Napisać biografię Vuillarda to karkołomne zadanie. „Zawsze byłem tylko widzem” – wyznawał. Kiedy wpatruję się w jego obrazy, mam wrażenie, że słyszę tykanie zegara, trzaskanie ognia na kominku, miarowe kołysanie fotela na biegunach. Starsza, przysadzista pani Vuillard trudzi się nad robótką, zamiata albo czyta gazetę, oczy ma spuszczone, głowę pochyloną, nie odwzajemnia naszego ciekawskiego spojrzenia. Édouard Vuillard mieszkał z matką aż do jej śmierci w 1928 roku – miał wówczas sześćdziesiąt lat.
„Życie Vuillarda, podobnie jak jego dzieło, nie jest anegdotyczne, nie ma w nim ani jednego znaczącego wydarzenia” – tak swoją opowieść o artyście otworzył Claude Roger-Marx, który pracę nad książką Vuillard et son temps rozpoczął za życia artysty i z jego błogosławieństwem. Rzeczywiście, Vuillard nigdy się nie ożenił, nie brał udziału w wojnach ani aferach. Bodajże jedyną anegdotę o nim zanotowała lwica salonowa Misia Godebska-Sert.
Wspominała, że pewnego razu, gdy razem spacerowali między buraczanymi polami, potknęła się o korzeń i zachwiała. Wówczas Vuillard ją podtrzymał, ich spojrzenia się spotkały i on gwałtownie się rozpłakał. Jak skomentowała wielbiona przez niejednego artystę dama: „Było to najpiękniejsze miłosne wyznanie, jakie kiedykolwiek usłyszałam”. Malował ją wielokrotnie, a Szyja Misi, kameralny obrazek pokazujący zaledwie skrawek ciała w oprawie lśniąco białej bluzki, emanuje erotyzmem bardziej niż niejeden śmiały akt.
Édouard Vuillard urodził się w 1868 roku w Cuiseaux w Burgundii, dokąd jego ojciec, emerytowany wojskowy, został oddelegowany jako poborca podatkowy. Matka była od męża młodsza o nieomal trzy dekady. Pochodziła z rodziny projektantów tkanin, sama była krawcową.
Kiedy przyszły malarz miał dziesięć lat, rodzina przeniosła się do Paryża, pięć lat później zmarł ojciec. Starszy brat szybko opuścił dom rodzinny i wybrał karierę wojskową. Od tej pory Édouard żył w otoczeniu kobiet. „Moje muzy” – tak nazywał babkę, matkę i starszą siostrę.
Jak zapamiętał przyjaciel z dzieciństwa, matka Vuillarda była osobą niezwykle szlachetną i czystą, którą z synem łączyły nadzwyczaj czułe stosunki. Po śmierci męża z trudem wiązała koniec z końcem, prowadząc pracownię gorseciarską. Nic dziwnego, że na obrazach syna zawsze jest zajęta.
Minęły lata, zanim jego prace zaczęły się sprzedawać, a matka mogła trochę odpocząć. Najpierw posłała go do katolickiej szkoły, a następnie do prestiżowego liceum Condorcet. Mały Édouard uczył się słabo i nie wykazywał szczególnych pasji. Uwielbiał jednak niedzielne wyprawy do Luwru. „Mój brat ślizgał się po parkietach, a ja oglądałem obrazy” – wspominał.
Mieszkali w okolicach rue Saint-Honoré, a w niewielkim lokalu musiały się też zmieścić pracownia matki i sztalugi syna. Na podłodze, kanapach i krzesłach leżały kawałki materiałów, a drzwi się nie zamykały: do pracy przybiegały młodziutkie szwaczki, klientki przychodziły na przymiarki. Édouard sypiał w kącie oddzielonym parawanem – nic dziwnego, że jego głównym tematem były kobiety: widziane z boku, przez szparę, zajęte pracą lub domowymi obowiązkami. Nie są to jednak obrazy podglądacza, który przez dziurkę od klucza łakomie pożera nieprzeznaczone dla niego widoki.
Dzieląc życie z kobietami, znał ich intymne rytuały. Malował matkę, która przed lustrem, w szlafroku, czesze swoje siwe włosy. To nie Wenus przed zwierciadłem ani dziewczyna zakładająca kolczyki, lecz wariacja na ten sam temat; artystę interesuje tu nie targowisko próżności, lecz zestawienie pstrokatego szlafroka i dywanu w kwiaty, widzianej od tyłu głowy starszej pani i jej zamazanego odbicia w lustrze.
Na płótnie zachowanym w nowojorskiej MoMa w dojmującym skrócie pokazał relację pomiędzy matką i siostrą: starsza pani w czarnej sukni, z prawą ręką zdecydowanie opartą na kolanie, siedzi w pozie starożytnego imperatora.
Z kolei Marie, karkołomnie zgięta wpół, wygląda, jakby nie mieściła się w pokoju; przypomina raczej chińskiego sługę. Jednocześnie artysta zdaje się zainteresowany nie tyle osobami, ile raczej harmonią form i kolorów: suknia siostry w turkusowo-żółtą kratę wpisuje się w nerwowy wzorek plamek na tapecie, z kolei płaska czarna plama sukni matki staje się przeciwwagą i zakotwiczeniem kompozycji. Dlatego też nazbyt śmiałe wydają się interpretacje historyków sztuki, którzy domowym kompozycjom Vuillarda nadają „znaczące” tytuły, narzucają psychologiczne interpretacje.
Obraz w Narodowej Galerii Szkocji nosi tytuł Pogawędka: oto matka artysty w czarnej sukni tronuje pośrodku pokoju, podczas gdy jego ubrana na biało siostra siedzi z boku, na kanapie. Ale czy słusznie Jacques Salomon, mąż siostrzenicy Vuillarda, zgadywał, że chodzi o „pouczenie narzeczonej” – matka radzi córce, jak obchodzić się z mężem i radzić sobie w łóżku?
W 1892 roku Vuillard wyjechał z miasta z Kerem Xavierem-Rousselem, malarzem, którego znał jeszcze z liceum. Przyjaciel uciekał przed intrygami panny służącej, którą rozkochał i porzucił. Kilka miesięcy później Roussel ożenił się z siostrą Vuillarda. Pomimo że Édouard najwyraźniej wyswatał Marie, psychologiczna interpretacja jego Pogawędki jest nazbyt dosadna: dopowiada to, co miało pozostać otwarte i niezdefiniowane. „Nazwać przedmiot po imieniu to zniszczyć 3/4 uroku poetyckiego, który utkany jest ze szczęścia powolnego odgadywania” – twierdził Stéphane Mallarmé, którego Vuillard znał i podziwiał.
„Nie maluję portretów, maluję ludzi u siebie w domu” – zarzekał się Vuillard. Czasami postaci trudno wręcz znaleźć, chowają się w zamęcie form i kolorów. Zamiatająca kobieta to obszerny masyw w pionowe pasy, przeciwstawiony horyzontalnym liniom komody. Pochylona głowa z białą plamką kołnierzyka jest równie płaska jak wzory na narzucie i tapecie.
W Dwóch szwaczkach na pierwszy plan wybija się złożona z błękitnych plamek bluzka jednej z kobiet: one są skupione na swojej robocie, a oko widza rozprasza się na wibrującej wielobarwnej powierzchni. Łatwo nie zauważyć wpisanego we wzór tapety skrawka czoła nadzorującej ich pracę starszej pani Vuillard. Z kolei na migoczących w słońcu schodach kamienicy w Mirosmenil można nie dostrzec czarnej sylwetki wchodzącej kobiety. W Oknie stojąca przy szyfonierze postać jest tak zwiewna, że można byłoby ją pomylić z wywieszoną na wyjście sukienką. Błękit jej stroju komponuje się z ciepłą żółcią padającego z okna światła.
„Opowiada historie najbardziej intymne, osobiste, niewiele znam obrazów, które pozwalają widzowi na tak intymną rozmowę z artystą. Sądzę, że dzieje się tak dlatego, że jego pędzel nigdy nie odrywa się od emocji, która go prowadzi. Świat zewnętrzny jest dla niego zawsze pretekstem, elastycznym środkiem wyrazu. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że Vuillard zawsze mówi szeptem… Musimy się ku niemu nachylić, aby dosłyszeć, co mówi”
– pisał o Vuillardzie w 1905 roku Adré Gide.
Nieśmiały rudowłosy Vuillard nie był jednak mizantropem czy dzikusem. Jego skupione, „wewnętrzne” malarstwo podobało się Proustowi, który jego tikiem językowym obdarzył swojego fikcyjnego malarza Elstira. Bywał gościem na słynnych „wtorkach” u Mallarmégo, a w 1896 roku namalował jego dom w Valvins w jesiennych barwach.
W Akademii Sztuk Pięknych uczył się w klasie wybitnego „pompiera” Jeana-Léona Gérôme’a i na zawsze zraził się do akademickiego malarstwa. Trafił do prywatnej Académie Julian, a tam do jego przyjaciół należeli Pierre Bonnard i Maurice Denis, Paul Sérusier, Félix Vallotton i Paul Ranson. Ta grupa artystów przeszła do historii jako „nabiści” – od hebrajskiego słowa „prorok”. Vuillarda, który był jednym z najodważniejszych, nazywali „żuawem”, ze względu na kształt krótko przyciętej bródki. Nabiści odwracali się od mieszczańskiej tematyki i łamali akademickie reguły, ale poza tym nie mieli sprecyzowanego programu.
Olśnieniem było dla nich malarstwo Gauguina, które zobaczyli na wystawie w Café Volpini w 1889 roku. Zamiast niewolniczego naśladowania natury Gauguin proponował wybierać „znaczące” elementy i przekazywać je za pomocą syntetycznej formy i koloru. Gauguinowi Vuillard zawdzięczał system płaskich jaskrawych plam – ale, jak zauważył Maurice Denis, nie został wyznawcą mistrza z Pont-Aven. Od egzotycznych wysp na Pacyfiku wolał miękkie dywany w salonie Misi Godebskiej-Sert. Zresztą Vuillard nie miał jednego mistrza, uczył się szybko i od wszystkich. Opanował system plamek Seurata, ale sam nakładał je swobodniej, z większym rozmachem. Przyswoił sobie ostre kontury współczesnych plakatów, a także skośne perspektywy i płynne linie japońskich drzeworytów. W tym okresie na nowo odkrywano urodę renesansowych tapiserii i blask średniowiecznych witraży.
W ostatniej dekadzie XIX wieku Vuillard rozwijał się dynamicznie i odważnie. Właściwie nie ma u niego juweniliów. Najczęściej malował jednak na małych formatach, które traktował jak wprawki. A jednak te skromne obrazki to skończone arcydzieła, chociaż sam Vuillard nieraz skarżył się na kolekcjonerów, którzy wyrywali mu spod ręki rzekomo niegotowe prace. Moja Babcia, wielkości kartki z zeszytu, wyłania się zza zasłony migotliwych kropek jak ze słabo czytelnej fotografii (Vuillard eksperymentował zresztą z aparatem). Babcia spogląda znad garnków, z mgławicy pamięci. Skromny rozmiar płótna jest jakby wyrazem dyskrecji, kiedy Vuillard pokazuje sceny nieprzeznaczone dla męskich oczu: kobieta przymierza suknię w roślinny wzór, w tle tronuje główna krawcowa, a obok nad robótką pochyla się szwaczka. Twarz Dziewczyny z dłonią na klamce jest zamazana: lekko pochylona, bije od niej niepewność, ale trudno powiedzieć, czy jest uśmiechnięta, czy zaniepokojona.
Obrazy Vuillarda są dyskretne, tajemnicze, kobiece postaci na nich nieraz pozostają ukryte. Podobnie było w życiu Vuillarda. Nieśmiały, introwertyczny rudzielec, fanatycznie przywiązany do matki. Mówił mało i powoli, zacinając się i wtrącając ulubione słówka. Często ponury, przygnębiony, niekiedy nagle wpadał w gniew, krzyczał i obrażał. Wieczorami wychodził czasami na całe noce, był stałym gościem paryskich lupanarów.
Zresztą znał nie tylko rozkosze ciała, miał również życie miłosne. Choć Misia Godebska-Sert twierdziła, że miała tylko kolejnych mężów, a nigdy kochanków, wiele wskazuje na to, że była pierwszą namiętnością Vuillarda. Jej mąż, Tadeusz Natanson, wraz z bratem redagował „La Revue Blanche”, najważniejsze pismo literackie tych czasów, dla którego Vuillard wykonał niejedną litografię.
Misię malował grającą na fortepianie, odpoczywającą w fotelu, leżącą na sofie w czerwonym peniuarze – nie tracił okazji, by uwieczniać fascynującą go damę.
To nie przeszkadzało mu na wspólne zamówienie małżonków wykonać serię dekoracyjnych paneli (Album) do ich mieszkania. Zapewne Vuillard odnajdywał się w sytuacji dyskretnego trójkąta. W podobnym układzie żył przez cztery dekady: około 1900 roku romantyczna więź połączyła go z Lucy Hessel, żoną jego marszanda Josa Hessela. Wspólnie spędzali wakacje i podróżowali, a mąż najwyraźniej zgadzał się na towarzystwo „przyjaciela rodziny”. Z kolei dzięki temu układowi malarz wciąż poznawał zamożnych znajomych swoich potencjalnych klientów.
W życiu prywatnym Vuillard osiągnął co prawda niestandardową, ale jednak małą stabilizację. Podobnie ustatkowało się jego malarstwo. W 1898 roku Paul Signac, który obserwował go przy pracy, był pod wrażeniem twórczej namiętności i koncentracji Vuillarda, a zarazem przeczuwał pułapkę:
„W jego dziełach tak mocny jest element fantazji, że musi trzymać się swoich małych formatów; nie może zrobić kroku dalej… Jego ukończone obrazy przypominają szkice. Gdyby miał pracować w większej skali, musiałby być bardziej precyzyjny – i co by z tego wyszło?”
Tak naprawdę Vuillard próbował swoich sił w większych formatach, zrealizował niejeden dekoracyjny projekt. Z tych zadań wychodził obronną ręką, a jednak w dużym formacie jego scenki z parku są idylliczne i eleganckie, ale pozbawione węzła, napięcia, dramatu.
To jak koncert kameralny zagrany w symfonicznej sali. Na wielkim płótnie trudno położyć plamkę, która może być pochyloną postacią albo tylko wzorkiem na tapecie. Rysy twarzy zostają dopowiedziane, perspektywy wyprostowane.
W statecznych mieszczańskich wnętrzach pojawiają się odpowiednie dla nich postaci: lekarze, przemysłowcy, słynna projektantka Jeanne Lanvin i reżyser Sacha Guitry. Mimo wszystko Vuillard pozostał sobą: nadal snuł się po paryskich ulicach, czytał, szkicował, chodził do teatru.
Jego dzienniki zostały ujawnione dopiero w latach 90. XX wieku. Nie skarży się tam jednak na napięcia w domu, nie zwierza z seksualnych obsesji ani wewnętrznych konwulsji. Wzruszający jest za to opis jego pokoju, w którym słowami, jak pędzlem, pieści każdy detal: metal klamek, drewno mebli, rozrzucone u stóp łóżka ubrania.
Pod koniec życia, gdy szykowała się jego duża wystawa, obawiał się, że będzie musiał odkryć wszystkie karty – ale tak się nie stało. Z czystym sumieniem mógłby powtórzyć słowa Mallarmégo: „Mojej tajemnicy ustrzegłem. Nie zdradziłem się na oczach tłumu”.
Bibliografia:
1. Barnes J., Vuillard: You Can Call Him Édouard, w: Keeping An Eye Open. Essays on Art, London 2015.
2. Chastel A., Vuillard et Mallarmé, w: Fables, Formes, Figures. En 2 Vols. „Idées Et Recherches”. Collection Dirigée Par Yves Bonnefoy, Paris 1978.
3. Jeancolas C., La peinture des Nabis, Paris 2002.
4. Preston S., Edouard Vuillard, New York 1971.
5. Schjeldahl P., Parlor Music, „The New Yorker”, 2.03.2003.
6. Schwartz S., The Genius of the Family, „The New York Review of Books”, 10.04.2003.
7. Updike J., A Sort of Intimate Whirlwind, „The New York Review of Books”, 28.06.1990.
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Henri Matisse „Czerwona pracownia” - 1 września 2024
- Henri Rousseau „Śpiąca Cyganka” - 17 maja 2024
- Edward Hopper „Poranne słońce” - 19 kwietnia 2024
- Tajemniczy Édouard Vuillard - 25 lutego 2024
- Pierre Bonnard „Kawa” - 11 stycznia 2024
- Henri Matisse „Taniec II” - 29 czerwca 2023
- Artur Nacht-Samborski. Malowane z ukrycia - 26 maja 2023
- Pomiędzy niebieskim i różowym: Picasso i kuglarze - 6 kwietnia 2023
- Max Beckmann: klaun, żeglarz, wygnaniec - 10 marca 2023
- Nicolas de Staël. Wierny wobec obrazu - 4 stycznia 2023