Lubicie spontaniczne wyprawy, celowanie palcem w mapę i wsiadanie do „pociągu byle jakiego”? To idealnie się składa. Właśnie zaczynamy cykl, w którym będziemy podpowiadać sztukofilom, co ciekawego zobaczyć w największych miastach w Polsce, a także w tych mniejszych. Będziemy polecać muzea, galerie, zabytki, klimatyczne knajpki.
Ja już tak mam, że muszę się przygotować do spotkania, również do spotkania z miastem. Dociekam, co ma najcenniejszego, a co stara się przede mną ukryć. Lubię też posłuchać rekomendacji innych, zanim wyruszę w podróż, nawet jeśli owi rekomendujący od kilku wieków już nie żyją.
A potem ciągnę ze sobą pożółkłe książki i pokreślone zeszyty. Nie inaczej było teraz. Moją przewodniczką po Gdańsku została, zupełnie nieświadomie, Maria Bogucka, a wszystko przez to, że w latach 60. napisała książkę Życie codzienne w Gdańsku. Wiek XVI–XVII.

Maria Bogucka, Życie codzienne w Gdańsku. Wiek XVI–XVII, fot. Niezła sztuka
Zakochana w jej opowieści, od długiego czasu chciałam się wyrwać do Gdańska, ale jakoś ciągle nie było okazji…
Wieczornym pociągiem ruszam z Warszawy, w Gdańsku będę za niecałe trzy godziny.

In the middle of nowhere…, fot. Niezła sztuka
Zatopiona w miękkim fotelu, na chwilę zapominam, że jestem w pociągu. Zastanawiam się, jakim miastem jest teraz Gdańsk. Ile zostało w nim z potęgi portu, do którego zawijały statki z całego świata, którego nabrzeże wypełniał tłum mówiący wieloma językami, w którym mieszali się bogaci mieszczanie i portowa biedota. Ile zostało w nim z miasta, które widziało egzotyczne przyprawy, najsłodsze owoce, drogie tkaniny, a przede wszystkim piękne dzieła sztuki.

Johann Carl Schultz, Długie Pobrzeże w Gdańsku | 1837, Muzeum Narodowe w Gdańsku
Koniec wieku XV był momentem, kiedy po prawie dwustu latach panowania Krzyżaków miasto wreszcie odzyskało swobodę. Na kolejne wieki przypadł piękny rozkwit tych terenów. Rozkwit dzięki temu, że troszkę byliśmy wtedy w tyle…
„Na zachodzie dynamicznie rozwija się przemysł sukienniczy”1. Brzmi oschle i książkowo, ale tak naprawdę oznacza tyle, że całe połacie ziemi, dotychczas rolniczej, ustąpiły miejsca hodowli owiec. Produkcja wełny stała się bardzo dochodowym zajęciem dla właścicieli dużych obszarów ziemi, a ludność, dotychczas zajmująca się rolnictwem, przeniosła się z terenów wiejskich do miast. Rozwijał się przemysł, kurczyło rolnictwo. Problemem stało się wykarmienie tych wszystkich chłopów, którzy zaczęli budować kapitalizm i stali się klasą robotniczą. Brakowało terenów, które mogłyby karmić lud, i wtedy Zachód zwrócił swój wzrok w stronę Europy Wschodniej, gdzie były całe połacie ziemi doskonale nadające się do tego, by zostać „Spiżarnią Zachodu”. Gdańsk stał się wówczas ogromnym „Spichlerzem Europy” i dzięki temu rozkwitł.
Wieki XVI i XVII okazały się okresem niezwykłej prosperity dla tego portowego miasta. „Napęczniałe kiesy gdańskich mieszczan, utuczona szlachta i wielkie fortuny magnackie” – to dla nas dobra wiadomość, bo wszystko to przełożyło się na sztukę.
Dojeżdżając do Gdańska, zastanawiam się, czy odnajdę okruchy przeszłości, o której tak ciekawie pisze Bogucka.
Ciągnę ze sobą pożyczony aparat, z obiektywem drogim jak diabli. I tak go pilnuję, że zapominam zabrać z pociągu zapasowe buty schowane tuż nad siedzeniem. Orientuję się po chwili, ale zanim dobiegam do okienka informacji, moje szpilki dojeżdżają pendolino do Gdynii. Dobrze się zaczyna… zwiedzę jednak nie tylko Gdańsk, ale i Gdynię (wiedzieliście, że pendolino to po włosku wahadełko?).
Dzień dobry, Hans
Cel-minimum tej podróży to Hans Memling, więc z samego rana, tuż po pierwszym espresso, biegnę do Muzeum Narodowego. Mural w przejściu podziemnym sugeruje, że jestem na dobrym tropie. Podoba mi się tu coraz bardziej.

