie spojrzenie na sztukę trwało setki lat, wzmocnione między innymi przez Giorgia Vasariego i jego wiekopomne dzieło Żywoty najsławniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów. A czyż nie najwięcej o artystach mówią nam właśnie ich najpóźniejsze dzieła? Nie te wczesne, jeszcze podyktowane stylem mistrza, u którego się szkolili, czy te dojrzałe wykonane na zlecenie zamożnego zleceniodawcy, lecz te, które tworzyli, nie mając już nic do udowodnienia i nic do stracenia. Sprawdźmy, co wielcy artyści tworzyli właśnie u schyłku swoich dni.
Artemisia Gentileschi, Gwałt na Lukrecji (1645–1650)
W czasach, gdy kobiety nie miały żadnego dostępu do rzemiosła, jakim było malarstwo, Artemisia miała to szczęście, że jej ojciec Orazio był cenionym malarzem. Chociaż miał trzech synów, którzy mogli uczyć się od ojca fachu, to właśnie najstarsza Artemisia, z którą był najsilniej związany, przejawiała największy talent artystyczny. Orazio pozwalał jej malować i nie odsyłał do zadań typowo kobiecych, dzięki czemu latami szkoliła swój warsztat, stając się malarką formatu Caravaggia.
Opowieści o twórczości wybitnie utalentowanej Włoszki są jednak zdominowane przez jedno tragiczne wydarzenie z jej życia – gwałt, jakiego dopuścił się na niej Agostino Tassi, kolega ojca, także malarz, o którym wiemy dzięki zachowanym dokumentom z rozprawy sądowej. Ze współczesnej perspektywy Gentileschi jawi się jako wielka artystka i feministka sprzeciwiająca się męskiej przemocy, a jej malarstwo, tak pełne tragicznych biblijnych i mitologicznych historii kobiecych – Lukrecji, Judyty, Kleopatry, Zuzanny czy Batszeby – nabiera w świetle tych zdarzeń nowego znaczenia.
To także tym silnym bohaterkom kobiecym poświęcone były ostatnie obrazy, które namalowała Artemisia Gentileschi, takie jak Triumf Galatei (ok. 1650) z National Gallery of Art w Waszyngtonie czy Zuzanna i starcy (ok. 1652) z Pinacoteca Nazionale w Bolonii. Jednym z ostatnich był także Gwałt na Lukrecji namalowany w latach 1645–1650, znajdujący się obecnie w Neues Palais w Poczdamie1. To dość klasyczne ujęcie starożytnej historii o Lukrecji opisanej przez rzymskiego historyka Tytusa Liwiusza. Naga Lukrecja leży na łożu, stawiając opór Tarkwiniuszowi, który grożąc jej sztyletem, rozchyla jej nogi, aby ją zgwałcić. Kotarę przytrzymuje czarnoskóry służący, któremu Tarkwiniusz także się odgraża.
Być może kobiety są tak wszechobecne w malarstwie Gentileschi, bo tylko one mogły jej pozować2, trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że malarka utożsamiała się z losami bohaterek poniżanych i gwałconych, dlatego tak chętnie malowała ich historie.
U schyłku życia Artemisia Gentileschi cieszyła się ogromną renomą. Urodzona w Rzymie, pracowała najpierw we Florencji, potem w Wenecji, Neapolu i Londynie, gdzie jej ojciec Orazio był nadwornym malarzem u Karola I, aby w latach 40. XVII wieku, będąc już po pięćdziesiątce, wrócić do Neapolu. Tam miała swój warsztat i tam zbudowała pokaźną klientelę składającą się z ważnych neapolitańskich osobistości3. Działała, podobnie jak współczesny jej Rubens, współpracując z wieloma asystentami, malarzami-rzemieślnikami. Warsztat pod jej imieniem stał się rozpoznawalną marką4.
W Neapolu pozostała aż do swojej śmierci. Dożyła względnej starości, chociaż trudno określić, kiedy dokładnie zmarła. Przypuszcza się, że miała sześćdziesiąt jeden lat lub więcej, a więc z pewnością zmarła po 1654 roku i z pewnością pochowano ją w kościele San Giovanni dei Fiorentini w Neapolu. Na jej nagrobku widniała inskrypcja Heic Artemisia, czyli „Tu (leży) Artemisia”, jednak grób zniknął już pod koniec XVIII wieku. Sam kościół został zniszczony w latach 50. XX wieku.
