O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Witold Wojtkiewicz. Dandys, poeta, wizjoner




Chuchro o twarzy anioła, z sercem przepełnionym miłością do sztuki i ciałem dręczonym chorobami. Dojrzałe spojrzenie na malarstwo zamknięte w chłopięcych oczach, zgaszonych przedwcześnie przez śmierć, a w ludzkiej pamięci zawsze młodzieniec i poszukujący, subtelny ironista – Witold Wojtkiewicz.

Witold Wojtkiewicz, Medytacje, sztuka polska, Niezła Sztuka

Witold Wojtkiewicz, Medytacje | przed 1908, Muzeum Narodowe w Krakowie

Rodzinne zmartwienie

Stanisław Trzciński, Portret Witolda Wojtkiewicza, fotografia, Niezła Sztuka

Stanisław Trzciński, Portret Witolda Wojtkiewicza | ok. 1898, Biblioteka Narodowa, Polona.pl

Witold urodził się 29 grudnia 1879 roku jako drugie dziecko w typowo mieszczańskiej, warszawskiej rodzinie. Jego ojciec, Stanisław Wojtkiewicz, praktyczny i przewidujący człowiek, pracował jako urzędnik w Banku Handlowym. W tej kochającej się rodzinie matka, Aniela Święcicka, zajmowała się domem i stale powiększającą się gromadką dzieci, bowiem para doczekała się ich aż jedenaściorga. Największym zmartwieniem był jednak mały Witold. Od pierwszych chwil balansował na krawędzi życia i śmierci – tuż po narodzinach przerażeni rodzice zanieśli go pod bramy kościoła, by ich mały aniołek nie umarł bez Bożego błogosławieństwa. Dziecko przeżyło, rodzina zamieszkała w kamienicy przy Rynku Starego Miasta i wiodło jej się dobrze, poza ciągłym zamartwianiem się o zdrowie i przyszłość małego Witolda. Chłopiec dorastał otoczony opieką dwóch ważnych w jego życiu kobiet – nieco egzaltowanej mamy Anieli oraz ciotki Natalii. Oddały mu całe serce i z czułością oraz troską pochylały się nad specjalnymi potrzebami kruchego wrażliwca. W tym specyficznym układzie nie odnajdywał się zupełnie ojciec Witolda. Ten skoncentrowany na zapewnieniu rodzinie dostatkuceniący ciężką pracę mężczyzna nie rozumiał delikatnej natury swojego syna. Dręczyła go myśl, że jego potomek bardziej niż zdobycie konkretnego zawodu ceni sobie artystyczną ekspresję. Mały Witold dużo fantazjował i marzył; opowiadał o swych poprzednich wcieleniach, co bliskim wydawało się niepokojącym bajdurzeniem.

Ze względu na słabe zdrowie chłopiec do siódmego roku życia uczył się w domu, a następnie w męskiej realnej szkole Józefa Pankiewicza, którą po przerwach z powodu nawrotów chorób udało mu się ukończyć. Młody Witold miał już pomysł na siebie, przeciwstawił się ojcu, zapisując się do warszawskiej Klasy Rysunkowej w budynku przy Placu Teatralnym. Nie był jednak zbyt wytrwałym studentem. Szybko zniechęciły go belferskie podejście i narzucona dyscyplina, a może i jeszcze inne czynniki wpłynęły na jego decyzję o rezygnacji z nauki. Podejmował próby samodzielnego kształcenia, co również nie podobało się jego praktycznemu ojcu. W wyniku konfliktu między mężczyznami Witold został bez środków do życia. Nie był jednak całkowicie pozbawiony pragmatycznego rysu ojca. Rozpoczął pracę jako projektant świątecznych kartek i satyrycznych pocztówek, a także współpracował z prasą, gdzie zamieszczał karykatury, felietony i ozdobne winiety, co pozwalało utrzymać się, pozostawiając miejsce do rozwoju duchowych i artystycznych upodobań.

Złośliwy młodzieniaszek

W pierwszym okresie twórczości Witold, z zuchwałością tak charakterystyczną dla młodości, szydził z zastanej rzeczywistości, ukazując swój talent do drobiazgowej obserwacji; secesyjna kreska pełna manierycznej tendencji tylko dodawała pikanterii złośliwej twórczości. Szybko został zaszufladkowany jako rysownik-satyryk, ale to mu nie wystarczało. Jak każdy młody ambitny człowiek szukał swojej drogi. Dla niego było to szczególnie ważne. Przy każdym nawrocie choroby czuł bowiem chłodny oddech śmierci na karku, nic więc dziwnego, że pragnienie zrobienia w życiu czegoś istotnego pochłaniało jego myśli.

Witold Wojtkiewicz, Porwanie królewny; Ucieczka, Muzeum Narodowe w Warszawie, dziecko w sztuce, sztuka polska, Niezła sztuka

Witold Wojtkiewicz, Porwanie królewny | 1908, Muzeum Narodowe w Warszawie

Wspierająca i rozkochana w Witoldzie matka opowiadała o jego studiach w Krakowie i paryskiej Académie Julian, budując mit o swoim synu. Były to jednak wybujałe nadzieje nadopiekuńczej kobiety. W rzeczywistości Witold nie potrafił znaleźć swojego miejsca. Obiecująca wydała mu się okazja podjęcia studiów w Petersburgu, gdzie zaoferowano mu stypendium oraz gdzie mógł liczyć na kąt u zamożnego wuja. Witold jednak kompletnie nie odnajdywał się wśród codziennych obowiązków typowego studenta. Po ośmiu dniach edukacji skapitulował i zniknął z uczelnianego pola bitwy. Wrócił do Polski, stale poszukując celu i miejsca do życia. Był w tym bardzo samotny, mimo wsparcia ze strony rodziny towarzyszyły mu nieustanne huśtawki nastroju, charakterystyczne dla jego wrażliwej natury.

Amator już dłużej nie może

Etykieta artysty amatora bardzo przeszkadzała Witoldowi. Jego ambicja nie mogła tego znieść. Po raz kolejny więc podjął próbę ukończenia studiów. Tym razem wybrał krakowską Akademię Sztuk Pięknych. Młody artysta właśnie tu odnalazł swoje miejsce. Co prawda nie było mu łatwo i wciąż wdrożenie się w akademicką dyscyplinę sprawiało mu trudność, ale jego sztuka rozkwitła. Na uczelni pracował pod bacznym okiem Leona Wyczółkowskiego i choć drażniły go korekty profesora, a wykłady zdarzało mu się omijać aż nazbyt często, jego malarstwo wiele zyskało. Do gustu przypadło mu życie tutejszej cyganerii artystycznej. Wraz z przyjaciółmi wynajął mały lokal przy ulicy św. Tomasza, by wieczorami wymykać się do Jamy Michalika, gdzie pracował przy tworzeniu programów i dekoracji do kabaretu Zielony Balonik. W Krakowie odkrył w sobie dandysa – dbał o fryzurę, buty i strój, jakby na przekór toczącej go chorobie i licznym problemom zdrowotnym. W listach do matki skarżył się a to na ucho, to na wrzody czy serce, ale któż nie korzysta z możliwości utulenia smutków w czułości matki? Z drugiej strony bowiem brylował na krakowskich salonach, słynąc ze swej chłopięcej urody i ciętego humoru.

Jeden z nich upodobał sobie szczególnie. U państwa Pareńskich zjawiał się w każdej godzinie dnia i nocy, by napawać się szczęściem ich domu. Pani Eliza Pareńska bardzo chętnie wspierała sztukę, nałogowo wręcz kupując obrazy, podczas gdy profesor Pareński darzył Witolda swą ciepłą przyjaźnią. Oboje nie wiedzieli, że źródło wizyt młodego artysty to nie tylko pragnienie zapomnienia o samotności. Pareńscy posiadali trzy, wyróżniające się na tle przeciętnych panien, córki, które szybko zostały okrzyknięte muzami Młodej Polski.

Witold Wojtkiewicz, Liza Pareńska, portret, niezła sztuka

Witold Wojtkiewicz, Portret Lizy Pareńskiej | 1906, Muzeum Narodowe w Warszawie

Artysta niefortunnie zakochał się w zamężnej Marynie, cierpiąc w głębi swej wrażliwej duszy. Maryna, nazywana również Marią, uwieczniona została nawet w Weselu Wyspiańskiego, gdzie autor opisuje jej zmysłowy urok i pociągającą inteligencję. Niedostępność ukochanej podsycała tylko masochistyczną skłonność Witolda do przygnębiających rojeń o alternatywnej rzeczywistości oraz jego melancholijną naturę w ogóle.

Kraków sprzyja wrażliwcom

Miasto i zamieszkująca je bohema artystyczna dobrze wpłynęło na twórczość Witolda. W swej działalności rozkwitał i dojrzewał, przechodząc metamorfozę od agresywnych, manierystycznych przedstawień rysunkowych, aż po delikatne i zamglone portrety bliskich i przyjaciół. I znów, w zmysłowych, delikatnych i pięknych przedstawieniach postaci ludzkich ujawnił się jego talent do obserwacji. W 1905 roku ukończył Akademię Sztuk Pięknych i nie odgrywał już dłużej roli amatora. Jego sztuka stała się dojrzała, mądra i przesycona literacką treścią. Artysta balansował między przedstawieniem i narracją, opowiadając, z lekką ironią i z użyciem metafory, własną historię o współczesności.

Witold Wojtkiewicz, Marionetki, sztuka polska, niezła sztuka

Witold Wojtkiewicz, Marionetki | 1907, Muzeum Narodowe w Warszawie

Z łatwością łączył to, co wydaje się drastycznie przeciwstawne, a w jego obrazach odnajdujemy razem: cierpienie, tragizm, komizm i i ironię, ubrane w satyryczną lirykę. Odważnie proponuje w swych dziełach ekspresjonistyczną emocjonalność zmieszaną z subtelnym symbolizmem chwiejnej groteski. Rok 1905 okazał się przełomowym w jego karierze. Stworzył z czterema innymi artystami Grupę Pięciu, która stanowiła kontrę dla Towarzystwa Artystów Polskich. Ich patronem i inspiracją zostaje Cyprian Kamil Norwid oraz tacy twórcy, jak Malczewski czy Wyspiański. Ich działaniom twórczym przyświecała myśl Baudelaire’a o korespondencji sztuk oraz dążenie do podkreślania wzajemnych wpływów literatury, muzyki i malarstwa. Tendencje narracyjne odzwierciedliły się najpełniej w dojrzałej sztuce Witolda.

Witold Wojtkiewicz Cyrk wariatów, z cyklu „Obłęd” | 1906, olej na płótnie, 90 × 100 , Muzeum Narodowe w Warszawie

Witold Wojtkiewicz, Cyrk wariatów z cyklu Obłęd | 1906, Muzeum Narodowe w Warszawie

Grupa Pięciu aktywnie promowała swoje prace, zaczynając od drobnych wystaw w krakowskim Pałacu Sztuki, warszawskiej Zachęcie, w lokalu Wiedeńska Secesja i we Lwowie. Nieoczekiwany sukces nastąpił w 1906 roku podczas wystawy w Berlinie. W styczniu 1907 roku na wystawie pojawił się bowiem francuski poeta André Gide, który zachwycił się liryzmem i grą kolorów w malarstwie Wojtkiewicza. Na fali ekscytacji zaprosił Witolda do Paryża. Mimo awersji do podróży, malarz tym razem przyjął zaproszenie zachęcony obietnicą pomocy w zorganizowaniu wystawy – był zachwycony, ponieważ Gide dotrzymał słowa. W listach do matki rozpływał się nad zaletami Francuza oraz nad doświadczoną z jego strony dobrocią. Wystawa odbyła się, choć odniosła umiarkowany sukces. Malarstwo Polaka zostało uznane przez krytyków za zwyczajnie smutne. Kilka obrazów udało się sprzedać, a dwa kupił nawet sam Gide. Pobyt w Paryżu stanowił jednak dla artysty powiew świeżości – odkrył nowe kierunki sztuki i z zaangażowaniem oddał się pracy.

Nowi przyjaciele namawiali go do pozostania na emigracji. Gide obiecywał pomóc mu przy kolejnym Salonie Jesiennym. On jednak w głębi duszy był patriotą, tęsknił za Polską i Krakowem, który nazywał domem. Wrócił po kilku miesiącach ze świeżym spojrzeniem na sztukę oraz pełny sił witalnych. Cały rozpalił się ku malarstwu, by powoli spalać się w jego żarze. W jego sztuce pojawiają się dwa ciekawe motywy – dzieci, osadzone w baśniowej narracji oraz apatia i bierność, które poniekąd stanowiły odzwierciedlenie starczego stanu jego organizmu.

Jego kondycja pogarszała się z dnia na dzień,  jednak malował nadal – z twórczym zapałem i niesamowitą pasją. Dzieci w jego malarskich opowieściach odgrywają role zarówno królów i księżniczek, jak i dorosłych w obliczu codziennych problemów, zaś subtelne kompozycje kipią melancholijną i wizjonerską powagą.

Serce nie sługa, serce nie słucha

Rok 1908 był dla artysty źródłem twórczej satysfakcji oraz nowych przyjaźni: z pisarzem Romanem Jaworskim i Stanisławem Ignacym Witkiewiczem. Pozostawał stale aktywny – włączył się nawet w prace Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”, pełniąc rolę skarbnika. Z dnia na dzień, mimo licznych zajęć i na pierwszy rzut oka olbrzymiej żywotności, jego stan się pogarszał. Napady duszności i bóle serca trapiły go coraz częściej, zaczął unikać ludzi. Zaniepokojeni jego sytuacją przyjaciele i bliscy namówili go na przeprowadzkę do domu Tadeusza i Zofii Żeleńskich, którzy zaoferowali mu swą przyjaźń i opiekę. Jak czas pokaże – niemal do ostatnich chwil życia.

Żeleński napisał: „Wojtkiewicz niepokoił, zaciekawiał, ale urzędowej konsekracji nie posiadał. Traktowano go z odcieniem pobłażliwości. Na nim to najbardziej ciążył groźny wówczas zarzut «literatury»; z czasem zrozumiano, że ta literatura była po prostu najszczerszą poezją. Wojtkiewicz był wielkim poetą, który wypowiadał się środkami doskonale malarskimi”1.

Gdy wiosną 1909 roku wiadomo już było, że nasilająca się choroba nie minie, zawiadomiona telegraficznie matka Aniela zabrała syna do Warszawy. W ostatnich chwilach nad Witoldem wiernie czuwały matka i siostra, Ola Kostrzębska. Jego powolne umieranie naznaczone było cierpieniem świadomości przemijania; nie mógł już siedzieć; opierając się o poduszki, niespokojny, wyrażał żal nad końcem swej twórczości.

Jego życie dobiega końca 14 czerwca. Umiera na rękach ukochanej siostry, by dwa dni później spocząć na cmentarzu na Powązkach. Wraz z ciałem zostają pogrzebane dzienniki artysty – tak oto opiekuńcze serce matki zadbało o zachowanie najskrytszych tajemnic ukochanego syna. Krakowscy przyjaciele nie zdążą na pogrzeb, artysta odchodzi przez nich niepożegnany.

Nieszczęściem naznaczone losy

Tak jak w smutnych kompozycjach Witolda Wojtkiewicza odbija się dramatyzm ludzkiej egzystencji, tak i w jego życiu znajdował on swoje odzwierciedlenie w chorobie i świadomości przemijania. Być może dlatego jego sztukę charakteryzuje tak dotkliwie precyzyjna i sarkastyczna obserwacja rzeczywistości, jakby chłonął każdy moment, każdą cząstkę cudzego życia w obawie przed własną, zbyt szybką, śmiercią.

Przedwczesna śmierć spotkała również jego ukochaną, Marynę, która wraz z trzecim mężem oraz swoim szwagrem i równocześnie przyjacielem Wojtkiewicza, została rozstrzelana w zbiorowej egzekucji profesorów lwowskiego uniwersytetu w lipcu 1941 roku.

WItold Wojtkiewicz, Orszak, sztuka polska, malarstwo polskie, Niezła Sztuka

Witold Wojtkiewicz, Orszak | 1908, Muzeum Narodowe w Warszawie

Druga wojna światowa zabrała nie tylko pamięć o artyście, ale także jego dorobek w materialnej postaci. Wiele dzieł Wojtkiewicza zaginęło lub zostało zniszczonych; kilka z nich znanych jest jedynie z reprodukcji katalogu wystawy jego prac w krakowskim Muzeum Narodowym w 1930 roku. Miłośników wyjątkowej twórczości artysty ucieszyła wiadomość o odnalezieniu, zaginionego od lat 40. XX wieku, obrazu Orszak, który znajdował się w amerykańskiej kolekcji prywatnej.

bibliografia, artykuły o sztuce, niezła sztuka

Bibliografia:
1. Boy-Żeleński T., André Gide a Wojtkiewicz, w: Ludzie żywi, Warszawa 1928.
2. Dobrowolski T., Malarstwo polskie ostatnich dwustu lat, Wrocław 1976.
3. Dobrowolski T., Sztuka Młodej Polski, Warszawa 1963.
4. Encyklopedia Krakowa, red. A.H. Stachowski, Warszawa – Kraków 2000.
5. Ficowski J., Witold Wojtkiewicz, Poznań 1996.
6. Juszczak W., Wojtkiewicz i nowa sztuka, Warszawa 1963.
7. Olszewski A.K., Dzieje sztuki polskiej 1890–1980, Warszawa 1988.
8. Rożek M., Przewodnik po zabytkach i kulturze Krakowa, Kraków 1993.


  1. T. Boy-Żeleński, André Gide a Wojtkiewicz, w: Ludzie żywi, Warszawa 1928, s. 428.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka

» Paulina Kamińska

Niereformowalna miłośniczka sztuki i wielbicielka ekstrawaganckich życiorysów, studentka Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych na Uniwersytecie Śląskim.


Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



4 thoughts on “Witold Wojtkiewicz. Dandys, poeta, wizjoner

  1. Właśnie słuchałam w radiu TOK FM audycji Andy Rottenberg o sztuce. No i było o Witoldzie Wojtkiewiczu i jego Popielcu. Więc wygooglałam sobie ten obraz i się zachwyciłam. Nie powiem, abym wiele zrozumiała, bo symbolizmu jest tam mnóstwo, a ja jestem w samiuteńkim środku zwyczajności. Ale myszkując dalej po necie trafiłam na informację o dawno zmarłym synu p. Andy, Macieju Chołodowskim, i pomyślałam, że do tego też sięgnę. I tak dotarłam do artykułu w Wyborczej “Córka, matka, macocha…” I tak można sobie podróżować po sztuce, jak po wyspach połączonych mostami albo tunelami, no może bardziej łódkami. Wszystko dzięki ludziom, którzy o niej i artystach piszą. To naprawdę fajne. Dziś jest niedziela, mogę sobie pozwolić na takie błogie oglądanie i czytanie. Dlatego wesprę Niezłą Sztukę, bo znalazła niezły pomysł na sztukę. Dziękuję i pozdrawiam

Dodaj komentarz