Jan Marcin Szancer (1902–1973) – artysta znany głównie jako grafik i ilustrator książek dla dzieci był w rzeczywistości człowiekiem renesansu, obdarzonym licznymi talentami i pasjami. Swoją niezwykle ciekawą biografią mógłby obdzielić tuzin ludzi. Mężczyzna obdarzony nieprzeciętną wyobraźnią i poczuciem humoru. Gawędziarz, bohater i adresat wierszy takich jak Androny i Dziurawe buty. Człowiek, który – zgodnie z anegdotą – pozował Xaweremu Dunikowskiemu do płaskorzeźby świętego Jana ewangelisty.
Współcześnie jest nieco zapomnianym artystą, a przecież to właśnie on kształtował naszą wyobraźnię. Pokolenie naszych rodziców, a także my – dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie – wychowaliśmy się na zilustrowanych przez Szancera książkach. Hipnotyzował i oczarowywał. Wykreowane przez niego baśniowe scenerie i postaci na zawsze wryły się w naszą pamięć, choć niestety zapomnieliśmy nazwisko człowieka, który za tym wszystkim stoi.
Urodzony 12 listopada 1902 roku w Krakowie przyszły artysta już w dzieciństwie zakochał się w literaturze, sztuce ilustratorskiej i teatrze. Jeszcze zanim nauczył się czytać, poznał z opowieści tragedie i komedie Szekspira, które rozbudziły jego wyobraźnię. Podziwiał ilustracje i drzeworyty zamieszczone w klasyce literatury i zamarzył o karierze malarza. Wraz z braćmi i kolegami tworzył pierwsze proste makiety teatralne z kartonu i bawił się w teatr.
W okresie wczesnego dorastania zachorował na zapalenie płuc i opłucnej. Kilka dni po interwencji chirurga pękły szwy, ale jak sam wspominał – „wylizał się” z tego. Po chorobie musiał jednak zmienić tryb życia i unikać wysiłku fizycznego. Skończyły się hulanki z kolegami, więc Szancer zaczął jeszcze częściej chadzać do teatru i jeszcze więcej czytać. Wielkie wrażenie zrobiła na nim m.in. proza Wacława Berenta. Żywe kamienie obudziły pragnienie ilustrowania książek. „To była pierwsza książka, którą chciałem zilustrować i nigdy nie zilustrowałem” – wspominał twórca.
Od najmłodszych lat spotykał na swej drodze wielu aktorów, poetów, artystów, kolekcjonerów sztuki etc. Dzięki poznanemu przypadkowo w parku Feliksowi Jasieńskiemu zafascynowała go sztuka Wschodu, szczególnie japońskie drzeworyty, natomiast dzięki Włodzimierzowi Żuławskiemu zobaczył niesamowitą kolekcję nieznanych rysunków i pasteli Wyspiańskiego, którego szczególnie podziwiał. Dorastał w atmosferze kreatywności i nowatorstwa, w mieście artystów, Krakowie. Później przeniósł się do stolicy.
Rodzina spoglądała na zamiłowania artystyczne Szancera raz z nadzieją, raz z niepokojem. Kiedy w połowie I wojny światowej jeden z lokatorów mieszkających w kamienicy jego rodziców – ubożejący malarz i nauczyciel – przestał płacić czynsz, kompromis zakładał, że będzie udzielał Janowi lekcji rysunku. Szancer wspominał, że zapach farb go odurzył. Leonard Stroynowski okazał się staroświeckim, ale skutecznym pedagogiem. Nauczył młodego, aspirującego artystę zasad perspektywy i oddawania ludzkiej anatomii. Szancer opowiadał po latach, że miał pewne problemy z kreśleniem z pamięci, więc jego pierwszą modelką została mama, Stanisława.
Ojciec, ścisły i praktyczny umysł, wybitny matematyk, marzył o solidnym zawodzie dla syna. Niepokoiły go artystyczne zainteresowania Jana. Na prośbę ojca Szancer przez jakiś czas przyuczał się do zawodu aptekarza, na krótko wstąpił też na uniwersytet, gdzie studiował historię. Ostatecznie wybrał jednak uczelnie artystyczne. Ukończył Wyższą Szkołę Dramatyczną w Krakowie oraz krakowską Akademię Sztuk Pięknych.
