„Przed nimi, na małym zielonym płaskowzgórzu, widać było podłużny budynek, zwrócony frontem ku południowemu zachodowi; jego wieżyczka zakończona była kopułą, a fasada tak podziurawiona licznymi wnękami balkonów, że z daleka robił wrażenie porowatej gąbki; w oknach zapalano właśnie pierwsze światła. Zapadał szybki zmrok. Blada zorza wieczorna, która na krótką chwilę ożywiła niebo, jednostajnie zaciągnięte chmurami, już zgasła i w naturze zapanował ów bezbarwny, bezduszny i smutny stan przejściowy, bezpośrednio poprzedzający ostateczne nadejście nocy”1.
Kiedy czytamy Czarodziejską górę Tomasza Manna, sceneria szwajcarskiego sanatorium zdaje się bytem abstrakcyjnym. Tymczasem w Polsce, w zacisznym zakątku Kotliny Jeleniogórskiej na skraju mapy mamy swoje własne Davos, czyli Kowary, do których na leczenie przybywają kuracjusze z całego kraju. Rozległy budynek Sanatorium Bukowiec, który powstał w latach 1916-1920 przyciąga nie tylko niezwykłym mikroklimatem, ale pewną magiczną atmosferą.
To właśnie tu przez dziewiętnaście lat mieszkał i tworzył wybitny artysta Józef Gielniak, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich grafików XX wieku. Artysta wybrał dla siebie technikę linorytu i osiągnął w niej mistrzostwo. Linoryt jest jedną z „młodszych” technik graficznych, pochodzi dopiero z początku XX wieku. Gielniak zdecydowanie stał się jej mistrzem. Niezwykle pracowity artysta, którego wyróżniała dbałość o szczegóły i niezwykła wyobraźnia, powoływał do życia zaczarowane światy.
- T. Mann, Czarodziejska góra, Wrocław 2004, s. 14. ↩