Wiosną 1912 Chagall miał za sobą rok wytężonej pracy i pierwszy sukces w Salonie Niezależnych. Przyszedł czas, by wynurzyć się z samotni, posmakować życia i sztuki Paryża. Na początek przeprowadził się do pracowni w La Ruche (Ul), kolonii artystów na Montparnassie. Ten legendarny podupadły budynek był od 1902 roku aż do lat dwudziestych XX wieku domem niezliczonej rzeszy malarzy i rzeźbiarzy, przeważnie ubogich Żydów z Europy Wschodniej, których przyciągały swojska emigrancka atmosfera i niski czynsz – sto franków rocznie, w dodatku rzadko pobierane i nigdy nie egzekwowane. Przypominający ul dom był dziełem rzeźbiarza i filantropa Alfreda Bouchera, który nabył pusty, tani teren w niemodnej okolicy Vaugirard, w pobliżu rzeźni miejskich; po zamknięciu wystawy światowej z roku 1900 zakupił też część pawilonów i przeniósł je na Passage de Danzig. Główny budynek powstał na bazie żeliwnej, oktogonalnej konstrukcji rotonde des vins – pawilonu win Médoc zaprojektowanego przez Gustave’a Eiffela. Rotundę od uliczki odgradzała ozdobna krata z kutego żelaza pochodząca z Pavilion des Femmes, a po obu stronach wejścia stały kariatydy z brytyjskiego pawilonu Indii Wschodnich. Na dwóch kondygnacjach obiektu z wbudowanej centralnie klatki schodowej wchodziło się do ponad stu rozmieszczonych promieniście, klinowatychpracowni z dużymi oknami. W każdym kawałku „ponurego krążka sera Brie”, jak to nazwał Ossip Zadkine, mieszkał i pracował artysta, czasami w towarzystwie żony lub kochanki. Rzeźbiarze mieszkali głównie na parterze, a malarze na piętrze, ale rotunda La Ruche przyciągała również pisarzy, takich jak poeta Mazin, który, zgarbiony nad filiżanką kawy, pozował Chagallowi, czy Leo Koenig, krytyk kulturalny piszący do gazet wydawanych w języku jidysz w Warszawie i Petersburgu. La Ruche stała się też domem dla garstki rosyjskich rewolucjonistów i anarchistów, począwszy od poważnego Anatolija Łunaczarskiego (później komisarza sztuki, przyjaciela Chagalla) po wesołego malarza Michela Kikoïne, który nosił buty nie od pary, w różnych kolorach, a francuska policja zaklasyfikowała go jako bolshevik non dangereux (fr. niegroźny bolszewik).
Warunki sanitarne w budynku były marne – woda wylewała się z toalet i ściekała do małego ogródka, zawalonego rzeźbami i różnymi gratami. „Ul” cuchnął, był zapluskwiony i w miarę upływu lat popadał w ruinę. „Umyłam ściany dziewięćdziesięcioprocentowym alkoholem i rozsypałam truciznę na meblach, ale nic nie ;powstrzymało tych bestyjek. Kiedy wszystko było już czyste, ujrzałam je znów, jak niewzruszone schodzą z sufi tu”, wspominała Vera Dobrinsky; ona i jej mąż Isaak, religijny Żyd, który codziennie chodził do synagogi i malował, żeby „pojąć tajemnicę Stworzenia”, przybyli do La Ruche z Ukrainy w tym samym roku co Chagall. Za to pracownie były przestronne i jasne, miały wysokie sufi ty, więc wygodne antresole do spania znajdowały się nad miejscem do pracy, pełniącym też funkcje salonu i kuchni. Dla artystów, którzy ledwie wiązali koniec z końcem, pocieszeniem była obecność wielu życzliwych osób w pobliżu: ramiarz Oustrom i jego drobna, serdeczna żona mieszkali w skromnym domku za rotundą, gdzie prowadzili tanią restaurację i serwowali herbatę wszystkim i o każdej porze – Chagall gościł tam regularnie; krótkowzroczna konsjerżka, madame Segondet, była dla wszystkich dyżurną babcią i przyjaciółką. Za rogiem zaś, na avenue du Maine, dzielna, drobna Maria Wasiljew z Petersburga prowadziła kantynę połączoną z Académie Russe, której przewodniczył profesor Fernand Léger; Chagall miał w tym skromnym przybytku swoją pierwszą solową wystawę.
„Pracownie te zajmowała cyganeria artystyczna ze wszystkich krajów – wspominał Chagall. – Podczas gdy w pracowniach rosyjskich szlochała obrażona modelka, u Włochów słychać było śpiewy i dźwięki gitary, a u Żydów prowadzono gorące dyskusje. Ja siedziałem sam w mojej pracowni, przy świetle naftowej lampy”.
Sąsiadem, którego artysta zapamiętał najlepiej, był inny niedawno przybyły Żyd, smukły, piękny, cieszący się popularnością Amedeo Modigliani. Chagall opisywał go jako „italianistę, takiego jak Botticelli”; Modigliani poświęcał się wówczas rzeźbie, a wieczorami miał zwyczaj czytywać na głos Petrarkę i Dantego.
Fernand Léger właśnie się wyniósł, a Diego Rivera, który będzie pił z Trockim w La Rotonde, miał się zjawić w następnym roku. Włącznie z artystami z Francji, Włoch, Rosji i Ameryki, „Ul” niczym mikrokosmos reprezentował kosmopolityczny przedwojenny Paryż. Chagall był w La Ruche pierwszym malarzem z Rosji; jak dotąd mieszkali tam tylko rzeźbiarze z tego kraju – kubista Alexander Archipenko z Kijowa, Jacques Lipchitz z Wilna, Ossip Zadkine (znany Chagallowi z Witebska), a także Morice Lipsi z Pabianic i dwaj inni witebscy znajomi, Leon Indenbaum i Oscar Miestchaninoff , który przyjechał do Paryża dwa lata wcześniej z Wiktorem Meklerem. Indenbaum wspominał, że Chagall „jako carte de visite namalował na swoim oknie czerwony kwiatek. Był bardzo nieufny. Blokował drzwi sznurem i rzadko je otwierał. Bał się tapeurs (pasożyty albo pożyczalscy, czyli tacy, którzy mogli podkraść mu pomysły). Nikt nie ośmielał się mu przeszkadzać; żył odcięty od innych, na marginesie społeczności”.
Chagall zapamiętał to podobnie: „Byłem un type à part (fr. jedyny w swoim rodzaju) […] Rzucali butami w moje oświetlone okno, drwiąc ze mnie, bo malowałem w nocy, kiedy inni zajmowali się miłością albo bombami”. Swoje pierwsze lato w La Ruche wspominał tak: „reprodukcje El Greca, Cézanne’a sąsiadowały na deskach z resztkami śledzia” i zdawało się zawsze, że jest „druga, trzecia w nocy”:
„Niebo jest błękitne, już świt. W dole, trochę dalej, zarzynano bydło, krowy ryczały, a ja je malowałem. Czuwałem tak całymi nocami. Już mija tydzień, jak pracownia nie była sprzątana. Ramy, skorupki od jajek, puste pudełka po bulionie za dwa sous rozrzucone na podłodze. Moja lampa płonęła, a ja razem z nią.
Paliła się, aż jej blask zastygał w błękicie poranka. Wtedy wdrapywałem się na moje poddasze. Powinienem był wyjść na ulicę i wziąć na kredyt gorące rogaliki, ale wolałem pójść spać. Później przychodziła sprzątaczka; nie wiedziałem właściwie, czy przychodziła, by uporządkować pracownię […] czy też sprowadzała ją chęć, by po prostu mnie odwiedzić”.
Tłumacząc wspomnienia Chagalla na francuski do pierwszego wydania, Bella usunęła następne zdania, ale w rosyjskim rękopisie czytamy dalej: „kocham francuską krew. Wgryzając się we francuskie malarstwo, próbując je opanować, chciałem delektować się francuskim ciałem”. Przepisując francuski tekst, Chagall zbuntował się przeciw tej ingerencji: dodał rysunek, na którym przedstawił samego siebie, leżącego pod wieżą Eiffla, z oczami przymkniętymi z rozkoszy i całowanego przez dziewczynę, która wcale nie przypominała Belli.
Próbował zostawić getto za sobą, zarówno w sferze społecznej, jak i seksualnej: jak mógł pozostać wierny Belli, skoro femme de ménage (fr. posługaczka) tak ochoczo mu ulegała, a on właśnie przechodził gorączkową przemianę z malarza rosyjskiego w europejskiego? Był bardziej wyrafinowany, a dzięki pomocy Winawera zamożniejszy niż większość malarzy, która przybyła z Europy Wschodniej w latach 1912–1913. Ostatnim, o czym marzył, było ponowne wchłonięcie przez ubogą witebską enklawę w Paryżu. „Il faut crever de faim pour faire des belles choses!” (fr. Trzeba zdychać z głodu, żeby makować (robić) piękne rzeczy), wspominał. Pinkus Krémègne, przyjaciel Romma, który twierdził, że gdy wysiadł na Gare de l’Est, znał po francusku tylko trzy słowa: Passage de Danzig, i który zarabiał na życie, rozwożąc mięso z ubojni Vaugirard po pięć franków za noc. Rosy Kikoïne nie było stać na taksówkę do domu z Hôpital Boucicaut, więc po urodzeniu syna wróciła do La Ruche pieszo, niosąc małego Jankiela w ramionach. Krążyły także legendy, że żona jednego z malarzy pozwalała mu używać wyjątkowo drogiej niebieskiej farby tylko w niedziele, a inna zabierała prace męża, by handlować nimi na paryskich targowiskach i każdego dnia wracała triumfalnie – bo pozbywała się płócien męża za bezcen i sprzedawała się na ulicach. „Głodowaliśmy – wspominała Vera Dobrinsky. – Pewnego razu osioł tandeciarza wysunął język. Radzi byśmy byli dać mu trochę chleba, ale sami byliśmy w potrzebie. Nie powinno się dopatrywać w tej nędzy romantyzmu. Mówiłam wszystkim artystom, którzy utrzymali się tu przy życiu, że przeszli próbę wytrzymałości nie dzięki La Ruche, ale pomimo La Ruche”.
Mieszkańcy, którym udało się odnieść sukces, tacy jak Moïse Kisling, spędzili w La Ruche tylko kilka lat; ale byli i tacy, którzy mieszkali tam aż do lat trzydziestych xx wieku. Po Chagallu największym z malarzy pochodzących z Rosji był udręczony indywidualista Chaïm Soutine, którego Chagall uważał za żałosnego i unikał jako „chorobliwego ekspresjonistę”. Soutine, który nigdy się nie mył i kiedyś nawet znaleziono w jego uchu gniazdo pluskiew, przyjechał do La Ruche z Wilna i przywiózł ze sobą opowieści o synach rabina, którzy bili go za to, że malował. Smród bijący z jego pracowni był często nie do zniesienia, ponieważ przynosił truchła zwierząt z rzeźni i tak długo je portretował techniką impastową, aż zdążyły zgnić, nim się ich pozbył. Pewnej nocy, zgodnie z legendą La Ruche, Chagall ujrzał krew sączącą się z jego pracowni i wybiegł, krzycząc: „Ktoś zabił Soutina!”. Okazało się, że krew kapała z padliny wiszącej na ścianie.
Jak w każdej imigranckiej społeczności artyści o ustalonej pozycji trzymali się na dystans od pospólstwa przybywającego do Paryża. Zadkine, kiedy zaproponowano mu gazety w jidysz, wrzasnął z oburzeniem: „Je ne suis pas juif, moi!” (fr. Ja nie jestem żydem!). Chagall czuł, że La Ruche to duszne getto w miniaturze, że musi uciekać z „ce petit monde moisissant de mélancolie” (fr. tego małego świata butwiejącego od melancholii) do centrum Paryża. Nie potrafił przyjaźnić się z innymi malarzami, przeszkadzał mu w tym duch rywalizacji, ale podczas pobytu w La Ruche zaczął nawiązywać kontakty z zagranicznymi pisarzami, którzy mieszkali w kolonii artystów albo w niej bywali. Odtąd przez całe życie będzie szukał przyjaciół raczej w kręgach literackich niż artystycznych. Na początku byli to oczywiście pisarze rosyjskojęzyczni, bo dopiero później Chagall zaczął uczyć się francuskiego. Jednym z najwcześniej poznanych literatów był poeta Ludwig Rubiner, łagodny, poważny Niemiec pochodzący z żydowskiej rodziny w Galicji, który w 1909 roku podróżował po Rosji śladami Tołstoja oraz przetłumaczył na francuski Gogola i Sołoguba, rosyjskiego symbolistę, którego Chagall ogromnie lubił. Ludwig i jego żona Frieda zostali „wspaniałymi i oddanymi przyjaciółmi” Chagalla, „niestrudzonymi propagatorami sztuki nowoczesnej”, a później pomagali mu w Niemczech. Jednak w Paryżu nie mieli wielkich wpływów. Dopiero dzięki kolejnej przyjaźni Chagall znalazł się w centrum francuskiego życia artystycznego.
Latem 1912 roku Chagall był samotny po wyjeździe Romma, który go wspierał, a wedle słów kronikarza Paryża z początku XX wieku Jacques’a Chapiro był wręcz „tłumaczem duszy artysty”. Instynkt asymilacji powiódł Chagalla ku przyjaźni ze szwajcarskim poetą, który właśnie wrócił do Paryża z zagranicy i tak się złożyło, że był zafascynowany Rosją. Wiele lat później, pytany o najważniejsze wydarzenia w życiu, Chagall wymienił jednym tchem: „znajomość z Blaise’em Cendrarsem i rewolucję październikową”.
Jackie Wullschläger
tłum. Magdalena Koziej
Marginesy
Warszawa 2025