Nie wiadomo, ile jest prawdy w opowiadanej przez niego anegdocie na temat wstąpienia na ASP. Osobowości o tak bogatej wyobraźni mają skłonność do mieszania faktów z fantazją. Wersja Szancera brzmi następująco: w szkole radził sobie średnio, był niepokorny i niecierpliwy, dużo wagarował i właściwie porzucił – bez wiedzy rodziców – naukę w gimnazjum. Mimo to zapragnął uczęszczać na zajęcia artystyczne. Oczywiście nie był wpisany na listę studentów krakowskiej ASP, jednak pewnego dnia odważnie wkroczył do przypadkowej sali uzbrojony w przybory rysunkowe. Potknął się na schodach, czym wzbudził rozbawienie, ale jak gdyby nigdy nic usiadł na wolnym miejscu i zaczął szkicować nagą modelkę. Wykładowca miał pochwalić jego rysunek słowami: „Spójrzcie, to, co ten chłopak narysował, nie jest obojętne. To jeszcze nieporadne, ale ma temperaturę, którą zapamiętam”. Zgodzono się, by uczestniczył w wybranych zajęciach pod warunkiem kontynuowania i ukończenia nauki w gimnazjum.
Podczas studiów na Akademii Sztuk Pięknych poznał m.in. Józefa Czapskiego. Szancer z właściwym mu dowcipem i zmysłem satyrycznym opisywał go takimi słowami: „Był nieludzko wysoki […], mógł, idąc ulicą Floriańską, rozmawiać ponad dachami ze swoją siostrą przechodzącą ulicą Sławkowską. To była równie smukła pani”.
Jako twórca był pewny siebie, znał własną wartość. Przyznawano mu nagrody i stypendia za dokonania artystyczne. O swojej pierwszej autorskiej wystawie napisał:
„Wyznaczono mi w Pałacu Sztuki dwie maleńkie salki z bocznym światłem. Stłoczyłem najciaśniej, jak to było tylko możliwe, prace z okresu kilku lat. Różne formatem, techniką i rodzajem. Były rysunki węglem z okresu «gigantów», nadnaturalnej wielkości głowy Bolesława Śmiałego i Szalonego Orlanda, a obok nich szereg portretów bliższej i dalszej rodziny malowanych olejem. Były szkice z podróży i pejzaże, studia aktów i wreszcie ilustracje z bajek”.
Sukces wystawy był raczej umiarkowany. Koledzy po fachu nie przeczyli, że Szancer jest utalentowany, ale wróżyli mu przyszłość ilustratora, nie malarza, co początkowo rozgniewało młodego artystę – choć czas pokazał, że się nie mylili.
Lata 40. XX wieku to okres współpracy Szancera z warszawskimi księgarzami i wydawcami książek. Jego profesjonalizm i talent cenili Arct, Gebethner i Wolff, Kuthan. Zaczęło się od wydawania książek dla dzieci, długoterminowe plany zakładały publikowanie po zakończeniu wojny klasyki literatury polskiej i książek historycznych. Mniej więcej w tym samym okresie rozwinęła się długoletnia współpraca i przyjaźń Szancera z Janem Brzechwą.
„Będą mi więc wiersze Janka towarzyszyły przez lata okupacji jak uśmiech. Nawet w najtragiczniejszych momentach przychodziły mi na myśl znakomite, surrealistyczne pointy, wbijające się w pamięć jak przysłowia”.
Jeszcze w gimnazjum Szancer zainicjował powstanie czasopisma „Światłocienie”. Był to nieświadomy wstęp do przyszłej pracy prasowego ilustratora i dziennikarza. Artyście, nawet najzdolniejszemu, nie było łatwo utrzymać siebie i rodzinę. Szancer był dwukrotnie żonaty. Z drugą małżonką, aktorką Zofią Sykulską, doczekał się córki, Małgorzaty. Stabilizację finansową zapewniła Szancerom wieloletnia praca Jana w redakcji „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Projektował grafiki, pisał felietony na temat kultury i życia codziennego oraz reportaże z podróży. Poza pracą w „IKC” był współzałożycielem i redaktorem naczelnym wydawanego przed II wojną światową czasopisma kulturalno-artystycznego „Gazeta Artystów”. Po wojnie redagował dedykowane młodszemu odbiorcy czasopismo „Świerszczyk”. Wcześniej współtworzył też polskie wydanie Disnejowskiego komiksu o Myszce Miki – z czego akurat nie był szczególnie dumny, ale na przestrzeni lat zmuszony był imać się najróżniejszych zajęć.
Przez kilka dekad swojego kreatywnego życia Szancer pracował jako scenograf, robił dekoracje teatralne, występował też na scenie, początkowo jako statysta, z czasem w ambitniejszych drugo- i trzecioplanowych rolach. Projektował kostiumy i rekwizyty do filmów, na przykład czarodziejską księgę z filmu Pan Twardowski (1936, reż. Henryk Szaro) i stroje do ekranizacji powieści Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej (niestety film uznaje się za zaginiony, prawdopodobnie spłonął zaraz po wybuchu II wojny światowej). Wraz z Janem Brzechwą pracował nad Encyklopedią fantastyczną, nieukończonym ostatecznie leksykonem fantastycznych postaci i zjawisk znanych z literatury, baśni i legend. Był człowiekiem niezwykle pomysłowym i wszechstronnym.
Jednego dnia był nauczycielem rysunku, następnego brał się za projektowanie edukacyjnej zabawki dla dzieci. Współprowadził też zakład fotograficzny, który był jednak głównie przykrywką dla działalności konspiracyjnej podczas II wojny światowej i powstania warszawskiego. Szancer wstąpił do AK i w Biurze Informacji i Propagandy tworzył plakaty i druki ulotne nawołujące do walki o wolność.
Jego los nieustannie splatał się z teatrem. Właśnie tam, a konkretnie w teatralnej garderobie, schronił się wraz z żoną tuż przed i w pierwszym dniu zrywu narodowowyzwoleńczego, kiedy powstańcy oczekiwali na dodatkowe zaopatrzenie i broń. Mieszkanie Szancerów zostało wówczas doszczętnie zniszczone. „Moje szkice, portrety przyjaciół, młodzieńcze rysunki jeszcze z Akademii i książki, które tak kochałem. Spłonęły w ogromnym pożarze, który ogarnął miasto” – pisał artysta po latach. Spłonęła także drukarnia, w której składano „Dodatek Ilustrowany”, kolejne pismo redagowane przez Szancera. Niedługo później dowiedział się, że pilnie strzeżone, zamknięte w pancernych kasach plansze z rysunkami tworzone dla wydawców Arcta i Wagnera zamieniły się pod wpływem gorąca w popiół. Dorobek życia przepadł. „Mogłem więc w zasadzie zmienić zawód, bo zdawało mi się, że nigdy nie zdobędę się na to, aby wszystko zaczynać od nowa”.
Mimo dramatycznych doświadczeń okresu wojny, śmierci brata, z którym był blisko związany, i zaprzepaszczenia znacznej części dorobku artystycznego można odnieść wrażenie, że opatrzność czuwała nad Szancerem, choć on sam wolał to nazywać przypadkiem. Z jednej strony los go nie oszczędzał, z drugiej był jednym z tych ludzi, o których mówi się „urodzony pod szczęśliwą gwiazdą”. Kiedy z powodów światopoglądowych porzucił pracę w „IKC” i stracił źródło utrzymania, na horyzoncie niemal natychmiast pojawiła się propozycja współpracy z wydawnictwami książkowymi, które poszukiwały ilustratorów.
Kilkakrotnie w najcięższych momentach życia, kiedy zostawał bankrutem bez pracy i domu, pojawiał się niespodziewany spadek po bliższych lub dalszych krewnych. Te nieoczekiwane przypływy gotówki pozwoliły Szancerowi godnie żyć, a także realizować kolejną wielką pasję – podróże. Włochy, Hiszpania, Maroko… Odległe kraje inspirowały go, nierzadko nim wstrząsały. Chłonął obce kultury, ich sztukę, architekturę, gwar wielkich miast, ale przede wszystkim ludzi.
Na ilustracjach Szancera można odnaleźć jego najbliższych. Często dawał baśniowym postaciom twarze żony Zofii i córki Małgosi.
Zofia Sykulska-Szancerowa (1913–2008) była piękną i utalentowaną kobietą, aktorką i piosenkarką. Nie zrobiła co prawda wielkiej kariery filmowej, ale można ją zobaczyć w epizodycznych rolach w tak znanych obrazach jak Nikodem Dyzma, Awantura o Basię, Motylem jestem, czyli romans 40-latka oraz w serialu Czterdziestolatek.
Występowała głównie na deskach teatralnych, przed wojną w Teatrze Słowackiego w Krakowie, po wojnie związała się ze scenami warszawskimi. Debiutowała w 1934 roku rolą Amelii w dramacie Mazepa (adaptacji sztuki Juliusza Słowackiego w reżyserii Edmunda Wiercińskiego). Spośród ilustracji męża najbardziej upodobała sobie te mniej znane, ze scenami mitologicznymi.
Prace Szancera charakteryzuje bogactwo szczegółów. Jego znak rozpoznawczy to wielki rozmach, złożona, ale jednocześnie nieprzeładowana, swobodna kompozycja. Raz tworzył monochromatyczne ilustracje w stonowanej kolorystyce, brązach i zieleniach, innym razem zaskakiwał feerią barw. Często posługiwał się ptasią lub żabią perspektywą, co świadczy o opanowanym do perfekcji warsztacie. Malował charakterystyczne smukłe ludzkie postacie o wyrazistych twarzach i ekspresyjnym spojrzeniu oraz antropomorficzne zwierzęta i przedmioty. Potrafił wyczarować na ilustracjach fantastyczne światy albo zabrać w symboliczną podróż do minionej epoki. Malując postaci, starał się przeniknąć ich charakter, uchwycić indywidualizm i psychologiczną głębię. Inspirowało go wielu artystów polskich i zagranicznych, ale był daleki od naśladowania kogokolwiek. Jak sam mówił, cudza sztuka uczyła go wnikliwie patrzeć, odkrywać piękno szczegółów.
Baśnie Andersena, Pinokio Collodiego, Akademia Pana Kleksa Brzechwy, Bajki oraz Satyry Krasickiego, Lokomotywa i inne wiersze Tuwima – to tylko kilka spośród najbardziej znanych tytułów, które zilustrował. Charakterystyczny podpis „JMS” widnieje na grafikach w blisko 300 książkach.
Szancera pociągało również pisanie. Chociaż z wydawnictwami był związany głównie jako grafik, spróbował swoich sił także jako autor i opublikował kilka książeczek dla dzieci. Pierwszą była uwspółcześniona wersja opowieści o Kopciuszku.
Do listy życiowych dokonań Szancera należy dopisać też kierownictwo artystyczne w tworzącej się po wojnie polskiej telewizji, prowadzenie Państwowego Instytutu Wydawniczego oraz profesurę w ASP w Warszawie. Studenci wspominali go jako błyskotliwego pedagoga.
„Nie narzucał studentom swoich gustów czy upodobań, pozwalał się rozwijać. Nie chodziło mu o to, by wypuszczać twórców naśladujących jego prace. Bardzo mu się podobało, gdy ktoś miał swój własny styl”.
Traktował ludzi tak, jak sam chciał być traktowany. Cenił twórczą swobodę i oryginalność.
Nieocenionym źródłem wiedzy o życiu osobistym, zawodowych i artystycznych ścieżkach Szancera są jego biograficzne książki – Curriculum vitae oraz Teatr cudów. Pełne anegdotycznych opowieści idealnie oddają bogactwo wyobraźni artysty. Literackie wspomnienia Szancera są bowiem na wpół realistyczną baśnią zaludnioną przez niezwykłe postacie i ich równie niesamowite losy.
24 lutego 2018 odbędzie się aukcja w Sopockim Domu Aukcyjnym, na której będzie można nabyć pokazane w artykule ilustracje Jana Marcina Szancera.
Mecenasem artykułu
jest:
Sopocki Dom Aukcyjny
Sopocki Dom Aukcyjny jest największym domem aukcyjnym w Polsce. Jego działalność obejmuje wyjątkowo szeroki zakres kolekcjonerstwa. Znaleźć można tu przedmioty z takich dziedzin jak: malarstwo, rzemiosło artystyczne, biżuteria, filatelistyka, numizmatyka czy falerystyka. Sopocki Dom Aukcyjny posiada największą sieć galerii w Polsce: w Sopocie, Gdańsku, Warszawie i Krakowie. Organizuje około trzydziestu aukcji oraz kilkanaście wystaw rocznie. Współpracuje z polskimi muzeami, instytucjami publicznymi oraz ośrodkami akademickimi. Ma wieloletnie doświadczenie w obrocie dziełami sztuki, w zakresie doradztwa, a także dokumentacji kolekcji zarówno prywatnych, jak i publicznych.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Sięgać tam, gdzie wzrok nie sięga – malarstwo Mary Cassatt - 21 listopada 2024
- Frida Kahlo „Ja i moje papugi” - 8 kwietnia 2024
- Jan Lebenstein i jego malarski bestiariusz - 8 września 2023
- Edvard Munch „Madonna” - 9 grudnia 2022
- „Epickie oko gruzińskiego życia”. Niko Pirosmani i jego dzieło - 4 września 2022
- Bruno Schulz. Malarz, pisarz, geniusz - 11 lipca 2022
- Kiedy depresja przeradza się w sztukę - 22 lutego 2022
- Nie pozwolisz żyć czarownicy. Wiedźmy w malarstwie - 27 października 2021
- Podszepty wyobraźni. Andrzej „Dudi” Dudziński i jego świat - 22 września 2020
- Amedeo Modigliani „Jeanne Hébuterne w żółtym swetrze” - 12 stycznia 2020
Ludzie kochani. Tu niżej macie ciekawostkę o rysunkach mistrza okupionym łzami bliskich.
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/3730486,sad-odebral-rysunki-szancera-rodzinie-skarb-przepadl-rysunki,id,t.html
Witam. To bardzo ciekawy artykuł. Uwielbiam książki dla dzieci ilustrowane przez Szancera: wiersze Brzechwy, Tuwima, Brzechwa Dzieciom, ale szczególnie uwielbiam jego ilustracje do Baśni Andersena. To jedno z najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa… To właśnie one zabierały mnie w tajemniczy i zaczarowany świat baśni. Na co dzień pracuję z dziećmi w młodszym wieku szkolnym, ale to pokolenie wychowane na komputerze już się tak nie zachwyca ilustracjami Szancera, a szkoda. Marzę jednak, że swoje wnuki (choć jeszcze ich nie mam!) kiedyś tam zabiorę w magiczną podróż przecudnych ilustracji Marcina Szancera… Dziękuję za skrawek wspomnień…
Bardzo dziękuję za ten artykuł! Z przyjemnością go przeczytałam, bo fajnie został napisany i bez przeładowania informacjami. Zawiera tyle, ile ma, by zainspirować czytelnika. Jestem wdzięczna autorce za tę podróż w czasie i przestrzeni do czasów najmilszych memu sercu.
PS:
Wspaniałe ilustracje J.M.Szancera do utworów Brzechwy, jak i same baśnie Jana Brzechwy, dociera do mego dziecięcego serca i umysłu. Wychowywałam się na ich dziełach. Tchnęła z nich energia “nie zwyczajna, lecz zaklęta”, która wówczas rozpalała moje zmysły wyobraźni i pragnienie naśladowania. I tak się stało po latach…
Świetny artykuł! Bardzo inspirujący, eh jaka szkoda, ze niegdyś człowiekiem kierował pragmatyzm a marzenia schodziły na dalszy plan…
O, jak nostalgicznie. Wyrosłam na książkach z jego ilustracjami))
Bardzo ciekawy artykuł. Szancera pamiętam z moich dziecinnych książek. pozdrawiam