O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Wstęp

Obrazki z dzieciństwa

Jedno z pierwszych spotkań odbywało się na ostatnim piętrze kamienicy na warszawskiej Starówce. Wdrapując się po schodach do pracowni malarki, jeszcze nie byłam pewna, czy chcę zaczynać pracę nad książką o polskiej szkole ilustracji. Czułam, że nie mam odpowiedniego fachowego przygotowania, że jednak żyję od lat w świecie tekstu, a nie obrazu, że na pewno zabraknie mi języka do opisania twórczości artystów. Kiedy po kilku godzinach spędzonych u ilustratorki wyszłam na jasną warszawską ulicę, wiedziałam, że muszę to opisać. Wstrząsające i decydujące stało się dla mnie to, że na ścianach pracowni nie było żadnych obrazów, a bohaterka spotkania nie mogła mi pokazać żadnego oryginału ilustracji. Pozbywała się ich od lat, żeby móc utrzymać się w pracowni, która była też jej domem. Wiedziałam już, że chcę opowiedzieć o ludzkich losach, a obrazy będą ważnym tłem tych historii. Zapragnęłam przypisać twarze do dzieł, spowodować, by ci wyjątkowi artyści nie pozostawali bezimienni. Zaczęłam szukać nie tylko książek i ilustracji, ale też fotografii i relacji z tamtych czasów.

Są tu postaci wiele razy opisane w artykułach prasowych, publikacjach o sztuce ilustracji, wielkie nazwiska, mistrzowie. Ale są też tacy artyści, o których trudno czegokolwiek się dowiedzieć, zapomniani, rzadko wznawiani, należący już tylko do przeszłości. Zależało mi na tym, żeby pokazać, jak różne były ich drogi, jak jedni radzili sobie w każdych warunkach, a inni niespodziewanie kończyli kariery, jak często nie przystawali do nowych czasów. Udało mi się porozmawiać zarówno z ciągle aktywnymi, bardzo popularnymi, również dziś, twórcami, jak i z tymi, dla których od lat jest to zamknięty rozdział. W imieniu tych, których już nie ma, opowiadały ich dzieci, członkowie rodzin. Odgrzebywali wspomnienia, przynosili rodzinne albumy ze zdjęciami, otwierali skrzynie i szafy, wyjmowali przechowywane przez lata oryginały prac. Czasem pierwsze spotkanie owocowało następnymi, pamięć raz poruszona otwierała się na barwne drobiazgi i anegdoty z dawnego życia. Są tu też historie pozbawione anegdot i wspomnień, bo nie ma ich kto opowiedzieć.

O pamięć chodzi w tej książce przede wszystkim. Chciałabym, żeby moja opowieść, czasem dziurawa, często niekompletna, bywa, że amatorska, miejscami bardzo osobista, wywołała u Czytelników dobre powroty do dzieciństwa spędzanego z książką. Kiedy byliśmy dziećmi, my, dzisiejsi czterdziesto-, pięćdziesięcio-, sześćdziesięciolatkowie, nie zauważaliśmy przecież nazwisk wypisanych na okładkach czy stronach tytułowych. Ale obrazy z tych okładek mamy wdrukowane w pamięć, zatrzymujemy się, widząc je za szybą w witrynie antykwariatu, odnajdując na jakimś blogu poświęconym literaturze dla dzieci, uśmiechamy się, odkrywając wznowienia wierne dawnym wydaniom. Tych uśmiechów życzę jak najwięcej przy czytaniu i oglądaniu książki. Mam nadzieję, że po jej lekturze przeszukają Państwo strychy i pawlacze i odnajdą książki, z których niezapomniane obrazy zawdzięczamy ilustratorkom i ilustratorom.

Barbara Gawryluk


Hanna Czajkowska

Tęsknota za kolorem

Jak wyglądają Lasse, Bosse, Lisa, Olle, Britta i Anna, czyli dzieci z Bullerbyn? Dla większości polskich czytelników od ponad sześćdziesięciu lat mają twarze z żółtej okładki. Bohaterowie książki Astrid Lindgren w polskiej wersji po raz pierwszy zostali narysowani przez Hannę Czajkowską i choć ukazało się kilka innych wydań, to postacie przez nią stworzone stały się ikoną, a okładka klasyką budzącą u wielu pokoleń Polaków ciepłe wspomnienia i wzruszenie. Kiedy wymieniają Dzieci z Bullerbyn jako swoją najważniejszą książkę z dzieciństwa, to najczęściej myślą właśnie o postaciach z rysunków polskiej ilustratorki. Na mojej półce są dwa egzemplarze z żółtą okładką, ten najstarszy, pozbawiony grzbietu, z roku 1957, i ten najnowszy, wydany jako „edycja kolekcjonerska”. Ale tylko znawcy tematu pamiętają nazwisko autorki ilustracji – jak wielu innych twórców tamtego okresu, zniknęła z ludzkiej pamięci. Czas więc na wspomnienie o kobiecie niezależnej, z charakterem, nietuzinkowej, artystce, której zawdzięczamy ponad sto zilustrowanych książek dla dzieci.

