O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Zimna wojna. Komiks czy elegia?



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Historia o tym jak kobieta życia zostaje żoną. Czyli dość życiowa, a przy tym fabularna. Trudno powiedzieć czy kończy się dobrze czy źle, bo zaraz po zmianie stanu cywilnego para bohaterów w poszukiwaniu „lepszych widoków” wychodzi z kadru, a film się kończy. Najważniejsze: ile gwiazdek? Jedna, ale za to z zaskakująco jak na czarno-biały film dobrze oddaną poświatą niezapomnianej, kremlowskiej czerwieni, długimi promieniami sięgającej przez żelazną kurtynę aż do Paryża. Nawet trochę głębiej, do l’éclipse, w mrok.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Przy czym wcale nie jest pewne, że patrzymy na film. Fakt, biorą w tym udział ponoć znani aktorzy, patrzy się na ich grę z rosnącą fascynacją, ale nie można być naiwnym w dzisiejszych czasach post-produkcji prawdy. Zadzierzysty zespół pieśni i tańca wokół którego kręci się fabuła, śpiewa jak z nut, wiruje na scenie jak prawdziwy, a wystarczy kliknąć, żeby sprawdzić, że nigdy nie było zespołu ludowego „Mazurek”. Dlaczego reżyser nie wykorzystał szansy by rzetelnie ukazać trud i mozół budowania któregoś z naszych narodowych, znanych na całym świecie zespołów, np. Mazowsza czy Śląska, pozostaje zagadką. I to teraz kiedy kultura narodowa potężnieje z każdym newsem. Da się to wytłumaczyć tylko wtedy, kiedy przyjmiemy, że reżyser Pawlikowski przedstawia nam nie film, ale komiks. Podobno już drugi w swoim dorobku. Komiksy nie mają żadnych obowiązków wobec prawdy ekranu. Te najlepsze opowiadają o prawdzie czasu. W natchnieniu, jedną kreską łączą co zostało wyraźnie zobaczone zanim Słońce otrze bulwary. Opowiadają wiernie, czort wie jakim cudem, skoro czas płynie, a prawda ponoć ani drgnie. Kreślą sylwetkę Zeitgeistu (ducha epoki), a to zjawa bardziej mroczna od Fantomasa. Wyraźny kadr, kiedy trzeba wzmocniony jest dobitnym zdaniem w komiksowym dymku, by nie zasnuło całej sceny. Czasem to jeden krótki dźwięk wybrzmiewający pośród graficznych rastrów, szarości, abstrakcji, politycznych niedopowiedzeń. Wszystkie te triki widzimy w Zimnej wojnie. Komiksowo grube, czasem nawet kilkusekundowe są czarne kontury oddzielające kolejne sceny.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Dzięki nim poruszamy się bez znużenia od 1947 w zaśnieżonej Polsce, przez równie mroźny Berlin, po łagodniejszy, bardziej atlantycki Paryż, egzotyczną Jugosławię, by wrócić do bardzo długiej, mroźnej zimy PRLu w epoce tow. Wiesława.

Komiks przebrany za czarno-biały film dźwiękowy to gratka dla dusz precyzyjnych, lubiących sobie coś ściągnąć i sekunda po sekundzie odtworzyć na telefonie. Wtedy można spokojnie wynotować, co gdzie stało, kto na kogo leciał, a nawet czyje było koniec końców na wierzchu. Choć akurat tę ostatnią kwestie Zimna wojna pozostawiła niejasną i trzeba chyba poczekać na dogrywkę. Zasada silnego kontrastu ignoruje ramki kadrów, kiedy trzeba pojawia się z jednej i drugiej strony w kolejnych scenach. Od blizny po kopule cerkwi otwartej szeroko jak tondo Mantegnii na zimowe niebo w czterdziestym siódmym przeskakujemy w łoskot ciężarówek. Jeszcze mamy pod powieką ruch kamery w stronę ciszy nad ścianami tamburu, która nawet ideowego kierowcę potrafiła zmusić do ściągnięcia czapki, a już patrzymy z góry w dół, stromo na klomb przed pałacem. Na klombie błoto, pałac już rozkułaczony, bo to chyba czterdziesty dziewiąty. Z dołu wjeżdżają gruzawiki, z fasonem zataczają kółko, wyskakuje z nich młodzież. Były kierowca jako ideowy kierownik w minutę nakreśli czekające na młodych zadania. Akcja rusza.