Mural koło Muzeum Narodowego w Gdańsku, fot. Niezła sztuka
Bliżej i bliżej…

Muzeum Narodowe w Gdańsku, fot. Niezła Sztuka
Powstrzymuję się, żeby nie pobiec od razu w kierunku Sądu Ostatecznego Memlinga… I grzecznie oglądam na parterze ekspozycję porcelany. Oprócz całej masy błękitnych cudeniek prosto z Delftu możemy zobaczyć takie oto rarytasy:
Nie jestem wielką fanką porcelany, ale przy odrobinie szczęścia można tu wyszukać dla siebie ciekawe perełki, jak talerz z serwisu obiadowego króla Stanisława Augusta.

Talerz z serwisu obiadowego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Serwis zdobiony motywami kwiatowymi. Z tyłu monogram króla SAR (Slanislaus Augustus Rex) i litera K (Kuche) | 1774–1795, Muzeum Narodowe w Gdańsku, fot. Niezła Sztuka
A na piętrze czeka… Ołtarz Memlinga w pełnej krasie.

Hans Memling, Sąd Ostateczny | ok. 1471, Muzeum Narodowe w Gdańsku, fot. Niezła Sztuka
Uwielbiam historię tego obrazu. Dzieło to powstało w Brugii na zlecenie bogatego florenckiego finansisty, Angelo di Jacopo Taniego, który sprawował tam funkcję przedstawiciela Banku Medyceuszy. Tryptyk załadowany na galeon San Matteo wyruszył w kierunku Florencji, miał trafić do rodowej kaplicy Tanich w kościele Badia Fiesolana. Ale nigdy tam nie dotarł… Przejął go bowiem Paweł Beneke, najsłynniejszy gdański kaper. Rozpętało to dość sporą aferę (nawet papież zabrał głos w tej sprawie), a żeby nie oddawać ołtarza, tryptyk został podarowany Kościołowi Mariackiemu w Gdańsku. Z biegiem lat przybywało zainteresowanych ołtarzem i chętnych do jego przeniesienia. Argumenty były różne – duże sumy pieniężne (cesarz Rudolf II) lub drobne naciski dyplomatyczne (car Piotr I). Ale dopiero Napoleonowi udało się go wywieźć z Gdańska. Co ciekawe, w Luwrze ołtarz był prezentowany jako dzieło van Eycka.
Następnie dzieło Memlinga zaliczyło krótki pobyt w Berlinie i obraz wrócił do Polski. W czasie II wojny światowej Sąd Ostateczny znów wyruszył w podróż, wywieziony przez Niemców w góry Turyngii, następnie przejęty przez Armię Czerwoną trafił do Ermitażu. Do Gdańska na stałe powrócił dopiero w 1956 roku, ale już nie do Kościoła Mariackiego, tylko do Muzeum Narodowego, gdzie obecnie można go podziwiać.
Dzieło Memlinga to mistrzostwo świata widoczne w najmniejszym nawet detalu, odbiciach w zbroi, kryształowych schodach – to warsztat, który przyprawia historyka sztuki o orgazm. Wyobrażam sobie, co muszą tu czuć malarze, patrząc na to dzieło.

Hans Memling, Sąd Ostateczny, detal | ok. 1471, Muzeum Narodowe w Gdańsku

Hans Memling, Sąd Ostateczny, detal | ok. 1471, Muzeum Narodowe w Gdańsku
Kiedy będziecie oglądać ten tryptyk, koniecznie zajdźcie od drugiej strony. Na skrzydłach znajdują się wizerunki fundatorów, w tym portret młodziutkiej, osiemnastoletniej żony bankiera, Catariny Tanagli. Jest to, moim zdaniem, jeden z piękniejszych portretów z tamtego okresu.

Hans Memling, Sąd Ostateczny, detal | ok. 1471, Muzeum Narodowe w Gdańsku
A trzeba przyznać, że muzeum to obfituje w piękne portrety – można znaleźć i dzieła Antoona van Dycka, jak się dobrze poszuka. Mnie natomiast urzekł ten portret Konstancji Schumann, autorstwa Daniela Schultza.

Daniel Schultz, Portret Konstancji von Holten Schumann, 1674, Muzeum Narodowe w Gdańsku, fot. Niezła Sztuka
I moje małe osobiste odkrycie w tym muzeum: Albert Lipczinski.

Albert Lipczinski, Bransoletka (Portret żony artysty Elizabeth) | 1907, Muzeum Narodowe w Gdańsku
Dużo tu dobrego i jeszcze Wam o tym napiszę, ale żeby nie zanudzić – najpierw rzut oka na przedstawienie Dworu Artusa z epoki (zaraz porównam z tym, jak wygląda on współcześnie) i biegnę dalej – każda minuta jest na wagę złota.

Johann Carl Schultz, Dwór Artusa w Gdańsku | 1840–60, Muzeum Narodowe w Gdańsku

Johann Carl Schultz, Dwór Artusa w Gdańsku, detal | 1840–60, Muzeum Narodowe w Gdańsku
Notthing Hill?
Ulica św. Ducha sprawia wrażenie, jakbyśmy na chwilę przenieśli się na Notthing Hill w Londynie.
Maleńkie szybki w oknach, cicha, zwrócona w kierunku parku uliczka łudząco przypomina brytyjską zabudowę. Elementem już typowo gdańskim są przedproża. Są to „otoczone misternie kutą w żelazie kratą lub kamienną balustradą i umieszczone przed progiem domów podwyższenia, na które prowadziły schody z poręczami wspartymi u dołu na kulach granitowych lub słupach”2. Spełniały one rolę tarasu zastawianego często stołami, przy których biesiadowano z gośćmi.

Wejście do Balsam Cafe, fot. Niezła Sztuka
Muzeum Bursztynu, czyli pociąg do Afryki
Muzeum Bursztynu zrobiło na mnie niezwykle silne wrażenie. Chłód gotycko-renesansowego budynku, który kiedyś był więzieniem i katownią, od środka ociepla miodowy kolor bursztynu witający nas z nowoczesnych gablot. Wspinam się po kolejnych piętrach kamiennych schodów więziennej wieży, pokonując również podróż w czasie, bo każde piętro prezentuje zupełnie inną epokę. Wędruję tak aż do nowoczesnej biżuterii. Ale tak naprawdę przyszłam tu zupełnie w innej sprawie. W jednej z sal powinna być wystawa Biżuterii świata przywiezionej przez Elżbietę Dzikowską z jej wypraw. Błądzę korytarzami, aż wreszcie znajduję maleńką salę. Jest tak ciekawie urządzona, że warto było pokonać te 350 km, by to zobaczyć. Podziwiam naszyjniki ze słomy, ogromne muszle, gigantyczne różańce.
A dodatkowo ogromne zdjęcia kobiet – obwieszonych dziećmi, zmęczonych życiem, ale dbających o swoją kobiecość – wzruszają i hipnotyzują. Maleńka sala robi wrażenie wagonu pociągu, z którego widać Afrykę.

fot. Elżbieta Dzikowska, Muzeum Bursztynu w Gdańsku
Z Muzeum Bursztynu jest dosłownie kilka kroków do Wielkiej Zbrojowni – perełki architektonicznej z niderlandzkimi wpływami, zaprojektowanej przez Antoniego van Opbergena, architekta, który do Gdańska przywędrował z Flandrii.

Antoni van Opbergen, Wielka Zbrojownia | 1602–1605, widok od strony ulicy Piwnej, fot. Niezła Sztuka
Druga połowa XVI wieku była okresem zagrożenia ze strony Szwedów, dlatego gdańszczanie zaczęli myśleć o fortyfikacjach i arsenałach. Zbrojownia jest drugim gdańskim dziełem Opbergena, po ratuszu Starego Miasta. Piękny budynek z czerwonej holenderskiej cegły, zdobiony kamienną dekoracją – ornamentem okuciowym i złoceniami – powstał w latach 1602–1605. Tę datę pamiętają chyba wszyscy studenci historii sztuki, bo gdańska zbrojownia to flagowe dzieło egzaminów z architektury w Polsce.
Obecnie parter Wielkiej Zbrojowni służy jako przestrzeń wystawiennicza (wejście od strony ulicy Piwnej). Nie omieszkam zerknąć. Wystawa jawi się mi niczym mozaika bardzo dobrych prac połączonych z tymi, które bardziej bawią, niż zachwycają. Po chwili doczytuję, że to mieszanina prac studentów i profesorów z krakowskiego ASP. Aż boję się dalej drążyć, co jest czyje…

Bogusz Salwiński, Ecce homo | 2003; Bogusz Salwiński, Fetysz| 2003; fot. Niezła Sztuka
Kątem oka dostrzegam strażnika czule poprawiającego kondycję eksponatów. Podbiegam, żeby uchwycić ów Bergmanowski moment.

Pan strażnik poprawiający pracę Iwony Demko Różowy kwadrat na białym tle, dla kobiet, które kochają swoją płeć | 2014, fot. Niezła Sztuka
Po wyjściu ze Zbrojowni kieruję swoje kroki w stronę Mołtawy, mijam wykute w kamieniu przedproża. Coś instynktownie popycha mnie w stronę ukrytej pod markizą kawiarni. Okazuje się, że skrywa ona nie tylko dobrą kawę, ale i całkiem niezłą sztukę wiszącą na ścianach. Wnętrze, choć niewielkie i skromnie urządzone, od razu kradnie moje serce. Na ścianach Balsam Cafe wiszą prace Kazimierza Kalkowskiego. Artysty, którego, wstyd się przyznać, nie znałam wcześniej.

fot. Niezła Sztuka
Sztuka zaczepiała mnie zewsząd. Kiedy posmakowałam piwa z lokalnego gdańskiego browaru Gościszewo (polecam ciemnego Komtura), okazało się, że na etykiecie, zamiast standardowej marketingowej mowy-trawy o tradycji i „najchmielowszej chmielowości chmielu”, widnieje informacja, że część zysków ze sprzedaży każdej butelki przeznaczona jest na restaurację lokalnych dzieł sztuki. Plusik za to.
Nocne podjadanie
W drodze na dworzec, zaciekawiona witryną, zaglądam do Galerii Triada, podobno najstarszej galerii na Pomorzu. Mieści w sobie bardzo dużo interesujących prac, ale wśród Olbińskich i Dwurników ja odnajduję małą, monochromatyczną grafikę skrytą wśród dużych formatów. Zakochuję się bez pamięci. Zdjęcie zupełnie nie oddaje misternego wykonania tej mezzotinty, stworzonej z taką czułością przez nieznaną mi dotąd artystkę – Aleksandrę Makowską.

Ola Makowska, Nocne podjadanie, Galeria Triada
Nocne podjadanie, jeszcze po ciebie wrócę!
/Dana
Ogromne podziękowania dla PKP Intercity za pomoc w realizacji materiału „Kolej na sztukę”.
Jak wszystkie muzea to może i Narodowe Muzeum Morskie?
bardzo zachęcająca relacja, zamarzyłam sobie zobaczyć Memlinga na żywo