Mecenasem artykułu jest:
„Kiedy zaczynam odczuwać potrzebę tworzenia, rzeźby pojawiają się we mnie same, ja zaś staje się narzędziem czy, inaczej mówiąc, medium, za którego pośrednictwem nabierają one kształtu, stają się realnym bytem.”
–Igor Mitoraj
Igor Mitoraj, rzeźbiarz znany na całym świecie, a w Polsce tak mało rozpoznawalny. Człowiek o bardzo burzliwej biografii, który dążył do tego by wskrzesić ideę piękna. Urodził się 26 marca w 1944 roku w Oederan, niedaleko Drezna. Jego matka, Zofia Makina, pochodziła z Grojca, wsi koło Oświęcimia, a do Niemiec została wywieziona w wieku 20 lat na roboty przymusowe. Tam poznała francuskiego legionistę, który przebywał w obozie jenieckim. Na imię miał Georges i właściwie tylko tyle o nim wiadomo. Owocem romansu, który między nimi rozkwitł był właśnie bohater naszej opowieści – Igor Mitoraj. Po zakończeniu wojny ona wróciła razem z dzieckiem do Polski, a on wyjechał do Francji. Nigdy później się nie spotkali.
To dla Zofii bardzo trudny czas, musiała sobie radzić sama z maleńkim dzieckiem. W 1948 roku wzięła ślub z Czesławem Mitorajem – to po nim jej pierwszy syn przejął nazwisko. Małżeństwo miało jeszcze pięcioro dzieci, ale Igor w tym domu zawsze czuł się obco. Jak najszybciej chciał się z niego wyrwać. Miał zdobyć zawód chemika, rzucił jednak technikum, by zacząć naukę w liceum plastycznym w Bielsku-Białej.
Postrzegany jest jako artysta, który odniósł ogromny sukces. Jednak jego droga do sztuki nie była łatwa. Po skończeniu liceum plastycznego chciał zostać aktorem. Na łódzką Filmówkę próbował dostać się dwa razy, ale zawsze paraliżował go wymóg śpiewu podczas egzaminu. Później ciężko pracował, aby zacząć studiować na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych – swój dzień dzielił wtedy pomiędzy przygotowania do egzaminów i „spanie w zamkniętej szafie”1.
Kantor. Inicjator zmian
Kiedy nadszedł czas studiów u Kantora w tętniącym życiem Krakowie, Mitoraj nie uczył się techniki, lecz eksperymentował i starał się zrozumieć sztukę. Co zawdzięczał swojemu nauczycielowi? Przede wszystkim poważne oraz bezkompromisowe podejście do bycia artystą, a także świeże przeżywanie emocji. „Kantor jest dla przyszłego twórcy niczym latarnia morska. Uczy go patrzenia na dzieło sztuki, mówi o współczesnych artystach (…), o kubistach, dadaistach, surrealistach, malarzach metafizycznych, aż po twórców op-artu.”2
„Kantor nie uczył sztuki, tylko patrzenia na sztukę” – tak wspominał mistrza Mitoraj.
Wkrótce jednak usłyszał od swojego nauczyciela: „Tutaj nie ma dla ciebie miejsca. Musisz wyjechać, musisz zaczepić się w którejś ze stolic sztuki, jeśli chcesz sobie zapewnić przyszłość. Masz szansę, przecież nie chcesz pozostać kimś anonimowym…”3. Nawet gdyby nie padły te słowa, Jerzy – bo tak brzmi prawdziwe imię rzeźbiarza – i tak by wyjechał. Chciał odnaleźć ojca.
Paryż. W poszukiwaniu straconego…
W 1968 roku wsiadł w pociąg do Paryża. Udało mu się poznać siostrzeńca owego legionisty i zdobyć jego adres. Stanął przed drzwiami, przeczytał nazwisko, ale… nie zadzwonił. Ostatecznie nie zdecydował się rozwiązać zagadki, którą był ojciec – „Może podświadomie wybrałem tajemnicę, która już na zawsze okryła osobę ojca. Może dlatego, że najpiękniejsze są niespełnione marzenia”4.
W tym czasie nie było mu łatwo. Żeby móc żyć i studiować w słynnej École des Beaux-Arts w Paryżu chwytał się różnych prac – jako asystent fotografa, statysta w filmach, tragarz, łącznie z wnoszeniem fortepianów na czwarte piętro kamienic. W tamtym czasie jego sytuacja finansowa była nieciekawa – wtedy nawet bagietka pod Notre Dame smakowała wyjątkowo5.