Ruch kamery do góry, cisza, cięcie. Dźwięk i ruch kamery w dół, to jedno z bardziej klarownych zawiązań akcji jakie można wymyśleć. Ryzykowne, komiksowe, ale wsparte przecież przejściem od jednostki do kolektywu, od ciszy do śpiewu, od historii do czynu. Dużo później, z drugiej strony l`eclipse gdy wszystko zmierzać będzie ku finałowi powróci to samo miejsce, upewniając, że patrzymy na komiks desperacko szukający w formalnej elegancji osłony przed chaotycznym fatum. Niby miota bohaterami przez pół podzielonej posterunkami Europy, a okazuje się, że tkwią w zaklętym kręgu, nie opuszczają orchestry.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Jaka akcja rusza? O czym to w końcu jest? O brawurowych ucieczkach, o miłości, o muzyce? Jeśli o muzyce, to o takich jej rejestrach, gdzie rytmy obertasów, jazzu i pierwocin rocka schodzą się razem, zagęszczają tak bardzo, że nogi same niosą. I to czasem pod prąd niesłyszalnych, zabójczych jak infradźwięki, przeraźliwie wielkich i długich fal czasu.

To historia o sztuce ucieczki, o życiowej kunst der fuge, o pasażach w poprzek granic, systemów i dźwięków. Dalej, poza bezpieczne granice rozsądku, wprost w glissando Erosa. Tam gdzie: „nulla est fuga”. To fraza z elegii Propercjusza. W martwym języku, wciąż sakramencko pasująca do życia. Trzeba próbować póki sił, ruszać się, kombinować, walczyć tak, żeby myśleli, że tańczysz. A kiedy się wypali, zgasi na mrozie, w spokoju poczekać aż ostygniemy do temperatury otoczenia. To jest historia z zakresu bezwzględnej termodynamiki politycznej (Die Realthermodynamik), opowiadająca o tym jak fascynująco potrafią stygnąć ludzie. Ktoś kto potrafi to zobaczyć ma dar, ma kunszt, choć nulla est fuga.

Grubą krechą obdziela reżyser sprawiedliwie obie strony Zimnej wojny. Zaczyna od krągłego stereotypu peryferii: dziury po spalonej kopule cerkwi, gdzieś na zimnym wschodzie PRL. Ale kiedy miłość ma chwilę słodyczy tuląc się do siebie pod mostami Paryża widzimy kilkusekundową alegorię Zachodu. W spacerowym tempie statku na nocnym nabrzeżu Sekwany miga nam stojący facet, stojące drzewo, tuląca się na ławeczce para. Powoli zza szarości jego liści odsłania się okrągła, ażurowa pełnia gotyckiej rozety Sainte Chapelle. Mało kto, poza wycieczką Chińczyków, odważył by się do nagrania takiego regularnego banału. Trzeba mieć charakter szachisty-ryzykanta, który pamięta własne posunięcie z początku rozgrywki i bezczelnie powtarza je raz jeszcze. Powtórzenia, uproszczenia, regularne kształty wszystko to pomaga nam pamiętać. A wszyscy bardzo chcemy coś o sobie pamiętać. Może to być nazbyt regularne, przesadnie pełne, nastrzyknięte elegancją, byleby było. Mnemoniczny mechanizm stereotypizacji sceny działa tak samo i kiedy Wschód wyobraża sobie Zachód, i kiedy mężczyźni wspominają kobiety swojego życia. Otwarte pozostaje pytanie w jakim stopniu źródłem Zimnej wojny jest idealizująca pamięć. Z pewnością jest ona źródłem poczucia tragiczności. Komiks tragiczny to forma nieprzesadnie popularna, zbyt wiernie ujmująca codzienny dramat.

„– Wiktor z pojedynczych dźwięków zaczyna tworzyć melodię, a Zula natychmiast dołącza do niej, wchodząc z mężczyzną w muzyczny dialog.(…) Pawlikowski czyni z muzyki temat i narzędzie opowiadania.”1. Ok, na użytek młodzieży poudawajmy, że chodzi o muzykę. Rondo to forma krągła, prawdziwa perła w naszej pamięci. „Pierwsze ronda miały strukturę: refren – kuplet – refren (A B A).(…) Ronda romantyczne wykorzystywały styl brillant oraz motywy ludowe.(…) Rozbudowało się u klasyków i przyjęło „wielką formę ronda” A B A C A B A.” Pawlikowski czyni z tej historii zimną formę ronda, dbając o polityczną alternację (W Z W). Potrafi trzymać kuplety gdzie ich miejsce, na scenie. A o refren troszczą się zawsze ci stojący w kulisach, reżyserujący zza szyby. I zarówno na Wschodzie jak na Zachodzie zazwyczaj to refren dłużej brzęczy.