Édouard Manet, Bar w Folies-Bergère (1882)
Manet, pochodzący z tradycyjnej, wysoko sytuowanej rodziny syn pracownika francuskiego Ministerstwa Sprawiedliwości i arystokratki, dokonał w sztuce przewrotu, a jego twórczość była pomostem prowadzącym w stronę nowoczesności i impresjonizmu. Choć uczył się fachu u akademika, bardzo mocno odcinał się od akademickiego romantyzmu, chcąc podążać swoją własną drogą. Salon Paryski, wówczas najważniejsza instytucja sztuki w kraju, regularnie odrzucał jego dzieła, w tym słynne dzisiaj Olimpię czy Śniadanie na trawie, uważając je za obrazoburcze i wulgarne. Jego obrazy zdobyły jednak uznanie na słynnym Salonie Odrzuconych, a Manet z powodzeniem sprzedawał je w swoim własnym studio. W 1880 roku, zaledwie trzy lata przed śmiercią, udało mu się sprzedać aż dwadzieścia pięć obrazów5, a dwa lata później na Salonie Paryskim wystawił dwa obrazy – po raz ostatni w życiu.
Wówczas już od kilku lat Édouard Manet źle się czuł. Zaczęło się od tego, że stopy i ręce odmówiły mu posłuszeństwa, bolały i drętwiały, a on sam czuł się zmęczony i cierpiał na zawroty głowy. To początki wiądu rdzenia, choroby spowodowanej przez syfilis. Chociaż Manet spędzał z żoną Suzanne Leenhoff i synem Léonem sporo czasu na wsi, gdzie uczęszczał na zabiegi z hydroterapii, to choroba poczyniła już nieodwracalne szkody. Wciąż jednak dużo malował, i to właśnie w tym momencie życia stworzył jeden z najwybitniejszych obrazów w swojej karierze. Mam na myśli oczywiście Bar w Folies-Bergère.
To obraz, który powszechnie był uważany za ostatnie dzieło Maneta dużej skali, choć z pewnością nie był ostatnim obrazem, jaki wyszedł spod ręki malarza. Nietrudno się dziwić, że obraz tej skali przyćmił zwyczajne, chciałoby się rzecz, krajobrazy (Ścieżka w ogrodzie w Rueil, 1882) czy martwe natury (Kwiaty w kryształowym wazonie, 1882). Bar w Folies-Bergère hipnotyzuje, głównie za sprawą centralnej postaci: stojącej przy kontuarze melancholijnej barmanki o niewidzącym spojrzeniu. Dopiero gdy spojrzymy w głąb obrazu dostrzegamy lustro, a w nim odbijającego się mężczyznę w kapeluszu, z którym kobieta rozmawia, a może którego raczej z nieobecnym wzrokiem bezmyślnie słucha. Manet przedstawił na obrazie faktycznych bywalców baru, swoich przyjaciół i znajomych odbijających się w lustrze, ale także Suzon, jedną z wielu pracujących w Folies-Bergère barmanek. Historycy przypuszczają, że kelnerki, poza tym, że serwowały napoje i posiłki, mogły również sprzedawać swoje usługi seksualne. W tym kontekście smutny, pusty wzrok barmanki uświadamia nam jej fatalne położenie jako pozbawionej sprawczości, uprzedmiotowionej kobiety zmuszonej do zadowalania innych. Nie ulega wątpliwości, że obraz Maneta to XIX-wieczna Mona Lisa, która nie daje spokoju i aż za Jackiem Kaczmarskim chciałoby się zapytać:
„Na co patrzysz madonno bufetu […], czy oślepia cię światło kinkietów, czy przenika ten sam co mnie strach?”.
Kilka miesięcy po tym, jak Bar w Folies-Bergère został pokazany na Salonie Paryskim, w marcu 1883 roku Manet czuł się już bardzo źle. W jego lewą nogę wdała się gangrena, więc lekarze zmuszeni byli mu ją amputować. To niestety tylko pogorszyło stan artysty, który kilkanaście dni po operacji zmarł w wieku zaledwie pięćdziesięciu jeden lat.
Vincent van Gogh, Pole pszenicy z krukami (1890)
Burzliwy koniec życia Vincenta van Gogha znany jest chyba wszystkim, nawet tym niespecjalnie interesującym się sztuką. Artysta mieszkał wówczas w Żółtym Domu, a sąsiedzi wielokrotnie skarżyli się policji na jego nieobliczalne zachowanie. Kłótnie z Paulem Gauguinem były burzliwe i bardzo gwałtowne, a 23 grudnia 1888 roku artysta odciął sobie lewe ucho. Chociaż wciąż utrzymywał bliskie relacje z przyjaciółmi, jego stan psychiczny bardzo się pogorszył.