Aleksander Puszkin, Hanna Czajkowska, Bajka o rybaku i rybce, ilustracja polska, Niezła sztuka

Aleksander Puszkin, Bajka o rybaku i rybce, ilustracje: Hanna Czajkowska

Hanna Czajkowska ukończyła warszawską Akademię Sztuk Pięknych, studia zaczęła w 1939 roku, dyplom uzyskała już po wojnie w roku 1955 u Jana Marcina Szancera. Uciekło jej parę lat, pracowała jako urzędniczka w Społem, na akademię wróciła po długiej przerwie. Swoje zawodowe życie związała z Warszawą, ale pochodziła z Kalisza.

Opowieść o niej zawdzięczamy jednej z najbliższych jej osób. Sławomir Zagórski, dziennikarz, poznał artystkę już jako dziecko. Należała do rodziny, była kuzynką jego mamy.
– Nie miała własnych dzieci, to ja byłem jej pupilem. Rozpuszczała mnie, opiekowała się mną, podtykała mi pieniądze, dostawałem od niej zawsze najpiękniejsze prezenty. Mieszkaliśmy blisko siebie, dzieliło nas pół kilometra. Bardzo często się odwiedzaliśmy. Była piękną, wysoką, wysportowaną kobietą. Świetnie jeździła na nartach, to ona nauczyła mnie tego sportu, miała do mnie cierpliwość. Doskonale gotowała, często zapraszała mnie na obiad, zawsze dbała o detale, serwetki, elegancką zastawę, to były niezwykle przyjemne wizyty.

Hanna Czajkowska wychowała się w dostatku, w szczęśliwej rodzinie. Jej ojciec był lekarzem rentgenologiem w Kaliszu, matka zajmowała się domem i trójką dzieci. Rodzina wyszła z wojny straszliwie okaleczona – ojciec został zamordowany w Katyniu, jeden z braci zginął w powstaniu warszawskim, a drugi został po okupacji za granicą. Długo z matką go poszukiwały, czekały na jego powrót. Był lotnikiem, zginął krótko po wojnie, prawdopodobnie w katastrofie podczas przelotu nad Atlantykiem.
– Myślę, że wojenne przeżycia, żałoba po najbliższych, opieka nad matką były między innymi powodem tego, że nie założyła własnej rodziny i nie ułożyła sobie życia prywatnego – mówi Sławomir Zagórski. – Z tej kochającej piątki zostały dwie kobiety. Zrozpaczona matka i córka, która wzięła na siebie rolę opiekunki. Mieszkały razem, ciocia dopiero w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym roku wyszła za mąż. Miała wtedy czterdzieści siedem lat. To jednak było dość nieszablonowe małżeństwo, nawet razem nie mieszkali i dość szybko ten związek się zakończył.

Hanna Czajkowska mieszkała na Żoliborzu w niewielkim jednopokojowym mieszkaniu. To była równocześnie jej pracownia. Przy oknie stał stół, przy którym malowała. Narzekała na ciasnotę, marzyła o osobnym pokoju do pracy. Zdążyła zrealizować to marzenie, ostatnie lata spędziła w większym mieszkaniu w tej samej dzielnicy przy ulicy Kochanowskiego.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Janina Krzemińska

Najważniejszy był „Miś”

To jedno z nazwisk w polskiej szkole ilustracji, które nie jest od razu rozpoznawalne. Nie reagują na nie nawet starsi czytelnicy. Ale kiedy wymieniam w rozmowach ze znajomymi tytuły książek ilustrowanych przez Janinę Krzemińską, każdy witany jest ciepłym uśmiechem. „Ach, no tak, oczywiście! Moja ukochana książka! Mam ją na półce mojego dzieciństwa. Szkoda, że nie jest wznawiana”.

