„W obrazach pokazujszę kalekich ludzi, kalekie uczucia, pokazuję to, co szare, zwyczajne. Wtedy zawstydzam rzeczy ładne. Bo sztuka to nie kontemplacja piękna, lecz przeżywanie ludzkich spraw… Nasycam kolor do maksimum, a potem nagle go przygaszam. Przygaszam tak, jak gasną nasze przeżycia. Jak rodzą się kontrasty ludzkiego losu. Mam stale na myśli ludzi pięknych poplamionych brudem”.

Czesław Czapliński, Tadeusz Brzozowski, fot. dzięki uprzejmości artysty
Obwieszczany protagonistą surrealizmu, abstrakcji aluzyjnej, ekspresjonizmu i taszyzmu, sytuowany w rzędzie heroldów światowej awangardy, która docierała do kraju z opóźnieniem, „doganiając” rezultaty poszukiwań dojrzewających w politycznej i artystycznej izolacji, Tadeusz Brzozowski tworzył sztukę osobną, nie poddającą się dyktatowi dwudziestowiecznych „izmów” i uderzająco wierną akademickim recepturom wykreowanym przez alchemików przeszłości. Fenomen autora Siurpryzy Aleksander Wojciechowski analizuje następująco:
„W malarstwie swym nie miał dostojnych antenatów (…) Interesowały go osiągnięcia warsztatowe mistrzów ubiegłych stuleci. Analizował ich technikę i rodzaje tworzywa: laserunki, werniksy, spoiwa, grunty, stosowanie różnorodnych zestawów żywic i pigmentów. Na tym jednak kończy się dla niego lekcja historii. Dzięki niej rozbudował natomiast specyficzną alchemię koloru. Jedyną i niepowtarzalną (…) także w skali europejskiego pikturalizmu XX wieku”.

Tadeusz Brzozowski, Dyrdy | 1968, Muzeum Narodowe w Poznaniu
Obcy dominującej w sztuce Zachodu spontanicznej i niekontrolowanej ekspresji, przejawiającej się gestem automatycznego rozlewania farb na płótnie w miejsce uświęconego ruchu pędzlem, Brzozowski deklaruje się po stronie abstrakcyjnego kształtowania tworzywa, pozostając w istocie piewcą rzeczy widzialnych, konkretnych i przejmująco zmysłowych.
Abstrakcyjna dyscyplina zostaje tu podporządkowana heroicznej grze żywych istnień, osaczonych mroczną i drapieżną otchłanią, zaszczutych lękiem, obezwładnionych wymyślnym systemem jadowitych udręczeń. Pod zdeformowaną powłoką tajemnych form pulsujących na kształt organicznej plazmy, opasanych i przygwożdżonych kaleczącym odrutowaniem, okrutnie torturowanych, to bujnie pęczniejących nieświadomą witalnością, toczy się przejmujący dramat ludzkiej egzystencji naznaczony piętnem epoki.
Odwołanie do namacalnej rzeczywistości, do świata podręcznych utensyliów, ma w tej twórczości charakter wyłącznie zewnętrzny (Dół, Kuchenka, Prorok, Pręty); swojskie, codzienne przestrzenie, zdeformowane do granic realności, fosforyzują barwą i nabrzmiewają światłem, nie chroniąc człowieka przed złem, nie niwelując zagrożenia, nie łagodząc napięcia. Martwe przedmioty odrywają się od groźnego sztafażu obdarzone mocą własnej egzystencji, czyhają i osaczają bezbronnego, spychają go na peryferie obrazu, redukują do twarzy, do jej fragmentu, drobnego znaku, wciśniętego przemocą w oszalałe konstrukcje jakiejś zakurzonej rupieciarni.

Tadeusz Brzozowski, Kuchenka | 1950, Muzeum Narodowe w Krakowie
„Sztuka Brzozowskiego jest sondą zapuszczaną w najciemniejszą głębię człowieczej duszy – zauważa Marek Jaworski – próbą odszukania w niej i oświetlenia jakiś archetypów, punktów powszechnie wspólnych, jest moralnym osądem ludzkiej natury”. Artysta toczy niełatwy dialog z widzem pozostającym po drugiej stronie płótna; wciąga go w pełną pozorów fascynującą grę, drażniąc i dezorientując archaiczne wyobrażenia o sztuce, to skłaniając się w geście staroświeckiej kurtuazji.
Z teatralną retoryką sięga do indywidualnej wrażliwości odbiorcy, niebezpiecznie zrzucając maski jego skrywanych uczuć i narażając na nieuchronne ośmieszenie, podczas gdy sam – niczym manekin z Kantorowego rostrum – ukrywa się za spreparowanym kokonem ironii i auto-groteski. Konstanty Jeleński pisał:
„Stróż, Cyrulik, Guwernantki, Korepetytor – to niemal obsada jakiejś polskiej commedia dell’arte, komedii polskiej prowincji, tkwiącej jedną nogą w XIX wieku, a wprowadzonej świadomie do poezji przez Tuwima i Gałczyńskiego. Komedię te odnawia dziś w literaturze Białoszewski i Mrożek, w malarstwie – właśnie Brzozowski”.

Tadeusz Brzozowski, Rekwizytornia | 1951, Muzeum Narodowe w Warszawie
Ironiczna rozmowa pasjonuje i wchłania, odsłaniając przed widzem niekończące się warstwy znaczeniowe, splątane wątki, odległe aluzje, delikatne podteksty i uroki skojarzeń. Olśniewając prawdą objawioną w niespodzianym przebłysku, atakując brutalnie wprost lub za pomocą subtelnego kamuflażu, kusząc wyrafinowanymi rekwizytami bądź wyszukaną, migotliwą estetyką, artysta gotuje osobiste katharsis, „pogłębia rozdarcie”, zmusza do „autoanalizy, refleksji, do przeżycia problemów ogólnoludzkich, do współodpowiedzialności za ich powstanie i następstwa” (Mariusz Hermansdorfer).

Władysław Hasior (z lewej) i Tadeusz Brzozowski (z prawej) w pracowni artysty, źródło: Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem
Tadeusz Brzozowski, Prorok | 1950, Muzeum Narodowe w Warszawie
„Właściwie wszystko to, co maluję, jest po prostu moim pamiętnikiem intymnym – powiedział w jednym z ostatnich wywiadów – Staram się wyciągać to tylko, co sam w sposób prawdziwy przeżyłem”.
Dla Brzozowskiego sztuka jest „przeżywaniem ludzkich spraw”, traumatycznym „dziennikiem chwili”; wewnętrznym monodramem, nie opisującym wszakże jednostkowych wrażeń i doznań artysty, lecz wykraczającym poza nie w przestrzeń nurtującą współczesnego człowieka i odsłaniającą zakamarki jego psychiki. „Niekiedy to moje malarstwo przekręcało się zdecydowanie w stronę abstrakcji, ale zawsze w nim istniały ukryte treści – wyznawał – Na dnie tego, co robię, znajduje się odbicie wzruszeń, które każdy doskonale rozumie, gdyż chodzi o psychiczny ślad spraw tak podstawowych, jak śmierć, ból, miłość i cierpienie”.
Kluczem do zrozumienia paradoksów rządzących tą wyczuloną na ludzkie cierpienie frazą, jest z jednej strony „dziwna Tadziowa dusza – dusza św. Franciszka i Hieronima Boscha” (Jan Józef Szczepański), z drugiej oryginalny krąg kulturowy miast i miasteczek prowincjonalnej Galicji, jaki go od zarania otaczał. Przyszedłszy na świat 1 listopada 1918 roku w podziemiach lwowskiego szpitala, w dramatycznie powikłanych dniach dogorywającej Wielkiej Wojny, w mieście osaczonym pożogą pobliskiego frontu i rozdartym animozjami narodowościowymi, autor Kuchenki dojrzewał w trudno uchwytnej atmosferze schyłku starej epoki, która choć historycznie martwa, trwała w obyczajach, kulturze, lokalnym kolorycie i specyficznej mentalności.
W rysunkach tuszem i obrazach, w ich groteskowych tytułach i połyskliwych warstwach rzetelnie ugruntowanej materii, przetrwała poetycka atmosfera prozy Stryjkowskiego, Kafki i Schulza, odżywa zespół mitów i fantasmagorycznych hybryd (prorok, mesjasz, człowiek o naturze podwójnej lub przeobrażonej, mag, Sarmata etc.), rozkwitają pojęcia, wywodzące się z różnorodnych tradycji religijnych i kulturowych, promienieją relikty legendarnej siły i świetności.
Malarstwo Brzozowskiego nie powstaje z negacji wielowiekowej spuścizny, nie przebywa w estetycznej próżni, nie wyraża awangardowych spekulacji. Sztuka ta, autentyczna i niezafałszowana wielkomiejską „oficjalnością”, rozpięta pomiędzy tradycją a potrzebą chwili („Lewą ręką trzymam się kurczowo tradycji, a prawą staram się uchwycić to, co jest dzisiaj i co nadchodzi – mówił – I stale czuję się jakby zagubiony wśród tych dwóch napierających na mnie sił”), wyrasta z minionych realiów i odchodzących w przeszłość symboli, przenikających się w zdumiewającym konglomeracie Mitteleuropa. Dźwięczą tu raźno sarmackie hurmy, grzmią niemieckie werble, snują się żydowski kadysz i kozacka dumka, karmiące wyobraźnię rodzimych romantyków i symbolistów.
Brzozowskiemu, dorastającemu w cieniu wielokulturowego Krakowa, natchnionego uwielbieniem dla gotyku, baroku i Młodej Polski, w cesarsko-królewskim tyglu osobliwych i skomplikowanych koligacji rodzinnych, udała się sztuka nie lada: „nadał kształt czemuś, co można by określić jako genius loci owego tak skomplikowanego, tak niejasnego kręgu kulturowego”, znajdując się „w sytuacji wyjątkowo szczęśliwej, jako odkrywca a zarazem kontynuator” (Andrzej Osęka).

Tadeusz Brzozowski, Zycbad | 1969, Muzeum Narodowe we Wrocławiu
Autor Struny tak wyjaśnia:
„Człowiek (…) jest gdzieś zakorzeniony, na jakiejś swojej prowincji, gdzie istnieją sprawy ciekawe, które tylko tu mogły się urodzić (…) Dlatego wydeptuję głębiej ten sam dołek, pragnąc by moja sztuka była coraz głębsza, coraz doskonalsza (…) Szukam w ten sposób kontaktu z innymi ludźmi, bo chciałbym im powiedzieć rzeczy ważne – prawdę o człowieku”.
Tadeusz Brzozowski, Struna | 1957, Muzeum Narodowe w Warszawie
Podkreślano odniesienia literackie i sceniczne, czytelne w zabarwionych ironią utworach Gombrowicza, Witkacego i Gałczyńskiego, w bliskich Brzozowskiemu doświadczeniach konspiracyjnego teatru, w poetyckich manifestach Grochowiaka i Harasymowicza, w barokowej retoryce.
„Całe moje malarstwo było i jest piętnowane literaturą i muzyką – przyznawał – Mógłbym pokazać konkretne miejsca obrazu Lombard, gdzie nie mogłem uniknąć materialności wizji Grochowiaka. Mógłbym pokazać obraz z roku 1945, inspirowany budową jednego z opusów Panufnika (…) Nie stać mnie jednak na przeprowadzenie wszechstronnej analizy unaoczniającej «krwiobieg» mej własnej pracy. Analizy ukazującej wszystkie możliwe wpływy i inspiracje. Stwierdzam raz jeszcze – jest ich dużo. O wiele za dużo, aby moja świadomość mogła je przechwycić i sklasyfikować”.

Tadeusz Brzozowski, Stupor & fetor | 1983, Muzeum Sztuki w Łodzi
Kantorowy teatr konspiracyjny, operujący symbolem plastycznym, oddziałujący słowem, gestem muzyką i przestrzenią, karmił się oniryczną sztuką Makowskiego i Waliszewskiego oraz konstruktywistycznymi koncepcjami Meyerholda. Proste, umowne rekwizyty, pozbawiona sztuczności scenografia, wprzęgnięta do gry na równi z aktorami (Autor Kręgli występował w Balladynie i Powrocie Odysa), palący dylemat prawdy i mistyfikacji oraz konieczność wytworzenia dystansu do własnej wypowiedzi, pozostały nie bez wpływu na powojenną twórczość Brzozowskiego, która sprowadzając człowieka do roli rekwizytu, dotykała źródła jego dramatów, operowała metaforą, zmuszała do refleksji. Aleksander Wojciechowski komentuje:
„Całe ówczesne malarstwo młodego pokolenia zarażone było teatrem (…) Postacie pojawiały się na płótnie jak aktorzy na scenie, jak groteskowe kukiełki, jak bohaterowie spektaklu dramatycznego lub rubasznej burleski”.
Wielokrotnie wskazywano na związek Brzozowskiego z mistrzowską frazą baroku; wymieniano malarstwo iluzjonistyczne, portret trumienny, majestatyczne wnętrza brazylijskich conventos; doszukiwano się paraleli z metafizycznym spektrum Grochowiaka i Harasymowicza, wyrastającym z potrzeby dotarcia do korzeni, z woli obrony przez odhumanizowaną współczesnością. Jerzy Sito pisał:
„Epoka nasza pod wieloma względami podobna jest do epoki baroku: filozofia indywidualizmu zginęła bezpowrotnie w okopach pierwszej wojny, filozofie masowe są ranne w wyniku historii najnowszej”.
Jednak autor Baletu nie szuka gotowych wzorców, nie sięga do arsenału nowożytnych rekwizytów, nie epatuje napuszoną formą; z niezwykłą siłą wyobraźni kreuje natomiast sytuacje nowe, w których oderwane reminiscencje rzeczywistości nabierają cech demonicznych i niebezpiecznych, a intymne elementy banalnego bytowania skrzą egzotycznym blaskiem, kryjąc w sobie moce dwuznaczne i kuriozalne.

Tadeusz Brzozowski, Siurpryza | 1964, Muzeum Narodowe w Warszawie
Barokowe sacrum łączy światłocieniowe skontrastowane postawy. Przysypana popiołem sic transit gloria mundi i transcendentna zaduma nad ludzką marnością, zestrajają się z apoteozą rabelaisowskiej bujności i rubaszności życia, a heroiczne wizerunki poległych sąsiadują z groteskowo wypaczonym elegijnym epitafium. Wojciechowski zauważa:
„W twórczości Brzozowskiego przeplatają się ze sobą na serio i na niby. Żart staje się nieoczekiwanie powagą. Powaga – żartem. Zacierają się granice między uśmiechem i grymasem bólu. Artysta potrafi przeżywać głęboko dramatyczne uczucia, aż nagle jedną plamą linią, błyskiem światła zaczyna drwić z nich. Nadyma swoje baloniki – by je natychmiast przekłuć”.
Autor Stangreta maluje powoli i sumiennie, z cierpliwością krojczego dochowuje technologicznych reżimów (wychował się w zasobnym mieszczańskim domu propagującym kult najwyższej jakości), niespiesznie kontempluje malarskie substancje, respektuje procedery wynikające z wielowiekowej spuścizny, powiela laserunki, nurza się w połyskliwych werniksach, to znów szokuje matową surowością nagich przestrzeni. Osęka wspomina:
„Pracownię Brzozowskiego chciałoby się porównać z pracownią alchemika (…) malowanie celebruje się tutaj, malowanie staje się czynnością magiczną, obraz zaś (…) – próbą dotarcia do sił pozamaterialnych”.

Tadeusz Brzozowski, Mecyje | 1963, Galeria Starmach, Kraków
Z pasją konserwatora (którą to praktykę rzeczywiście posiadał) konsekwentnie odkrywa kolejne warstwy, budząc do życia zapomniane struktury, których opalizujące powierzchnie skrywają cały niepokój świata, ból okrucieństwa i zniewolenia; istnienie rozprzęgające się i ginące pod działaniem upiornych, bezdusznych mechanizmów. Jack Woźniakowski wspomina:
„Kiedy myślę o ówczesnych obrazach Tadzia, takich jak Wagon, Organki (…) Prorok – i zastanawiam się, co on właściwie malował, wydaje mi się dzisiaj, że malował cierpienie”.

Tadeusz Brzozowski, Po przepierce piski | 1969, Muzeum Narodowe w Poznaniu
Pisano o Brzozowskim, że hołduje zamierzonemu antyestetyzmowi, fizycznej brzydocie, nadmiarowi cielesności (Balet, Dół), ale twórca nie wyznaje żadnej filozofii, odrzuca mitologie, unika zawiłych sensów („zawsze kończę swoje dzieło, kiedy gąszcz komplikacji jest tak wielki, – mówił – że nie mam już siły przebijać się przezeń”). Ustawicznie podważa granice pomiędzy realnością a mistyfikacją („Nie chcę uciec od rzeczywistości, ale rzeczywistość, którą widzimy, to przecież tylko jednak strona świata” – głosił), kpi nawet z mitu artysty niezależnego, przyznając, iż bardzo odpowiada mu termin „pozoranctwo”, ustalony przez krytyka bezradnego wobec tej sztuki. Jednocześnie kreuje nowe mity i nowe zagadki, wywołuje sprzeczności pozornie nie do pogodzenia, zachęca do ustaleń nieoczywistych i wieloznacznych, uchyla się narzucanym konwencjom. Andrzej Kostołowski pisze:
„Jest Brzozowski dość pochopnie i jednostronnie oceniany (…) Tymczasem widać coraz wyraźniej, że reprezentuje on bardzo mozolnie przez siebie konstruowaną i niełatwą do jednoznacznego ujęcia formułę twórczości pozbawioną precedensów w skali nie tylko polskiej. Jako jedyny bodaj artysta polski XX wieku dotknął kilkakrotnie jakby »granic« malarstwa…”

Tadeusz Brzozowski, Skakanka | 1947, Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu
Sprawą wagi najistotniejszej są dla twórcy Dąsów emocje.
„Chciałbym malować stale z takim napięciem, jakie istnieje wówczas, gdy człowiek przeżywa najsilniejszą rozpacz lub radość, gdy umiera, gdy kocha, gdy rodzi się nowe życie” – mówił.
Opisując tragedię świadomego bytowania unika jednakże gwałtownych erupcji; działa raczej w sferze podstawowego uczucia i wrażliwości, wydobywając je na światło dzienne z precyzją chirurga.
Emocje zawarte są w samym działaniu koloru, jego natężeniu i blasku, skrzeniu się i dyskretnemu zamieraniu barw, w milczącej wojnie zimnych i gorących tonacji, w kontrastach lśniących i gładkich powierzchni z partiami szkicowanymi grubo i brutalnie. W rozżarzonej do granic percepcji połyskliwej plamie koloru, w jej niespodziewanym przyduszeniu, odżywają konflikty i zgrzyty, potęguje się napięcie, pogłębia wewnętrzne cierpienie; rodzi się nieszablonowa wizja świata, powstającego i ginącego „w konwulsyjnych rozdarciach i fosforycznych blaskach czystej malarskiej materii” (Mieczysław Porębski).
Ta porażająca kosmologia udrapowana została osobliwymi tytułami, jakie Brzozowski, zafascynowany nonsensownością surrealizmu ustalał jeszcze przed przystąpieniem do kompozycji. Początkowo odautorski, na pół ironiczny komentarz, z czasem zaczął wieść osobny, groteskowy żywot słów usuniętych do lamusa, archaicznych i oderwanych od swoich pierwotnych znaczeń, zabarwionych przewrotnym podtekstem lub groźnym napomknieniem.
„Śmiech jest częstokroć najpierwszą, jakby najbardziej powierzchowną reakcją na tytuły natomiast już w chwilę później uświadamiamy sobie, że to, czego one dotykają, wcale nie jest takie zabawne. Bo też właśnie chodzi mi o wywołanie takiej reakcji, o sprowokowanie odruchu, jaki się ma na przykład w szpitalu na widok ciężko chorego, podłączonego do przedziwnych rur i urządzeń. Wygląda to niby śmiesznie, ale w końcu uświadamiamy sobie, co się za tym kryje”.
Tadeusz Brzozowski nie dokonał odkryć na miarę epoki, nie przetarł nowych dróg, nie otworzył nieznanych horyzontów; konsekwentnie podążał własną drogą, wtapiając się w nurt zasadniczych przemian sztuki, kroczył niekiedy mimo niego, tworząc subiektywny język dla wyrażenia treści, uwikłanych w obsesje naszego czasu, ukryte fobie, echa zastanych tradycji. I poszukiwał wizji, która dzięki swej sugestywnej sile pozostawi niezatarty ślad w zbiorowej pamięci.

Tadeusz Brzozowski, Hycel | 1972, Muzeum Ziemi Tarnowskiej
„Zakres oddziaływania sztuki zmienia się nieustannie. Sztuka atakuje dzisiaj odbiorcę tak szerokim frontem, w takiej ilości, że trudno jest odnaleźć coś niewzruszonego w niej, do końca niewzruszonego. Znajduję to. Jest to bezinteresowność wzruszenia odbiorcy. Daję ludziom obrazy takie, jak działa na mnie świat. To znaczy mam świadomość doznań, boję się, maluję, czytam, widzę kolory, kształty otaczających mnie przedmiotów, staram się rozumieć motywy, które kierują ludźmi. Ale przecież i tak do końca wszystkiego się nie dowiem. Czy mogę wszystko powiedzieć do końca? I dlatego mam świadomość swojej archaiczności”.
Pierwotnie artykuł ukazał się na stronie: www.andrzejosinski.wordpress.com
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:

- Tadeusz Brzozowski: Alchemik awangardy - 2 stycznia 2024
- Niepokorny romantyk – Eugène Delacroix - 1 marca 2021
- „Nie interesuje mnie własna osoba jako temat obrazu”. Gustav Klimt - 15 września 2019