Tegoroczny Festiwal Themersonów już się zakończył, ale w Płockiej Galerii Sztuki można oglądać wystawę „Blow-up an Idea! Themersonowie 2019”, która 15 listopada zakończy się uroczystym finisażem o godzinie 18. Wystawa jest próbą ponownego zmierzenia się z twórczością artystycznego małżeństwa i rozpoczyna cykl wystaw i wydarzeń, poświęconych fenomenowi istnienia linii, konturów, granic.
Cóż możemy zrobić z pamięcią o Themersonach?
Jak z każdą pamięcią, możemy niemal wszystko. Co powinniśmy zrobić? Nie zmarnować, nie roztrwonić. To podpowiada rozsądek. A Themersonowie byli nader rozsądną odmianą awangardy. Przez dziesięciolecia zajmowali się nie Common Roomem, ale common sensem i, co równie ważne, common nonsensem. I to na dwa sposoby, naraz z dwóch stron. Od strony semiotyki, istoty znaczenia i znaczącego znaku znaczenia, tak zajmujących Stefana, wciąż z inżynierską pasją majstrującego przy słowach, by precyzyjniej je ułożyć, wyjustować, zestawić tak, by dały radę wypełnić nawet całkiem sporą dziurę w niebie. Od strony kreski – lekkiej, zwiewnej, figlarnej, a potrafiącej otoczyć i przyszpilić najnudniejsze abstrakcje – zmienić ją w zabawne i czytelne historie, ożywić. Tym zajmowała się Franciszka. Każde z nich po oddzielnej, własnej trajektorii krążyło dookoła wspólnego środka uwagi. Nie wiemy co dokładnie się w nim znajdowało. Pewnie całkiem spora Osobliwość (singularity, actuality, „dziura w niebie”), czyli punkt, w którym mieszka nieskończoność. Są i tacy, którzy uważają, że nie jest to wcale jeden punkt, tylko para pochłonięta sobą bez reszty. A co poniektórzy dodają, że można ją określić jako: modus essendi i modus existendi.
Themersonowie zajmowali się osobliwościami przez większość życia: w Warszawie, kiedy byli młodzi, potem w Paryżu, kiedy byli rozdzieleni przez wojnę i gdy byli bardzo osobliwym, dalekim marginesem powojennej londyńskiej emigracji. Wyróżniał ich osobisty stosunek do osobliwości, która potrafiła dla żartu zmienić się w Osobowość, a czasem nawet Osobistość. Osobliwość jest czymś, wobec czego zawodzą wszystkie znane nam narzędzia i sposoby, oprócz wolnej wyobraźni. Da się Osobliwość zapisać w różnych notacjach i alfabetach, jako curiositas i jako jichud (יחוד). Themersonowie nigdy do końca nie dali się zamknąć w jednym alfabecie, jednej tożsamości, korzystali z kolejnych języków, które historia XX wieku im podsuwała. Bez trudu możemy ustalić, jakim paszportem i w jakich latach się posługiwali. Niewiele jednak nam to da. To droga prowadząca do rocznicowo-pomnikowego wzmożenia. Droga pospolita, niezbyt osobliwa. Da się w tych różnych zapisach wyczytać i kuriozalność Osobliwości i jej wyjątkową Jedność, w której pojawia się „awareness of unity” (Einheitsbewusstsein), przeczucie, że wszystko jest wspólne i musimy dołożyć starań, by tej dziwnej sytuacji (mysterium conjunctionis) sprostać. Themersonom chyba się to udało.
My dziś musimy nad tym pilnie popracować, korzystając z pamięci o Nich. Co mamy robić? Zacznijmy od pogodzenia się z upływem czasu. Ich świata już nie ma, nasz jeszcze jest. Potraktujmy więc poważnie wyznanie Stefana, że był czasownikiem. Kim staje się czasownik po latach, w co się zmienia? W gramatyce polskiej – a nie była ona tylko przelotną przygodą w jego twórczości – zapewne w nieosobową formę czasownika, czyli imiesłów. W tym wypadku niemal na pewno w imiesłów przymiotnikowy czynny, czyli taki, który mówi o czynności teraźniejszej, posługując się czasownikiem niedokonanym. Stefan Themerson, a pamiętając o silnych oddziaływaniach jichud1, także Franciszka, nie tyle byli, co są już nieosobowymi formami czasowników: myśleć i tworzyć. Jako czynne imiesłowy brzmią dziś: myślący, tworząca. Brzmi to nieco osobliwie, z pewnością łatwe nie będzie, ale spróbujemy się tym wzorować, bez przesadnej stylizacji.
Można zacząć od razu logicznie, super logicznie i wszystko wyjaśnić w jednym zdaniu. Można zacząć (w zgodzie w najczystszą tradycją themersonowską) od wysokiego W (hit a high W). Teza 5. 5423 z Traktatu Ludwiga Wittgensteina kategorycznie głosi: „Postrzegać kompleks, znaczy postrzegać, że jego składniki tak a tak się do siebie mają”. Uroczo logiczne, ale czy wszystko wyjaśnia? Hm, z tym jest podobnie jak ze skutecznością awangardy XX wieku.
Zapamiętaliśmy i zrozumieliśmy, że była ważna, że trzeba o niej pamiętać, ale właściwie: co pamiętać? Na co zwracać uwagę, co obserwować? To ostatnie pytanie jest jak najbardziej aktualne. Właśnie dziś, w 2019 roku. Zbyt wiele czasu upłynęło, zbyt zmienił się cały „kompleks splątanych spraw”, w którym tkwimy, żeby można były się dziś zadowolić kolejnymi rocznicowymi celebracjami witalności i autentyzmu artystów poprzedniego stulecia. Wygląda na to, że będziemy musieli szybko zmienić swoje podstawowe nawyki, styl życia, rzeczy, które robimy odruchowo. To zawsze jest najtrudniejsze, dziwne, niepoważne. Postanowiliśmy zacząć najprościej (dążenie do prostoty łączy awangardę z tym, co archetypiczne). Znaleźć powszechny, banalny, niemal niezauważany materiał i sprawdzić, czy my nadal potrafimy cokolwiek sami zrobić. Nie zreprodukować, nie wydrukować w 3D, nie powielić dzięki technologii, ale zrobić samemu. Zrobić „na nowo”. Po co? No właśnie, a po co produkujemy bez wysiłku, automatycznie, takie ilości rzeczy, pojęć, poglądów(w większości słusznych)? Gdyby liczono planetarną produkcję sztuki w tonach, to zdecydowana większość tego „artystycznego” tonażu wynikałaby z łatwości wykonania najdzikszych, „transmedialnych, wielkoskalowych, spektakularnych projektów artystycznych”. Kłopotem współczesności jest ilość wizjonerów, którzy zlecają wykonanie swoich wyobrażeń wyspecjalizowanym producentom marzeń i widzeń. Porzucone, rozdrobnione, zbędne po użyciu fragmenty takich wizji i dzieł, razem z ich opisami i analizami jednorazowego użytku, zanieczyszczają nasze środowisko. Potrafimy wyobrazić sobie wszystko. Prawie wszystko potrafimy narysować.
A co stanie się, kiedy spróbujemy, taki przez Wittgensteina opisany rysunek sześcianu „zrobić”, np. wygiąć z drutu? Jak się będą łączyć przecinające się linie aa i bb? O takie właśnie drobne obserwacje, że nie wszystko, co nas zajmuje, co nas bez reszty pochłania, da się najprościej pod słońcem „zrobić”, chodzi. Problem relacji logiki i racjonalności do sztuki był czymś, co zajmowało i Franciszkę i Stefana. Łatwiej to zainteresowanie odnaleźć w tekstach Stefana Themersona.
Może warto zacząć od pojęcia „justunku”? Stefan Themerson pisał o „wewnętrznym, pionowym justunku”, szukając sposobów zagęszczenia znaczeń, które mieszczą się na płaszczyźnie kartki. Co miał na myśli, wiemy tylko w odniesieniu do zajmującej go typografii Poezji Semiotycznej. „(…) jeśli mam grupę słów, które tworzą całość, ów bukiet imion, którymi różę nazwać można, czemu nie miałbym ich drukować na wzór nut w akordzie, jedno słowo pod drugim zamiast za drugim? Wewnętrzny Pionowy Justunek, WPJ, rozwiązuje sprawę drukowania Poezji Semantycznej”2. Justunek to nie jest słowo potoczne, trzeba słownika, by ustalić, że pochodzi z wymarłego żargonu zecerów i drukarzy i oznacza: „ślepy materiał, niższy od czcionek i linii, nie dający swej odbitki na zadrukowywanym materiale; służy do wypełnienia pustych miejsc w zestawie zecerskim, z którego się drukuje odbitki”. Do tej pory akcentowaliśmy graficzny aspekt twórczości Franciszki i Stefana, bo taka była formuła konkursu „Ulica Themersonów”. Pora spróbować zastosować ich spojrzenie do „ ślepego materiału”. Poszukać głębiej, pod powierzchnią, konwencjonalnych znaków.
Themersonowie zwracali uwagę na pojedyncze słowa. Każde na swój sposób. Franciszka – przez używanie ich jako elementu organizującego kompozycję, nadającego kierunek dla swobodnie kreślonych metafor. Stefan – bardziej architektonicznie, ze skłonnością do inżynierskiej precyzji w pogoni za semantyczną jednoznacznością. Spróbujmy zagłębić się w zapomnianych sensach słowa justunek. Szybko (przez niemieckie: justieren – sprawdzać) dotrzemy do łacińskiego iustus– słuszny, należyty, uzasadniony, sprawiedliwy. Podobno żyjemy na ruchomych ławicach miliardów odbitek rzeczywistości, zagrzebani w stertach Baudrillarowskich simulacrów, ślepniemy od nadmiaru. Spróbujmy poszukać, z konieczności po omacku, „na ślepo”, tego, co mogłoby być naprawdę wewnętrznym justunkiem. Rozejrzeć się za zasadami i zjawiskami, które wypełnią puste miejsca, ustalą ład. Themersonowski justunek jest blisko spokrewniony z ideą rozsądnej sprawiedliwości: Iustitia, a więc zdolności do zauważenia tego, co podstawowe, co kardynalne, na czym opiera się cała reszta świata. Bez odnalezienia wewnętrznego justunku, szybciej niż oczekujemy, zrobi się „dziura w niebie”. Zachowajmy awangardową wiarę, że jesteśmy w stanie sami konstruować fundamenty dla życia. Poszukajmy w sztuce zasad, które wykraczają poza to, co tylko artystyczne, estetyczne, elitarne. Justunek nie zostawia bezpośrednich śladów, utrwala tylko semantyczny ład, dystans pomiędzy tym, co aktualnie wyraźne. Interesują nas zasady dające się ulokować w obszarze sztuki, ale odnoszące się do ekologii, solidarności, empatii. Wciąż pracujemy nad nową formułą wystawy/konkursu pod patronatem Themersonów. To może jeszcze potrwać. Bardzo możliwe, że historia zatoczy koło i w trakcie tej pracy natkniemy się na dziwne słowo: serendipity3.
Póki co, zacznijmy od prostych linii. Spójrzmy, które prace z kolekcji Płockiej Galerii Sztuki, zbierane w czasie kolejnych edycji „Ulicy Themersonów”, sytuują się po stronie imitatio/simulatio, a które po przeciwnej – dissimulatio. Ta druga strona jest ważna dla themersonowskiego spojrzenia, bo łacińskie dissimulatio – „to co nie podobne” – jest synonimem dla pojęcia ironii. Kto wie, może nawet odważymy się Linie Themersonów wystawić na działanie serendipity? To się okaże, kiedy wystawa dobiegnie końca.
- Bardzo wyraźnym śladem asymptotycznej swobody, która charakteryzuje silne oddziaływania, jest korespondencja między Stefanem i Franciszką z lat 1940-1942. ↩
- Cyt. za: S. Themerson, Bayamus, w: tegoż, Generał Piesc i inne opowiadania, Warszawa 1980, s. 73. ↩
- Angielski arystokrata i pisarz Horacy Walpolle, gdy wyjaśniał (w liście z 28 stycznia 1754 r .), co oznacza wymyślone przez niego słowo, pisał o orientalnej bajce („silly fairy tale”) o trzech książętach Serendip, którzy znajdowali szczęśliwe rozwiązania trapiących ich zagadek dzięki roztropności, ale i przypadkowi i szczęśliwym zbiegom okoliczności („always making discoveries, by accidents and sagacity, of things which they were not in quest of”). ↩
A może to Cię zainteresuje:
- Blow-up an Idea! Themersonowie 2019 - 30 października 2019
- Sztuka ediakarańska, czyli Filum labyrinthi, sive formula inquisitionis - 21 października 2019
- Zimna wojna. Komiks czy elegia? - 24 lutego 2019
- „Rękoczyny” Wojciecha Grzymały - 16 stycznia 2019
- Awangardowe małżeństwo – Franciszka i Stefan Themersonowie - 15 października 2018
- „Przestarz. Dziś książ.”, Piotr Naliwajko i sekrety jego obrazów - 13 kwietnia 2016
- Tylko radość pozostaje. O malarstwie Kiejstuta Bereźnickiego - 24 listopada 2015
- Deliryczny Nowy Jork - 7 kwietnia 2014