Również dla mojej rodziny to ważna postać. W latach osiemdziesiątych urodziły się moje dzieci. W czasach, w których brakowało jedzenia, ubrań, papieru toaletowego, brakowało też książek. My, rodzice, sięgaliśmy do szaf i pawlaczy po nasze książki z dzieciństwa. W moim domu jedną z najważniejszych stała się bajka Stefanii Szuchowej Mateuszek na zaczarowanej wyspie (Nasza Księgarnia, 1961). Tę mądrą historyjkę o niegrzecznym chłopcu, uczonym dobrych manier przez trzy czarodziejskie dziewczynki: Proszę, Przepraszam, Dziękuję, zapamiętaliśmy w moim domu również dzięki kolorowym, pogodnym ilustracjom Janiny Krzemińskiej.

Janina Krzemińska, Maria Kownacka, plastuś, ilustracja polska, Niezła sztuka

Maria Kownacka, Wesołe przedszkole, ilustracje: Janina Krzemińska

I o tym będzie tym razem opowieść. O jednej z najważniejszych osób w powojennym świecie literatury dla dzieci, ilustratorce dziesiątek książek i wieloletniej szefowej grafików czasopisma „Miś”.

Jej prace znajdziemy w książkach najważniejszych autorów. Ilustrowała teksty Czesława Janczarskiego, Marii Kownackiej, Lucyny Krzemienieckiej, Jadwigi Korczakowskiej, Stefanii Szuchowej, Anny Świrszczyńskiej, Marii Terlikowskiej.

Rocznik 1927, po wojnie ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, wcześniej uczyła się w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Sopocie. Zajmowała się grafiką, malarstwem, filmem kukiełkowym. W 1957 roku została kierowniczką artystyczną „Misia”. Pisemko dla najmłodszych czytelników stawiało przede wszystkim na ilustracje. Redakcja dbała szczególnie o oprawę graficzną tekstów, Janina Krzemińska powierzała ilustrowanie wierszy i krótkich opowiadań najlepszym polskim ilustratorom. Najczęściej w pisemku ukazywały się ilustracje Bohdana Butenki, Hanny Czajkowskiej i Zbigniewa Rychlickiego. Ale rekord należał do samej Janiny Krzemińskiej. Z obliczeń dokonanych przez Zbigniewa Rogoża w jego pracy poświęconej czasopismom dla dzieci obok nazwiska Krzemińskiej widnieje liczba 1002, drugi Butenko ma o połowę mniej ilustracji. Jak pisze Rogoż, obliczeń dokonał na podstawie analizy blisko ośmiuset numerów czasopism objętych tematem pracy.

W tym samym roku Janina Krzemińska zadebiutowała jako ilustratorka książek dla najmłodszych dzieci. Jej pierwszą pracą były ilustracje do książki Wielka przygoda małej Zosi autorstwa Barbary Lewandowskiej.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Jan Marcin Szancer

Król naszej wyobraźni

Marzył o malowaniu fresków, po wojnie projektował kostiumy i scenografie teatralne, a do historii przeszedł jako autor ilustracji w książkach dla dzieci. Jan Marcin Szancer pojawia się w każdym wspomnieniu o najlepszych polskich powojennych ilustratorach.

Urodził się w Krakowie, dorastał w mieście artystów, od młodych lat wchodził w świat sztuki, teatru, literatury. Studia ukończył w 1926 roku na ASP w Krakowie i to w swoim rodzinnym mieście rozpoczął długą artystyczną drogę. Pierwszym przystankiem były teatr i praca scenografa, już wtedy powstawały też pierwsze rysunki do książek. Debiutował jeszcze przed wojną, w 1937 roku, ilustracjami do Kopciuszka i Śpiącej Królewny, ale sam uważał, że dopiero jego powojenne prace zasługują na uwagę. Zresztą większość przedwojennego dorobku została zniszczona, dom, biblioteka i ilustracje spłonęły doszczętnie w czasie powstania warszawskiego, bo krótko przed wojną przeniósł się do stolicy. Wtedy też rozstał się ze swoją pierwszą żoną.

J. Ch. Andersen, Jan Marcin Szancer, ilustracja polska, baśnie, Niezła sztuka

J. Ch. Andersen, Baśnie, ilustracje: Jan Marcin Szancer

Druga żona, Zofia Sykulska, była aktorką. Po powstaniu znaleźli się w Krakowie, który po traumatycznych wojennych przejściach wydał im się miastem niepojętym, z tramwajami, kawiarniami, pełnymi pamiątek starymi mieszkaniami. Na początku 1945 roku Szancer dostał pracę w nowo powstałym wydawnictwie Czytelnik, skąd służbowo po kilku miesiącach został skierowany do Łodzi, gdzie przeniesiono część literacką wydawnictwa. Próbował swoich sił w filmie, teatrze, cały czas ilustrował. W pokoju łódzkiego Grand Hotelu z Janem Brzechwą ukończyli powieść Akademia pana Kleksa.

