O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Dziennik włoski – Florencja



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Piszę i czytam, aby nie zapomnieć. Zachowuję te strony na trudny czas oczekiwania, czas bezruchu, kiedy muszę pozostać w domu i tylko myśl wędruje bez przeszkód. Wśród tekstów prowadzących mnie po Włoszech, do których wracam nieustannie, z którymi ciągle mówię i których do końca nie umiem zrozumieć, miejsce szczególne zajmuje Pustynia Alberta Camusa.

Stefano Santucci, Florencja, niezła sztuka

Florencja, © Stefano Santucci (www.stefanosantucci.com)

To niewielki szkic dedykowany Jeanowi Grenierowi. Czytam go w pięknym tłumaczeniu Marii Leśniewskiej. Myślę o Grenierze, któremu Camus wiele zawdzięcza. Obaj starali się odrzucić złudzenia, żyć obok śmierci, wyjść jej naprzeciw bez lęku, bez trwogi. Unikali wzruszeń, choć zapewne niejeden raz smutek szklił im oczy.

Grenier napisał wyjątkową książkę o śmierci swojego psa, o pożegnaniu z czystą miłością, o stracie i cierpieniu, gdy nic nie da się zrobić. Camus pisał zawsze tak, jakby słowa miały przestać być zasłoną i musiały boleć. Dzięki malarzom podziwianym w Toskanii zrozumiał, że życie jest świadczeniem trzykrotnym: „w milczeniu, w ogniu, w bezruchu”.

Albert Camus, Henri Cartier-Bresson, Niezła Sztuka

Albert Camus, fot. Henri Cartier-Bresson, © Henri Cartier-Bresson

Piero della Francesca i Giotto byli dla niego powieściopisarzami ciała. Malowane przez nich twarze „wskutek obojętności i nieczułości osiągają kamienną wzniosłość krajobrazu”. Camus uczy, że trzeba rozróżnić uprawianie namiętności od wzruszenia. I porzucić to ostatnie, aby dostrzec, że smutek może być właściwym komentarzem do piękna. Podziwiani przez niego malarze przedstawiają tylko to, co jest. Nie zajmuje ich ani to, co było, ani to, co przyjdzie. Bo z ich punktu widzenia tego zwyczajnie nie ma. Nieczułość może być zaletą, kluczem do świata. Bo za nią często stoi „wielkość człowieka bez nadziei, ta wieczna teraźniejszość […]. Toskańczycy zatrzymują się na samym ciele, a nie na jego przeznaczeniu”. Włoskie krajobrazy mogą być źródłem siły, ale potrafią też wyjałowić duszę, bo ich piękno jest nie do zniesienia.

„To ewangelie z kamienia, nieba i wody – pisze Camus – które mówią, że nic nie zmartwychwstaje”.

Stefano Santucci, Florencja, niezła sztuka

Florencja, © Stefano Santucci (www.stefanosantucci.com)

Czytam te odważne słowa i nie umiem się z nimi pogodzić. Wydaje mi się, że wiem, o co w nich chodzi, ale nie pasują do mojego doświadczenia. Na tym zresztą polega ich siła. Mają wywołać dreszcz, uwolnić od bezrozumnego zachwytu, tak abyśmy nie utopili się w szczęściu. Camus notuje, że był we Florencji szczęśliwy. Ale zaraz dodaje, jakby wstydząc się tego uczucia:

„Czymże jest szczęście, jeśli nie zwykłą zgodą między istotą a istnieniem. I czy jest prawowitsza zgoda łącząca nas z życiem niż podwójna świadomość naszej chęci trwania i naszego przeznaczenia – śmierci? […] Na nic nie liczyć i uważać teraźniejszość za jedyną prawdę, która jest nam dana «ponadto»”.

Chrystus zmartwychwstający w dziele Piera della Francesca nie ma według Camusa ludzkiego spojrzenia. I co więcej, w tej przełomowej chwili tryumfu nad śmiercią „ani cień szczęścia nie maluje się na Jego twarzy”.

Piero della Francesca, Zmartwychwstanie, sztuka włoska, malarstwo włoskie, renesans, Niezła sztuka

Piero della Francesca, Zmartwychwstanie | ok. 1465, Museo Civico di Sansepolcro

Wiele razy w Sansepolcro wpatrywałem się w szeroko otwarte oczy Boga, choć pewnie częściej mój wzrok wędrował niżej, w stronę śpiących żołnierzy. Nigdy jednak nie dostrzegłem tego, co zobaczył Camus. I nadal nie potrafię mu uwierzyć. Nie umiem jednak zapomnieć o tym, co napisał. Traktuję jego słowa jako rewers własnych przekonań i zachętę, aby nieustannie wątpić, nie dać się zamknąć w bezruchu, szukać, także we Włoszech, swojej drogi do piękna, prowadzącej przez, a nie obok cierpienia. Italia, dodaje Camus, oferuje nam widok piękna, gdzie mimo wszystko umierają ludzie.

Ale słowa jeszcze ważniejsze przychodzą później, gdy Camus pisze, że włoskie krajobrazy, te pola pod Sieną, które tak podziwia, pomagają mu w porzuceniu złudnej aktywności, tej codziennej mysiej bieganiny, w której najczęściej tkwimy. Podróż włoska może być, i wielokrotnie jest, czasem zaostrzenia świadomości. Pośród piękna niezliczonych arcydzieł, wśród widoków zapierających dech czujemy się chwilami jak na pustyni, odcięci od wszystkiego, co dotychczas zakłócało nasz spokój.

„Ale tę szczególną pustynię wyczuwają tylko ci, którzy potrafią tam mieszkać nigdy nie oszukując swego pragnienia”.

Na koniec tego tekstu wyznania, tekstu o sile i precyzji dobrze ułożonego testamentu, Camus wstępuje do florenckich Ogrodów Boboli. Nie patrzy już na miasto, nie wypatruje ludzi, bo wie, że najczęściej nie umiemy dostrzec ich prawdziwych twarzy. Jego uwagę zajmują złociste brzoskwinie, „ich pękająca skórka przepuszczająca gęsty sok”. I myśl Camusa wędruje „od tajemnego braterstwa łączącego go ze światem aż do głodu popychającego go ku pomarańczowemu miąższowi ponad jego ręką – wszystko odsłaniało mu chwiejną równowagę, jaka prowadzi niektórych ludzi od ascezy do użycia i od rezygnacji do nadmiaru rozkoszy”.

Ostatnie słowa szkicu Camusa są gorzkim hymnem na cześć Florencji, pochwałą zwątpienia, zachętą do życia na ruchomych piaskach, gdzie trudno o coś stałego, jakby bezruch był zagrożeniem nie tylko dla ciała, jakby w pierwszej kolejności dotykał naszych myśli, oszukiwał.

Obiecuję sobie stale pamiętać o tym pouczeniu, znaleźć dla niego miejsce wśród stron skreślonych w radości i zachwycie, bo bije od niego światło szczególne, którego nie warto, nie można, rozproszyć.

Florencja!

„Florencja! Jedno z nielicznych miejsc w Europie, gdzie zrozumiałem, że w głębi mego buntu drzemało przyzwolenie. Od jej nieba, stopu łez i słońca, uczyłem się zgody na ziemię, na spalanie się w ciemnym płomieniu jej uciech. […] W tej wielkiej świątyni opuszczonej przez bogów wszystkie moje idole mają gliniane nogi”.

Nie znam drugiego miasta, które podobnie jak Florencja płynnie przechodzi w wieś. Wystarczy iść do Ogrodów Boboli i ruszyć pod górę. Za muzeum porcelany są już tylko gaje oliwne, pagórki pełne strzelistych cyprysów i kilka willi rozrzuconych tak, aby nikt nikomu nie wadził. Wieś staje się naturalną ramą dla miejskiego zgiełku, dla tej wyspy pełnej cudownie ułożonych kamieni, przeciętej wstęgą kapryśnej rzeki. Może dlatego tak łatwo znajduję we Florencji ukojenie, spokój, radość dla oczu, nawet podczas letniej spiekoty, nawet wśród ludzkiego gwaru.

