Teofil Kwiatkowski, Ostatnie chwile Chopina, po 1849,
olej, tektura, 25 × 34,5 cm,
Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie
„Byłem u Ciebie w te dni przedostatnie
Niedocieczonego wątku — —
— Pełne jak mit,
Blade jak świt,
— Gdy życia koniec szepce do początku”
– pisał Cyprian Kamil Norwid1.
Inny znajomy Chopina, Teofil Kwiatkowski mógłby zapewne z czystym sumieniem powtórzyć te słowa; ale ponieważ trudnił się malarstwem, opowieść o ostatnich dniach kompozytora przedstawił na swoim obrazie. Co do jednego obaj artyści byli zgodni: rym mit–świt powtarza się w obu pracach.
Namalowane przez Kwiatkowskiego Ostatnie chwile Chopina są nie tylko malarskim dokumentem cierpienia konającego 17 października 1849 roku kompozytora, ale także jednym z aktów założycielskich chopinowskiej ikonografii o funeralno-heroicznym zabarwieniu. Ta z kolei okaże się poletkiem niezwykle żyznym i uprawianym na przestrzeni kolejnych dekad z wielką skwapliwością. Dla samego Kwiatkowskiego zaś, wielokrotnie powielany w wariantach i autorskich replikach, wątek konania „poety fortepianu” będzie gwarancją zbytu oraz szansą na utrwalenie swojej pozycji w kręgu Wielkiej Emigracji.
Urodzony w 1809 roku – a zatem o rok starszy od Chopina – Kwiatkowski początkowo uczył się w Warszawie pod okiem dwóch słynnych Antonich – Brodowskiego i Blanka. Jako dwudziestojednolatek w stopniu podporucznika porzucił studiowanie gipsowych odlewów rzeźb antycznych na rzecz udziału w powstaniu listopadowym. Upadek zrywu przypłacił osobistą tragedią, musiał bowiem szukać schronienia na Zachodzie2. Od 1832 roku przebywał w awiniońskim zakładzie dla polskich emigrantów, skąd następnie przeniósł się do Paryża, by kontynuować przerwane studia malarskie, tym razem w pracowni akademika Léona Cognieta. Nad Sekwaną poznał i zyskał sympatię Adama Mickiewicza oraz Fryderyka Chopina. Nie tylko parokrotnie sportretuje kompozytora, ale stanie się także malarskim kronikarzem jego śmierci.
Kwiatkowski wyreżyserował scenę ostatnich chwil muzyka w sposób teatralny. Centrum obrazu poświęcił blademu Chopinowi w aureoli śnieżnobiałej pościeli, który wsparty na łokciu rozmawia resztkami sił z uzdolnioną muzycznie powiernicą Marceliną Czartoryską. Dla jeszcze wyraźniejszego zaakcentowania centralnej grupy Kwiatkowski dodał biały baldachim łoża, doskonale imitujący teatralną kurtynę mającą za chwilę opaść.
Aleksander Jełowicki • Ludwika Jędrzejewiczowa • Marcelina Czartoryska • Wojciech Grzymała
Dwie środkowe postaci kontrapunktowane są przez pary rozmieszczone symetrycznie przy prawej oraz lewej krawędzi obrazu. Za głową umierającego stoi więc ksiądz Aleksander Jełowicki, pierwszoplanowy fotel zajmuje Ludwika Jędrzejewiczowa, ukochana siostra kompozytora; po prawej stronie – zaprzyjaźniony działacz emigracyjny Wojciech Grzymała, a za jego plecami widzimy autoportret samego Teofila Kwiatkowskiego.
Kostyczność symetrycznego układu sprawia, że trudno poczuć się jednym z uczestników dramatu. I nawet jeśli przyjąć tezę, że malarz uczestniczył w ostatnich chwilach Chopina, to jego artystyczna relacja więcej ma w sobie z teatralnej inscenizacji niż z bezpośredniej opowieści świadka.
Wiele olejnych prac Kwiatkowskiego cechuje znaczna ciężkość postaci, aptekarsko wyważona kompozycja czy skłonność do beznamiętnego akademizowania. Na szczęście w swoim dossier miał też pejzaże, stroniące od dramatycznej narracyjności, nierzadko malowane z Courbetowską swadą. Najmocniejszym punktem twórczości Kwiatkowskiego wydają mi się jednak akwarele. W tej technice udało mu się tworzyć kompozycje zbudowane swobodniej, pełne wdzięku i uroczej bezpretensjonalności. Wykorzystał wszystkie zalety farb wodnych, posługując się miękko prowadzoną, celną plamą. Wiele w nich żywości, polotu i powietrza, w czym czuć cognietowski sznyt.
Ostatnie chwile Chopina nie są więc najdoskonalszym dziełem, które wyszło spod pracowitej ręki Teofila Kwiatkowskiego, ale najwidoczniej obraz trafił w gusta szerszej publiczności, skoro u schyłku XIX wieku reprodukowano go nawet w formie pocztówek. „Istnieje wiele relacji o śmierci Chopina, a wszystkie oczywiście są ze sobą niezgodne – kwitował Jarosław Iwaszkiewicz. – Patos, który pragną wyrazić przygodni pisarze, przechodzi ich siły”3. Z malarstwem, jak miało się niebawem okazać – było podobnie.
Już rok po śmierci kompozytora Bolesław Podczaszyński, wzorując się na akwareli Kwiatkowskiego, wydał litografię przedstawiającą odchyloną w paroksyzmie bólu głowę Chopina ujętą z profilu, z zaakcentowaniem ikonicznego rysunku nosa.
Nie trzeba było czekać długo, by młodopolski dekadentyzm podszyty odradzającą się ideą korespondencji sztuk podjął w ikonografii Chopina wątek funeralno-heroiczny. Znakomitym tego przykładem jest wizyjny Marsz żałobny Chopina wykonany przez Władysława Podkowińskiego, a rozpowszechniony dzięki wersji graficznej Józefa Holewińskiego z roku 1895.
Tytus Czyżewski w obrazie widział „zakończenie dramatu, który rozegrał się w duszy tego wrażliwego i pełnego temperamentu malarza”. Twierdził nawet, że Marsz żałobny Chopina to „tragiczna walka z bytowaniem na ziemi”4. Jak widać – nie obawiano się słów wielkich.
Cierpienie Chopina pojawiało się także w ahistorycznych kontekstach. W 1948 roku przygarbiona sylwetka chorującego kompozytora przedstawiona została przez Czesława Lewandowskiego na tle cmentarzyska przechodzącego w makabryczny krajobraz ruin zniszczonej podczas II wojny światowej Warszawy. Nieżyjący wówczas od niemal stulecia kompozytor będzie opłakiwał zgliszcza miasta, w którym spędził pierwsze dwie dekady swojego życia. Namalowany w Brazylii Smutek Chopina stanie się przykładem utożsamienia bólu muzyka z tragedią całego narodu.
W podobnym nurcie zrodzi się projekt pomnika kompozytora wykony na początku lat 40. XX wieku przez Augusta Zamoyskiego. Statua mająca stanąć w Rio de Janeiro zwrócona jest ku oceanowi, a dłoń przyłożona do ucha ma symbolizować zasłuchanie Chopina w echa odgłosów dochodzących z ojczyzny.
Scenę śmierci kompozytora umieszczano nawet na pocztówkach. I choć trudno mi wyobrazić sobie, jakie życzenia czy pozdrowienia można umieścić na rewersie kartki z reprodukcją obrazu Męciny-Krzeszcza, to jednak ich wysokie nakłady dowodzą jej popularności.
Ale przecież ikonografia chopinowska to nie tylko heroiczno-funeralne fantazje, ale także wizerunki pozbawione patosu i etosu cierpiętnictwa. W powracającej wizji umęczonego kompozytora odbija się mesjanistyczna obsesja polskiego romantyzmu, tak bardzo daleka od wizerunków wirtuoza stworzonych za jego życia przez Franza Xavera Winterhaltera, Jakoba Götzenbergera czy grono znajomych kompozytora, uwieczniających go w pełnej dystansu konwencji karykatury. Humorystyczne wizerunki wykonywała nie tylko zaprzyjaźniona Pauline Viardot, oklaskiwana na scenach całej Europy śpiewaczka, ale nawet sama partnerka Chopina – George Sand. Wypada w tym momencie postawić pytanie: do którego z tych nurtów bliżej byłoby samemu zainteresowanemu?
Być może już sam Chopin mitologizował swoją chorobę, jednak dostępne dziś relacje zdają się temu przeczyć. Błyskotliwy wirtuoz Franciszek Liszt tak wspominał kolegę po fachu ledwie rok po jego śmierci:
„Przystępny, uprzejmy w stosunkach, serdeczny, jednostajnego i raczej wesołego humoru”5.
Zajrzyjmy do prywatnej korespondencji Fryderyka.
„Jakże zazdroszczę ludziom silnym, posiadającym doskonałe zdrowie a którzy nic nie mają do roboty – przyznawał kompozytor. – Złości mnie to, bo nie mam czasu na choroby”6.
Jak widać, nie rozpływał się nad swoim cierpieniem w sposób egzaltowany, nie uwznioślał go sztucznie. Sądząc po zachowanych listach, do fizjologii miał stosunek zaskakująco trzeźwy, a momentami – autoironiczny.
„Chorowałem przez te ostatnie dwa tygodnie jak pies: zaziębiłem się mimo 18 stopni ciepła, róż, pomarańcz. palm i fig. – Po czym wyliczał skwapliwie – 3 doktorów z całej wyspy najsławniejszych: jeden wąchał, com pluł, drugi stukał, skądem pluł, trzeci macał i słuchał, jakem pluł. Jeden mówił, żem zdechł, drugi – że zdycham, 3-ci – że zdechnę”7.
Są i tacy, którzy utrzymują, że sama muzyka geniusza z Żelazowej Woli mówi o nim więcej niż cała zachowana korespondencja i miriady woluminów napisanych na jego temat. Mimo że Podkowiński sięgnął do Marszu żałobnego, czyli III części III sonaty fortepianowej b-moll op. 35, to w katalogu chopinowskich kompozycji nie brakuje utworów skrzących się błyskotliwym poczuciem humoru i werwą. Począwszy od pełnego flirciarskiej galanterii uśmiechu w inicjalnej frazie Impromptu op. 29, przez figlarne mrugnięcie okiem w Etiudzie Ges-dur op. 25, aż po sowizdrzalski dowcip trzeciego Ecossaise z op. 72, choć można by mnożyć przykłady. Słuchając tych utworów, o wiele łatwiej zobaczyć kompozytora w stroju domowym uwiecznionego na akwareli Kwiatkowskiego niż teatrum konania muzyka z obrazu olejnego.
Nie chciałbym umniejszać trudom, z jakim borykał się Chopin w ostatnich miesiącach swojego życia, chodzi jednak o to, by śmierć kompozytora nie przysłoniła jego życia, a co gorsza – twórczego dorobku. To przecież nie on grzmiał:
„Nazywam się Milijon: bo cierpię za milijony
kocham i cierpię katusze
[…]
czuję całego cierpienia narodu”8.
I chyba niekoniecznie widział się w tej roli. O ile łatwiej byłoby nam, gdyby Chopin żył w zbiorowej świadomości jako wirtuoz i kompozytor niż jako wiecznie umierający suchotnik, który – parafrazując Gombrowicza – umiera i umrzeć nie może. Nie bez przyczyny sam Fryderyk przestrzegał w liście swojego przyjaciela i niezastąpionego kopistę słowami:
„Nie mów ludziom, żem chorował, bo zrobią bajkę”9.
- C.K. Norwid, Fortepian Szopena, Warszawa 1933, s. 7. ↩
- R. Bielecki, Zarys rozproszenia Wielkiej Emigracji we Francji 1831–1837, Warszawa–Łódź 1986, s. 62. ↩
- J. Iwaszkiewicz, Chopin, Kraków 1987, s. 240. ↩
- Cyt za: I. Kossowska, Podkowiński, Warszawa 2006, 84. ↩
- F. Liszt, Fryderyk Szopen, Kraków 1875, s. 10. ↩
- Cyt za: J. Ekiert, Fryderyk Chopin, Warszawa 2009, s. 268. ↩
- https://chopin.nifc.pl/pl/chopin/list/614_list-fryderyka-chopina-do-juliana-fontany (dostęp: 24.09.2021). ↩
- A. Mickiewicz, Dziady część III, Jerozolima 1944, s. 93. ↩
- https://chopin.nifc.pl/pl/chopin/list/614_list-fryderyka-chopina-do-juliana-fontany (dostęp: 24.09.2021). ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Jean-Étienne Liotard „Śniadanie rodziny Lavergne” - 19 lipca 2024
- Alfons Karpiński „Portret malarzy w Jamie Michalikowej” - 31 maja 2024
- Carmen jak malowana - 23 maja 2024
- Witold Wojtkiewicz „Portret Lizy Pareńskiej” - 15 marca 2024
- Stanisław Masłowski „Wschód księżyca” - 1 marca 2024
- Deszcz nad Como. Lombardzkie wojaże - 8 grudnia 2023
- Księżniczka na Parnasie. Bożki słowiańskie Zofii Stryjeńskiej - 17 września 2023
- Giovanni Francesco Penni zw. il Fattore „Święta Rodzina ze św. Janem Chrzcicielem i św. Katarzyną Aleksandryjską” - 7 września 2023
- Paris Bordone „Wenus i Amor” - 28 sierpnia 2023
- Co słychać u Vermeera? - 8 sierpnia 2023
Dziękuję za dużą dawką wiedzy i ciekawych wiadomości