Z przyjaciółmi rozstawał się na postoju taksówek. Nawet w rzęsistym deszczu wolał czekać niż wędrować pieszo albo złapać autobus. Był to zapewne luksusowy kaprys, może podszyty jakimś lękiem. Zarówno w życiu, jak i w twórczości Artur Nacht-Samborski nigdzie się nie spieszył.
„Gdyby szukać rysu rzeczywiście ważnego, to chyba cały Samborski wyrażał się w ulubionych eksklamacjach «poczekaj!» i «zaraz, zaraz», które znaczyły tyle, co tiens, ale zarazem go zdradzały”1
– wspominał zaprzyjaźniony z nim Jerzy Stajuda.
Krótko przed śmiercią stwierdził ostrożnie: „wydaje mi się, że poczyniłem pewne postępy”. Nacht-Samborski nie planował wystaw, prace ukrywał przed studentami. Choć gazety czytywał namiętnie, nie znosił dziennikarskiego żargonu, a recenzji się obawiał – jakby nawet te pozytywne mogły jego obrazy zbrukać. Nie komentował też własnego malarstwa. Poproszony o wypowiedź do katalogu napisał jedno zdanie: „Wydaje mi się, że między obrazem a widzem jest za dużo druku”2. Zaprzyjaźniony z nim Adolf Rudnicki twierdził, że ostrożność Nachta wynikała z jego perfekcjonizmu:
„Ponieważ był perfekcjonistą, nigdy nie był gotów. Ponieważ nie był gotów, nie pokazywał, nie urządzał wystaw. Ponieważ szukał doskonałości, więc czekał”3.