„Gdy mam modela przed aparatem, moja cała dusza usiłuje wykonać swój obowiązek wobec niego, w wiarygodnym zapisie wielkości wnętrza, tak samo jak cech zewnętrznych człowieka. Fotografie te są zatem niemal wcieleniem modlitwy” – J. M. Cameron
Tak Cameron wypowiadała się o pozujących jej indywidualnościach. Była niepodważalną mistrzynią portretu, amatorką, która w wieku 48 lat dostała aparat i wykorzystała go w niesamowicie twórczy sposób. Wykonała portrety takich osobistości jak Karol Darwin (znany z teorii ewolucji) i Henry Cole (twórca świątecznych kartek). W jej oeuvre znajdują się sceny biblijne, odtworzenia postaci historycznych, zdjęcia dzieci oraz alegorie.
Różnorodność tematów łączy rzadko spotykana w fotografii jednolitość stylistyczna. Operowanie światłem i inscenizowanie scen tworzą razem niezwykłą aurę, tak niespotykaną we współczesnej twórczości. Wyłanianie się postaci z cienia, kontrastowe oświetlenie w połączeniu z jednolitym tłem składają się na portrety proste i zarazem efektowne, choć nieobce były jej również kompozycje złożone z wielu postaci.
Julia Margaret Pattle była czwartym dzieckiem Jamesa i Adeline de l’Etang Pattle. Urodziła się 11 czerwca 1815 r. w Garden Reach w Kalkucie (Indie). Lata edukacji w większości spędziła we Francji. W 1836 r. w ramach rekonwalescencji przebywała na Przylądku Dobrej Nadziei, tam właśnie miała pierwszą styczność z fotografią, poznała Sir Johna Herschela, astronoma i pioniera fotografii, oraz Charlesa Hay Camerona, autora ważnych dla sztuki esejów zatytułowanych O wzniosłości i pięknie (On the Sublime and Beautiful). Dwa lata później wzięła ślub z Charlesem Cameronem. W latach 1839-46 pracowała jako gospodyni Lorda Hardigane’a, po którym imię nosiło jedno z jej dzieci. Była aktywną działaczką społeczną, filantropką, pomagała w zbiórce pieniędzy dla ofiar głodu. Wraz z mężem korespondowała o najnowszych odkryciach w dziedzinie fotografii. W 1847 r. przetłumaczyła balladę Gottfrieda Augusta Bürgera Leonore. W latach 50. przeprowadziła się do Londynu, wtedy też powstał jej portret wykonany przez George’a Frederica Wattsa.
Rok 1863 to data ważna dla jej kariery fotograficznej, bo właśnie wtedy w prezencie gwiazdkowym od swej córki, Julii, i zięcia, Charlesa Normana, dostała aparat fotograficzny i zaczęła praktykować to, czego dowiedziała się dwadzieścia lat temu od Herschela. Już w rok później robiła albumy i przygotowywała się do wystawy w British Copyright Office at Stationers’ Hall w Londynie. Lata 60. XIX w. to najobfitszy czas w jej twórczości, czas licznych wystaw, otrzymania nagrody w postaci srebrnego medalu od Hartley Institution w Southampton i kontaktu z Rossettim.
Jej działalność jest ważnym momentem w historii fotografii. Jedną z innowacyjnych cech jej prac jest przybliżanie modela widzowi poprzez zbliżenia kierowane na twarz. Artystka często używała słabej jakości obiektywów, aby uzyskać efekt rozmycia, miękkiego modelunku, co powodowało osłabienie widoczności rozpraszających szczegółów i podkreślenie atmosfery, nastroju portretowanego. Cameron była perfekcjonistką, potrafiła godzinami ustawiać modela, aż do momentu uzyskania pożądanego efektu. Czas ekspozycji natomiast wymagał dodatkowych pięciu minut pozostania w bezruchu. Wypełniając kadr widokiem głowy i ramion portretowanego, lepiej niż którykolwiek inny z XIX-wiecznych portrecistów potrafiła pokazać psychologiczną więź widza z modelem.
Jednym z takich portretów Cameron jest ten przedstawiający Julię Jackson. Na jej przykładzie można wykazać cechy, które będą się przejawiać w dziełach Cameron. Lewa strona twarzy modelki jest zacieniona, rozpuszczone włosy luźno spływają na ramiona, a spojrzenie jest uwypuklone, bowiem Cameron uważała, że „oczy są zwierciadłem duszy”. Całość zakomponowana jest tak, że uwaga koncentruje się na twarzy niejako wyizolowanej z otoczenia, żaden element nie rozprasza na tym klasycznym ujęciu en face.
Cameron świetnie radziła sobie także z kompozycjami wielopostaciowymi. Przykładem takiej jest May Day, cztery postacie scentralizowane są wokół jednej, wyróżniającej się ozdobnym strojem i że nawiązuje ona kontakt wzrokowy z widzem. Poza dziewczynką w białej sukience, postacie spojrzeniami niemal kierują nas na centrum zdjęcia. Trzymane kwiaty sugestywnie oddają tytułową porę roku – wiosnę, ale jednocześnie dopełniają skojarzenie nasuwające się z obrazem Dante Gabriela Rossettiego Oblubienica.
Wyjątkowe są także zdjęcia dzieci, pary: Paula i Virginii. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wszystko jest idealnie zakomponowane, przy przyjęciu marginesu błędu wynikającego z dziecięcej ruchliwości. Draperie szat tworzą efekt niemal posągowy, a parasol pozwalający na ograniczenie padającego światła stał się elementem kompozycyjnym. Na tej odbitce widać także mechaniczną interwencję – przy stopach dziewczynki z lewej strony.
Przykładem przepracowania starej tematyki w nowym medium jest natomiast Hosanna. Także tutaj widać charakterystyczne melancholijne pozy, diagonalne linie i koncentrację na głównej postaci oraz nieostrość zespalającą wszystkie elementy, bo przecież, jak twierdził Henry Peter Emerson, „nic w naturze nie ma ostrych brzegów”.
Przedstawienia alegoryczne, jak Pokój, będący de facto przedstawieniem kobiety z dzieckiem, czy Szepty muzy, znacznie bardziej dosłowne znaczeniowo dzięki atrybutowi, jakim jest instrument strunowy, także są niezwykle spójne z pozostałą twórczością Cameron. Jej prace charakteryzuje niezwykła konsekwencja w dążeniu do analogicznych efektów, jednolitość stylistyczna pozwalająca rozpoznać jej fotografie.
Interesujące są także próby odtworzenia postaci od dawna nieżyjącej, np. Safony, słynnej poetki ze starożytnej Grecji. Cameron pragnie być Bogiem, powołując na nowo do życia osoby, które wywarły ogromny wpływ na kulturę nie tylko wizualną. Artystka tworzy liczne odniesienia do tradycji za pomocą wybranych tematów oraz stosowanych przy ich realizacji środków. „Teatr” Cameron może pozostawiać wiele wątpliwości, jeśli zastanowimy się nad celami portretu. Przedstawienie indywidualności portretowanego jest ważne przy zdjęciach dokumentacyjnych, jednak, jak widać na przykładzie Cameron, portretowanym nie zawsze jest model, a celem – dokumentacja. Model staje się aktorem, narzędziem w rękach twórcy-fotografa-reżysera, tych trzech decydujących istot, których cechą wspólną jest inscenizacja.
Aspekt konstruowania obrazu jest w fotografii tym, który niejednokrotnie powraca przy kategoryzowaniu obrazu w opozycji dokument – sztuka. W tekstach o fotografii, która aspiruje do bycia sztuką, pojawiają się wzmianki o inscenizacji, konstruowaniu i upozowaniu, co jest niezbędne przy portrecie. Kategoria ta stała się często mylącym warunkiem estetycznej wartości dzieła.
Inscenizacja jest tym, co wydaje się uwypuklać zamysł twórczy, pokazując, że prymarną zaletą jest celowość rozumiana jako intencjonalne stworzenie dzieła. Zamysł twórczy powoduje skonstruowanie sceny, której efektem jest zdjęcie. Konstruowanie wydaje się wprowadzać wyjątkowy aspekt do czegoś zbyt szybkiego i prostego dzisiaj w obsłudze, czyli fotografii. Jest to aspekt, który pojawił się bardzo szybko po opatentowaniu wynalazku. Cameron, portrecistka amatorka, wyróżnia się w dziejach fotografii niezwykle silnie dzięki uzyskanemu inscenizacją rozpoznawalnemu, malarskiemu stylowi. Przyjęta przez nią konwencja portretowania, spojrzenia skierowane w dal, nadają jej dziełom charakter melancholijny, egzystencjalny i potwierdzają przyznawanie temu medium prawa do upowszechniania czasów nostalgii, ponieważ, jak pisała Susan Sontag, „fotografia – to sztuka żałobna, schyłkowa”.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Brudna materia sztuki. Tytus Dzieduszycki-Sas w zbiorach Muzeum Lubelskiego w Lublinie - 2 listopada 2017
- Długi proces, czy ułamek sekundy? Fotografia decydującego momentu – Henri Cartier-Bresson - 21 sierpnia 2017
- Fotografia jest niemal wcieleniem modlitwy, czyli o twórczości Julii Margaret Cameron - 10 lipca 2016
- Vera Lehndorff. Veruschka - 22 listopada 2015
- Mao Star. Instynktowne zanikanie w przestrzeni - 4 października 2015
Bardzo fajny esej 🙂 Szkoda tylko, że nie widać go na stronie głównej. Prawie bym przegapiła. Szkoda trzymać na głównej tylko sponsorowane artykuły kosztem innych 🙂