To miasto ma jakąś tajemnicę, coś, co sprawia, że zawsze jestem w nim jak u siebie, niezależnie od tego, skąd i na jak długo przybywam. Po powrocie szukam wszędzie jego spisanych lub namalowanych wizerunków i nie przeszkadza mi, że w większości bywają słabo wykonane. Nawet w niezdarnych portretach odnajduję jakąś cześć tego miejsca, które tak silnie mnie przyciąga. Ale są też zapisy pogłębione, szkice będące próbą dotarcia do sekretu Florencji. Te otwierają oczy na dłużej i dodają pewności w prawdziwych i wyobrażonych wędrówkach przez miasto. Co więcej pozwalają znaleźć uzasadnienie dla własnego pisania, które tak łatwo podważyć, uznać za zdradę tego, co Steiner nazwał „rzeczywistymi obecnościami”.

Te szkice, te książki i obrazy to są prawdziwi sprzymierzeńcy, dzięki nim mogę zrozumieć istotę własnego zachwytu, wyjść poza emocje, porzucić mantrę opisów, w których niewiele udaje mi się uchwycić, niewiele dorzucić. Bo rację mają ci, co twierdzą, że wszystko już było, że idziemy po śladach wydeptanych od wieków. Na ogół nie udaje mi się ich przekonać, że nie jest to dla mnie przeszkodą, że bycie pierwszym, jedynym nigdy nie było moim celem, że zapewne w ogóle nie jest to możliwe i właściwie nigdy nie było, że czerpię radość w rozmowie z przeszłością, z tym, co zostało mi dane, co mam na wyciągnięcie ręki. Chcę wierzyć, że głos w tej rozmowie nigdy nie powinien zamilknąć, bo ponawianie, powtarzanie jest moim obowiązkiem. A przy tym, co ważne, daje mi tyle przyjemności.

Georg Simmel uznał, że Florencja jest miastem wyjątkowym, bo „przeciwieństwo natury i ducha zostało w nim unieważnione”. We Florencji przeszłość żyje naprawdę. Nie jest pięknem zastygłym w czasie, owadem uwięzionym w bursztynie. To, co dawne, żyje, tętni i właściwie stale domaga się od nas współuczestnictwa. Nie ma to nic wspólnego z romantycznym uniesieniem, a nawet więcej, stanowi jego zaprzeczenie. Jakkolwiek szaleńczo by to zabrzmiało, we Florencji dzieła sztuki stają się każdego dnia na nowo, są inne w zależności od tego, kto i z jaką wiedzą im się przygląda.

„Kwitnące maki i janowiec – pisze Simmel – wille zamknięte jak tajemnice, igrające dzieci, błękit nieba i obłoki – wszystko to można znaleźć wszędzie na świecie i wszędzie jest piękne, a jednak tutaj zyskuje całkiem inną psychoestetyczną wagę i otoczkę, bo zachwyca nie swoim odrębnym pięknem, lecz uczestniczy w nadrzędnym pięknie całości. A wrażenie, jakie wywiera Florencja i jej okolice, tym się też odznacza, że skupia w sobie, jak w soczewce, nie tylko istniejące równolegle obok siebie elementy wizualne, dzieła natury i ducha, ale także przeszłość i teraźniejszość”.

Stefano Santucci, Florencja, niezła sztuka

Florencja, © Stefano Santucci (www.stefanosantucci.com)

Miara, jaką daje Florencja, nie jest dla wszystkich i pewnie bywa nie do przyjęcia dla tych, co wytrwale szukają nowości. Florencja przyciąga raczej kolekcjonerów, zbieraczy, którzy najczęściej sami dla siebie tworzą własne muzeum wyobraźni. Simmel ostrzega:

„Florencja nie jest ziemią dla nas w epokach, kiedy to raz jeszcze chcemy zacząć od początku, raz jeszcze stanąć u źródeł życia, wybrnąć z zamętu duszy, kierując się najbardziej pierwotnymi wskazówkami istnienia. Florencja jest szczęściem człowieka dojrzałego, który osiągnął to, co w życiu najistotniejsze, albo z tego zrezygnował i chce już tylko poszukać formy dla swej zdobyczy albo swego wyrzeczenia”.

Tak widziana Florencja staje się więc lustrem, w którym dostrzec można własny wizerunek, zrozumieć, kim jesteśmy, na jakim etapie życia, co tkwi w naszych głowach i co nadal jest naszym marzeniem. We Florencji można zobaczyć, i to niemal równocześnie, piękno sztuki i własne ograniczenie, a przy tym zyskać zachętę, aby przyglądać się temu, co ktoś kiedyś wykonał, i zrozumieć, że staje się to częścią nas samych. Florencja wykracza poza domenę pamięci. Staje się, używając simmlowskich metafor, zarazem mostem i drzwiami.

Stefano Santucci, Florencja, niezła sztuka

Florencja, © Stefano Santucci (www.stefanosantucci.com)

„Most zazwyczaj dokonuje niebywałego dzieła, jednym rzutem ustanawia napięcie między punktami przestrzeni, porusza się między nimi, daje odczuć ich rozdział i związek jako jedność”.

I tak się dzieje w przypadku Florencji, która łączy dawne i obecne, wspólne i pojedyncze. A przy tym uchyla drzwi, będące granicą między tym, co wewnątrz i poza nami. Florencja zarazem stawia granice i je znosi, w zależności od tego, kto i z czym do niej przychodzi. Może dlatego tak dobrze przystają do niej simmlowskie rozważania.

„Drzwi można otworzyć i dlatego właśnie gdy są zamknięte, dają wyraźniej niż zwykła gładka ściana poczucie odgrodzenia od wszystkiego, co jest pustą przestrzenią. Ściana jest niema, a drzwi przemawiają”.

Florencja nigdy nie przestaje mówić. Wystarczy tylko dobrze przyłożyć ucho, aby czerpać z tej gadaniny wiedzę i przyjemność.

Uffizi, czyli raj

W Uffiziach jak zawsze tłum, najpierw długa, męcząca procedura przed wejściem, a potem żmudna wspinaczka po schodach. Zapomniałem już, że taki jest kierunek zwiedzania: od drugiego piętra w dół. Od razu wpadam na Antonella. Święty Jan jako młodzieniec, właściwie chłopiec, i Matka Boska na tronie. Czytam, że to fragment poliptyku. Inną jego część oglądałem wiele lat temu w Castello Sforzesco w Mediolanie. Według notatki pod obrazem jest to stosunkowo świeży nabytek. Państwo włoskie kupiło dzieło da Messiny od prywatnego właściciela w 1996 roku.

W tej sali, już zaraz na początku, konkurencja jest ogromna. Właściwie nie wiadomo, na co patrzeć dłużej. Obok Antonella jest Bellini i Mantegna. Co najmniej trzy, cztery arcydzieła, które znamy niejako z powietrza, zanim jeszcze dotrzemy po raz pierwszy do Florencji. Te obrazy patrzą na nas najpierw z okładek książek w domowej bibliotece, z albumów, do których nieśmiało zaglądamy w młodości. A teraz mam je przed sobą i dla siebie, bo już dawno postanowiłem w wędrówkach po Włoszech nigdy nie pomijać Uffiziów. Nawet jeśli nie mam rezerwacji, nawet gdy przychodzi mi oglądać to muzeum zaledwie kilka godzin po wyczerpującym biegu, gdy ledwo powłóczę nogami. Staję w kolejce, cierpliwie czekam, a potem idę przyjrzeć się znajomym obrazom. Sprawdzam, czy są na miejscu, zaglądam do notatek i czytam to, co kiedyś o nich zapisałem.

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie, sztuka włoska, Florencja, niezła sztuka

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie | 1425-1499, Gallerie degli Uffizi, Florencja, fot. © Jean Louis Mazieres

Dzisiaj patrzę uważniej na Zwiastowanie Baldovinettiego. Szczególnie ciekawi mnie pas drzew, głównie cyprysów wciśniętych w przestrzeń pod łukowatym sklepieniem, i architektura wyobrażonego pomieszczenia. Zestaw trzech kolorów: blady róż, spłowiały błękit i mocna zieleń. Przez chwilę zapominam, co dzieje się na pierwszym planie i nawet nie patrzę na skrzydła anioła, bo akurat w tym przedstawieniu wypadają mało widowiskowo. Są szare jak pióra gołębia. Chyba po raz pierwszy uświadamiam sobie, jak bardzo zgaszone są kolory u Baldovinettiego, jakby wypalone słońcem.