8 maja 1889 roku dobrowolnie zgłosił się do szpitala psychiatrycznego Saint-Paul-de-Mausole w Saint-Rémy i spędził tam aż rok, intensywnie w tym czasie malując6. Dokładnie 16 maja, rok później opuścił szpital z przekonaniem, że jego stan wcale się nie polepszył. Ostatnie dwa miesiące życia spędził częściowo w Paryżu, a potem w Auvers-sur-Oise, miejscowości położonej ok. 30 km na północny zachód od stolicy.
Obraz Champ de blé aux corbeaux, tłumaczony jako Pole pszenicy z krukami czy Kruki nad polem pszenicy, napawa niepokojem. Niebo jest burzowe, trzy ścieżki zdają się prowadzić donikąd, a latające nisko nad ziemią kruki zwiastują apokalipsę. Być może taki był stan umysłu van Gogha w ostatnich dniach życia – niespokojny, pobudzony. Tak przynajmniej uważała jego bratowa, Jo Bonger7. Przez długi czas sądzono, że to właśnie ten sugestywny obraz był ostatnim dziełem van Gogha, jednak dziś wiemy, że po nim namalował jeszcze kilka innych. Żaden z nich nie ma jednak takiej mocy jak Pole pszenicy z krukami, które zyskały na symbolizmie po tragicznym samobójstwie malarza. Bo Vincent van Gogh strzelił do siebie właśnie na polu pszenicy w Auvers 27 lipca 1890 roku. Kula jednak minęła serce. Van Gogh zmarł po blisko 2 dobach agonii – 29 lipca.
Claude Monet, Grande Decorations (1914–1925)
Nie wiem, jak wy, ale kiedy myślę „Claude Monet”, przed oczami od razu stają mi lilie wodne. Ten najbardziej rozpoznawalny motyw z twórczości wielkiego francuskiego impresjonisty nie jest przypadkowy, bo Claude Monet kochał ogrody i uwielbiał ogrodnictwo. Pod koniec 1890 roku jako pięćdziesięciolatek malarz kupił willę z ogrodem w Giverny8, gdzie wspólnie z drugą żoną, Alice Hoschedé, podjął się zadania całkowitej przemiany ogrodu.
W 1893 roku znaleźli miejsce na staw z liliami, nad nim postawili mostek w stylu japońskim i zasadzili rozległe pnącza z fioletowymi kwiatami9. To właśnie to baśniowe otoczenie najczęściej podziwiamy w późnej twórczości Moneta, a wyjątkiem są jedynie seria widoków londyńskich wykonana ok. 1900 roku oraz cykl krajobrazów Wenecji z ok. 190810. Od 1900 roku przez kolejne dwadzieścia sześć lat, czyli aż do swojej śmierci, malarz wykonywał setki obrazów przedstawiających wyłącznie nenufary. Dzisiaj znaleźć je można w licznych muzeach na całym świecie.
Alice zmarła w 1911 roku, a trzy lata po niej Jean, syn Moneta z pierwszego małżeństwa. W międzyczasie u malarza zdiagnozowano zaćmę (kataraktę) – miał wtedy już siedemdziesiąt dwa lata i na jakiś czas zaprzestał malowania. Gdy do niego powrócił, rozkręcił się na całego – w 1914 roku rozpoczął prace nad wielkim projektem, który nazywał Grandes Décorations.
W zamyśle malarza miała to być seria wielkoformatowych obrazów inspirowanych stawem w Giverny. Aby zrealizować swoją wizję, Monet musiał zbudować obok domu specjalne studio, które zdolne było pomieścić takie wielkie płótna. Efektem było około czterdziestu kilkumetrowych obrazów, które dzisiaj możemy podziwiać w paryskim Musée de l’Orangerie czy nowojorskim Museum of Modern Art.
Te impresjonistyczne wizje fascynujących malarza elementów natury: stawu, liści i lilii wodnych są dowodem na nieustający rozwój artysty, bo tej gęstej kompozycji blisko już do abstrakcjonizmu11.
Warto przypomnieć, że malarz miał ponad siedemdziesiąt lat, gdy zaczął tworzyć cykl, i osiemdziesiąt pięć, gdy skończył. Zmarł zaledwie rok po tym, 5 grudnia 1926 roku w swoim ukochanym Giverny.
Frida Kahlo, Viva la vida (1954)
Wypadek drogowy 17 września 1925 roku, w którym uczestniczyła Frida Kahlo jako zaledwie osiemnastolatka, zdefiniował jej całe życie. W wyniku zderzenia trolejbusu i autobusu Frida została dotkliwie poturbowana. Złamany kręgosłup, żebra, miednica, prawa noga, obojczyk i uszkodzona macica sprawiły, że kobieta nigdy nie doszła do pełnej sprawności, a dawne urazy (w połączeniu z powikłaniami po polio, na które zachorowała jako sześciolatka) dawały znać o sobie przez całe życie. Dziewięć miesięcy po wypadku spędziła w gipsowym gorsecie, a potem wielokrotnie przechodziła różnorakie operacje, które nierzadko unieruchamiały ją z powrotem w łóżku.
To właśnie cielesność, choroba i wynikająca z niej samotność były najczęstszym tematem malarstwa Fridy, głównie objawiając się w formie portretów. Jej sztuka często igrała z tradycyjnie pojmowanymi pojęciami kobiecości i kobiecej seksualności, w które Frida z pewnością się nie wpisywała. Z powodu wypadku nigdy nie było jej dane zostać matką, chociaż wiemy, że chciała. W swojej twórczości chętnie eksplorowała tematy ról płciowych i płci kulturowej, szczególnie w kontekście narodowej tożsamości. Frida często wplatała w swoje dzieła wątki autobiograficzne, a także meksykańskie symbole. Pierwszej solowej wystawy w ojczyźnie doczekała się zaledwie niecały rok przed śmiercią.
To portrety i autoportrety stanowią najobszerniejszą część malarskiego dorobku Fridy Kahlo, a drugą najliczniejszą grupą w jej oeuvre były martwe natury z owocami. Arbuzy, pomarańcze, cytryny, limonki, śliwki, mango, pitaje, melony, papaje, banany, kokosy, gruszki i ananasy piętrzyły się na licznych obrazach Kahlo. Owoce często były otwarte, pocięte, rozcięte, pokrojone – robiła z nimi to samo co z własnym ciałem na obrazach. Jej martwe natury stawały się niejako symbolem życia i śmierci. Taki wydźwięk ma właśnie jeden z ostatnich obrazów namalowanych przez Fridę Kahlo – Viva la vida, czyli Niech żyje życie, który powstał w 1954 roku. Namalowała na nim arbuzy: w całości, przekrojone na pół czy finezyjnie wycięte. Początkowo Frida nazwała obraz po prostu Sandías, czyli Arbuzy12. Zmiana tytułu na głoszący celebrację życia może nam wiele powiedzieć o nastawieniu artystki w jej ostatnich dniach. Frida całe swoje życie spędziła w Casa Azul, czyli Niebieskim Domu w Coyoacán i tam zmarła z powodu zatoru płucnego. Miała zaledwie czterdzieści siedem lat.
Te zaledwie kilka przykładów dobitnie pokazuje nam, że starość nie musi się równać artystycznej stagnacji, a przemożne pragnienie tworzenia bywa silniejsze niż ból i choroba. Dlatego zwracajmy częściej uwagę na ostatnie obrazy malarzy i malarek, bo to właśnie one są zaskakującym świadectwem ostatnich dni twórców i często najlepszymi, najbardziej szczerymi obrazami w ich karierze.
- P. de Rynck, The Final Painting. The Last Works of the Great Masters, Bruksela 2021, s. 80. ↩
- Ibidem, s. 75. ↩
- Ibidem, s. 76. ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem, s. 100. ↩
- Ibidem, s. 107. ↩
- Ibidem, s. 110. ↩
- Ibidem, s. 152. ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem, s. 153. ↩
- C. Monet, Water Lillies, https://www.moma.org/collection/works/80220 (dostęp 20.01.2022). ↩
- Ibidem, s. 181. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Gdy nie politykuję, maluję. Winston Churchill jako artysta - 4 sierpnia 2023
- Suzanne Valadon. Modelka, która została malarką - 16 września 2022
- Sofonisba Anguissola „Gra w szachy” - 6 czerwca 2022
- Paul Signac „Opus 217” (Portret Félixa Fénéona) - 29 kwietnia 2022
- Ostatnie obrazy genialnych artystów - 6 lutego 2022
- Czy można powąchać obraz? Zapach w sztuce - 29 sierpnia 2021
- Sandro Botticelli „Portret Simonetty Vespucci jako nimfy” - 20 sierpnia 2021
- Zdrada inspiracją dla sztuki – historia Louise Bourgeois - 6 lipca 2021
- Lucas Cranach starszy „Madonna pod jodłami” - 21 lutego 2021
- Kordegarda, na straży sztuki - 10 grudnia 2020
Niesamowity jest zarys historyczny każdego z tych obrazów. Życie każdego z tych artystów jest niesamowite.