W kadrze same piękności, jedna obok drugiej w szarych koralach. Równo, okrągłymi usteczkami śpiewają tę samą nutę. A my wiemy, na którą patrzeć, choć niczym się nie wyróżnia.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Pokazać twarz losu schowaną w upudrowanym ornamencie to znak daru opowiadania, daru dramaturgicznego. Pokazać, a potem bawić się przeplatać, synkopować, odgrywać się na tej samej, kluczowej nucie (twarzy?) przez resztę opowieści, tak by przynajmniej było słychać, że ani na chwilę nie opuszczamy orchestry, nie oddalamy się od zakreślającego ją, archaicznego dźwięku, to kunszt za który odpowiedzialny był Marcin Masecki. Zimna wojna to ortodoksyjnie polifoniczny (polityczny?) kunst der fuge. To co zobaczysz szybko poplącze ci się z tym, co usłyszałeś. Tak istotna dla kadrów pamięci głębia ostrości momentami zupełnie zależy od dźwięku trąbki.

Wiele jest kadrów, a nawet scen szybkich jak kreski stawiane mimowolnie, bez których rysunek jest sztywny i tępy. To wokół nich krąży najdłużej myśl po wyjściu z seansu. Są jak przyprawy, będą nas męczyć, dopóki nie ustalimy jak się nazywają.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Dwa razy chyba patrzymy jak główna bohaterka podchodzi do baru, a barman (blondyn) nalewa fachowo, ze zrozumieniem, bez słów. Raz dzieje się to na Wschodzie, raz na Zachodzie. I teraz trzeba kupić jeszcze jeden bilet do kina, albo znaleźć nie wiadomo gdzie knajpę jak z filmu, z fachowym blondynem, by eksperymentalnie sprawdzić, czy wszyscy nalewający nam wyglądają tak samo, czy to zwidy…

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

A potem, kiedy już dojdziemy do siebie trzeba będzie kupić kolejny bilet, żeby ustalić jaki dźwięk, jakie przerwane francuskie słówko wydaje z siebie zamykająca bistro barmanka, kiedy w ostatniej chwili okaże się, że jej ogromne życiowe doświadczenie nie obejmuje serca Słowianki. I w którym to było roku: 56, 57? Historyczna erudycja może nas zawieść, w końcu to nie historia powszechna, to historia najzupełniej prywatna.

Zachwycająco niepojęta jest scena z jedzeniem rosołu, albo czerniny (kiedy? W niedzielę?). Scena za ścianą, jakby operator nagle się znudził smętną melodią i postanowił rozejrzeć się po domu. Widać gospodarza, ze smakiem kończącego niewidoczną zupę, widać matkę. Widać wyraźnie, że chłop w koszuli, odświętnie, zupa jak się należy, matka jak zawsze. Ale nie wiemy dlaczego akurat to widać? Takie chwyty rozkładają nasze wścibstwo na łopatki. Czernina czy rosół, a może jednak codzienny biały barszcz i wcale nie przy święcie? Zaczynamy się domyślać, uzupełniać, dodawać od siebie i nagle (a to jest może dziesiąta, może dwunasta minuta) siedzimy w samym środku tej historii, choć przed kwadransem siadaliśmy na pewno – z dystansem – w przedostatnim rzędzie.

W świecie, w którym tysiące osobowości przemierzają planetę, by na swoim blogu pokazywać jak niezwykłe mogą być smaki podróży przez życie ten kuchenny landszaft tłumaczy lepiej trudny, cierpki, etnograficzny przymus rejestrowania każdej „autentycznej” nuty jaki wypełnia naszym bohaterom czas po czterdziestym piątym. Trudno samemu w to uwierzyć. To nie jest film o rejestrowaniu, o smakach, o historii. To jest komiks o czymś parzącym od środka, gęstym, sytym, dobrym. Tak dobrym jak bulion w kuchni nieistniejącego domu ze świata, do którego nie wrócimy nigdy.

Łowcy kadrów, żywiciele blogów o filmach i kinematografii mogą policzyć rybki z połówce akwarium w gabinecie polskiego konsula, rozstrzygnąć czyje zdjęcie w okularach stoi na półce w pałacowym gabinecie (kompozytor czy malarz, w każdym razie inteligent), jaki tomik Sylvi Plath prześlizguje się w Paryżu pod palcem bohaterki, jakim samochodem podróżują po południowo-wschodnim, dopiero co powstałym, a już zapadłym, krańcu PRLu protagoniści. W końcu z pomocą google maps poinformować ile kilometrów dzieli nas od najbliższego lokalu pod szyldem L`Eclipse. Miejmy nadzieję, że wszystko to zrobią i dowiemy się o Zimnej wojnie prawie wszystkiego. W końcu zawsze wiemy o minionych konfliktach bardzo wiele.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Recenzje ograniczone tylko do jednego dzieła, skupione na szczegółach nie próbujące prowadzić do reszty świata mijają się z celem. O ile w ogóle mamy wspólny cel w zimnowojennej post-rzeczywistości. Rozsądne opowiadanie buduje kulturę. Łączy, kojarzy, uczy kierować uwagę gdzieś dalej, poza światła rampy. Nawyk przenoszenia uwagi poza to co widać, rozszerzania kadru to ograny trick filmowy. Jako ruch wyobraźni, pomagającej rozumieć nadal jest niezastąpiony. Niczym innym nie dysponujemy. Dzięki temu zyskujemy świadomość zamiast melancholijnego poczucia posiadania miliardów stłoczonych koło siebie antagonistycznych neuronów, informacji, faktów, monad drgających każda sobie. Powiększający się horyzont nieuchronnie przyciągnie politykę. Znikąd, zewsząd wyłaniają się fronty, alianse, zdrady, okazje i pułapki. Albo jeśli nie chcecie pamiętać o polityce pojawi się konieczność wyboru czy śpiewać all’unisono w zespole folklorystycznym czy w jazz bandzie? Grać do kotleta, czy dla partii? Wtedy wybór podobno był prosty, dzisiaj? Mniejsza o to co grać, tego sobie chyba nie wybieramy. Snuje się za nami, okręca i prowadzi jedna melodia.

Zimną wojnę wsparła nieoczekiwanie książka Thymoty Snydersa, The Road to Unfreedom: Russia, Europe, America. W monumentalnej analizie dzisiejszej polityki amerykański profesor odkrywa, to co w filmie Pawlikowskiego wie zwyczajna blondynka leżąca na łące: że we wschodniej optyce atrakcyjnie może wyglądać bezruch. Wystarczy trwać. Nie tylko nieskończony progress of life, blask paryskiego milieu plus d’opportunités, ale i wieczność może dawać nadzieję na ukojenie. Snyders zauważa, że: „do niedawna rządziło nami przekonanie, że polityka opiera się na działaniu – aby osiągnąć określony cel, należy wymyśleć plan i wcielić go w życie. Istnieje jednak inne rozumienie polityki, które polega na podkreślaniu nie tego co robimy, ale kim jesteśmy. Takie podejście dominuje na Kremlu” 2. Kreml, wszystkie kremle wschodu to tylko wystające wierzchołki machiny starszej od Bizancjum, ogromnej jak wschodnie imperia. Zagrzebanej pod warstwą bieżących doniesień. Kremle wystają tu i tam na bezludnych azjatyckich przestrzeniach. To konstrukcja widmowa, ale trwała, wymyślona po to by przetrwać, by władać losem w jego naturalnej, okrutnej postaci. Amerykańskim systemom obserwacji może być trudno zauważyć niewzruszoną obecność imperiów niepragmatycznych, trwających tylko po to by wbijać do głów, że żadnego nowego świata niet. I to wbijać tak, by układało się w relaksacyjny rytm rytuału. Dziesięć tysięcy wiorst, piętnaście lat bez zawieszenia to niemelodyczne skale Wschodu, wobec których wygoda paryskiego metra to żart. Rywalizacja zachodniej politologii ze wschodnią geopolityką to starcie ciekawe jak walka Godzilli z Mechagodzillą. Podczas takich starć ginie przyduszone zwałami ekonometrycznych statystyk jedyna zrozumiała po obydwu stronach frontu miara: przeżyć na swoich warunkach jeszcze jeden dzień. Nawet za cenę pozostania w bezruchu, niekorzystania ze swobody podróży.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Lubimy sobie wyobrażać Europę jak urocze miejsce, jak łąkę nad rzeką, gdzie nikt nie patrzy. Nie patrzy, bo nie musi, jak trzeba będzie i tak rozdepcze. Na tak rajskim skrawku pełna wolność słowa. Kto powinien i tak wie co się dzieje. W opowieści Pawlikowskiego, tam właśnie, w intymności bardzo ciasnego kadru dzieją się rzeczy bajkowe, politycznie niezrozumiałe. Ludzie, bez wyraźnego powodu, ot tak starają się być wobec siebie uczciwi, przeczuwając, że nie ujdzie im to na sucho. Jeśli ktoś wątpił, że to fabularna baśń, zmyślony komiks, niech poszuka w swojej okolicy takiej łąki.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Linia frontu dzieli tych, którzy muszą nagrywać kolejne płyty, odkrywać metafory, realizować kolejne projekty, od tych, którym wystarcza bycie, czasem koniak z gwinta na tle łazienkowych płytek. To różnica zasadnicza, sięgająca fizjologii, nawyków, pragnień. Różnica czegoś co realizuje się nie tylko w świadomych wyborach, ale w instynktownym libido. Dyktująca rytm w jakim chcemy się poruszać. Wewnętrzne, suwerenne miary czasu dzielą Wschód i Zachód (Północ i Południe, a może nawet kobiety i mężczyzn). Temporalność wyodrębnia kultury. Czterdzieści minut w studiu nagraniowym może być równie decydujące dla reszty życia co piętnaście lat z drugiej strony żelaznej kurtyny. Czasu nie widać, ale ma on inne brzmienie. Jaki dźwięk zwiastuje nowe życie bohatera, który z Berlina prześlizgnął się do Berlina Zachodniego? Jaka to melodia i co zapowiada?

