Jak pozostać wierną swojej wizji, a jednocześnie sprostać oczekiwaniom klienta? Twórczość Jolanty Owidzkiej dowodzi, że to możliwe, a jej podejście do nauczania – że dzielenie się tajemnicami warsztatu nie zagraża pozycji artysty.
Dwa czarno-białe zdjęcia. Na pierwszym z nich cztery postacie, a wśród nich dyrektorka Zachęty Gizela Szancerowa, minister kultury i sztuki Tadeusz Galiński, a obok niego sprawczyni całego zamieszania z uśmiechem błąkającym się po twarzy. Na drugim zdjęciu przestronna sala wyłożona parkietem w jodełkę, nad którym lewitują ni to dywany, ni to obrazy. Na drugim planie prace unoszą się w powietrzu w lekkim oddaleniu od ściany, jakby właśnie się od niej uwolniły. W kadrze widać także większe dzieła – tym razem na pewno nie obrazy, lecz tkaniny niczym miękkie rzeźby zwieszające się z sufitu.
Sztuka czy sztuka
Co to za ekspozycja i kim jest kobieta z uśmiechem Mony Lisy? Aby pokazać doniosłość chwili, musimy przenieść się do Warszawy roku 1960. To wówczas w warszawskich galeriach – Kordegardzie i Centralnym Biurze Wystaw Artystycznych, czyli Zachęcie – odbyły się bezprecedensowe wystawy indywidualne. W pierwszej z przestrzeni wiosną można było zobaczyć prace Magdaleny Abakanowicz, wśród których przeważały kompozycje malowane farbami na lnianym płótnie. Krytykom trudno było zaszufladkować prace młodej artystki utrzymane w poodwilżowej stylistyce, bo ani to malarstwo, ani tkanina.
16 listopada otwarta została druga ze wspomnianych wystaw. Autorką prac była Jolanta Owidzka, a dwie przywołane wcześniej fotografie wykonane zostały na wernisażu. Na ekspozycji znalazły się dywany strzyżone typu Rij, wykonane w technice znanej w krajach skandynawskich, która zdobyła popularność na świecie w ostatniej dekadzie przed otwarciem wystawy. Na łamach „Projektu” można było przeczytać:
„Dywan powieszony w pionie staje się pokrewny obrazowi. Ta właśnie cecha wyróżnia prace Owidzkiej wśród innych naszych, raczej tradycyjnych, realizacji tkackich. Ekspozycję tkanin przygotował Oskar Hansen, układając je głównie w poziomie na kilku wysokościach, a nawet podwieszając na obniżonym daszku. Nowością stelażową były poziome „kołyski” dla dywanów utrzymywane na spuszczonych z sufitu nylonowych żyłkach”1.
Wyjaśniło się zatem, jak uzyskano efekt lewitacji. Ważniejsze było jednak przedstawienie krytykom i publiczności, z czym właściwie mają do czynienia. Tego zadania podjął się historyk i krytyk sztuki Ryszard Stanisławski, który tak pisał we wstępie do niewielkich rozmiarów katalogu towarzyszącego wystawie:
„Artystów plastyków przyzwyczajono się dzielić niejako na dwie kategorie: na artystów «prawdziwych» uprawiających sztukę «czystą» oraz na tych, którzy zajmują się sztuką pośledniejszą, tzw. użytkową. Niezależnie od istniejących rzeczywiście odrębności poszczególnych dziedzin twórczych nie można zgodzić się z drastycznością tego arbitralnego podziału. Zarówno bowiem granice niektórych dyscyplin w wielu wypadkach są niemal nieuchwytne, a w każdym razie zacierają się coraz bardziej, jak również próby generalizowania i schematyzowania zjawisk i postaw artystycznych wydają się zgoła sprzeczne z istotą rozwijającej się sztuki współczesnej. Wyszedłszy raz poza utarte szablony, sztuka staje się tym, czym być musi – wyrazem własnego osobistego stosunku artysty do różnorodnej problematyki otaczającej rzeczywistości, zgodnie ze świadomością i wrażliwością jednostki w oparciu o wybrane czy też wręcz wynalezione przez siebie środki artystycznej wypowiedzi. […] Co więcej, poszukiwania nowych form wyrazowych prowadzą zazwyczaj do narodzin wartości estetycznych, wykraczających poza tradycyjne ramy określonych gatunków, wzbogacając ich dotychczasową funkcję i pogłębiając siłę oddziaływania”2.
