Rano mam umówioną wizytę u karabinierów naprzeciw dworca. Tylko za specjalnym pozwoleniem można zobaczyć Świętą Weronikę Pontorma w dawnych komnatach papieskich przylegających do Santa Maria Novella. Dzisiaj to szkoła policyjna. Bez pomocy i telefonu od włoskich przyjaciół pewnie nigdy nie zobaczyłbym tego fresku. Zdaje się, że mało kto z moich znajomych kiedykolwiek go oglądał. Zaciekawienie Pontormem, jak większość włoskich ścieżek, zawdzięczam Wojciechowi Karpińskiemu. To on po raz pierwszy zwrócił mi uwagę na tego malarza, radził wędrować za nim po kościołach i muzeach, patrzeć na jego dzieła, gdzie tylko się da.
Pontormo stał się znakiem artystycznego wtajemniczenia, był, jak mi się wówczas zdawało, malarzem dla jaśniejszych. Cierpieli na tym inni artyści, o dużo większych nazwiskach i potężniejszym dorobku, bo oni byli dla wszystkich, a Pontormo należał do wybranych. Wiem, że w takim podejściu do sztuki sporo jest nieznośnego snobizmu, którego najczęściej się wstydzę, ale pocieszam się, że nie uległbym mu tak bezwarunkowo, na długo, gdyby nie prawdziwa siła tkwiąca w tych obrazach, a przede wszystkim rodzaj niemal miłosnego porozumienia, jakie tylko w wyjątkowych przypadkach łączy nasze oczy z obrazem.
Pontormo spodobał mi się od pierwszego wejrzenia i jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Od niego, od kaplicy Capponich, zaczynam każdy pobyt we Florencji, a potem zatrzymuję się przy dziełach po drugiej stronie rzeki. Każda z tych sal, każdy z kościołów jest moim ulubionym adresem. W ten sposób dziękuję Karpińskiemu za królewską hojność, z jaką dzielił się światem. Czerpałem z tego radość i wiedzę niedostępną inaczej. Cieszyłem się, gdy wreszcie mogłem z czystym sumieniem uznać, że rozumiem i najczęściej podzielam jego zachwyt dla wybranego dzieła sztuki, że wiem, o co mu chodzi.
Nie pamiętam, czy rozmawialiśmy o Świętej Weronice, ale chyba nigdy mi o niej nie mówił. Jego podziw zarezerwowany był dla innych dzieł Pontorma. Najdobitniej wyraził to w Obrazach Londynu, gdy opisując mieszkanie węgierskiego przyjaciela, zaznaczył:
„Duże reprodukcje, przy wejściu Nawiedzenie Pontorma z Carmignano (specjalnie dla tego obrazu pojechałem z Karolem Bergerem do Carmignano w listopadzie 2005) zajmuje zaszczytne drugie miejsce po Zdjęciu z krzyża z Santa Felicita w mojej kolekcji Pontorma”.
Do Świętej Weroniki idę więc jak wysłannik tych, którym nie udało się tu dotrzeć. Do kaplicy Leona X, papieża Medyceusza, wchodzę w towarzystwie pułkownika policji i młodej dziewczyny, która, jak się okazało, napisała pracę doktorską o rozbudowie Santa Maria Novella w XVI wieku i dziś będzie moim przewodnikiem. Pułkownik w doskonale skrojonym, eleganckim mundurze jest wyjątkowo dyskretny, małomówny i, co najważniejsze – życzliwy. Zabiera ze sobą lampę, którą włącza w kaplicy, i pozwala do woli przyglądać się malowidłu na ścianie.
Na co dzień tonie ono w ciemnościach, co zapewne od lat chroni żywe kolory Pontorma. Nie mogę robić zdjęć, ale myślę o tym bez smutku, bo zamiast fotografować wolę patrzeć i tylko czasami opisać. Spędzam przed freskiem prawie pół godziny, zerkając co jakiś czas, czy nie wystawiam na próbę życzliwości moich gospodarzy. Wiem jednak, że taka okazja już się nie powtórzy. Nie przestaję więc przyglądać się Weronice i słucham opowieści mojej przewodniczki.
Fresk jest wczesnym dziełem Pontorma, mniej więcej z tego samego okresu co malowidło w Annunziacie. Kaplicę wybudowano specjalnie dla Leona X w związku z jego tryumfalnym przyjazdem do Florencji. To jeden z najistotniejszych momentów w dziejach miasta zmagającego się w poszukiwaniu własnej tożsamości między księstwem a republiką. Z lektury Vasariego przypominam sobie obraz karnawałowych uroczystości, inscenizowanych pochodów, przejazdów bogato zdobionych, wymyślnych rydwanów, a wszystko po to, aby uczcić wybór papieża Medyceusza. A potem na zakończenie opisu, wśród radości i zabawy przedstawionej ze szczegółami, tragedia młodzieńca, jednego z aktorów plenerowego widowiska.