Indywidualna temporalność, wewnętrzny rytm to różnica dużo głębiej w życie wczepiona niż polityka. Choć tłumacząca też historyczne rozgrywki. Błyskawiczny, mocny, big beatowy sex appeal Zachodu wziął górę nad mistycznym uniesieniem Wschodu. Ale kto powiedział, że ich igraszki wiecznie będą już odbywały się w tej akurat pozycji?

W filmie wahadło zdarzeń rusza z autorytarnego drętwego rygoru. Bystro (Быстро) gna przez rogatki, do centrum życia, zatacza się ciut w L`Eclipse, by – co za historyczne zaskoczenie – wrócić w sam środek mrozu, z którego się wyrwało. Głupota czy deep play? Zachodnia racjonalność nie potrafi tego dokładnie policzyć. Książka Snydersa świadczy o tym, że powoli do tęgich, zachodnich głów dociera myśl, że najbardziej niedorzeczny komiks może okazać się scenariuszem gry wojennej. W 2018 bzdurna alternatywa: Freiheit oder ewige DDR zaskakująco szybko przybiera na znaczeniu. Estetyczna swoboda w łączeniu obrazu i dźwięku pozwala fabularnie, swobodnie zmyślać i pokazać to co umyka geopolitycznym analizom: nie wiedzieć czemu to, co wieczne jak wzrok ikon, echo białego śpiewu wabi jak fetysz. Naukowych dowodów brak, trwa podejrzenie, że dialektycznie ujmując nieruchome, zmrożone, stojące fale w niczym nie ustępują, a nawet przewyższają rwące zawsze do przodu atlantyckie bałwany.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Dlaczego do pomyślenia są tak nieprawdopodobne historie? Dlaczego ludzie wracają do miejsc, w których nie tylko mróz trzyma wszystko w karbach? Wracają do życia, z którego udało im się uciec? Czemu na zawsze nie zostają w miłych destynacjach, pełnych neonów, sklepów i knajpianego gwaru? Czy naprawdę syte samozadowolenie nie spowalnia, nie oblepia mechanizmu wahadła historii? Na politologów, ekonomistów, analityków sceny politycznej nie ma co liczyć. Patrzą nie tam gdzie trzeba, są wiecznie spóźnieni w swoich prognozach jak sztaby generalne.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

To z czego wyrasta szok przyszłości pojawia się najpierw jako sprawnie zmyślona bujda. Zimna wojna trudno powiedzieć za sprawą czego, rozgrywa się na tak zawrotnym poziomie naszych projekcji i lęków, na którym podział na prawdę i zmyślenie traci sens. Nie dociera tam rozsądek, nie przydaje się powierzchniowa logika. Na takich głębokościach czasem działa jeszcze estetyka, nie dociera to co polityczne. W odpowiedzi na postawione pytanie, może pomóc inne proste pytanie: dlaczego zaśpiewany w 1965 przez Stonesów I can`t get now satisfaction okazał się evergreenem, wiecznym evergreenem Zachodu?