Zdaniem Stanisławskiego Owidzka była nowatorką, bo, choć sięgała po znaną od dawna technikę, wykorzystała ją do stworzenia prac o niezwykle współczesnym charakterze. Poruszyła przy tym problem związku malarstwa nowoczesnego ze sztuką użytkową, a co za tym idzie – także z przemysłem i architekturą. Dywany prezentowane w Zachęcie to sztuka o określonej funkcji użytkowej, jednakże nosząca cechy malarstwa abstrakcyjnego.
„Wystawa przyjęta z dużym ożywieniem, stała się jakby cezurą w krótkiej powojennej historii polskiej tkaniny artystycznej. Zdarzało się słyszeć potoczne określenia: przed Owidzką, po wystawie Owidzkiej, utrwalające ów pokaz jako symbol narodzin nowej sztuki”3 – pisała kilka lat później Danuta Wróblewska w „Projekcie”, sygnalizując, jak ważny był rok 1960 dla tkaniny artystycznej.
Pierwsze w kraju wystawy indywidualne tej dziedziny twórczości przyczyniły się do jej nobilitacji – przestała być postrzegana jako rzemiosło, a została nagle postawiona w jednym rzędzie z takimi dziedzinami sztuki wysokiej jak malarstwo, rzeźba czy grafika warsztatowa (chociaż wywalczonej pozycji trzeba było pilnować). Bez Owidzkiej i Abakanowicz nie byłoby tego, co przytrafiło się polskiej tkaninie w kolejnych latach. Zresztą, mogłyby być pokazy mody w Moskwie zamiast wystaw splotów w Japonii…
Kraków i Warszawa
Jolanta Owidzka urodziła się w 1927 roku w Radomiu, jednak z miastem tym związana była krótko. Podczas okupacji uczyła się w szkole krawieckiej sióstr zmartwychwstanek na warszawskim Żoliborzu, gdzie wprawdzie uczono także kroju i szycia, ale była to przykrywka dla tajnego gimnazjum. Po powstaniu warszawskim rodzina artystki zamieszkała we wsi pod Rabką. Następnym etapem edukacji miała być żurnalistyka i moda w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Krakowie. Taki pomysł na dalszą edukację podsunęła mama , może nie zdając sobie sprawy, że szycie nie było pasją córki. Na szczęście okazało się, że w Krakowie tego kierunku nie ma, za to jest Wydział Malarstwa i Katedra Gobelinu, prowadzona przez Stefana Gałkowskiego. To zresztą niejedyny profesor, dla którego warto było studiować w Krakowie. Artystka wspominała, że dużo dały jej zajęcia z Tadeuszem Kantorem, który uczył organizacji kadru.
Niestety krakowska przygoda Owidzkiej dobiegła końca po zaledwie półtora roku. Rodzina przeniosła się z Dąbrowy Górniczej, gdzie ojciec był dyrektorem fabryki, do Warszawy, a że zdrowie mu już nie dopisywało, studentka zmuszona była przenieść się z nimi. I tak trafiła do miasta zupełnie innego niż Kraków – pełnego gruzów i prowizorki, ale za to z Akademią Sztuk Plastycznych, która także miała w programie tkaninę. Tkactwa uczyła Eleonora Plutyńska, zaś farbiarstwa – jej siostra Wanda Szczepanowska. Były jeszcze dwie pracownie tkaniny: Anny Śledziewskiej dla tych, którym bliższe były tradycje ludowe, i Mieczysława Szymańskiego – dla spragnionych tworzenia dzieł o charakterze awangardowym.
„W Krakowie zajmowaliśmy się tkaniną bardziej teoretycznie, tylko od strony projektowania. A tutaj praktycznie od razu cudowne materiały, wspaniałe warsztaty, świetni technicy, którzy nam pomagali się uczyć. […] Myśmy odeszli od kopiowania wzorów dzięki temu, że nie projektant narzucał kształt tkaniny, ale sam autor, mając surowiec w rękach i możliwości techniczne, kształtował proces twórczy. […] Profesor Plutyńska mówiła, że trzeba poznać rzemiosło, aby móc projektować na ten określony warsztat określone kompozycje. Najpierw trzeba poznać warsztat, a potem komponować całości. Tak, że to wyjście od warsztatu było nam narzucone. Nawet nie wolno było malować dokładnego projektu do kopiowania. Trzeba było tylko robić szkic ogólny”4.