„Nie zamilczę – pisze Vasari – że ów chłopczyk, synek garncarza, zmarł wskutek złocenia, za jakie otrzymał dziesięć dukatów”.
To jedno zdanie, mimo że jest świadectwem śmierci, przypomina o prawdziwym życiu, które toczy się zawsze obok wystawnej teatralnej inscenizacji.
Weronika na fresku Pontorma unosi się na szarym obłoku. Mam wrażenie, jakby zstąpiła do kaplicy zaledwie przed chwilą, aniołowie właśnie rozchylili baldachim, zapłonęły lampy oliwne i teraz można już patrzeć na prawdziwy obraz Boga. Oczy Weroniki skierowane są w dół ku tym, którzy modlą się żarliwie albo „nie syci prawdy” wciąż obracają w głowie słowa Dantego z jednej z ostatnich pieśni Raju:
„Panie mój Jezu Chryste, Boże prawdziwy, więc taki był twój wygląd?”
Wzrok przyciąga pomarańczowa suknia i delikatny, niemal niewidoczny zarys twarzy Chrystusa odciśnięty na białej chuście. Weronika trzyma ją pewnie w zaciśniętych dłoniach, jakby walczyła z ciężarem materii, którą trzeba unieść i rozwinąć. We wcześniejszych wersjach życiorysu świętej mowa jest o przenikającym ją pragnieniu posiadania „prawdziwego” wizerunku Stwórcy. Tak bardzo chce mieć jego obraz, że prosi o pomoc Łukasza, który wykonuje kilka szkiców, a ona odrzuca je wszystkie jako niedoskonałe. I dopiero sam Bóg musi podarować jej swoje odbicie. Ale w niektórych opowieściach poucza ją, że nie ma, bo nie może być jedynego „prawdziwego” wizerunku Boga. Żaden malarz nie jest w stanie go przedstawić. Te kilka linii, zarys oblicza musi wystarczyć tym, którzy wierzą.
Żałuję, że nie mogę pozostać dłużej w kaplicy, że pewnie nie uda mi się tu wrócić. Nie mogę też wejść na dziedziniec i tylko przez chwilę patrzę na schody prowadzące na wyższe piętro. Podziwiam elegancję i lekkość architektury. Nie rozstaję się jednak z Pontormem, pospiesznie przemierzam miasto, aby jak najszybciej stanąć przed Zdjęciem z krzyża.
Wrzucam kilka monet do automatu za kratą i mogę przez krótki czas w blasku reflektorów patrzeć na grę linii i kolorów, na postacie o cudownie uduchowionych twarzach, wygięte niemal spiralnie. Na tym fresku jest czułość, smutek, miłość i oddanie, a pewnie też delikatne przerażenie tym, co się stało i co będzie. Zabrakło tylko krzyża, a tym samym bólu i cierpienia, i może dlatego za każdym razem patrzę na tę scenę trochę jak na balet, rodzaj wymyślnego tańca wśród bajecznie kolorowych zwiewnych tkanin, pod którymi, jak się domyślam, drzemie ruch i powietrze.
Ku chwale cielesności
Kiedy indziej patrzę na fresk Pontorma w lunecie willi Poggio a Caiano. Po raz pierwszy byłem tu kilkanaście lat temu. Tym razem skupiam wzrok na nagim młodzieńcu usadowionym na murze ponad Wertumnusem.
Dziwne, że nie pamiętałem tej sylwetki. Nie pisze o nim zbyt wiele także Paweł Muratow, który fragmentem o Poggio a Caiano zamyka rozmyślania o Florencji. Z lektury Vasariego wynika, że w ostatnich latach życia Pontormo najchętniej malował nagość. Porzucił suknie i wykwintne stroje, których kolor i ułożenie tak często nas zaskakują, budząc zasłużony podziw, i skupił się na oddaniu cielesności.
Niestety nie zachowały się, poza kilkoma szkicami, jego freski z bazyliki San Lorenzo. Vasari ich nie lubił, wyraźnie nie rozumiał. Z tego, co można sobie wyobrazić, wyglądały trochę jak metafizyczne szarady Blake’a.
Nagość młodzieńca z Poggio a Caiano, wyraz jego twarzy, poza, w jakiej został przedstawiony, musiały budzić zdumienie. Może opór. Nie dziwiłbym się, gdyby towarzyszyło temu także zgorszenie. To jeden z bardziej erotycznych wizerunków, jakie oglądałem, choć zdaje się na pierwszy rzut oka niewinny. L., z którą patrzę na dzieło Pontorma, mówi, że chłopak ma w sobie siłę aktów Luciana Freuda.
Ponad jego wizerunkiem gałęzie wierzby łączą obie strony malowidła rozłożonego wokół lunety. Strona Pomony jest dużo spokojniejsza. Kobiety spoglądają czule, ale poza ogólnym układem niewiele zostaje w pamięci. Wertumnus z kolei wygląda jak spracowany toskański wieśniak odpoczywający po pracy w polu i trudno się dziwić, że Pomona odrzuciła jego zaloty.
W tej samej sali balowej znajduje się też duży fresk Andrei del Sarto, nauczyciela Pontorma, który, jak chce Vasari, nie zawsze umiał się pogodzić z tym, że uczeń może górować nad nim talentem, ale były też chwile, kiedy otwarcie go chwalił, dodawał siły, rozpalał w nim zapał do pracy. Fresk del Sarto przedstawia triumf Cezara przyjmującego dary i jest, jak się zdaje, portretem Lorenza de’ Medici, księcia Urbino, tego samego, któremu Michał Anioł postawił w Nowej Zakrystii kościoła San Lorenzo niezapomniany pomnik. Tak piękny, że bywa przyczyną, jak pisze Ewa Bieńkowska, „owocnej pomyłki”, gdy stojąc w blasku arcydzieł, zdaje nam się, że spoglądamy ku grobowcom Juliana i jego brata Wawrzyńca Wspaniałego.
Nuta melancholii i spokój ducha
Z Poggio a Caiano wyjeżdżam do klasztoru cystersów leżącego zaraz za Florencją w drodze do Sieny. Często mijałem go w swoich podróżach do miasta nad Arno. Przyjechałem, aby i tutaj oglądać freski Pontorma, tym razem odmienne w charakterze, niestety wyjątkowo zniszczone. Przeniesiono je z wewnętrznego dziedzińca i zgrupowano w wielkiej sali, zaraz przy wejściu do klasztoru. Opowiadają historię Męki Pańskiej. Białe plamy zaświadczają o skali zniszczenia. Ale to, co zostało, jest wystarczająco wyjątkowe, by spędzić tu dłuższą chwilę. Podziwiam szczegóły ubioru, portki i chusty żołnierzy, hełmy o szerokim rondzie opadające na przymknięte powieki. Pełny, słoneczny owal twarzy. Do dziś można dostrzec gamę żywych kolorów, odważnie zestawionych: seledyn, pomarańcz, fiolet, cytrynowa żółć i czerwień lekko stłumiona. Niemal wszystkie postaci mają w sobie nutę melancholii i spokój ducha, sérénité.
W Modlitwie w Ogrójcu widać w głębi sylwetę miasta z murami i wieże o różnej wysokości. I niebieską suknię śpiącego św. Piotra. Ale to, co się narzuca, to stopy i brązowy płaszcz modlącego się Chrystusa. Poniżej, nieco z boku, Żydzi i żołnierze prowadzeni przez Judasza. W scenie Chrystusa przed Piłatem zadziwia postać chłopca schodzącego ze schodów z dzbankiem i misą, aby namiestnik Jerozolimy mógł umyć ręce. Chłopak kroczy skocznie, jakby w rytm muzyki podawał do stołu z lekkością wprawnego sługi. W spotkaniu z Weroniką widać białą chustę na środku obrazu, zwyczajną, skręconą, jeszcze bez wizerunku. Jeden jej koniec obwiązany jest wokół ręki niewiasty, tak aby mogła łatwiej przetrzeć twarz Umęczonemu.
Poganiany przez oprowadzającego mnie zakonnika oglądam pozostałe pomieszczenia klasztoru już bez większej ciekawości. W jednym z korytarzy przystaję jednak, aby uważniej przyjrzeć się witrażom o wyjątkowo kunsztownym rysunku. Nie kolor jest w nich najważniejszy, ale linia, to, co i jak pokazują. Szkło zdaje się tak samo dobrym materiałem jak ściana, deska czy płótno. Liczy się tylko potęga wyobraźni. No i jest jeszcze krużganek w stylu Brunelleschiego. Jak zawsze bez zbędnych dodatków, najprostszy. Pełna przejrzystość, jakby spod arkad wydobywało się światło.
Po powrocie czytam dalszy ciąg żywota Pontorma, przez Vasariego i Muratowa. Staram się zapamiętać szczegóły: zachwyt Rafaela młodzieńczym dziełem malarza, uznanie Michała Anioła, wybredność w przyjmowaniu zleceń i skłonność Pontorma do samotniczego trybu życia; pracownia na piętrze, do której wchodziło się po opuszczanej drabinie, co pozwalało skutecznie odciąć się od natrętów. Przyjaźń z Bronzinem, który miał namalować portret swego mistrza we fresku przedstawiającym zejście Chrystusa do piekieł. Vasariemu nie podoba się, że Pontormo porzucił u cystersów w Galluzzo swój dawny styl i zajął się odwzorowywaniem pomysłów Dürera.
Na inną okazję odkładam tym razem wizytę w Carmignano. Spotkanie Marii i Elżbiety. Dwie brzemienne niewiasty uchwycone w wąskiej uliczce w którymś z włoskich miast. Ich ruch dostojny, niemal taneczny, i wyraz twarzy, który kryje wiedzę o tym, co nastanie.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Dziennik włoski – Florencja i Fiesole - 9 czerwca 2023
- Dziennik włoski – Jacopo Pontormo - 12 marca 2023
- Dziennik włoski – Florencja - 10 lutego 2023