„Pierwszy więc Kleks powstał w pokoju hotelowym – pisał Szancer w autobiografii. – Ta postać ogromnie przypadła mi do serca. Zresztą wracałem do niej wielokroć razy. Brzechwa utożsamiał siebie z Kleksem. […] Potem rysowałem dla Czytelnika Baśń o Korsarzu Palemonie. Zamówień było coraz więcej, znowu rozkręcała się praca, obiecywano mi, że mieszkanie dostanę lada dzień, postanowiłem sprowadzić moją rodzinę do Łodzi”.

Jego prace publikował ukazujący się co tydzień dodatek dla dzieci „Głosu Robotniczego”. Szancer był współzałożycielem tygodnika dla młodzieży „Przygoda”, gdzie w odcinkach drukowano drugi tom pod tytułem Podróże Pana Kleksa. Brzechwa napisał go po namowach Szancera, który tworzył do każdego odcinka ilustracje.

Powróciły marzenia o książkach, już nie wystarczały mu prasowe rysunki, zresztą wiele z nich wykonywał na zamówienie. Wspomina w drugim tomie swojej autobiografii: „Do moich obowiązków należało również rysowanie portretów znanych ludzi. […] Byłem również jako rysownik i reporter na spotkaniu z marszałkiem Tito w czasie jego odwiedzin w Polsce. A portret marszałka Tito z jego autografem ukazał się na pierwszej stronie «Głosu Robotniczego»”.

Wreszcie w 1947 roku podpisał z Łódzkim Instytutem Wydawniczym umowy na ilustracje do kilku książek dla dzieci. To były teksty Brzechwy, pisane na gorąco, od ręki. Pali się, Depesza. Honoraria pozwoliły rodzinie na przeprowadzkę do większego mieszkania. Równocześnie zaczęły do Szancerów płynąć informacje ze stolicy, do zrujnowanego miasta powracało życie, rozpoczynały działalność instytucje kulturalne, teatry i wydawnictwa. Szancer na krótki czas zostawił żonę i córeczkę w Łodzi, a w Warszawie natychmiast został zaangażowany do zespołu Państwowego Instytutu Wydawniczego. W 1949 roku już na stałe zamieszkał z rodziną w stolicy.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Zbigniew Rychlicki

Uszko lewe, uszko prawe

O Zbigniewie Rychlickim mówią wszyscy twórcy ilustrujący dla dzieci w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, skupieni wokół Naszej Księgarni i pisemek dla dzieci. To on miał największy wpływ na to, jak wyglądały książki projektowane dla najmłodszych odbiorców. Ponad trzydzieści pięć lat był dyrektorem artystycznym Instytutu Wydawniczego „Nasza Księgarnia”, jednego z najważniejszych w PRL-u wydawnictw literatury dla dzieci. Lubił pracę zespołową, środowe rady artystyczne przeszły do historii, wspominają je po kolei wszyscy rozmówcy, ale często ostateczne decyzje musiał podejmować sam. Był mediatorem między autorami tekstów a twórcami ilustracji, z wielką kulturą łagodził spory, nie dopuszczał do konfliktów i skandali, z szacunkiem traktował wszystkich twórców. Natomiast dla kilku pokoleń Polaków pozostał przede wszystkim twórcą graficznych postaci Misia Uszatka, Plastusia czy Słonia Dominika.

Czesław Janczarski, Zbigniew Rychlicki, książki dla dzieci, ilustracje, Miś Uszatek, Niezła sztuka

Czesław Janczarski, Nowi przyjaciele Misia Uszatka, ilustracje: Zbigniew Rychlicki

