Kiedy słyszymy nazwisko Bruno Schulz, pierwsze, co przychodzi nam do głowy, to Sklepy cynamonowe. Nic dziwnego – jest to współcześnie najsłynniejsze dzieło drohobyckiego autora. Mało kto jednak wie czy też pamięta, że Schulz zaczynał jako malarz i rysownik, a pisarstwem zajął się później. Zamordowany w wieku pięćdziesięciu lat Schulz był człowiekiem niezwykle twórczym, samoukiem, geniuszem w burzliwej epoce wojen, ale też nieposkromionego rozwoju sztuki i literatury, epoce twórców, którzy zrywali z tradycją i wytyczali nowe szlaki.
„Rysunek był dla Schulza środkiem ekspresji wcześniejszym, bardziej pierwotnym niż słowo […]. Opętany kolorem i zmysłowym bogactwem świata”1.
Imię Bruno, które znaczy „silny, potężny jak niedźwiedź”, raczej do niego nie pasowało. Miał długie ręce i nogi, zapadłą pierś i kościste policzki, był bardzo szczupły i nienaturalnie blady. Patrzył przenikliwie lśniącymi, ciemnymi oczami. Zdaniem niektórych przypominał pająka, choć w rozmowach i na rysunkach sam porównywał siebie raczej do psa.
Nieustannie niedomagał. Chore przewlekle płuca i serce, depresja, hipochondria, agorafobia i neurastenia. Właściwie nie wiadomo skąd czerpał siły witalne, by żyć i nieprzerwanie tworzyć. Niektórzy twierdzili, że wykazywał cechy psychopatyczne, inni, że podpisał pakt z diabłem…
Schulz urodził się latem 1892 roku w Drohobyczu. Był najmłodszy z rodzeństwa, matka sprowadziła go na świat, kiedy miała czterdzieści dwa lata. Była nadopiekuńcza, a ojciec nieobecny duchem. Bruno miał silną więź ze starszym bratem Izydorem. Dorastał w dostatku. Mieszkał w jednopiętrowej zadbanej kamienicy, matka prowadziła sklep bławatny z pracownią modystyczną, a ojciec – który po latach stanie się pierwszoplanowym bohaterem jego prozy – był księgowym.
W jednym z listów Schulz pisał, że jeszcze nie potrafił mówić, a już pokrywał skrawki papieru i gazet rysunkami, które wzbudzały zainteresowanie i podziw otoczenia. Jednym z powracających motywów jego dziecięcych prac był powóz konny, który później rysował wielokrotnie także w dorosłości, czego dowodem jest jedna z ilustracji do Sanatorium pod Klepsydrą. Był wzorowym uczniem. Ze wszystkich przedmiotów, poza gimnastyką, dostawał najwyższe oceny. W szóstej klasie wykonał rzeźbę, która niespodziewanie tak zachwyciła grono pedagogiczne, że trafiła do druku na karcie pocztowej. Nie ukończył studiów wyższych, był w dużej mierze samoukiem. Nie przynależał do żadnej grupy artystycznej i nie identyfikował się z żadnym z ówczesnych nurtów malarskich czy literackich, był indywidualistą w każdym calu. Studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu i na Wydziale Architektury Politechniki Lwowskiej, lecz porzucił oba kierunki ze względów zdrowotnych i finansowych.
Bruno artysta
Wojna i zagłada Żydów pochłonęły znaczną część twórczości artystycznej i literackiej Schulza, zachował się tylko jego jeden obraz olejny zatytułowany Spotkanie. Namalowana na tekturze kompozycja przedstawia dwie eleganckie kobiety mijające kłaniającego się im chasyda. W tle widać miasto ukazane w wyraźnie kubistycznym stylu. Całość utrzymana jest w ciepłych tonacjach. Charakterystyczna kolorystyka – jasny róż, czerwień i pomarańcz – sprawia, że odnosi się wrażenie, jakby miasto stało w ogniu. Być może tak Schulz zilustrował spektakularny zachód słońca.
W latach 20. stworzył serię portretów olejnych, które się nie zachowały. W wojennej zawierusze zaginęły jego obrazy, rysunki, powieść widmo pod tytułem Mesjasz oraz znaczna część korespondencji. Skalę twórczości drohobyckiego artysty można więc zrekonstruować jedynie na podstawie świadectw ludzi, którzy mieli okazję zobaczyć ją na żywo. Z listów i opowieści znajomych Schulza wiadomo, że tworzył barwne kompozycje. Bratanica artysty wspominała, że często sięgał po pastele, akwarele oraz kolorowe farby olejne. Planował nauczyć się drzeworytnictwa, lecz nie zdążył. Dziś znamy tylko czarno-białe grafiki Schulza. Ta część jego twórczości, która przetrwała wojnę, tworzy spójny i raczej mroczny wizerunek artysty zafascynowanego perwersją i okrucieństwem, opętanego masochistyczną obsesją. Mówiono, że w pisaniu wyżywał się duchowo, zaś w rysunku seksualnie, a on nie zaprzeczał. Zadziwiające, z jaką łatwością artysta łączył autoportret, pejzaż rodzinnego Drohobycza i wizerunki jego mieszkańców z charakterystycznym wizerunkiem kobiety jako bogini. Te trzy elementy stanowią fundament jego twórczości jako grafika:
„Obecność różnych wersji poszczególnych kompozycji rysunkowych, pozwala wejrzeć w tajniki warsztatu twórczego Brunona Schulza, niekiedy śledzić meandry wiodące od szkiców do efektu końcowego, a także – uprzytomnić sobie obsesyjność kilku wciąż powracających motywów”2.
Schulz uwiecznił siebie na wielu rysunkach, szkicach, scenach zbiorowych. Jego charakterystyczna twarz wyłania się z prawie każdej pracy, niezależnie od tematyki:
„Niemal cała twórczość plastyczna Brunona Schulza jest swoistym autoportretem”3.
Portretował rodzinę, przyjaciół, sąsiadów. Niektóre z podobizn noszą znamiona karykatury, inne są bardziej realistycznie, choć podkreśla się, że: „[…] twórczość Schulza nigdy nie dąży do odwzorowywania, ale do transformacji”4. Artysta mitologizował rzeczywistość w działalności zarówno plastycznej, jak i literackiej.
Choć z upodobaniem szkicował rodzinne strony, uwieczniał drohobyckich ortodoksyjnych Żydów, dorożki, konie, wesołe miasteczka i karuzele, to najwięcej miejsca w swej twórczości poświęcił kobiecie, fin de siècle’owej uwodzicielce, femme fatale. „Za młodą, rozmarzoną dziewczyną wlecze się rój wielbicieli, dybiących na jej cnotę – ona kroczy przed nimi wielka, smukła, triumfująca. Kobieta-władczyni depce kark zgiętego przed nią mężczyzny. Pełzający u stóp kobiecych mężczyzna błaga o kęs pieszczoty”5 – taki demoniczny wizerunek sadystki wyłania się ze szkiców Schulza. Pewne siebie kobiety i skarłowaciali, groteskowi, poniżający się mężczyźni. Władza, wręcz tyrania kobiet i poddaństwo opętanego żądzą mężczyzny.
Półnagie kobiety na ulicach, w pokojach, przy stole, w pościeli… Kobieta w balowej sukni, w stroju cyrkówki, kobieta królowa na tronie, kobieta na ogromnym łożu opierająca się stopą o męskie ramię… Nieodzowne, wszechobecne pończochy, pantofelki i bicze. Schulzowska kobieta to bogini, muza, ale też modliszka, uwodzicielka, której bez trudu udało się zdominować mężczyznę. Jej nieskazitelna uroda kontrastuje z wizerunkiem mężczyzny – skarlałym, szpetnym, skulonym, nierzadko przypominającym hybrydę człowieka i zwierzęcia, pół mężczyznę, pół tygrysa bądź psa. Sam Schulz często jawi się na rysunkach jako pokraczny chochlik w cylindrze. Brzydota ich ciał kontrastuje z ideałem ciał kobiet. Kontrasty to podstawowe narzędzie w twórczości Schulza. Czerń, mrok (domena mężczyzn) i biel, światło (symbol kobiecości) – sacrum i profanum, życie i śmierć, Eros i Tanatos, podziw i pogarda, ekstaza i cierpienie.
Współcześnie można natknąć się na określenie Schulza jako „erotycznego samozatraceńca”. W czasach współczesnych artyście, nie mówiło się o tym głośno, dziś w mniej pruderyjnych czasach podejrzewa się Schulza o sadomasochistyczne skłonności, które starał się w sobie tłumić, aż znalazły ujście w jego sztuce. Erotyczne fantasmagorie artysty złożyły się na dzieło o wymownym tytule Xięga bałwochwalcza.
Została ona wykonana techniką cliché-verre. Te dwadzieścia kilka prac zebranych w album to jedyne dzieło graficzne Schulza – później był wierny ołówkowi, czarnej kredce i piórku. Wymagająca i pracochłonna technika cliché-verre dzieliła się na kilka etapów.
„Rysował igłą na warstwie czarnej żelatyny pokrywającej szkło, poprawiał, odsyłał wszystko do fotografa. Rysunek stawał się negatywem, jak w fotografii. Bruno naświetlał światłoczuły papier, wywoływał i żmudnie poprawiał szczegóły. Jeśli nie był pewien rezultatu, korygował kreskę i grę świateł na roboczym stole pod oknem, znowu prosił, by odnosić do pracowni. I tak wiele razy, przy wielu grafikach. Odbijanych w małych seriach na różnych rodzajach papieru. To były jego cliché-verre. Prawdziwe rękodzieło. Ostatnie chyba takie w sztuce XX wieku”6.
Gotowa teka Xięgi bałwochwalczej miała format wydłużony pionowo, grafiki naklejone były na arkuszach jasnego kartonu.
Pociągała go makabra i niesamowitość. Biografka artysty pisze:
„Schulza fascynują psychiatria, psychologia, magia, baśń, przepowiednia. W twórczości rysunkowo-malarskiej wyraża zachwyt grozą i horrorem, malując misy pełne krwi, ciała rozjechane dorożką, bezgłowe kobiety, z których szyi tryska krew”7.
To jeden z biegunów twórczości artysty, drugi to opisana powyżej erotyka o podłożu masochistycznym. Jedna ze znajomych artysty określiła jego prace jako „umęczone, storturowane, trzynaście stopni do piekła”.
Tematyka i stylistyka jego prac zaowocowała porównaniami do słynnego Francisca Goi. Schulz był rówieśnikiem Egona Schielego, którego prace też szokowały i również były nazywane pornografią, a dziś należą do kanonu sztuki. Tymczasem dorobek artystyczny Schulza poza garstką wielbicieli i badaczy pozostaje właściwie zapomniany.
Jeśli chodzi o odbiór twórczości Schulza przez jemu współczesnych, to z jednej strony był chwalony za umiejętności artystyczne, z drugiej ganiony za tematykę. Mimo że znaczna część prac, które ocalały, stanowi rzadko sygnowane i datowane szkice ołówkiem na marnym żółknącym papierze, wyłania się z nich kunszt i niepowtarzalny styl, który bywał zauważany i doceniany.
„Prace Schulza ujawniają wybitny talent graficzny. Łatwość w ujmowaniu form ludzkiego ciała, ornamentalna płynność linii, dekoracyjny polot w kompozycji grup i rozkładzie światłocienia […]. Prace jego mają dużo technicznej skończoności, zadziwiającej wprost u tak młodego artysty”8.
Badacz twórczości Schulza, Jerzy Ficowski, twierdził, że rysunek artysty nie wytrzymuje konkurencji z jego prozą, która jest wieloznaczna i oszałamiająca. Rysunki, choć wcześniejsze, są jego zdaniem przypisem do literatury. Działalność malarską Schulza „[…] można by nazwać introdukcją do mitotwórstwa, tak obficie i wspaniale rozwijającego się w pisarstwie artysty”9.
A jednak Schulz twierdził, że z powołania czuł się bardziej malarzem niż pisarzem. Zilustrował swoje własne książki, Sklepy cynamonowe (jedyny egzemplarz z ilustracjami-wklejkami podarowany Zofii Nałkowskiej spłonął) oraz Sanatorium pod Klepsydrą, a także Ferdydurke Gombrowicza, z którym połączyła go wieloletnia przyjaźń.
Schulz marzył o międzynarodowej karierze, ale brakowało mu tupetu, by zawalczyć o sławę i sukces. Nie dopisało mu też szczęście. W sierpniu 1938 roku wyjechał do Paryża. Zabrał ze sobą teczkę, w której znalazło się sto szkiców, planował wystawę. Niestety z powodu sezonu wakacyjnego miasto było opustoszałe, a galerie pozamykane. Jedyny marszand, który zgodził się zorganizować Schulzowi wystawę, zażądał 1600 franków. Artysta nie miał takich pieniędzy, więc nic nie osiągnął i zrezygnowany wrócił do ojczyzny.
Bruno pisarz
Dawniej Schulzowi zarzucano snobizm i anachronizm – zarówno w pisarstwie, jak i grafice. Dopiero z czasem doceniono jego wizjonerstwo. Współcześnie Bruno Schulz jest literacką legendą, jednym z najczęściej tłumaczonych polskich pisarzy. Bruno malarz pozostaje w cieniu Brunona pisarza. Można powiedzieć, że w Schulzu rywalizowały dwie osobowości: artysty i literata. A może jednak nie rywalizowały, a wzajemnie się uzupełniały?
„Na pytanie, czy w rysunkach moich przejawia się ten sam wątek, co w prozie, odpowiedziałbym twierdząco, jest to ta sama rzeczywistość, tylko różne jej wycinki”10 – pisał Schulz, dodając, że jego zdaniem w prozie wypowiedział się pełniej, ponieważ rysunek zakreśla ciaśniejsze granice niż słowo pisane. Pewnie podobnego zdania byli krytycy oraz badacze literatury i sztuki, gdyż prozę Schulza docenili znacznie bardziej niż jego grafikę.
Oficjalnie Schulz ma na koncie dwie książki, debiutanckie Sklepy cynamonowe oraz Sanatorium pod klepsydrą. Z wielu źródeł wiadomo, że pracował nad kolejną książką zatytułowaną Mesjasz. Wspominał o niej w licznych listach, czytał fragmenty znajomym. W jednym z wywiadów zapewniał, że kończy wieloletnią pracę nad historią, która miała być jego opus magnum. Niestety rękopis zaginął podczas wojny. Znane jest tylko pierwsze zdanie. Według Artura Sandauera brzmiało ono: „Wiesz – powiedziała mi rano matka. – Przyszedł Mesjasz. Jest już w Samborze”.
Przez lata Schulz uchodził za autora pierwszego w Polsce przekładu Procesu Kafki. W rzeczywistości tekst przełożyła narzeczona artysty, Józefina Szelińska, zaś Schulz dokonał ostatecznego szlifu stylistycznego.
Niemal nieustannie pisał listy, miał na ich punkcie obsesję. Były nie tylko sposobem na komunikację, ale wręcz integralną częścią codzienności, drugim życiem. Korespondencja Schulza to nie tylko zapis biografii, wymiana poglądów etc. To poetycki zapis życia wewnętrznego. Dlatego jego listy uznaje się za swego rodzaju podgatunek literacki. Prócz tego był aktywnym publicystą, pisał liczne recenzje dla prasy, eseje i szkice krytyczne, wygłaszał wykłady. Można to uznać za zawodowy sukces, jednak ten nie szedł w parze z zarobkami. Po śmierci rodziców i brata Izydora11, który był potentatem naftowym i wspierał finansowo Brunona, Schulz żył skromnie, a kiedy wybuchła wojna, wręcz w nędzy. Do tego musiał utrzymywać owdowiałą siostrę Hanię, siostrzeńca Zygusia i kuzynkę Cylię. Pracował więc zawodowo, co rozpraszało jego uwagę i odciągało od działalności artystycznej.
Bruno profesor
Przed wojną uczył w gimnazjum w Drohobyczu, w czasie okupacji nadal wykładał w sowieckiej szkole dla chłopców. Bardziej prestiżowe lekcje rysunku odbywały się jedynie raz w tygodniu. Etat zapewniały mu zajęcia z nielubianych przez niego robót ręcznych. Przez jakiś czas uczył też matematyki. Po sukcesie literackim, kiedy jego nazwisko stało się znane w Galicji, otrzymał honorowy tytuł profesora.
Zarówno sam Schulz, jak i jego bliscy wielokrotnie ubolewali nad tym, że praca nauczyciela zabiera mu czas, który mógłby poświęcić na szlifowanie talentu, tworzenie. Schulz miał ambiwalentny stosunek do swojej posady w szkole. Z jednej strony angażował się, nie unikał szkolnych inicjatyw, pisał teksty do młodzieżowego magazynu, projektował okładki szkolnych gazet, dawał wykłady w klubie młodych, zapraszał uczniów do swego domu na Floriańskiej… Z drugiej często ciałem był w szkole, a duchem – gdzieś daleko.
„Schulz przychodził na lekcje zawsze z blokiem rysunkowym pod pachą, siadał koło katedry, przy stole, bokiem do nas, nie przodem, i od czasu do czasu tylko spojrzał w naszą stronę. Siadał, otwierał blok i coś szkicował ołówkiem”12.
Uchodził za skromnego, małomównego, zadumanego, ale też rozkojarzonego, wiecznie roztargnionego, żyjącego w świecie wyobraźni, oderwanego od przyziemnych spraw. Jedni uczniowie darzyli go szacunkiem, dla innych był dziwakiem, z którego się naigrywali. Zaintrygowani faktem, że wydał książkę, uczniowie, koledzy po fachu, sąsiedzi czytali Sklepy cynamonowe i niczego z nich nie rozumieli. Zaczęli nazywać Schulza myszygene („szalony”). Z drugiej strony imponował ludziom tym, jak potrafił snuć opowieści. Wielu świadków zgodnie stwierdza, że kiedy w klasie panował gwar i Schulz nie mógł zapanować nad uczniami, zaczynał opowiadać im „bajki”, co zawsze skutkowało. Chłopcy słuchali oczarowani historii Schulza.
„Chodząc między katedrą a pierwszymi rzędami ławek, snuł swoją bajkę. Poruszał się nerwowo, gestykulując i widać było, że nie jest to jakiś znany tekst, lecz po prostu improwizacja”13.
Nie był typowym nauczycielem, nie prowadził regularnych lekcji rysunku, rzadko kazał rysować z modela. Więcej uwagi poświęcał uczniom, u których zauważył talent, pozostałych ignorował. Namawiał młodych chłopców, by malowali z wyobraźni. Miał mawiać, że dążenie w rysunku do pełnego realizmu jest bez sensu, bo nie wygra się z aparatem fotograficznym; to, co widzimy i zamierzamy artystycznie odwzorować, należy przetworzyć.
Bruno Żyd
Jeden ze znajomych Schulza powiedział o artyście, że nic, co żydowskie, nie zostało mu oszczędzone – mimo że nigdy nie był religijny, a po czterdziestym roku życia wystąpił nawet z gminy żydowskiej i stał się bezwyznaniowcem. Pochodzenie Schulza było piętnem i fatum, które ostatecznie doprowadziło do jego nagłej, tragicznej śmierci.
Zanim jednak do tego doszło, Schulz musiał współpracować w trakcie wojny z okupantem. To była kwestia przetrwania, nie tylko jego, ale też rodziny, którą miał na utrzymaniu. Mimo że nigdy się nie ożenił i nie miał potomstwa, liczyli na niego bliscy, którzy nie umieli lub nie chcieli być samodzielni. Dlatego wielokrotnie – wbrew swoim ideałom i poglądom – Schulz musiał podporządkowywać się znienawidzonej władzy, najpierw sowieckiej, później niemieckiej.
Zawsze podkreślał, że nie potrafił pisać na zamówienie podług socjalistycznego wzorca, jednak malować – owszem. Tworzył wielkoformatowe plakaty propagandowe, w tym podobiznę wodza Stalina, komponował rysunki do socjalistycznej gazety, był „rzemieślnikiem realizującym cudze idee”, odcinającym się od polityki. Robił to, co mu zleciła władza, a potem wracał do swojego świata i prawdziwej sztuki.
W dużo gorszej sytuacji znalazł się podczas niemieckiej okupacji. Wyczerpany, schorowany i niedożywiony trafił pod opiekę wpływowego hitlerowca nazwiskiem Landau. Dzięki temu mógł liczyć na dodatkowe racje żywnościowe oraz ochronę. Otrzymał specjalną opaskę, tak zwany glejt, która oznaczała, że jest osobą uprzywilejowaną pośród innych Żydów. Landau uważał Schulza za swojego protegowanego. Zlecił mu liczne prace. Tym sposobem artysta stał się pracownikiem biblioteki oraz rzeczoznawcą zrabowanych dzieł sztuki. Do historii przeszły jego freski, które hitlerowiec rozkazał namalować w kantynie Gestapo, ujeżdżalni koni, dawnym budynku Żydowskiego Domu Sierot oraz sypialni swojego synka. W tym ostatnim przedsięwzięciu pomagał Schulzowi młody chłopak z sąsiedztwa, który wspominał, jak przeczuwający swój rychły kres artysta specjalnie przeciągał pracę nad malowidłami naściennymi, by kupić sobie więcej czasu, dłuższe życie.
Przyjaciele z Warszawy zorganizowali mu fałszywe dokumenty, zgodnie z którymi Schulz był rodowitym Polakiem, i próbowali uratować go z drohobyckiego getta. Artysta potrafił uciekać od rzeczywistości, ale nie umiał w porę uciec z rodzinnego miasta. Ciągle się wahał, odkładał wyjazd, bał się, że zostanie zdemaskowany w podróży.
19 listopada 1942 roku przeszedł do historii jako czarny czwartek. Schulz po raz ostatni poszedł do Judenratu po rację żywnościową, planował nazajutrz opuścić Drohobycz. Kiedy był przed budynkiem, padły strzały. Został zamordowany dwoma strzałami w głowę, padł na chodnik.
Do dziś nie jest jasne, kto zastrzelił Schulza. Na pewno zrobił to Niemiec, ale wersji tego wydarzenia jest kilka. Zmieniają się nazwiska, lecz motyw pozostaje ten sam. Artysta został zabity, bo był „pupilkiem” Landaua. To była zemsta, osobiste porachunki. Hitlerowiec, który zastrzelił Schulza, miał powiedzieć do protektora malarza: „Kiedyś ty zabiłeś mojego Żyda, dziś ja zabiłem twojego”. Paradoksalnie to, co miało Schulza uratować, zabiło go.
Bruno nikt
Bruno Schulz został pochowany w zbiorowej mogile na cmentarzu żydowskim. Według różnych relacji zanim jego ciało zostało zabrane z ulicy, miało tam leżeć kilka godzin, dobę, a może nawet dwa dni… Śmierć artysty obrosła legendą. Pewne jest jednak, że ten ponadprzeciętny człowiek spoczął w anonimowym grobie, bez należnych mu honorów.
Przyjaźnił się z Nałkowską, Gombrowiczem i Witkacym. Miał znajomych wśród największych osobistości tamtej epoki, jednak „skazali go wszyscy na upokorzenia i poniewierkę. Wydawnictwa nie płaciły albo sobie kazały płacić. Nagrody go omijały. Posady były dla sprytniejszych. Żadnej wystawy nikt mu nie zaproponował, ani małej, ani dużej. Żadnego poważnego zakupu rysunków czy obrazów, nic. Zapraszano więc na bankiety nędzarza”14.
W istocie żył w dwóch światach. Na jednym biegunie była Warszawa, pełna artystów i gwiazd, a na drugim znajdował się prowincjonalny Drohobycz, który go bardzo inspirował, ale też wysysał siły.
Schulz idealizował i mitologizował rodzinną miejscowość. To był jego makro– i mikrokosmos. Wszędzie indziej czuł się wykorzeniony, bał się nieoswojonych miejsc. Z kolei innym ludziom Drohobycz jawił się jako brudne i smutne miasto, które trzeba jak najszybciej opuścić i zacząć życie gdzie indziej.
Dom Schulza we wspomnieniach znajomych i przyjaciół także jest miejscem odstręczającym, mrocznym, nieprzyjaznym i nienaturalnie cichym, jakby martwym. Ale takie było właśnie ukochane miejsce Schulza. Nieco opresyjne, jak labirynt, z którego nie sposób się wydostać i w którym każdy jest równy, tak samo zagubiony, tak samo samotny i melancholijny.
Bibliografia
1. Budzyński W., Miasto Schulza, Warszawa 2005.
2. Budzyński W., Uczniowie Schulza, Warszawa 2011.
3. Ficowski J., Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Sejny 2002.
4. Kaszuba-Dębska A., Bruno. Epoka genialna, Kraków 2020.
5. Schulz B., Opowiadania, wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Kraków 1998.
6. Schulz B., Xiega bałwochwalcza, oprac. J. Ficowski, Warszawa 1988.
7. Tuszyńska A., Narzeczona Schulza. Apokryf, Kraków 2015.
- Twórczość plastyczna, w: Wstęp do Bruno Schulz, Opowiadania, wybór esejów i listów, oprac. J. Jarzębski, Kraków 1998, s. XXX–XXXI. ↩
- J. Ficowski, Regiony wielkiej herezji i okolice. Bruno Schulz i jego mitologia, Sejny 2002, s. 465–466. ↩
- Ibidem, s. 424. ↩
- J. Ficowski, op. cit., s. 426. ↩
- A. Kaszuba-Dębska, Bruno. Epoka genialna, Kraków 2020, s. 221. ↩
- A. Tuszyńska, Narzeczona Schulza. Apokryf, Kraków 2015, s. 25. ↩
- A. Kaszuba-Dębska, Bruno. Epoka genialna, Kraków 2020, s. 76. ↩
- Fragment recenzji autorstwa Adolfa Bienenstocka opublikowany w 1922 roku w „Chwili”. Cyt. za: B. Schulz, Xiega bałwochwalcza, oprac. J. Ficowski, Warszawa 1988, s. 7–9. ↩
- Ibidem, s. 17. ↩
- Cyt. za: J. Ficowski, op. cit., s. 458. ↩
- Izydor sfinansował wydanie debiutu literackiego Schulza. ↩
- W. Budzyński, Uczniowie Schulza, Warszawa 2011, s. 10. ↩
- Ibidem, s. 37. ↩
- A. Tuszyńska, op. cit., s. 249. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Strach w twórczości Edvarda Muncha - 15 grudnia 2024
- Sobowtór w sztuce dawnej i współczesnej - 6 grudnia 2024
- Sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga – malarstwo Mary Cassatt - 21 listopada 2024
- Frida Kahlo „Ja i moje papugi” - 8 kwietnia 2024
- Jan Lebenstein i jego malarski bestiariusz - 8 września 2023
- Edvard Munch „Madonna” - 9 grudnia 2022
- „Epickie oko gruzińskiego życia”. Niko Pirosmani i jego dzieło - 4 września 2022
- Bruno Schulz. Malarz, pisarz, geniusz - 11 lipca 2022
- Kiedy depresja przeradza się w sztukę - 22 lutego 2022
- Nie pozwolisz żyć czarownicy. Wiedźmy w malarstwie - 27 października 2021
Przeczytałam kilka książek i opracowań o Brunonie Schulzu. Nigdzie jednak nie natrafiłam na informację, że Bruno Schulz został pochowany w zbiorowej mogile. Wręcz przeciwnie – autorzy publikacji piszą, że jest nieznane miejsce jego pochówku. Proszę o źródło, w którym Pani znalazła takie dane. Pozdrawiam Maria