Jaki rytm ożywia pary na paryskim parkiecie? Amerykanin Bill Haley odlicza: „One, two, three o’clock, four o’clock rock!” I pojechali! Fala energii jak z silników startującej rakiety. Każdy może się zabrać, wielu dało się nabrać. Zróbmy analityczny model bitwy na teksty. Większość poważnych analiz świata potrafi tylko tyle: słowo po słowie porównywać teksty politycznych deklaracji. O czym jest piosenka Haleya? O niczym, o czasie, o tym, że chcemy teraz fikać do woli, dookoła cyferbaltu. A o czym jest wschodnia, słowiańska tęsknica jaką kompozytor w kuferku zabrał ze sobą uciekając na Zachód? „Łojojoj! Dwa serduszka cztery oczy. Co płakały we dnie w nocy, łojojoj”.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Dziarski Amerykanin na to: „When the clock strikes twelve we’ll cool of them start rocking round a clock again! Tututu, tututututut”. To nie jest wykres choroby dwubiegunowej, to głupi, bo dosłowny obraz klimatu nad Europą, turbulentnej cyrkulacji atmosfery. Zderzenia dwu mas, dwu wypiętrzających się wielkich frontów wrażliwości. Po jednej stronie precyzyjny master plan na następną dobę, po drugiej, za siebie patrząca pamięć, „angelologia i dal” mówiąc Gałczyńskim. Do przodu, do tylu! To musi szarpać, to może być rozdzierające od środka.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Nie wiem czy Zimna wojna to film dobry. To profesjonalnie oceni Akademia z samopoczuciem bardziej zrolowanym od czerwonego dywanu. Wiem, że Zimna wojna to historia cenna, bo ucząca (na rozstaju między dźwiękiem, obrazem i dialogiem), że musimy starać się zwracać uwagę na coś więcej niż teksty, newsy, fakty i ich pisane na zamówienie analizy. To fabuła ucząca delikatności wobec tego, czemu się przyglądamy.

Nie pomoże nam to przesadnie pozostać w twardej grze, ale może pozwolić zostać dłużej na łące. A skoro: null est fuga…

Można w tym miejscu, jeśli ktoś się już nigdzie nie spieszy skręcić w stronę słówka: αἴσθησις, które dla zawodowo myślących Greków znaczyło tyle co: to co widzimy, to co czujemy, to co do nas dociera. Αἴσθησις jest tożsame z ludzką zdolnością do wyboru środków prowadzących nas do celu –  dzięki której potrafimy myśleć o całości i scalać tak sprzeczne doznania. Zimna woja jest doskonała, bo logiczna, tragicznie logiczna. Jest Obrazem wojny prawdziwej. Delikatność tego czemu się przyglądamy w najmniejszym stopniu nie zmniejsza obawy, że ten Obraz ma siłę, ma energię, nie dającą się okiełznać słowami. Kiedy spróbujemy się przeciwstawić temu co czujemy, zniszczy nas jak wojna. Oglądając jak zimnowojenna epoka unicestwia bohaterów doświadczmy równolegle tego co Jean-Francois Lyotard nazwał „dostrzeżeniem tego czym jest siła widzenia”3. Oczywistość, Konieczność i Tragiczność najlepiej się ogląda w cudzych oczach. Strach pojawia się w chwili kiedy dociera do nas, że nie potrafimy tych trzech bliźniaczych sióstr odróżnić.

Różnie mówią, może to talent, a może po prostu kaprys Losu, który raz na jakiś czas lubi się ukazać i sam wybiera kostium. W każdym razie po demonstracji takiego kunsztu pokazywania Tragedii reżyser miałby w dawnym świecie jak Sofokles spore szanse na zostanie strategiem. Wojną kierować może ten, kto lepiej niż inni dostrzega tragiczność naszego wspólnego położenia.

A jak jest rola delikatnej blondynki w tej opowieści?  Nie da się ustalić czy obdarzenie Kobiety siłą zdolną walczyć z przeciwnościami wynika z obecnej fazy kultury Zachodu, czy raczej z często u Pawlikowskiego obecnej chęci dodawania własnych kresek do stereotypu. W tym wypadku stereotypu zimnej, wschodniej Polski, kraju wąsatych robotników, którzy niewiele myśląc zawsze mogą się postawić władzy, najwyżej ich zamkną. A o dom niech się martwią one. Nawet niepokonana kobiecość ma chwile, kiedy osuwa się po gładkich kafelkach, ściąga dodającą powabu perukę. I od razu wiemy, że nie jest to filmowy plakat jaki powiesimy nad łóżkiem w sypialni, to kadr, który zapamiętamy, który nas długo nie opuści, ucząc tego, że nawet w szale Sex Wars musimy starać się być delikatni. Co zrobimy bez przeciwnika?

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kluczowy, krótki jak klaśnięcie moment pomiędzy bohaterami jest jeden. Mężczyna bije kobietę swojego w życia w twarz. Bije na ulicy, bije, bo nagle do głupiego dotarło gdzie i na jakich prawach jest. To niepoprawne politycznie, ale tak po ludzku można faceta zrozumieć, mało kto – niezależnie od deklarowanej płci – jest w stanie nie żachnąć się siarczyście kiedy nagle dotrze do niego gdzie stoi, w czym uczestniczy. To co następuje po uderzeniu w twarz jest błyskawicznym i nieodwracalnym misterium zrozumienia. Totalnego zrozumienia, takiego, które unieważnia wszystko w swoim zasięgu. Uderzona blondynka znika. Patrzymy na niewyobrażalny skandal ludzkiej komunikacji, kiedy wbrew naszym intencjom, wbrew pragnieniom, absolutnie poza słowami i rejestrem dostępnym dla ludzkiego języka sprawy przybierają zły obrót, a nawet jawnie z nas szydząc biorą „sprawy w swoje ręce” i już się z nich nie wywiniemy. Jakie sprawy? Po co wprowadzać w gwałtowną scenę pomiędzy Nią i Nim osadzoną w ciasnym kadrze coś czego na ekranie przecież nie widać? Wyłącznie po to, by cokolwiek zrozumieć. To nie scena zdrady i zazdrości, to dużo, dużo gorsza scena karania tego kto ośmiela się odrzucać sukces. To scena paradygmatyczna. Pośrodku ładnie oświetlonych europejskich stolic nie mam miejsca dla popsujzabawy. Kto nie chce dać własnej twarzy na okładkę własnego produktu ten musi natychmiast w twarz dostać. Niech oprzytomnieje. Niech zaraz zniknie nam z oczu, niech zostanie odesłany na dalekie, wiecznie zaśnieżone peryferie. Nie wolno psuć zabawy, kwestionować reguł. Nie można być głupim, nie na Zachodzie. Bohaterka mówi co mówi nie dlatego, że psychoanalitycznie, pod wpływem uderzenia przypomniał jej się zbyt aktywny peerelowski tatuś z Tomaszowa. Z taką pamięcią by sobie poradziła łatwo jak z tatą. Mówi, że rozumie, bo wszystko sama załatwiła, doprowadziła rzecz do końca, a teraz nie chce na siebie patrzeć. Niech spada. Tak nie wolno. Nie w Paryżu, w końcu „Francuzi wiedzą co robią”. Jeszcze bardziej znaczące niż instynktowna przemoc wobec kobiety jest to, co rozgrywa się chwilę później w pięknym, jasnym wnętrzach paryskiego mieszkania miedzy dwoma mężczyznami. Klasyczna scena cherche la famme, miejscowy i imigrant. Naiwna logika podpowiadałaby żeby teraz dać w mordę, zgodnie z radą z Balu kreślarzy Stanisława Staszewskiego. Nic z tego, nikt nikogo nie bije, w końcu to dorośli mężczyźni, a nie impulsywne dzieci. Reguły zabawy są wszystkim dobrze znane. Siła ciosu kogoś kto w końcu nie jest u siebie jest śmieszna. My zdies’ emigranty, wszystkich „miejscowych” pobić się nie da. Od biedy można by ich nieco poszpiegować, ale niestety on tak jak ona to ofiary losu i nawet z tym sobie nie poradzi.

Przy scenariuszu pracował też Janusz Głowacki. Tu gubią się tropy, bo kto zgadnie co miał w głowie? Dwie sceny, dwa dosłownie zwrotne momenty zostały tak pokazane, że trudno powstrzymać się od paraleli, jakie mogły scenarzystom przyjść na myśl. Przepięknie zagrana i sfilmowana szarża bohaterki na miejscową bzdurną (i „starszawą”) metaforę każdemu, kto choć raz słyszał, musi odpomnieć Bal kreślarzy Stanisława Staszewskiego. Szarża jest godna najbardziej brawurowych tradycji polskiej kawalerii. Obraz wiruje, trudno zliczyć: dwie pięćdziesiątki, jakiś koniak, szampan, wino, znowu koniak. Kolejny nudnawy szampan, nagle Haley: „We gonna rock, around the clock tonight!” Potem, z amerykańskim wsparciem Somossiera, nikt z miejscowych nie konwersuje w takim dzikim pędzie. W całym filmie tylko jedna postać w podobnie frenetycznym transie jak tańcząca na barze bohaterka wieczoru. To jeden z dwu ludowych muzykantów słuchających dopiero co nagranego własnego obertasa.

Jeśli znamy swój rytm otoczenie przestaje nam przeszkadzać, traci na znaczeniu. Warto poświęcić chwilę tej ruchowej ekspresji, gestycznie łączącej dwa jakże odległe od siebie w opowieści momenty. Autentyczność – pojęcie magiczne, pożądane zawsze i wszędzie rozpoznajemy właśnie poprzez ruch, gest. Dzieje się taka za sprawą naszego ewolucyjnego przystosowania. Najwyraźniej artykułowany, precyzyjny język to wynalazek zbyt świeży by mu powierzyć własne bezpieczeństwo. Zdumiewającą precyzję z jaką opowiedziano tę fabułę lepiej można docenić kiedy uświadomimy sobie, że pomimo tak zawrotnej odległości: pierwsza paradokumentalna scena pojawia się w ciągu pierwszych minut, druga paryska dobrze po połowie filmu. Ten dystans, ta fizyczna odległość jak stąd do Paryża, którą jednym susem, w jednym tanecznym drygu niespodziewanie znów przebywamy to meisterstück filmowego montażu mistrza Jarosława Kamińskiego. Bez niego, tak jak bez reżysera i kompozytora ten film mógł pozostać tylko na cyfrowym nośniku, z jego udziałem jest obrazem utrwalonym nie tylko w historii kina, ale w nigdy nie ginącej historii ludzkiej myśli, która zapisuje się w dowolnym modi, nie zwracając uwagi na technologię i konwenanse.

Pijany, paryski wieczór to moment krańcowy, poza kontrolą, punkt najbardziej wychylony w stronę szalonej swobody. Jego przeciwwagą będzie finalna scena. Bez neonów, muzyki, alkoholu, spojrzeń. Nawet planów, bo od dawna niema już niczego do zrobienia.

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Kadr z filmu Zimna Wojna, reż. Paweł Pawlikowski, dystrybucja Kino Świat

Rytm wyznacza kilkanaście pastylek. Dla wielu to scena zbyt przerysowana. Cóż… to, co na Zachodzie istnieje jako nierealny komiks, na Wschodzie może okazać się jednym z wielu banalnych epizodów wielkiego zamieszania. 18 września 1939 w lasku koło wsi Jeziory na Polesiu zdarzyła się ponoć historia bardzo podobna. Czas zabije każde wahadło. Rytuał obłaskawi wieczność, która odgoni na zawsze czas.


  1. https://culture.pl/pl/dzielo/zimna-wojna-rez-pawel-pawlikowski
  2. cytat za: Wieczna polityka Kremla, „Tygodnik Powszechny”, 12 sierpnia 2018 nr 33(3605), s. 40.
  3. „il fait voir ce qu`est voir”, J.-F. Lyotard, Argumentation et présentation: La crise des fondements (w:) Encyclopédie philosophie universalis, Paris 1989, t.1, , s. 744.

Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka

» Krzysztof Cichoń

Krytyk i historyk sztuki związany z Katedrą Historii Sztuki Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Studiował historię sztuki i filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Obronił doktorat w Lwowskiej Akademii Sztuk. Żyje z opowiadania o tym, co widzi. Krótkowidz. Specjalizuje się w niepisaniu i tekstach nieskończonych.


Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



2 thoughts on “Zimna wojna. Komiks czy elegia?

  1. Rzeczywiście pan ‚krytyk’ Cichoń to krótkowidz – nie tylko dosłownie.
    Teraz pewnie wstyd mu za tę płytką, choć wnikliwie złośliwą ‚recenzję’.

  2. W trybie sprostowania: Paweł Pawlikowski przedstawił w filmie historię powstania Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”, który to zespół zresztą zagrał w filmie i wszystkie sceny pokazujące filmowy „Mazurek” to sceny nagrane przez prawdziwe „Mazowsze”. Może dlatego zespół „śpiewa jak z nut i wiruje na scenie jak prawdziwy”. I może tylko wystarczy kliknąć, żeby dowiedzieć się, że filmowy „Mazurek” k to nasz narodowy zespół „Mazowsze”. A że nazwa w filmie jest inna? Może z tego samego powodu, dla którego Tomasz Kot to filmowy Wiktor, a Joanna Kulig to Zula. Prawda ekranu…
    Życzę wnikliwszego przygotowywania się przed napisaniem czegokolwiek, co ma potem kształtować opinię publiczną. Warto pokusić się o kształtowanie jej w oparciu o fakty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *