„Ukraina cudowna. Efekty światła, po deszczu najbardziej intensywne słońce przy zachodzie. (…) Na Ukrainie płaszczyzna, szalenie kolorowy kraj, skamieniałe morze. (…) Step, czar. Magnetyzuje przestrzeń nieskończona. Płaszczyzna w lecie, kiedy słońce drga. (…) W nocy wyjeżdżałem na step i do rana nie mogłem się nasycić. Nie mogłem zobojętnieć na piękno przyrody. (…) Nic dziwnego, że potem nie mogłem się przekonać do czego innego” – to słowa Leona Wyczółkowskiego, jednak wrażenia, które opisuje, fascynacja pejzażami i atmosferą Kresów Wschodnich Rzeczpospolitej i stepami Ukrainy, charakterystyczna jest również dla Jana Stanisławskiego, którego plener pochodził „ze wsi, Ukrainy, nie z Paryża”.
Dla Jana Stanisławskiego, podobnie jak dla wielu polskich malarzy XIX i początku XX wieku Kresy stały się swoistą krainą marzeń dostarczającą im wszelkich malarskich inspiracji: świetlnych, kolorystycznych i tematycznych.
Urodzony w Olszanie, niedaleko Śmiły i Korsunia, wielokrotnie powracał na Kresy. Nie tylko odwiedzał mieszkającą w Kijowie matkę, ale również wędrował po miasteczkach i wioskach w okolicach Białej Cerkwi, Humania czy Żytomierza. Stał się jednym z najwierniejszych piewców urody Kresów – stepowych pejzaży, malowniczych wiosek i sadów. Jak zauważył współczesny mu krytyk, Zenon Miriam Przesmycki, „Krajobrazy Stanisławskiego śpiewają… śpiewają jak szumy i dumki ukraińskie (…). Bo też nie na darmo wydała go Ukraina, nie Ukraina tradycji zaporoskich czy rodzajowości bałagulskich, lecz ta prawdziwa, ta niezmienna, ta nasza uprzywilejowana ziemia słońca i najmelodyjniejszych pieśni ojczyzna”.
Dniepr
Stanisławskiego fascynował Dniepr. I to nie tylko ze względu na jego symboliczne miejsce w kulturze. Wielokrotnie, o różnych porach dnia i roku, przy pogodzie pochmurnej i słonecznej, obserwował jego brzegi, meandry i limany.
Stworzył swoistą serię dnieprowych „pieśni o naturze”, w których, podobnie jak przed nim impresjoniści, rejestrował zmiany barw wody i sposobu padania światła.
W prezentowanej kompozycji pierwszoplanowa rola przypadła nie tyle tytułowej rzece, co właśnie światłu, jego wpływowi na barwy. Artysta kontrastuje szafiry wody, błękity nieba z bielą łach piasku i łagodnymi, harmonizującymi zieleniami przybrzeżnych roślin.
Obraz Brzegi Dniepru – pejzaż III. Ukraina pochodzi z kolekcji Ignacego Paderewskiego, światowej klasy kompozytora i polityka niepodległościowego.
Urodził się on w 1860 roku na Kresach – w Kuryłówce w pobliżu Żytomierza, a więc w okolicach wielokrotnie malowanych przez Stanisławskiego, wielkiego miłośnika piękna regionu. Zapewne zarówno tematyka pracy, jak i autorstwo miały dla Paderewskiego znaczenie nie tylko artystyczne, ale również sentymentalne.
A kim był autor dzieła? Wielkiej postury malarz maleńkich obrazów.
Artysta czy matematyk?
Jan Stanisławski urodził w rodzinie Karoliny z Olszewskich i Antoniego Stanisławskiego – prawnika, poety, tłumacza i profesora filozofii na uniwersytecie w Kazaniu. Jego przekład na polski Boskiej Komedii Dantego był uważany za jeden z najlepszych. Dom Stanisławskich, według słów Józefa Mehoffera, „był jednym z tych napotykanych w Rosji polskich centrów kulturalnych, które przyciągają światłe elementy miejscowe i żyją długo w pamięci sfer inteligentnych”. Ta intelektualna atmosfera rodzinnego domu miała zapewne istotne znaczenie w kształtowaniu się artystycznej osobowości Stanisławskiego.
Jednak nie od razu Jan poświęcił się sztuce. Po zdobyciu tytułu kandydata nauk matematycznych na Uniwersytecie Warszawskim oraz po pierwszych krokach w malarstwie – uczęszczał mianowicie do Klasy Rysunkowej oraz do prywatnej pracowni Wojciecha Gersona – Stanisławski kontynuował edukację w Instytucie Technicznym w Petersburgu. Jednak już wówczas konkurentem dla instytutu okazał się Ermitaż – pod wpływem wizyt w galerii porzucił naukę, oddając się całkowicie sztuce. Pojawiały się również plotki o nieszczęśliwej miłości Stanisławskiego – prawdopodobnie do pianistki, Antoniny Szumowskiej, która miała sprawić, że odwrócił się od nauk ścisłych i postanowił zostać artystą.
Uczeń
Latem 1883 roku Jan Stanisławski odwiedził Kraków, który tak go zauroczył, że – jak wspominał Józef Mehoffer – zamierzał kontynuować na Uniwersytecie Jagiellońskim karierę naukową matematyka. Jednak jego ślad, a mianowicie zapis na rok akademicki 1883/1884, odnajdujemy w wykazie studentów krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych.
Trafia tu do pracowni Izydora Jabłońskiego i Władysława Łuszczkiewicza. Pobyt w Krakowie był okazją do spacerów i szkicowania zabytków, a także do wypadów w Tatry i do Zakopanego, które Stanisławski szczególnie ukochał. Jedną z takich wypraw – latem 1884 roku – opisał Marian Wawrzeniecki. Warto przy okazji odnotować epizod z pracy przy Dziewicy Orlańskiej Jana Matejki, który zaangażował korpulentnego Stanisławskiego do pozowania do jednej z figur.
Jednak nauka w krakowskiej szkole okazała się rozczarowaniem. Przerwał ją, wyjeżdżając w 1885 roku do Paryża, gdzie uczęszczał do pracowni Carolusa Durana – portrecisty i malarza historycznego; pracował również samodzielnie, malując szereg maleńkich pejzaży, głównie wspomnień z wędrówek po ukochanej Ukrainie.
Paryż nie dokonał w nim rewolucji, lecz uświadomił i utwierdził w przekonaniu o słuszności obranego kierunku rozwoju malarskiego, podbudowanego wówczas teoriami impresjonistycznymi i potwierdzonego w dyskusjach z przebywającym tam również Józefem Chełmońskim, z którym toczyli rozmowy o „czystym pejzażu”. Wtedy również Stanisławski przekonał się do miniaturowych rozmiarów deseczek czy kawałków tektury, na których malował. Był to format idealny do transportu i do cenionej przez Stanisławskiego pracy w plenerze. Nie bez znaczenia były również trudne warunki materialne rodziny – jak wspominał Michaił Niestierow – po śmierci ojca w 1884 roku problemy finansowe „utrudniały mu drogę sztuki, lecz nie zachwiały jego postanowienia oddania się jej całkowitego”.
Dwudziestoczteroletni artysta, bardzo (jak sam mawiał) niezgrabny w rysunku, przemógł wszystkie przeszkody stawiane mu przez życie. W roku 1890 jego prace przyjęto do „Salonu du Champ de Mars”. Sprzedał również trzydzieści swoich miniaturowych kompozycji po dwadzieścia franków za sztukę. I jak wspominał – nigdy nie czuł się tak bogaty.
Stanisławski opuścił Paryż i wyjechał do Berlina, gdzie współpracował z Julianem Fałatem i Wojciechem Kossakiem przy malowaniu monumentalnej panoramy Przejście przez Berezynę – odpowiedzialny był w niej za pejzaż. Rok później we Lwowie pracuje z Janem Styką przy panoramie Golgota, znów malując partie krajobrazowe.
Kraków
Kolejną zmianę w życiu Jana Stanisławskiego przyniósł rok 1897, kiedy to malarz powrócił do Krakowa, aby na zaproszenie Juliana Fałata, dyrektora Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie, objąć stanowisko profesora prowizorycznego w katedrze pejzażu. Fałat, który został dyrektorem szkoły po śmierci Jana Matejki, postanowił wyprowadzić ją na poziom akademii europejskiej – w tym celu powierzył rolę nauczania artystom młodym, obytym w sztuce światowej i propagującym nowe nurty. Wśród nich, obok Stanisławskiego, znaleźli się: Teodor Axentowicz, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Leon Wyczółkowski i Stanisław Wyspiański. Jedynie Olga Boznańska odmówiła przyjęcia profesury, obawiając się wyjazdu z Paryża i konieczności poświęcenia własnej, tak ważnej dla niej sztuki, dla Krakowa, który według niej był wówczas jak pijawka wysysająca z artysty energię!
Ataman-nauczyciel-mistrz
Jan Stanisławski na dziesięć lat – do śmierci – poświęcił się pracy w szkole, a po reformie – Akademii Sztuk Pięknych. Młodzież znajdowała w nim zawsze „porywającego, serdecznego kierownika”. Prowadzona przez niego katedra, nazwana z czasem „szkołą Stanisławskiego”, a przez samego profesora określana mianem „uniwersytetu pejzażowego”, stała się jedną z najbardziej lubianych w całej akademii. Największą zasługą Stanisławskiego było wyprowadzenie uczniów poza mury uczelni.
Zajęcia odbywały się w plenerze, ale również na tzw. „wieczorach kompozycyjnych” w gościnnym domu państwa Stanisławskich w Krakowie przy ulicy Pańskiej 10 (dziś ul. Marii Curie-Skłodowskiej), podczas których, nawykła do artystycznego trybu życia żona Mistrza, Janina, serwowała uczniom kołduny. Plenery zaś początkowo odbywały się w godzinach szkolnych, najczęściej na krakowskich Plantach czy w Ogrodzie Botanicznym, z czasem, dzięki specjalnemu corocznemu dofinansowaniu, przekształciły się w kilkutygodniowe pobyty poza Krakowem – w Tyńcu, Porąbce Uszewskiej i wreszcie – w Zakopanem. Stanisławski niezwykle cenił pracę z młodymi, co wspominał Adam Grzymała Siedlecki: „ jak był ociężały i wróg niewygody, znosił wszelkie dokuczliwości podróży nawet i po bezdrożach, by tylko odbyć korektę w swojej klasie «zesłanej» przezeń na pejzaż w jakiś nieraz zapadły kąt kraju. Odbyć korektę, a nade wszystko organizować, cementować w zwartą całość artystyczną młodych zapaleńców, którzy zespoili się w rodzaj sprzysiężenia im. Stanisławskiego”.
Pracownię pejzażu opuściło ponad sześćdziesięciu uczniów. Część z nich – Stanisław Kamocki czy Stefan Filipkiewicz – pozostała wierna malarstwu pejzażowemu, a część poszła własną drogą, m.in. Alfons Karpiński, Ignacy Pieńkowski, Tadeusz Makowski, a nawet Stanisław Ignacy Witkiewicz, który po krótkiej fascynacji swoim Mistrzem, za namową ojca obrał inną ścieżkę artystyczną. Powołując się na wspomnienia Marcina Samlickiego: Witkacy „od pierwszej chwili wywoływał wrażenie nieprzyjemne, odpychające, zachowywał się mimo swoich lat dojrzałości jak rozkapryszony jedynak, z którym się należy liczyć i który nie zapomina nigdy, że ma sławnego ojca. Lekceważąco odnosił się do kolegów – ledwie raczył odpowiadać na pytania, a Stanisławskiemu odpowiedział, że nie wie jeszcze czy będzie mu się chciało malować”.
Artysta
Jan Stanisławski zyskał miano jednego z najwybitniejszych malarzy okresu Młodej Polski – doskonały pejzażysta, autor licznych niewielkich krajobrazów. Współczesny mu krytyk sztuki, Adam Grzymała Siedlecki, trafnie zauważył, że Stanisławski „był poetą krajobrazu: natchnionym piewcą, któremu na widok cudów przyrody dusza się śmiała w upojeniu radosnym, to znowu rozpływała w smętnym zadumaniu i zachwycie”.
Artysta kochał przyrodę i w swojej twórczości nobilitował ją do pierwszoplanowego bohatera obrazów. Z zacięciem fotografa przedstawiał pospolite bodiaki, maki, malwy z przydomowych ogródków, tworząc swoiste „pieśni o naturze”. Początkowo realistyczne, następnie impresjonistyczne, a z czasem dynamiczne i nowocześnie ekspresyjne, każdorazowo odzwierciedlały fascynację malarza zarówno przyrodą, jak i światłem i barwą. Nade wszystko jednak ukazywały jego wiarę w naturę, w której „wszystko nieomal poetyczne jest, poetyczne jest przez to, że jest naturą (…). Natura mówiła do Stanisławskiego z większą szczerością niż do innych”.
„Jeden księżyc, dwa wiatraki
Wieczór, obłok, słońca blaski.
Burza, ranek, lecz bodiaki?
Gdzie bodiaki, Stanisławski?”
(Katalog I parodystycznej wystawy „Sztuki”, 1905)
Twórczość artystyczna Jana Stanisławskiego obejmuje setki niewielkich, pełnych uroku pejzaży. Początkowo realistyczne, wyrosłe jeszcze z nauk u Gersona, już podczas studiów krakowskich zaczęły nabierać rysów charakterystycznych dla Stanisławskiego, stając się coraz bardziej odważnymi pod względem kadrowania i oryginalnymi w wyborze tematu. Oczywiście we wczesnym dorobku Stanisławskiego odnajdujemy również poszukiwania impresjonistyczne, których efektem stał się najbardziej rozpoznawalny jego pejzaż, Ule na Ukrainie.
Jednak Stanisławski szukał dalej, jego obrazy nabierały „temperamentu” i zaczęły ewoluować w stronę ekspresjonizmu – były coraz bardziej dynamiczne, malowane szybką i swobodną plamą barwną.
Często w tych panoramicznie malowanych krajobrazach pojawiała się potężna partia nieba pokrytego skłębionymi chmurami. Ważnym i wręcz uwielbianym przez artystę elementem były kwiaty, które stanowiły idealną okazję do odtwarzania gry światła i emocji kolorystycznych. Obserwował również zmienność refleksów na wodzie, co odzwierciedlił w 1900 roku w swoim kolejnym arcydziele – secesyjnych w formie i symbolicznych w treści Topolach nad wodą.
Kontynuacją tych zainteresowań stała się seria widoków na Wisłę w Tyńcu, a przede wszystkim cykl przedstawień Dniepru, uchwyconego o różnych porach dnia, roku, przy zmiennej pogodzie.
Dyktator
Charakterystyczna, monumentalna wręcz postać Stanisławskiego, znanego również z wybuchowego i trudnego charakteru, wpisała się w krajobraz młodopolskiego Krakowa. Sam artysta żartobliwie przyrównywał się do słonia podnoszącego trąbą pomarańcze.
Tadeusz Żuk-Skarszewski wspomina go jako człowieka wszechstronnie wykształconego, zajmującego się żywo wszystkim: i sztuką, i piśmiennictwem, i nauką, i mającego o wszystkim stanowczy sąd własny; „człowiek mądry i bystry, zrównoważony umysłowo, duchowo potężny, a uczuciowo wrażliwy, gorący, wybuchający i porywczy, mający namiętne umiłowania i wstręty bezwzględne, cieleśnie olbrzym barczysty i brzuchaty, zwalisty i ciężki, a równocześnie krzepki, rześki i żwawy, z pozorami zawadiacko-rubasznego szlachcica z XVIII wieku”.
Ale niezależnie od charakteru Stanisławski stał się ważną personą Krakowa. Współpracował z założonym w 1897 roku tygodnikiem literackim „Życie”, był wiernym bywalcem i współpracownikiem teatru krakowskiego oraz gościem pierwszej artystycznej kawiarni Café Restaurant du Thêatre prowadzonej przez Ferdynanda Turlińskiego. Po jej bankructwie wraz z całą krakowską bohemą przeniósł się do cukierni Jana Michalika przy ulicy Floriańskiej, gdzie z czasem stał się admiratorem działającego tam od 1905 roku kabaretu Zielony Balonik.
Był również Stanisławski, wraz z Józefem Chełmońskim, inicjatorem powołania w 1897 roku tak ważnego dla rodzimej kultury Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”, skupiającego wybitne indywidualności krakowskiego świata artystycznego. Dzięki swojej wiedzy i niezwykłej inteligencji Stanisławski stał się dla artystów ugrupowania niekwestionowanym autorytetem. Liczono się z jego pochwałami bądź krytyką, zarówno z szacunku, jak i – co wspomina w swoich pamiętnikach malarz Jan Skotnicki – z obawy przed jego wybuchowym charakterem, jego pięścią, kijem i krzykiem – tą słynną gwałtowną stroną jego charakteru.
Bywał wreszcie na krakowskich salonach. Tadeusz Bednarski, który prześledził krakowskie szlaki Stanisławskiego zestawił miejsca jego wizyt: gościł więc m.in. u Stanisława Przybyszewskiego, u Leona Wyczółkowskiego, Zenona Pruszyńskiego, u Ferdynanda i Zofii Hoesicków, w bronowickim domu Tetmajerów oraz u Tadeusza i Zofii Pareńskich, gdzie słuchał czytającego Wesele Wyspiańskiego, o którym zresztą powiedział: „Wyspiański pisze jakieś jasełka na temat wesela Rydla”. Za to Poeta w Akcie III Wesela mówił:
„żebym miał kąt z bożej łaski,
maleńki, jak te obrazki,
co maluje Stanisławski
z jabłoniami i z bodiakiem
we złotawem słońcu takiem…”
Stanisławski zmarł w 1907 roku. Jego tusza sprawiła, że cierpiał na różne schorzenia – cukrzycę, niewydolność nerek, chorobę serca. Nie słuchał lekarzy i zamiast się oszczędzać oraz odbyć zalecaną mu kurację w Egipcie, w 1906 roku podróżował do Zakopanego i do Wiednia, pojechał również na ukochaną Ukrainę. Zmarł 6 stycznia, na zawał, podczas przygotowań do swojej wystawy jubileuszowej. Jego uczniowie, w dowód uznania dla Mistrza, urządzili w krakowskim Pałacu Sztuki wystawę, na której zaprezentowano prace Stanisławskiego i jego najwybitniejszych uczniów.
Bibliografia:
1. Juszczak W., Jan Stanisławski, Warszawa 1972.
2. Kozakowska-Zaucha U., Jan Stanisławski, Kraków 2006.
3. Krajobrazy. Polskie malarstwo pejzażowe od Oświecenia do końca XX wieku, Warszawa 2000.
4. Krzysztofowicz-Kozakowska S., Jan Stanisławski i jego uczniowie, Kraków 2004.
5. Obraz świata, który przemija. Inspiracje sztuka Japonii w malarstwie Jana Stanisławskiego i jego uczniów, Kraków 2007.
6. Polska w pejzażach, katalog w wystawy w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, Warszawa 2018.
7. Sterling M., Jan Stanisławski, Warszawa 1926.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Nieokiełznany. Kazimierz Sichulski - 5 listopada 2021
- Wielka miłość Olgi Boznańskiej – Józef Czajkowski, malujący architekt - 3 stycznia 2021
- Szalone życie towarzyskie młodopolskiego Krakowa - 24 maja 2020
- O tym, jak matematyk miłością do sztuki zapałał i stał się malarzem. Historia Jana Stanisławskiego i jego obrazu - 18 stycznia 2017
- Jan Stanisławski. Wielki malarz małych obrazów - 20 listopada 2016