Owidzka obroniła dyplom w Pracowni Tkaniny na Wydziale Architektury Wnętrz w 1952 roku. Rok później podjęła pracę w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, gdzie projektowała tkaniny na potrzeby produkcji przemysłowej, a gdy miejsce to zaczęło ewoluować w stronę placówki badawczej, wraz z Danutą Ejsmont-Szarras zgłębiała temat tkaniny we wnętrzu mieszkalnym. Pracowała tutaj do 1957 roku, by potem ostatecznie zająć się twórczością indywidualną.
Lozańska rewolucja
Ta najważniejsza wystawa dla owej twórczości, nie tylko Owidzkiej, ale także innych twórców tkaniny, miała dopiero nadejść. Trzeba było jednak szczęśliwego przypadku. Jak pisała Irena Huml5, z przysłowiowej szuflady Ministerstwa Kultury i Sztuki Krystyna Kondratiuk wydobyła zaproszenie na I Biennale Międzynarodowej Tkaniny Współczesnej w Lozannie skierowane do polskich artystów. Organizacją wszystkiego, co związane z naszym udziałem w imprezie – wybraniem artystów, projektów, pomocą przy ich realizacji, wysyłką prac, stworzeniem drukowanego informatora – miało zająć się Muzeum Historii Włókiennictwa. W oficjalnej reprezentacji znaleźli się: Magdalena Abakanowicz, Ada Kierzkowska, Jolanta Owidzka, Wojciech Sadley i Anna Śledziewska, dodatkowo zaprezentowano także prace Marii Łaszkiewicz i Krystyny Wojtyny-Drouet. Zatem polską tkaninę pokazali światu artyści z kręgu warszawskiej ASP, do których oczywiście w następnych edycjach dołączały kolejne nazwiska, także z innych ośrodków. Kluczowy był jednak ten pierwszy raz…
Prace polskich artystek i artystów zaskoczyły krytyków surowością użytych materiałów, tym, że projektant i twórca obiektu to ta sama osoba, że tkanina nie próbuje upodobnić się do malarstwa, i wreszcie – że to znakomite rzemiosło, a jednocześnie przykład sztuki współczesnej, która tak samo jak inne dziedziny pozwala twórczyniom i twórcom wyrazić siebie, zawrzeć swoje refleksje na temat otaczającego ich świata. Irena Huml pisała:
„Specyfika dzieł polskich polegała na uchwyceniu właściwych proporcji między rodzimą tradycją niepozbawioną cech ludowości a aktualnymi tendencjami sztuki profesjonalnej w nurcie międzynarodowym”6.
W innym zaś miejscu:
„Nic nie zastąpi bowiem osobistej interpretacji plastyka. Nawet najlepiej i najdokładniej wykonany karton wymaga pewnego retuszu w trakcie tkania. Z osobistego udziału artysty w tworzeniu płynie w największej części odrębność polskiej szkoły artystycznej, tak frapująca dla zagranicznych znawców”7.
Wyjątkowość polskich prac była na tyle oczywista, że już pierwsze biennale przyniosło określenie „polska szkoła tkaniny”, które miało kojarzyć się odbiorcom nie tylko ze wspomnianymi wcześniej cechami, ale także z nietypowymi surowcami, jak farbowana naturalnymi barwnikami owcza wełna, sizal, z którego robiono liny okrętowe, sznury bawełniane i inne włókna, które były wykorzystywane również z powodu słabej dostępności innych, być może bardziej pożądanych. Polacy stali się gwiazdami świata sztuki.
„Po wystawie zyskaliśmy rozgłos. Nasze tkaniny powędrowały w świat, my zaś – może nie obnosząc tego tak ostentacyjnie, jak to się czyni dziś – robiliśmy autentyczną karierę: artystycznie i finansowo”8
– wspominała Krystyna Wojtyna-Drouet, jedna ze sprawczyń tego zamieszania i jedyna żyjąca i nadal tworząca polska uczestniczka pierwszego lozańskiego biennale. Organizatorzy imprezy – Pierre Pauli i André Kuenzi – odwiedzili Polskę, aby zobaczyć pracownie, w których powstały tkaniny zaprezentowane w Lozannie. Trafili także do Zofii Butrymowicz, Heleny i Stefana Gałkowskich, odwiedzili również Muzeum Historii Włókiennictwa. Efektem tej wędrówki była wystawa objazdowa, stanowiąca akcję promocyjną polskiej tkaniny artystycznej na świecie. Zestaw prac nie był stały, ponieważ te, które sprzedano, zastępowano kolejnymi.
Podczas kolejnych edycji lozańskiej imprezy nie brakowało naśladowców polskiej tkaniny. Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że rozpoczęliśmy rewolucję w tej dziedzinie sztuki, zapoczątkowaliśmy wiele zmian formalnych, ośmieliliśmy innych innowatorów. Cała dekada lat 60. była złotym czasem dla sztuki włókna. Zresztą nie brakowało także wystaw krajowych, o tkaninie się mówiło, stała się pożądanym obiektem nie tylko w galeriach, ale także we wnętrzach mieszkalnych. Artystki i artyści sprzedawali prace, jeszcze zanim zostały zdjęte z warsztatu, wiele z nich za pośrednictwem Desy Unicum trafiało do zagranicznych kolekcjonerów. Nic dziwnego, wszak nazwiska naszych artystów były doskonale znane na świecie, gdzie zdobywali nagrody i zlecenia.
Strażniczka pięknego fajerwerku
Owidzka była w samym środku tej rewolucji. Dzięki studiom na warszawskiej uczelni doskonale opanowała rzemiosło, jednak nie chciała tworzyć prac o charakterze ludowym, tradycyjnym. Miały być nowatorskie, a jednocześnie użyteczne.
„A profesor Szymański, wspaniały artysta, zawsze mówił, że nie jest sztuką zrobić pracę, która się trzem kolegom będzie podobała, a jest sztuką zrobić dzieło, które będzie odpowiadać zamówieniu klienta, pozostając jednocześnie dziełem sztuki. I to mi przyświeca przez całą drogę mojej twórczości”9
– mówiła. I tak od swojej wystawy w Zachęcie realizowała zamówienia na tkaniny, spływające od osób prywatnych i instytucji w kraju i na świecie. Przyznawała, że wykonywała je z większą przyjemnością niż prace przygotowywane na wystawy, gdzie miała przecież większą wolność. Do repertuaru surowców naturalnych, do których zamiłowanie wyniosła z uczelni – wełny, lnu, sizalu, konopi, jedwabiu – dołączała kolejne, takie jak skóra, drewniane listewki, elementy metalowe, a od czasu, gdy zaczęła uczestniczyć w plenerach organizowanych w Lubniewicach przez Art Stilon – także włókna sztuczne. Początkowo obce, później na stałe zadomowiły się w jej pracach. Pracach, dla których inspirację stanowiła natura, chociaż niezwykle ważne dla artystki było to, jak te włókniste pejzaże zagrają z architekturą. A zdarzały się wnętrza nietypowe i wyjątkowe.
Do tych pierwszych można zaliczyć tkaniny do wnętrz samolotów, stanowiące rodzaj przepierzenia między rzędami siedzeń. Do drugich – tkaniny do biur LOT-u na świecie czy tkaninę do holu warszawskiego hotelu Victoria. Ta, zresztą ulubiona praca artystki, nosi tytuł Biele i została wykonana w 1975 roku. Miała imponujące wymiary 19 na 2,3 metra. Niestety w którymś momencie została zdjęta i umieszczona w magazynie, gdzie zalała ją woda. Lniana osnowa źle to zniosła, ocalała tylko część, która była w środku rulonu. Hotel oddał tkaninę artystce, a ona uratowany fragment przekazała w depozyt do Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Miejmy nadzieję, że kiedyś zobaczymy go na ekspozycji.
Owidzka nie związała się z żadną uczelnią, jednak była mistrzynią dla wielu, prowadząc warsztaty w krajach Europy, Ameryki oraz w Japonii, a także przez wiele lat organizując we własnej pracowni staż stypendystów Ministerstwa Kultury i Sztuki. Kolejne asystentki towarzyszyły jej przy pracy, ucząc się rzemiosła, ale również wraz z nią przemierzały Polskę, by odwiedzić pracownie, ośrodki tkackie, cepeliowskie spółdzielnie.
„Praktykantki miękkiej plastyki przyjeżdżały do Polski nierzadko tylko z jednym adresem w bagażu, właśnie Owidzkiej. Jej warszawska pracownia, jeśli się w niej już znalazły, dawała bowiem wysoką rekomendację, znaczyła tyle co studia w Akademii Sztuk Pięknych, choć na inny sposób – tutaj prowadząca adeptki artystka nie opuszczała ucznia, a szlifowanie zawodu odbywało się najstarszym znanym sposobem; przy domowym warsztacie, w stałym dialogu pomiędzy dającym i przyjmującym naukę”10
– pisała Danuta Wróblewska, nieraz mająca okazję recenzować lozańskie biennale i wskazująca trzy cechy charakterystyczne dla twórczości Owidzkiej: paletę barw zaczerpniętą z malarstwa, różnorodność wykorzystywanych surowców oraz wyczulenie na miejsce, które stanie się dla tkaniny domem.
Owidzka do 2014 roku miała dziewięćdziesiąt cztery wystawy indywidualne w kraju, ale także chociażby w USA, Meksyku, Japonii, brała również udział w niezliczonych wystawach zbiorowych. Od 1963 do 2007 roku stała się autorką dwudziestu pięciu samych tylko tkanin monumentalnych. Otrzymała liczne odznaczenia i nagrody. Jednak chyba ważniejsze od tych liczb i faktów jest to, jak została zapamiętana przez tych, którzy obserwowali rozwój jej niezwykłej, charakterystycznej, różnorodnej twórczości. Wróblewska pisała:
„Owidzka była współtwórczynią «polskiej szkoły tkaniny artystycznej», jak to zjawisko wówczas nazywano. I później pozostała nienaruszoną podporą osuwającej się już sławy tej szkoły. W triumfie i wśród oklasków, czy w czasie gorszym dla sztuki tkackiej, jej optymizm i zaradność zawsze środowisku pomagały. W historii współczesnej formy tkanina nasza zaistniała bowiem jak piękny fajerwerk oświetlający drogę również i innym dziedzinom plastyki, by następnie przekształcić się w uboczną klasykę nowoczesności”11.
Bibliografia:
1. Biłas K., 50. rocznica I. Międzynarodowego Biennale Tkaniny w Lozannie, strona internetowa Centralnego Muzeum Włókiennictwa, ctmustex.arg.pl, bit.ly/3CKBXOe.
2. Huml I., Tkanina dziełem sztuki współczesnej, w: eadem, Współczesna tkanina polska, Warszawa 1989.
3. Stanisławski R., Wystawa tkaniny Jolanty Owidzkiej, Warszawa 1960.
4. Sztuka czy rzemiosło? Z Jolantą Owidzką rozmawia Wiesława Wierzchowska, w: Jolanta Owidzka. Włókno i przestrzeń, red. R.K. Bochyński, Radom 2007.
5. Tkanina monumentalna Magdaleny Abakanowicz, „Projekt” nr 4, 1963.
6. Wróblewska D., Jolanta otwiera drzwi, w: Jolanta Owidzka. Włókno i przestrzeń, red. R.K. Bochyński, Radom 2007.
7. Wróblewska D., Tkanina Jolanty Owidzkiej, „Projekt” nr 1, 1967.
8. Wystawa tkanin Jolanty Owidzkiej, „Projekt” nr 1, 1960.
- Wystawa tkanin Jolanty Owidzkiej, „Projekt” nr 1, 1960, s. 5. ↩
- R. Stanisławski, Wystawa tkaniny Jolanty Owidzkiej, Warszawa 1960. ↩
- D. Wróblewska, Tkanina Jolanty Owidzkiej, „Projekt” nr 1, 1967, s. 9. ↩
- Sztuka czy rzemiosło? Z Jolantą Owidzką rozmawia Wiesława Wierzchowska, w: Jolanta Owidzka. Włókno i przestrzeń, red. R.K. Bochyński, Radom 2007, s. 31–33. ↩
- I. Huml, Tkanina dziełem sztuki współczesnej, w: eadem, Współczesna tkanina polska, Warszawa 1989, s. 29. ↩
- Ibidem, s. 30. ↩
- Tkanina monumentalna Magdaleny Abakanowicz, „Projekt” nr 4, 1963, s. 21. ↩
- K. Biłas, 50. rocznica I. Międzynarodowego Biennale Tkaniny w Lozannie, strona internetowa Centralnego Muzeum Włókiennictwa, ctmustex.arg.pl, bit.ly/3CKBXOe (dostęp: 10.06.2023). ↩
- Sztuka czy rzemiosło?, op. cit., s. 36. ↩
- D. Wróblewska, Jolanta otwiera drzwi, w: Jolanta Owidzka. Włókno i przestrzeń, red. R.K. Bochyński, Radom 2007, s. 10. ↩
- Ibidem, s. 10. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Mistrzyni tkanych pejzaży – Jolanta Owidzka - 2 października 2024