Kiedy udało mu się zebrać trochę pieniędzy, zdecydował się na odlanie kilku niewielkich rzeźb w brązie i zaniósł je do właściciela galerii La Hune. W dniu otwarcia swojej pierwszej wystawy Mitoraj czuł nie tylko podniecenie, ale i obawę – musiał przecież zapłacić rachunek w odlewni. Na szczęście wszystkie prace sprzedano. Jak później mówił: „(…) miałem poczucie, że jestem rzeźbiarzem. Że rzeźba jest moim przeznaczeniem”6.
„Nie myślałem o karierze. Było to obce mojemu myśleniu i tak jest do dzisiaj. To, czym się zajmuję, nie jest ani zawodem, ani pracą, to jest moje życie – codzienne, pochłaniające mnie na tysiąc procent. To jest jakby samotność długodystansowca.”
Za to, co zarobił, wyjechał za ocean – chciał zobaczyć miejsce, w którym powstawała sztuka Azteków. Meksyk, jak określał go Mitoraj, to kraj „przeznaczony dla rzeźbiarzy”, w którym odczuwa się bezmiar przestrzeni. Kiedy rok później wrócił do Paryża, był już zupełnie kimś innym7. W tym czasie jego kariera rozwijała się bardzo dynamicznie. Miał wystawy w wielu europejskich miastach: Paryżu, Berlinie, Hamburgu, Hadze, Genewie… Pracował dużo i bardzo intensywnie, aby zdążyć ze wszystkimi zamówieniami.
Dla Mitoraja był to też czas podróży po Europie. Krajem, który uważał za najbardziej mu przychylny, stały się Włochy, które pierwszy raz odwiedził w 1978 roku. Bardzo przejmował się swoją pierwszą wystawą w tym kraju. Odbyła się ona w 1984 roku w galerii przy Placu Hiszpańskim, naprzeciwko słynnych schodów na Trinità dei Monti oraz fontanny Berniniego. I rzeczywiście, wystawa w Rzymie była dla rzeźbiarza niezwykłym przeżyciem. Kiedy wszedł do sali, ujrzał specjalnego gościa – rozparty na kanapie siedział nie kto inny, lecz sam Federico Fellini8. Przyszedł obejrzeć rzeźby Mitoraja. Spotkali się jeszcze później – reżyser zaczepił Igora na ulicy i zaprosił go na plan swojego filmu Ginger i Fred. Kino było Mitorajowi zawsze niezwykle bliskie – w końcu sam dwa razy próbował dostać się na studia w Łodzi. Otrzymał także nagrodę im. Vittoria de Sica, którą przyznaje się głównie filmowcom.
„Film mnie pociąga i fascynuje od bardzo dawna. (…) W moich torsach, popiersiach czy wazach pojawiają się głębokie, prostokątne wybicia, okna. To także filmowy trop, obnażający ukrytą chęć kadrowania, przybliżenia jednego z aspektów rzeźby do formy stop-klatki.”
Pietrasanta. Miejsce dla rzeźbiarza
Niedługo po pierwszej wizycie we Włoszech jeden z jego kolegów powiedział: „Musisz zobaczyć Pietrasanta, to jest miejsce dla rzeźbiarza”. To tu swoje pracownie mieli tacy rzeźbiarze jak Henry Moore czy Marino Marini. To tu Michał Anioł na Monte Altissimo wybierał materiał na swoje rzeźby.
Mitoraj kupił bilet na nocny pociąg z Paryża, przyjechał i tam już został. Choć na początku poczuł się rozczarowany – bo myślał, że Pietrasanta leży nad morzem. Oczami wyobraźni widział już fale rozbryzgujące się o wielkie ściany białego kamienia oraz siebie wybierającego pracownię nad samym brzegiem. Jednak port znajduje się dobrych kilka kilometrów od miasta. Kiedy ochłonął, poczuł klimat tego miejsca.
„Jak wcześniej w Meksyku, tak potem w Grecji i we Włoszech poczułem, tak bym to nazwał, oddech kamienia. Ktoś powiedział, że kamienie oddychają, i że ten ich oddech jest jak śpiew syren, bo wabi i uwodzi, żeby potem zgubić”.
Kamień uwiódł także i jego – ulubionym materiałem rzeźbiarza stał się wkrótce marmur. Jak twierdził, ma on w sobie coś tajemniczego albo wręcz mistycznego. Pietrasanta stała się dla Mitoraja domem. To miasteczko pełne spokoju i specyficznej kultury rzeźbiarskiej, która niestety powoli zanika. Dawniej, kiedy w jednym z warsztatów ukończono dużą pracę, ustawiano ją na placu i żegnano przy kieliszku wina zanim opuściła miejsce swoich narodzin. Właśnie takie włoskie podejście do życia, pełne chęci smakowania go i spokoju, bardzo odpowiadało Mitorajowi.
„Pietrasanta. To jest mój świat, czuję się tam lepiej niż w salach wystawowych. Wernisaże mnie męczą i wydaje mi się wtedy, jakby chodziło o kogoś innego.”
W 1983 roku na stałe przeniósł się do Pietrasanty – zamieszkał w dwustuletnim budynku, który powoli odnawiał.
Przekraczając próg domu, gość artysty od razu znajdował się w kuchni – nieprzypadkowo. Rzeźbiarz uwielbiał włoskie smaki – a najbardziej oliwę, tę mętną i z kawałkami oliwek. Sam miał niewielki gaj oliwny z wiekowymi drzewkami i co roku produkował jej 700 litrów. Ten dom pełen był także książek, obrazów kolegów po fachu, gipsów i jego własnych rzeźb. Znaleźć można tam było zarówno ostatnie prace, jak i jedne z pierwszych – był z nimi związany tak mocno, że szukał ich na aukcjach i licytował.
Oprócz rzeźby, jego pasją była także motoryzacja. Kiedy już mógł sobie na to pozwolić, zaczął kolekcjonować samochody. W jego zbiorze znalazły się bentleye i rolls-royce, ale również tańsze i bardziej funkcjonalne modele9.
Jak tworzył swoje prace? Jego ulubionym materiałem był marmur, w którym sam je wykuwał. Jeśli jednak miały być zrealizowane w metalu, to nawet te ośmiometrowe lepił najpierw w glinie lub gipsie. Później były one odlewane, najczęściej w brązie, w zakładach w Pietrasancie. Według samego twórcy, najlepiej czuły się na zewnątrz, otoczone przestrzenią. Nawet jeśli zmieniały przez to swój wygląd, to artysta pozwalał im powoli zmieniać się, starzeć, bo według niego mają swoje własne życie. To ich życie toczyło się swoim tempem jeszcze w pracowni – niektóre czekały na wykończenie kilka lat.
Pytany o rolę modeli w swojej twórczości odpowiadał, że bardzo często zmienia ich wyraz, ale to właśnie oni są inspiracją, tchną życiem. Jedną z ulubionych modelek Mitoraja była Aleksandra – to właśnie jej usta stoją przed British Museum.
„Najważniejsze jest poszukiwanie siebie, a nawet swojego odbicia. Artysta jest przecież narcyzem od urodzenia. Moim zwierciadłem było poszukiwanie ojca. Mętnego odbicia własnej duszy. To, że zostałem rzeźbiarzem, zawdzięczam jednak przede wszystkim samemu sobie. Znaleźć siebie, to najtrudniejsza droga, a przynajmniej znaleźć te drzwi, które się przed tobą otworzą.”
Dla jego kariery przełomem okazał się rok 1986, kiedy został zaproszony do wzięcia udziału w prestiżowym Biennale Weneckim10. Trzy lata później jego prace po raz pierwszy dotarły za ocean – do Nowego Jorku. Dzisiaj można je spotkać w wielu miastach Europy – na placu przed British Museum, w paryskiej dzielnicy La Défense, jak i przed kościołem Santa Maria del Carmine w Mediolanie.
Jednak z rzeźbami Mitoraja, zwykle dosyć monumentalnych rozmiarów, wielu z nas może mieć kontakt na co dzień – drzwi kościoła Matki Bożej Łaskawej zrosły się już z tkanką warszawskiego Starego Miasta, a kolosalna głowa zatytułowana Eros bendato na stałe wpisała się w krajobraz krakowskiego rynku.
Między antykiem a współczesnością
W pracach artysty bardzo wyraźne są echa rzeźby klasycznej – muskularne torsy, centaury i monumentalne głowy noszą w sobie wyraźny rys starożytnej Grecji. Może to właśnie gra między tym, co antyczne a współczesne jest tak interesująca?
„Patrząc teraz na moje prace, nabieram przekonania, że sztuka antyczna była i jest dla mnie ideałem, a także wiąże się z nostalgią za utraconym rajem.”
Sam Mitoraj przyznawał, że ta sztuka bardzo go pociąga. Jednak od idealnych posągów z tej epoki różnią je ich okaleczenia – trudno nie zwrócić uwagi na te ogołocone z kończyn korpusy, spękane niczym sucha ziemia skóry i obcięte czy zabandażowane głowy. Mimo że są tak ułomne, to paradoksalnie właśnie takie stanowią całość. Dlaczego są okaleczone i poranione, często obandażowane11? Mitoraj wspominał: „Bandaże w moim poczuciu symbolizują jak gdyby osłonę przed rzeczywistością, która od najmłodszych lat wydawała mi się głęboko wroga”12. Ich braki bywają też interpretowane jako rany i okaleczenia współczesnego człowieka – pustej skorupy pozbawionej miłości.
W przeciwieństwie do wielu dzisiejszych artystów, Mitoraj nie odszedł od sztuki figuratywnej – wciąż na nowo interpretował figurę ludzką. Nie skupiał się jednak tylko na formie, ale wciąż pytał o los człowieka. Czerpał wprost z kultury starożytnej, co widać choćby w tytułach prac: Eros, Centaur czy Thanatos. Ale, jak mówił: „od wzorców antycznych wolę wzorce żyjące”13.
Epilog
Igor Mitoraj zmarł 6 października 2014 roku w Paryżu. Zawsze twierdził, że rzeźba dla niego to nie kariera czy praca. To całe jego życie. Odniósł sukces – jego rzeźby wystawiono na około 120 wystawach na całym świecie i do dziś możemy je oglądać na wielu placach oraz w galeriach największych miast. A jego talent docenił cały świat.
Jednak ten sukces mierzyć należy chyba inaczej. Jeśli Mitoraj jakąś sztukę postrzegał jako nudną, uznawał ją za nieudaną. Dzieło widział jako coś, co ma budzić emocje, dlatego swoimi pracami, pełnymi pogruchotanych i pokaleczonych ciał, starał się poruszyć odbiorców.
Bibliografia:
1. Mitoraj I., Costantini C., Blask kamienia, Kraków 2003.
2. Mitoraj. Urok Gorgony, pod. red. Witolda Dobrowolskiego, Warszawa 2003.
3. Mitoraj I., Mitoraj – Kraków, Paryż, Rzym, Kraków 2006.
Cytaty pochodzą z książki: C. Costantini, Blask kamienia, przeł. S. Kasprzysiak, Kraków 2003.
Mecenasem artykułu jest:
Salon Dzieł Sztuki Connaisseur
Sztuka na prezent to unikatowy, autorski sklep internetowy oferujący wyselekcjonowany wybór przedmiotów użytkowych i dekoracyjnych z XIX i XX wieku mogących stać się niezapomnianym prezentem. Wszystkie oferowane przedmioty są rzetelnie przygotowane i opracowane przez Zespół Salonu Dzieł Sztuki CONNAISSEUR, a do każdego zakupu dołączany jest pisemny certyfikat potwierdzający autentyczność. W czasach, w których jesteśmy zalewani przedmiotami wykonywanymi masowo i bez polotu warto pamiętać, że najlepszym pomysłem na niezapomniany i niepowtarzalny prezent jest sztuka!
- I. Mitoraj, C. Costantini, Blask kamienia, Kraków 2003, s. 17. ↩
- Ibidem, s. 9. ↩
- Ibidem, s. 13. ↩
- Ibidem, s. 18-19. ↩
- I. Mitoraj, Mitoraj – Kraków, Paryż, Rzym, Kraków 2006, s. 68. ↩
- I. Mitoraj, C. Costantini, op. cit., s. 23. ↩
- I. Mitoraj, C. Costantini, op. cit., s. 24. ↩
- Ibidem, s. 30. ↩
- https://motoryzacja.interia.pl/wiadomosci/ciekawostki/news-miecugow-mitoraj-i-nietypowy-jeep-na-ostatnia-droge,nId,2436719, dostęp: 11.06.2018. ↩
- Mitoraj. Urok Gorgony, pod red. W. Dobrowolskiego, Warszawa 2003, s. 42. ↩
- I. Mitoraj, C. Costantini, op. cit., s. 24. ↩
- Ibidem, s. 100. ↩
- Ibidem, s. 96. ↩
A może to Cię zainteresuje:
- Igor Mitoraj. Nostalgia za utraconym rajem - 12 lipca 2018
- Henryk Kuna. Ton pozaczasowej harmonii - 25 marca 2018
- Ludwik Puget – jeden z największych polskich animalistów - 10 grudnia 2017
Kamień constance oraz Pan Globtrotter Mitoraj, świetne zderzenie.