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie, sztuka włoska, Florencja, niezła sztuka

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie, detal | 1425-1499, Gallerie degli Uffizi, Florencja, fot. © Hans Ollermann

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie, sztuka włoska, Florencja, niezła sztuka

Alesso Baldovinetti, Zwiastowanie, detal | 1425-1499, Gallerie degli Uffizi, Florencja, fot. © Hans Ollermann

Idę przez kolejne sale, zdając sobie sprawę, że patrzę na obrazy decydujące o naszym odbiorze sztuki europejskiej. Żelazne pozycje na liście arcydzieł nie tylko włoskiego malarstwa. Zastanawiam się, co można do nich dorzucić poza Mona Lisą i Słonecznikami van Gogha. Może któryś z autoportretów Rembrandta, może któryś z pejzaży Bruegla? Ale czy na tej liście zbiorowej, malarskiej wyobraźni, tworzonej dzisiaj, znalazłoby się miejsce dla którejś z Madonn Rafaela? Tego nie jestem już pewien. A przecież kiedyś, nie tak dawno temu, zdaje się wczoraj, były to dzieła powszechnie rozpoznawalne. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że to właśnie wizerunek Madonny wymalowany przez Rafaela, choćby ten najsłynniejszy z Drezna, mieli przed oczami wierni w czasie modlitwy, nawet jeśli tak naprawdę nigdy go nie widzieli, patrząc w parafialnym kościele na kopię lepiej lub gorzej zrobioną. To był pewien wzór sztuki doskonałej, dyskretnie spleciony z religią w jej prywatnym i codziennym wymiarze. Te obrazy żyły także, a może przede wszystkim, poza muzeum. Podziwiane przez wielu i wspólne dla wielu.

Mówi o tym Henry James w Madonnie przyszłości, swoim niezwykłym opowiadaniu, które czytam zawsze przed wizytą we Florencji. A potem, już na miejscu, maszeruję za jego bohaterem, który kroczy korytarzami Uffiziów w towarzystwie współczesnego mu malarza, poznanego poprzedniego wieczora na placu Signorii. Staję, jak oni, przed tryptykiem Mantegni, „który jaśniejąc urokiem cierpliwej pracy, bardziej może niż inne obrazy zaspokaja wieczne potrzeby duszy”.

I powtarzam w myślach słowa malarza: „Mantegna nie znał prostackiego pośpiechu, który jest przyrodnim bratem zwłoki”. Poważnie też traktuję jego wskazówki, co do samego sposobu poruszania się po muzeum.

„Galerie można zwiedzać w dwojakim nastroju: krytycznym lub idealnym. [Krytyczny nastrój] pozwala rozkoszować się ładnymi błahostkami sztuki, jej świadomym wdzięczeniem się, wulgarną zręcznością […]. Zdarzają się jednak inne dni, dni gwałtownej, wybrednej tęsknoty – uroczyste święta smaku artystycznego lub wiary – gdy każda wulgarna próba i każde błahe osiągnięcie nuży, gdy wstrętne staje się wszystko, co nie jest doskonałe, najdoskonalsze. W takich dniach, przybieramy postawę nieubłaganych arystokratów. Nie przyjmujemy bezkrytycznie nawet Michała Anioła, nie zachwycamy się wszystkim, co namalował Rafael […]. Wizje nawiedzają nas rzadko; musimy długo ich wypatrywać, zanim je ujrzymy. Możemy jednak wśród rozmyślań pielęgnować ideał, uzupełniać go, wygładzać, udoskonalać”.

I to właśnie czyni u Jamesa spotkany przypadkowo malarz. Ale zanim dowiemy się, o co tak naprawdę mu chodzi, odbywamy w jego towarzystwie długi spacer korytarzem Vasariego z Uffiziów na drugą stronę rzeki, przez kościół Santa Felicita do pałacu Pittich, aby tam stanąć przed obrazem, który skupia jego i naszą wyobraźnię, który bohater Jamesa podziwia aż do miłosnego zauroczenia Madonnę della Seggiola Rafaela.

Rafael Santi, Madonna della seggiola, sztuka włoska, malarstwo włoskie, Niezła sztuka

Rafael Santi, Madonna della seggiola | 1513, Palazzo Pitti, Florencja

Od czasu pierwszej lektury tego opowiadania i ja nie umiem o nim zapomnieć, choć najchętniej wziąłbym z tego tonda zaledwie połowę, tę z portretem Madonny o spojrzeniu skierowanym wprost na nas, z głową lekko opuszczoną, emanującą spokojem. Równie uważnie przyglądam się zielono-złotej chuście z drobnymi frędzlami i oparciu krzesła, które poza odbijającą światło kolumienką trzeba sobie wyobrazić, bo reszta ginie w ciemnościach. Patrzę w oczy cudownie pięknej niewiasty.

„Postać Madonny – pisze James – rzuca czar, a człowiek ulegając mu nie wie, czy poddał się urokowi niebiańskiej czystości, czy też ziemskiej urody […]. Inne obrazy są dziełami Rafaela, ten jest samym Rafaelem. Inne można chwalić, oceniać, mierzyć, wyjaśniać, analizować. Ten można tylko kochać i podziwiać. […] Rafael widział ten nieskazitelny obraz nie przez jedną chwilę, nie przez jeden dzień, w błogim śnie czy też w gorączkowych majakach, nie tak, jak widzi swą wizję poeta w ciągu kilku minut uniesienia, podczas których zdąży pochwycić frazę i zapisać nieśmiertelną zwrotkę; on patrzył w swoją wizję przez wiele długich dni cierpliwej, powolnej pracy pędzla, poprzez zatrute opary życia, w napiętej aż do bólu wyobraźni i utrwalił tę wizję promienną, jasną, taką, jaką oglądamy dzisiaj”.

Rafael Santi, Madonna ze szczygłem, malarstwo religijne, sztuka włoska, renesans, Niezła Sztuka

Rafael Santi, Madonna ze szczygłem | ok. 1505–1506, Gallerie degli Uffizi, Florencja

Cieszę się, że mam ze sobą te słowa, bo to one uczą mnie patrzeć właściwie, z konieczną do tego cierpliwością i oddaniem. Zdają się przypominać także, że pytania, jakie stawiamy obrazom, zostały już dawno sformułowane. Można więc przyglądać się, jak inni radzili sobie z naszymi kłopotami. Dlatego zaglądam do Nieznanego arcydzieła Balzaca, do opowiadań Jamesa i Alexandra Lerneta-Holeni. Na ogół zostawiam w domu oschłe przewodniki, aby wszystkiego, czego chcę się dowiedzieć, czerpać ze stron tych wybranych opowieści. Z pamięcią o Jamesie, rozmyślającym o Madonnie przyszłości, o obrazie, który miałby stanowić swoiste podsumowanie wszystkich włoskich Madonn, przemierzam kolejne sale Uffiziów.

Tondo Doni, Uffizi, Florencja, Niezła Sztuka

Tondo Doni na ekspozycji w Gallerie degli Uffizi we Florencji, źródło: Uffizi.it

Jednocześnie patrzę z uwagą na obrazy i obracam w głowie ten prawdziwie borgesowski koncept dzieła sztuki zawierającego wszystkie inne wizerunki. Poszerzam w ten sposób bliskie mi muzeum, w wyobraźni idę przez nie z wybranym przyjacielem, który jako przybysz obecny jedynie na stronach książek ani przez chwilę się nie narzuca. Jest wtedy, gdy go potrzebuję, gdy pytam, gdy szukam pomocy, bo sam nie daję sobie rady z obrazem.

cdn…

Sandro Botticelli, Narodziny Wenus, detal, Niezła Sztuka

Sandro Botticelli, Narodziny Wenus, detal | ok. 1482–1485, Gallerie degli Uffizi, Florencja

» Marek Zagańczyk

Marek Zagańczyk - ur. 1967. Wieloletni zastępca redaktora naczelnego „Zeszytów Literackich”. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Edytor jego dzieł zebranych. Prezes wydawnictwa Próby. Autor tomów szkiców „Krajobrazy i portrety” (słowo/obraz terytoria, 1999), „Droga do Sieny” (Zeszyty Literackie, 2005), „Cyprysy i topole” (Zeszyty Literackie, 2012), „Berlińskie widoki” (Austeria, 2019).


Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz