„Przed nimi, na małym zielonym płaskowzgórzu, widać było podłużny budynek, zwrócony frontem ku południowemu zachodowi; jego wieżyczka zakończona była kopułą, a fasada tak podziurawiona licznymi wnękami balkonów, że z daleka robił wrażenie porowatej gąbki; w oknach zapalano właśnie pierwsze światła. Zapadał szybki zmrok. Blada zorza wieczorna, która na krótką chwilę ożywiła niebo, jednostajnie zaciągnięte chmurami, już zgasła i w naturze zapanował ów bezbarwny, bezduszny i smutny stan przejściowy, bezpośrednio poprzedzający ostateczne nadejście nocy”1.
Kiedy czytamy Czarodziejską górę Tomasza Manna, sceneria szwajcarskiego sanatorium zdaje się bytem abstrakcyjnym. Tymczasem w Polsce, w zacisznym zakątku Kotliny Jeleniogórskiej na skraju mapy mamy swoje własne Davos, czyli Kowary, do których na leczenie przybywają kuracjusze z całego kraju. Rozległy budynek Sanatorium Bukowiec, który powstał w latach 1916-1920 przyciąga nie tylko niezwykłym mikroklimatem, ale pewną magiczną atmosferą.
To właśnie tu przez dziewiętnaście lat mieszkał i tworzył wybitny artysta Józef Gielniak, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich grafików XX wieku. Artysta wybrał dla siebie technikę linorytu i osiągnął w niej mistrzostwo. Linoryt jest jedną z „młodszych” technik graficznych, pochodzi dopiero z początku XX wieku. Gielniak zdecydowanie stał się jej mistrzem. Niezwykle pracowity artysta, którego wyróżniała dbałość o szczegóły i niezwykła wyobraźnia, powoływał do życia zaczarowane światy.
Gielniak urodził się 18 lutego 1932 roku we Francji w Denain (koło Valenciennes) w rodzinie polskich emigrantów. W 1933 roku ojciec porzucił matkę wraz z dwojgiem dzieci. Wkrótce Anna Gielniak wyszła drugi raz za mąż. W latach 1945-1948 Józef uczęszczał do szkoły średniej w Anzin. Od 1945 przez rok chodził również do École des Beaux-Arts w Valenciennes, niestety musiał przerwać naukę z powodów finansowych. Jego talent został dostrzeżony w plastycznym konkursie dla północnofrancuskich szkół średnich, przyznano mu pierwszą nagrodę za prace z wyobraźni o tematyce cyrkowej. Mer rodzinnego miasta proponował mu stypendium na studia w paryskiej akademii. Gielniak odrzucił tę propozycję, a w zamian wybrał studia konsularno-dyplomatyczne w Polsce, co było spowodowane decyzją jego matki o powrocie do kraju. Skrycie jednak marzył o Akademii Sztuk Pięknych2.
Już jako nastolatek zaczął chorować na gruźlicę, dlatego naukę aż do uzyskania matury musiał kontynuować jako pacjent sanatorium Neufmoutiers-en-Brie. Do Polski przybył w maju 1950 roku. Ze względu na zły stan zdrowia nie mógł poświęcić się studiom, przebywał wtedy w szpitalach w Bydgoszczy i Grudziądzu. Tam też pracował przez kilka miesięcy jako dekorator wystaw. W 1953 roku przyjechał do sanatorium w Kowarach. Po trzech latach, wypisany ze stanu chorych, dostał tam pracę jako statystyk medyczny i archiwista, otrzymał również mieszkanie służbowe.
W 1956 roku Gielniak zwrócił się do Ministerstwa Kultury o możliwość indywidualnego toku studiów artystycznych. W odpowiedzi na jego prośbę sanatorium Bukowiec odwiedził profesor Stanisław Dawski, rektor Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. To był przełomowy moment dla artysty, ponieważ to właśnie profesor Dawski zasugerował mu tworzenie w technice linorytu. Dodatkowo Gielniak zyskał mistrza, a zarazem przyjaciela. Profesor stał się bardzo ważną postacią w jego życiu. Rok później Józef Gielniak założył rodzinę – wziął ślub z Danielą Mańke, a na świat wkrótce przyszedł ich syn Józef Mirosław. Choć jak wiemy dla niego żona zawsze będzie Grażynką, tak ją nazywał i tak dedykował jej prace.
Artysta miał wielu przyjaciół, było to dla niego niezwykle ważne i bardzo to doceniał. Prowadził bardzo bogatą korespondencję ze swoimi licznymi znajomymi. Listy stanowiły okazję do wymiany poglądów, orientowania się w najnowszych wydarzeniach świata sztuki. Niestety stan zdrowia Gielniaka nie pozwalał mu na podróże, praktycznie nie opuszczał Bukowca, dlatego każde odwiedziny niezwykle go cieszyły.
Józef Gielniak nie od razu zajął się grafiką, pierwsze kroki stawiał jako malarz, jednak sam przyznawał, że nie był zadowolony z rezultatów. Później zaczął tworzyć w technikach graficznych, zarówno w druku wklęsłym (akwaforcie, mezzotincie), jak i wypukłym (linorycie), przy czym linoryt był zdecydowanie dominująca techniką w jego twórczości.
Pierwsza praca w tej technice powstała w lipcu 1956. Niezwykle szybko, bo w grudniu tego samego roku prace artysty zostały pokazane po raz pierwszy w ramach Okręgowej Wystawy Rysunku i Grafiki Związku Polskich Artystów Plastyków we Wrocławiu. Od momentu udziału w II Ogólnopolskiej Wystawie Grafiki Artystycznej i Rysunku w Warszawie w roku 1959 Gielniak nieprzerwanie wysyłał odbitki swoich prac na liczne wystawy, stając się sławnym nie tylko w kraju, ale i za jego granicami. Niezwykłe jest to, jak szybko opanował do perfekcji tę technikę. Jego pierwsze linoryty budzą zachwyt, choć są jeszcze dość proste. Artysta operuje sporymi płaszczyznami, stosuje grube nacięcia.
Początkowo Gielniak podejmował tematykę bardzo realistyczną, czego przykładem są m.in. następujące prace: Okupacja (1956), Dziewczyna szyjąca (1956), Łucznik (1957). Z czasem formy w jego linorytach stały się subtelniejsze, złożone z licznych detali. W twórczości Józefa Gielniaka kluczowa jest praca W hołdzie mojemu przyjacielowi Z.G. (Zygmunt Górka – zmarły pacjent sanatorium), która powstała w 1957 roku. W literaturze przedmiotu uznaje się ją za przełomową.
Praca ta wykazuje związek z późniejszym cyklem Sanatoriów, „fantazji architektonicznych”, który powstawał w latach 1958–1967. W tym obszernym cyklu artysta ograniczył się do jednego motywu, do miejsca, w którym przebywał, żył i tworzył, czyli do budynku sanatorium. Śledząc kolejne odsłony tego budynku, widzimy, jak artysta rozwija swoją twórczość. Prace stają się mistrzowsko „uplecioną” opowieścią z niezwykle delikatnych kresek sprawiających wrażenie koronki.
Kolejny cykl Improwizacje charakteryzuje się dominantą bieli. Artysta rezygnuje ze środka wyrazu, którym do tej pory była linia, na rzecz delikatnych, wręcz ulotnych drobnych punktów, z których buduje kompozycje. Improwizacje dla Grażynki to prace dedykowane żonie artysty.
Zapoczątkowane w 1964 roku powstawały do końca życia Gielniaka. W tych linorytach artysta oddala się zdecydowanie od sanatorium. Tworzy „bajkowe” kompozycje z dryfującymi drobinkami na niebie, dziwnymi fantastycznymi kształtami.
W latach 60. powstał też szereg istotnych prac, których nie sposób przyporządkować do żadnego ze wspomnianych wcześniej cykli. Przykładowo linoryt Podróż dookoła karty gorączkowej to praca, która jest notatnikiem wydarzeń.
Był to czas, kiedy artysta ciężko chorował, był niemal przykuty do łóżka. Grafika powstawała przez rok. Każde przemyślenie, zaistniałą sytuację Gielniak „wpisywał” w grafikę. Któregoś dnia otrzymał katalog swojej wystawy z Japonii, co go bardzo ucieszyło, a japońskie znaki zafascynowały. Dlatego w pracy wplecione jest jego imię w języku japońskim. Dzieło zadedykował Jerzemu Pankowi, krakowskiemu grafikowi, a zarazem przyjacielowi.
W latach 1964–1968 Gielniak stworzył też kilkanaście ekslibrisów. Dedykowane były one osobom ważnym dla artysty, przyjaciołom, o których dbał ze wzajemnością. Bardzo ciekawa historia łączy się z jedną z grafik – N. B. O. G. z B. Sanatorium VII „Bukowiec”. Ten tajemniczy skrót oznacza: „Nie będzie Odlotu Gielniaka z Bukowca”.
Grafika ta miała być pożegnalną pracą adresowaną do Wojciecha Siemiona, przyjaciela artysty. Pierwotnie tytuł pracy brzmiał O. G. Z. B., co znaczyło: Odlot Gielniaków z Bukowca. Kompozycja przedstawia budynek sanatorium, miejsce, w którym artysta spędził niemal dwadzieścia lat życia. Widok na sanatorium, czy raczej na główną fasadę budynku, rozciąga się na całej szerokości grafiki.
Fasada składa się z dwóch odcinków ścian opadających lekko w dół ku wyeksponowanemu wejściu pośrodku. Dzieło buduje niezliczona ilość detali nakreślonych kreską w sposób misterny, koronkowy, niezwykły. W całości dominują wertykalne elementy, przypominające sterczące igły, strzykawki, przedmioty towarzyszące artyście każdego dnia, czy też gałęzie, drzewka, liście, oglądane podczas spacerów po parku.
W górnej partii jest pusta przestrzeń, którą Gielniak zamierzał wypełnić, jednak stało się inaczej. Powstanie tej pracy łączy się z planami przeniesienia Józefa Gielniaka do Otwocka, do tamtejszego sanatorium. Ze względu na stan zdrowia lekarze któregoś razu stwierdzili, że Gielniakowi dobrze by zrobiła zmiana klimatu. Chodziło o nieco łagodniejszy klimat, gdzieś na nizinach. Wybór padł na Otwock. Na pustej powierzchni w górnej partii grafiki zamierzał zilustrować swój odlot wraz z żoną i synem na dywanie. Ponieważ do tego nie doszło, pozostało puste miejsce. Gielniak w liście do przyjaciela pisał:
„…To będzie linoryt dla Ciebie, sanatorium takie, jakie znasz, najeżone strzykawkami, nożami, nożyczkami, ale zobaczysz nad nim rozgwieżdżone niebo, a w rogu, na latającym dywanie, będę siedział ja z Grażynką i Józkiem”3.
Los sprawił, że na pracy pozostała wolna przestrzeń, co jest raczej niespotykane w twórczości Gielniaka. Powierzchnia jego linorytów nie pozostawała zwykle pusta, niezagospodarowana, każdy kawałeczek jego płyty był w sposób przemyślany wykorzystany. Ostatnią ukończoną przez artystę pracą jest Transitus (Sanatorium IX „Bukowiec”), w hołdzie Ignacemu Witzowi z 1971 roku.
Rok później powstała Wieża Babel – ostatnia, niestety nieukończona praca, odbita już po śmierci artysty. Gielniak pieszczotliwie określał uprawianą przez siebie technikę jako „dłubanie” lub „terapię zajęciową”. Ważną zaletą linorytu było to, że wymagał on bardzo prostego warsztatu. Przy użyciu deseczki (jako podkładu pod kawałek linoleum), dłutka i wałka do nakładania farby tworzył niezwykłe kompozycje.
Józef Gielniak zmarł na atak serca 28 maja 1972 roku, został pochowany na starym cmentarzu w Kowarach.
Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze wcześnie zainteresowało się mieszkającym w pobliżu grafikiem. W styczniu 1962 roku odbyła się tu jego pierwsza indywidualna wystawa. Od tego czasu rozpoczęto też starania mające na celu zgromadzenie jak najpełniejszej spuścizny po artyście.
Kolekcja została wzbogacona dzięki Grażynie Danieli Gielniak, żonie artysty, która, doceniając wysiłki muzeum, ofiarowała liczne pamiątki po Gielniaku: kalendarze, część zbiorów bibliotecznych, jego warsztat pracy.
Józef Gielniak wniósł ogromny wkład w rozwój techniki linorytu. Muzeum jeleniogórskie podtrzymuje pamięć o tym niezwykłym twórcy. Od 1977 roku organizuje Ogólnopolski Konkurs Graficzny im. Józefa Gielniaka, a obecnie prezentuje wystawę poświęconą artyście: „Józef Gielniak – mistrz linorytu. Życie i twórczość”, która potrwa do 19 czerwca 2022 r.
A może to Cię zainteresuje:
- Józef Gielniak. Czarodziej linorytu - 28 maja 2022