O spuściznę po Zbigniewie Rychlickim dba jego syn Andrzej Rychlicki.
– Tata lubił pracować w samotności, ale nigdy nie zamykał przede mną drzwi. Kiedy przychodziłem, żeby zobaczyć przez ramię, co on tam rysuje, nie zabraniał mi tego. Lubiłem rzeczy techniczne, na przykład pamiętam, jak tata narysował pociąg z czarną lokomotywą, do tego malownicze semafory. Ta ilustracja cały czas funkcjonuje we wznawianych opowiadaniach o Misiu Uszatku, a w mojej pamięci zachował się moment, kiedy powstawała. Tata zawsze miał cierpliwość do dzieci. Kiedy odbywały się jakieś wernisaże czy spotkania i trzeba było podpisywać książki, to oprócz złożenia podpisu zawsze starał się coś narysować. Dedykacji towarzyszył albo miś, albo jakaś lala, dbał o to, żeby poza suchym podpisem coś ciekawego się tam znalazło.
– Tata lubił spotkania z czytelnikami?
– Tak, bardzo, często wyjeżdżał, odwiedzał szkoły, przedszkola, brał też udział w kiermaszach książek, szczególnym świętem był ten warszawski, pod Pałacem Kultury, gdzie zawsze dużo miejsca rezerwowano dla twórców literatury dla dzieci.
– A czy pan jako dziecko zdawał sobie sprawę z pozycji ojca, z jego sukcesów?
– Chyba nie do końca. Dopiero po latach pewne rzeczy zaczęły do mnie docierać. Pojawiła się taka refleksja: co sprawia, że artysta decyduje się na podjęcie trudnej sztuki ilustrowania dla dzieci, skąd mu się biorą pomysły? Oglądam teraz te ilustracje, trochę porządkuję, szukam oryginałów do różnych wznowień, archiwizuję, nie mogę się nadziwić. On ilustrował najczęściej z punktu widzenia dziecka. Na przykład jest taki znany obrazek, na którym domki są uszeregowane w kole, tak jakby się kręciły w kółko, a to po prostu dziecko się huśtało i tak widziało rzeczywistość. Po latach dopiero zrozumiałem też, jak różne techniki stosował i jak korzystał z najprostszych pomysłów, których przecież wszyscy uczyliśmy się na plastyce w szkole. Rysował kredkami świecowymi, doklejał tkaniny, stosował popartowskie techniki, łączył, kombinował, bawił się tym, a przecież był przede wszystkim grafikiem.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Bohdan Butenko

Butenko pinxit

Niewielu jest w powojennej historii polskiej ilustracji książkowej artystów tak rozpoznawalnych, autorów postaci bezbłędnie wymienianych przez kilka pokoleń, uwielbianych przez czytelników, a równocześnie tak unikających sławy, mediów, starających się żyć swoim tempem i ponad wszystko ceniących sobie prywatność i święty spokój. Najlepiej wiedzą to dziennikarze zwodzeni przez uroczego, uśmiechniętego starszego pana, który owija ich wokół palca i mówi dokładnie tyle, ile chce, i to, co sobie zaplanował. Krążą opowieści o porozumiewaniu się poprzez skrytkę pocztową, o godzinach wyznaczonych na rozmowy telefoniczne, o odpowiadaniu na pytania krótkim, uśmiechniętym „tak” lub „nie”. Krystyna Rybicka pytana o zjawisko, jakim jest intensywna obecność Butenki w świecie ilustracji od pół wieku, mówi:
„Bohdan Butenko to niewiarygodna wiedza na temat sztuki, dokładna znajomość dadaistów, impresjonistów, ekspresjonistów, wszystkiego, co się działo w sztuce na świecie, i jego imperatyw, żeby powiedzieć o tym dziecku w najprostszy sposób, czytelny, powolny, prosty. Rysunki, kolaże, opowieści komiksowe, zadziorna kreska, która trafia do dzieci jeszcze nieczytających. Gucio, Cezar, Gapiszon bawią dzieci i dorosłych”.

Bohdan Butenko, Gucio i Cezar, ilustracja polska, książki dla dzieci, Niezła sztuka

Gucio i Cezar na Wyspie Marchewkowej, ilustracje: Bohdan Butenko

Kiedy zadaję Bohdanowi Butence najbardziej podstawowe pytanie o to, dlaczego od początku zajął się ilustrowaniem literatury dla dzieci, oczywiście nie otrzymuję odpowiedzi, tylko odwrócone pytanie:
– Czy zna pani jakieś wydawane obecnie ilustrowane książki dla dorosłych?
– Coś bym może znalazła, ale nie ma wielkiego wyboru.
– No właśnie. Czasami coś się pojawia w poezji albo w czymś z klasyki, ale to jest raczej zdobienie niż ilustracja. Tak więc odpowiedź ma pani w moim pytaniu.
– Wejściem w ten świat stał się dla pana Pan Maluśkiewicz i wieloryb Tuwima. Mocne wejście.
– Ja bym powiedział, że ze strony wydawnictwa Nasza Księgarnia wejście ostrożne. Wówczas obowiązywał zdecydowanie inny sposób ilustrowania książek dla dzieci i w związku z tym pani redaktor z wydawnictwa przy moich pierwszych dwóch, trzech tytułach brała tekst i jechała do pobliskiej szkoły, gdzie odczytywała i pokazywała wszystko dzieciom w odpowiednim wieku. Okazało się, że mój sposób rysowania i fantazja, uznawana przeze mnie za bardzo wybujałą, jest niezwykle skromna w zestawieniu z fantazją dzieci, które miały propozycje dużo dalej idące niż moje. I po paru takich przypadkach już dostałem zielone światło. Potem Pan Maluśkiewicz miał mnóstwo wydań, sam nawet nie wiem ile, ale zadebiutowałem w świetnej serii „Poczytajki”.
– Można powiedzieć, że głosy najważniejszych recenzentów, czyli dzieci, miał pan po swojej stronie. A dorosłych? Recenzowano wtedy książki dla najmłodszych?
– Nie przypominam sobie, żeby się ukazała jakakolwiek recenzja Pana Maluśkiewicza. Debiut przeszedł bez echa. Ale kiedy zilustrowałem 35 maja Ericha Kästnera, to taką krótką recenzję napisał Robert Stiller, pisarz i wybitny tłumacz, kończąc ją zdaniem: „Chwała wydawnictwu za śmiałość i dobry gust”.


Spis treści

WSTĘP • 9
MARIA ORŁOWSKA-GABRYŚ • OD FERNANDA DO JAGIELLONÓW • 12
HANNA CZAJKOWSKA • TĘSKNOTA ZA KOLOREM • 28
EWA SALAMON • EFEKTOWNY ŚWIAT • 44
OLGA SIEMASZKO • PIERWSZA DAMA POLSKIEJ ILUSTRACJI • 56
LEONIA JANECKA • WIRTUOZKA PIÓRKA • 74
ELŻBIETA GAUDASIŃSKA • ARTYSTYCZNA DROGA NIE CAŁKIEM WYGODNA • 88
DANUTA KONWICKA • W CIENIU SŁYNNYCH MĘŻCZYZN, CZYLI IDEALNIE WYKORZYSTANA NISZA • 108
JANINA KRZEMIŃSKA • NAJWAŻNIEJSZY BYŁ „MIŚ” • 124
KRYSTYNA MICHAŁOWSKA • MOTYLKI Z OKŁADKI I SMOKI BEZ WĄSÓW • 146
BOŻENA TRUCHANOWSKA • PUSTA PRACOWNIA • 166
TERESA WILBIK • ILUSTRACJA MA BYĆ NIESPODZIANKĄ • 180
JAN MARCIN SZANCER • KRÓL NASZEJ WYOBRAŹNI • 194
JERZY SROKOWSKI • LIRYCZNA ELEGANCJA – TEN OD KRÓLA MACIUSIA • 212
KAZIMIERZ MIKULSKI • BALZAC • 224
ADAM KILIAN • RADOŚĆ TWORZENIA • 238
JANUSZ GRABIAŃSKI • ZWIERZYNIEC • 256
ZDZISŁAW WITWICKI • MAM KOLOROWE SNY • 274
ZBIGNIEW RYCHLICKI • USZKO LEWE, USZKO PRAWE • 292
MIROSŁAW POKORA • MYŚLIWY, KTÓRY KOCHAŁ ZWIERZĘTA • 314
JANUSZ STANNY • ARTYSTA KSIĄŻKI • 326
ANTONI BORATYŃSKI • BOSCH DLA DZIECI • 338
JÓZEF WILKOŃ • WIELKI EKSPERYMENTATOR • 352
MIECZYSŁAW PIOTROWSKI • ŚLADY I PLAMKI • 372
BOHDAN BUTENKO • BUTENKO PINXIT • 388
PODZIĘKOWANIA • 403
ŹRÓDŁA ILUSTRACJI • 405


Ilustratorki, ilustratorzy, Motylki z okładki i smoki bez wąsów, książka, Barbara Gawryluk, wydawnictwo Marginesy, Niezła sztuka

Fragmenty pochodzą z książki:

Barbara Gawryluk
Ilustratorki, ilustratorzy. Motylki z okładki i smoki bez wąsów »

projekt okładki: Anna Pol
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa 2019



Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *