Od drugiej połowy XII wieku, kiedy to moda na romanse i opowieści o królu Arturze i rycerzach Okrągłego Stołu zaczęła opanowywać Europę imiona te były nadawane synom arystokratycznych rodów. Sami zaś bohaterowie: Artur, Gawin, Tristan, Lancelot, Iwain zaludniali nie tylko stronice ekskluzywnie iluminowanych manuskryptów, ale też ściany sal reprezentacyjnych zamków, a nawet domów kupieckich.
Z Wysp Brytyjskich i dzisiejszej Francji ich sława dotarła aż do Niemiec, Italii oraz na Półwysep Iberyjski, a także na teren obecnej Polski. Na Dolnym Śląsku echa tej legendy pozostają szczególnie żywe po dziś dzień. To właśnie w Siedlęcinie koło Jeleniej Góry, w XIV-wiecznej wieży mieszkalnej, można oglądać jedyne na świecie, zachowane in situ, ścienne przedstawienie najsłynniejszego z rycerzy Okrągłego Stołu – sir Lancelota z Jeziora.
Skąd malowidła o tematyce arturiańskiej na Śląsku?
Sir Lancelot z Jeziora, syn króla Bana z Benoiku, nie miał sobie równych pośród rycerzy Okrągłego Stołu. Opowieści i romanse rycerskie, których był bohaterem, cieszyły się ogromną popularnością. Na Wyspach Brytyjskich, długi czas prym pośród rycerzy Artura wiódł Gawin, siostrzeniec króla, ale ostatecznie i on musiał ustąpić miejsca Lancelotowi…
Historię jego błyskotliwej kariery i rycerskich przygód, ale i moralnego upadku, który doprowadził do końca chwały całego królestwa Logres, spisywano zarówno wierszem jak i prozą. Był to prawdziwy bestseller średniowiecznej literatury. Wersja historii spisana przez Chrétiena de Troyes, stanowiła podstawę niemal wszystkich późniejszych romansów o Lancelocie.
O popularności romansu świadczą wymownie nie tylko liczne jego wersje (powstałe także poza Francją), ale również ilość bogato ilustrowanych manuskryptów, które zachowały się po dziś dzień. Samych francuskich datowanych od XIII do XV wieku przetrwało około sto pięćdziesiąt. Być może jeden z nich dotarł na początku XIV wieku na Śląsk, gdzie posłużył za inspirację dla twórcy cyklu siedlęcińskiego.
Ślady wpływów arturiańskich na Śląsku można odnaleźć już w XIII wieku. Dwory śląskich książąt, zwłaszcza świdnicko-jaworskich, były w stałym kontakcie z dworami królewskimi i książęcymi zachodniej Europy. Z pewnością nie bez znaczenia były tutaj bliskie związki Bolesława II Rogatki, dziadka Henryka I Jaworskiego (fundatora wieży), z rodem hrabiów Anhaltu. W 1242 roku poślubił on Jadwigę, córkę Henryka I. To właśnie teść Bolesława, uznawany jest za minnesingera, „księcia Anhaltu” przedstawionego w scenie turniejowej na stronicach Kodeksu Manesse. W otoczeniu Bolesława na początku lat 50. XIII wieku pojawiają się pierwsi przedstawiciele rodu rycerskiego, którego członkowie nosić będą imiona bohaterów arturiańskich.
Na Śląsku żaden egzemplarz romansów nie zachował się do naszych czasów, ale to właśnie imiona nadawane członkom rodów rycerskich świadczą o popularności bohaterów legend o królu Arturze i rycerzach okrągłego stołu. Mamy więc Iwaina, Gawina, Tristana, Parsifala czy Hektora. Pośród rycerstwa ziemi jaworskiej przykładem są bracia Iwan i Walwan (Gawin) von Profen. Jednak najwymowniejszym dowodem fascynacji romansami o tematyce arturiańskiej oraz tego, jak doskonale średniowieczny Śląsk funkcjonował w kręgu zachodnioeuropejskiej kultury dworskiej, pozostają malowidła zachowane w siedlęcińskiej wieży.
Wieża Lancelota
Wieża mieszkalna w Siedlęcinie to obiekt pod każdym względem wyjątkowy. Od lat 20. XIV wieku przetrwała w stanie niemalże nienaruszonym. Jest w niej niewiele przekształceń, a wnętrza są jednymi z najlepiej zachowanych średniowiecznych wnętrz w Polsce. Nic dziwnego, że jest ona powszechnie uznawana za jeden z najważniejszych zabytków polskiego i europejskiego średniowiecza. Ostatnie badania łączą jej powstanie z osobą Henryka I, syna Bolka I Surowego, oraz początkami jego samodzielnego panowania w księstwie jaworskim. Prawdopodobnie to również on zlecił wykonanie w Wielkiej Sali na drugim piętrze wieży dekoracji malarskiej przedstawiającej rycerskie przygody Lancelota z Jeziora.
Dzięki przeprowadzonym w latach 2015/2016 badaniom ustalono, iż budowę wieży rozpoczęto w roku 1313. Sama skala i wymiary świadczą o wyjątkowości obiektu i wyróżniają go spośród innych wież mieszkalnych zachowanych na Dolnym Śląsku. Większość z nich bowiem to młodsze i znacznie mniejsze siedziby rodów rycerskich. Natomiast wieża w Siedlęcinie została wzniesiona na planie zbliżonym do prostokąta o wymiarach 22 x 15 m, a jeśli dodać kilkunastometrowej wysokości więźbę dachową, to jej wysokość wynosi ponad 33,3 m. Dzięki temu jest bez wątpienia największą wieżą mieszkalną na Śląsku i jedną z największych na terenie Europy Środkowej.
Według Wilhelma Klose, który opisywał wieżę pod koniec lat 80. XIX wieku, pierwotnie była ona otoczona wysokim na prawie 4 metry murem obwodowym oraz fosą, która zachowała się jedynie na północnym i wschodnim odcinku. Przebieg fosy od strony południowej oraz zachodniej udało się ustalić podczas badań archeologicznych prowadzonych rokrocznie przy wieży. W sezonach 2010–2011 archeolodzy skoncentrowali się na wnętrzu przylegającej do wieży XVIII-wiecznej oficyny dworskiej. To właśnie wykopy w jej południowo-wschodniej części przyczyniły się do odkrycia średniowiecznego muru. Pierwotnie wieża była zwieńczona krenelażem. Jego ślady widoczne są do dziś w kondygnacji dachowej. Można w niej również zobaczyć najstarsze w Polsce zachowane stropy drewniane. Ekspertyzy dendrochronologiczne wykazały, że drzewa, z których wykonano belki, ścięto w latach 1313-1315.
Elementem stanowiącym o absolutnej wyjątkowości tego miejsca jest jego wyposażenie. Z niegdyś zapewne bogatych wnętrz nie zachowało się zbyt wiele. Poza malowidłami. Jednak to właśnie one i ich tematyka świadczą o wysokiej świadomości fundatora i jego funkcjonowaniu w kręgu zachodnioeuropejskiej kultury dworskiej.
Zamiast Rycerza z Lwem, Rycerz z Wózka
Malowidła zostały odkryte w roku 1887 przez jeleniogórskiego inspektora podatkowego – Wilhelma Klose. Usunął on pobiałę wapienną lub nawet grubszą warstwę tynku i odsłonił dolny ich pas oraz przedstawienie św. Krzysztofa (uznanego wówczas przez odkrywcę za Marię z Dzieciątkiem). Kolejne fragmenty malowideł zostały odsłonięte w roku ok. 1913. Kilka lat później próby odczytania cyklu podjął się Paul Knotel, który uznał je za historię jednego z rycerzy Okrągłego Stołu, Iwaina (Rycerza z Lwem). Celem datowania polichromii, dokonał on również szczegółowej analizy elementów uzbrojenia, stroju i oporządzenia końskiego. Pozwoliło to ustalić, że powstały one między trzecią a piątą dekadą XIV wieku.
W roku 1937, prowadzący prace konserwatorskie polichromii, Johann Drobek miał dokonać przemalowań dam i rycerzy z orszaku Ginewry na zakonników, wzmacniając tym samym powiązanie tej sceny z fundacją cystersów z Krzeszowa. Musiało upłynąć ponad pół wieku nim historyk sztuki i wybitny znawca kultury dworskiej Jacek Witkowski ustalił, że na ścianach południowej i zachodniej Wielkiej Sali przedstawione zostały sceny z legendy o sir Lancelocie z Jeziora.
Lancelot na ratunek czyli siedlęcińskie ABC
Siedemset lat temu szaty damy i rycerza musiały olśniewać żywymi kolorami, dziś barwy nieco przyblakły. Jednak gest dłoni pozostał wyraźny i czytelny. Lewe dłonie splecione w uścisku mówią jednoznacznie „Zgrzeszyliśmy, połączyła nas cudzołożna miłość”. A dzieje tej miłości, możemy do dzisiaj oglądać na ścianach Wielkiej Sali na drugim piętrze siedlęcińskiej wieży.
Malowidła zdobiące południową i częściowo zachodnią jej ścianę są najstarszymi w Polsce malowidłami ściennymi o tematyce świeckiej. Są też jedynymi na świecie, zachowanymi in situ malowidłami, przedstawiającymi historię sir Lancelota z Jeziora, najsłynniejszego z rycerzy Okrągłego Stołu.
Jeszcze w latach 70. XX wieku w północnych Włoszech, w wieży Frugarolo w Piemoncie znajdowały się malowidła również przedstawiające legendę o Lancelocie młodsze od siedlęcińskich o prawie siedemdziesiąt lat. Jednak przez wzgląd na zły stan samej wieży, zostały one zdjęte z jej ścian i przeniesione do muzeum w Alessandrii koło Turynu. W przeciwieństwie do malowideł siedlęcińskich nie można ich więc oglądać we wnętrzu, w którym powstały.
Autor cyklu nie jest znany z imienia. Działał prawdopodobnie na zlecenie księcia Henryka. Przybył na Śląsk z terenów północno-wschodniej Szwajcarii, czyli z ważnych w owym czasie ośrodków kultury i sztuki dworskiej takich jak: Zurych czy Konstancja. Malowidła siedlęcińskie noszą widoczne ślady stylu jaki oglądamy w Kodeksie Manesse oraz w dziełach tworzącego w kręgu Manesse anonimowego artysty, określanego mianem Mistrza Waltensburskiego. Malowidła siedlęcińskie przypominają dekoracje ścienną domu „Zum langen Keller” i katedry w Zurychu. W obu przypadkach są to dzieła pochodzące z początków XIV wieku.
Widoczne są też duże podobieństwa do malowideł ściennych z kościoła św. Arbogasta w Winterthur koło Zurychu.
„Czytanie” scen siedlęcińskiego cyklu powinno odbywać się zaczynając od dolnego pasa wzwyż, w poziomie, od lewej do prawej strony. W przypadku wielu innych średniowiecznych malowideł ściennych przedstawione sceny odczytuje się również w ten sposób. Podobnie jest też w przypadku historii z rzeźbionych tympanonów w katedrach w Paryżu, Wiedniu czy Strasburgu albo – odwołując się do przykładów rodzimej architektury – w kościele joannickim w Strzegomiu.
Dolny pas malowideł ukazuje początki błyskotliwej kariery sir Lancelota z Jeziora. Lancelot i jego kuzyn Lionel wyruszają na wyprawę, aby dowieść, że w pełni zasługują na miano rycerzy Okrągłego Stołu. Zostało to zakwestionowane – z powodu ich młodego wieku – przez seneszala Keu. Kolejna ze scen ukazuje jak zmęczeni decydują się na odpoczynek. Lancelot układa się do snu, podczas gdy Lionel staje na warcie. Niestety, także i on zasypia (pogrążona we śnie postać wsparta na rękojeści miecza).
Wtedy to zostaje zaskoczony, napadnięty i uwięziony przez Tarquina. Lancelot budzi się, a następnie toczy zaciętą walkę. Zwycięża i uwalnia Lionela oraz pozostałych rycerzy Okrągłego Stołu przetrzymywanych w niewoli przez Tarquina. Na malowidle można podziwiać moment pojedynku. Ukazana jest też kolejna scena, w której jeden rycerz przyklęka przed drugim. To najprawdopodobniej Lancelot i dwukrotnie przezeń uratowany z opresji i tym sposobem okazujący mu wdzięczność Keu.
Górny pas malowideł otwiera scena ukazująca Ginewrę z damami dworu przed murami Camelotu oraz stojących przed nią rycerzy, w tym Lancelota (postaci są w kolorowych pasiastych strojach, które w XIII wieku i pierwszej połowie XIV nosili minnesingerzy i rycerze. Podobny ubiór odnajdujemy np. na kartach Kodeksu Manesse). Małżonka Artura, została uprowadzona przez złego Meleaganta, syna króla Baudemagusa.
Najprawdopodobniej to właśnie scena samego uprowadzenia widnieje nad wnęką okienną. Nie ukazano jednak wyprawy Lancelota, której podjął się, by uratować ukochaną. Na malowidłach nie uwieczniono trudów, cierpień i upokorzeń, których doznał w trakcie podróży. Anonimowy mistrz uwiecznił jedynie zakończenie tej historii, ukazując – już za wnęką okienną – parę kochanków trzymających się za lewe dłonie, co symbolizuje nieprawą miłość.
Wnęka okienna w ścianie południowej ozdobiona została przedstawieniami świętych, proroków i starotestamentowych królów oraz wyobrażeniem Niebieskiej Jeruzalem. Szkice na zachodniej ścianie Wielkiej Sali uważane są za nieukończone dzieło autora cyklu. Według Jacka Witkowskiego wyobrażają one pojedynek Lancelota z Sagramourem le Desreez oraz uleczenie Urry’ego de Hongre. Nie wiadomo, dlaczego prace nad projektem zostały przerwane. Być może zabrakło środków, być może przerwała je śmierć zleceniodawcy albo samego artysty.
Fragmenty przedstawiające historię Lancelota w połączeniu z przedstawieniem św. Krzysztofa (jednego z patronów średniowiecznego rycerstwa) oraz ze sceną określaną jako „Memento mori” mają wydźwięk symboliczny i moralizatorski. Św. Krzysztof ma przypominać o wierności Chrystusowi. Lancelot z kolei jest przykładem tego, który zawiódł, zgrzeszył i nie pozostał wierny.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka