Ta pierwsza podróż była czymś w rodzaju przechodzenia przez kałużę w nowych pantofelkach. Peggy nie jest całkiem szczera, kiedy powiada, że nie wróci do Stanów przez dwadzieścia jeden lat. Co ważniejsze, bez względu na to, czy spotkanie z Georgią O’Keeffe rozpaliło w niej zainteresowanie sztuką nowoczesną czy nie, pragnienie pogłębienia wiedzy o malarstwie już w Peggy dojrzało.
Popłynęła z matką i Valerie do Liverpoolu. Stąd wyruszyły do Krainy Jezior, potem objechały Szkocję i Anglię, nim „zaliczyły” zamki nad Loarą. Kiedy przybyły do Paryża, Florette czuła się wyczerpana i prawie szczęśliwa, że może osiąść w Crillon, wówczas tak samo jak i dzisiaj jednym z najdroższych hoteli w Paryżu, położonym z dala od lewego brzegu Sekwany. Peggy dość szybko odkryła w sobie pasję do podróżowania i nowych doświadczeń, jakie się z tym wiązały. Valerie, wtedy już doświadczona podróżniczka, przejawiała identyczny entuzjazm i poprowadziła ją przez Belgię i Holandię, potem do Włoch i Hiszpanii. W latach 1920–1921 zaliczały się do awangardy: Europa leżała przed nimi niezepsuta i niepoznana.
Przede wszystkim oglądały sztukę. Tak jak czuła się dobrze wśród ludzi, którzy odwiedzali Sunwise Turn, tak teraz czuła się w Europie jak u siebie, na lądzie swoich dziadków, który lubiła jako dziecko, i po czterech latach separacji spowodowanej wojną, stwierdziła, że go uwielbia. „Wkrótce dowiedziałam się, gdzie w Europie można zobaczyć każdy poszczególny obraz, i potrafiłam tam dotrzeć, nawet jeżeli musiałam poświęcić wiele godzin na podróż do jakiegoś prowincjonalnego miasteczka, by zobaczyć tylko ten jeden”.
Valerie może i była cennym cicerone, ale w sprawach sztuki niewątpliwie ważniejsza była inna postać. Armand Lowengard, siostrzeniec sir Josepha Duveena (Duveen, później uhonorowany tytułem lorda, był znanym handlarzem sztuki i przyjacielem angielskiej odnogi rodziny Seligmanów. Jego nazwisko zostało utrwalone w galeriach Duveena British Museum, darowiźnie dla tej instytucji, które mieszczą również marmury Elgina pochodzące z Partenonu). Armand był wielkim miłośnikiem malarstwa włoskiego epoki renesansu, ale kiedy spotkali się we Francji, powiedział Peggy, że ona nigdy nie będzie w stanie zrozumieć dzieła historyka sztuki Bernharda Berensona. Tym ją rozgniewał:
„Natychmiast kupiłam i przetrawiłam siedmiotomową pracę tego wybitnego krytyka”.
Przeczytała o tym, czego można doszukiwać się w malarstwie – namacalnych wartości, kompozycji przestrzennej, dynamiki i barwy – przyswoiła sobie te lekcje i starała się robić z nich praktyczny użytek. Jakiś czas później zetknęła się osobiście z tym wielkim człowiekiem, który był przerażony sztuką nowoczesną (chociaż odnotował gobelinową jakość w pracach Jacksona Pollocka), i była w stanie delikatnie się z nim przekomarzać. Bez wątpienia Peggy była szczera w swoim zapale do nauki, ale też całkiem nieźle sobie radziła z autokreacją. Kto widział jej wcale należycie wykorzystywaną bibliotekę, którą zostawiła po śmierci, może stwierdzić, że przeczytała wszystkich znaczących historyków sztuki i krytyków swoich czasów, lecz na równi z malarstwem zaczęła interesować się seksem. Najwidoczniej było jej aż nadto dla Armanda:
„Moja witalność niemal go zabiła i chociaż był mną zafascynowany, w końcu mnie porzucił, bo po prostu było mnie dla niego za wiele”.
W Paryżu istniały inne rozrywki i przynajmniej jeszcze jeden chłopak. Peggy wspomina kogoś o imieniu Pierre, który był „jakimś tam kuzynem mojej matki”. Kimkolwiek był, chełpi się, że pocałowała go tego samego dnia, kiedy pocałowała Armanda, po czym okazuje naiwne poczucie winy, że była taka śmiała. Istniały domy mody do odkrycia i zabawy z rosyjską przyjaciółką, którą niedawno poznała, Firą Benenson. Peggy brała lekcje rosyjskiego, zatem Fira nie mogła mieć przed nią sekretów, ale nie posunęła się zbyt daleko. Były u Lanvina, Molyneux, Poireta, ubierały się zabójczo i rywalizowały w kolekcjonowaniu ofert małżeńskich. Ale uczestniczyły też w „grzecznych”, konwencjonalnych spotkaniach zamożnych dziewcząt w hotelu Crillon pod troskliwym okiem Florette. Jeśli chodzi o zainteresowanie Peggy sztuką, to nie istniał żaden problem. Żona wuja Solomona, ciotka Irene (kuzynka Valerie), kolekcjonowała dzieła starych mistrzów i miała dość dobre oko.
Ta sympatyczna idylla, która trwała przez większą część dziewięciu miesięcy, została przerwana przez konieczność szybkiego powrotu do domu i udział w uroczystości ślubnej Hazel, młodszej siostry Peggy. Hazel wychodziła za mąż w odpowiednim „towarzystwie”: Sigmund M. Kempner zaliczał się do wybitnych absolwentów Harvardu, a Florette prawdopodobnie odetchnęła z ulgą, widząc swoją niezależną córkę w bezpiecznych więzach małżeństwa. Peggy nadal była pewną niewiadomą, lecz przy odrobinie szczęścia wkrótce mogła pójść śladem siostry. Tymczasem Benita nie była w stanie wydać na świat spadkobiercy, co przy jej delikatnym organizmie stanowiło prawdziwe zmartwienie. Wesele Hazel odbyło się w hotelu Ritz-Carlton w Nowym Jorku na początku czerwca 1921 roku. Małżeństwo przetrwało rok i było pierwszym z siedmiu. Na razie jednak Florette nie miała powodu do niezadowolenia.
Wróciwszy do Nowego Jorku, Peggy odnowiła niektóre stare znajomości, między innymi z Fleischmanami. Leon zrezygnował z Boni and Liveright i para doczekała się dziecka. Nie mieli pieniędzy ani żadnego pomysłu, co począć w najbliższej przyszłości, zatem gdy Peggy zasugerowała, aby przyłączyli się do niej, bo zamierzała wrócić do Paryża, chętnie przystali na jej propozycję.
Peggy nie mogła się doczekać powrotu. W Europie, zwłaszcza w Paryżu, nie napotkała nic ze sztywności, nic z antysemityzmu, z którym obcowała w domu. To prawda, że nie zaczęła wieść vie bohème, lecz Fleischmanowie mieli być dla niej bardziej pobudzającymi towarzyszami niż matka czy nawet jej dalsza kuzynka. Wszakże ani Florette, ani Valerie nie pozostały w Stanach, gdy Peggy wróciła do Paryża, zmienił się jedynie hotel – zamiast w hotelu Crillon zamieszkały teraz w Plaza-Athénée.
Sam Paryż zmieniał się szybko. Amerykanie pokolenia Peggy tworzyli kolonie na Montparnasse, gdzie czynsze były niskie, a niedaleko, przy rue Jacob, na północ od bulwaru Saint-Germain znajdował się hotel Jacob. Jak widzieliśmy, przybysze z 1921 roku nadal pozostawali w awangardzie. Siły lądowe Stanów Zjednoczonych brały aktywny udział w działaniach zbrojnych jedynie przez ostatnie cztery czy pięć miesięcy wojny. Traumatycznych strat, jakich w ciągu czterech lat wojny doznały Wielka Brytania, Francja i Niemcy, nie doświadczyli Amerykanie, którzy przybyli do Starego Świata zamożniejsi, bardziej świeży i niewinni niż ludzie, których tam zastali. Kierowali się większą ciekawością świata, nauczyli się też być bardziej kosmopolityczni, pozbywać się uprzedzeń i porzucać obawę przed nieznanym. Zetknęli się z artystycznymi wpływami, które stanowiły wprawdzie część ich dziedzictwa, ale ze względu na odległość nie mieli z nimi bezpośredniego kontaktu. Stany Zjednoczone, mające w 1920 roku już ponad 140 lat, były dostatecznie pewne siebie, by zacząć tropić swoje korzenie. To właśnie ludzie urodzeni około roku 1900 mieli się tym zająć, odrzucając zarazem mieszczańskie i materialistyczne wartości swoich rodziców. Wyrażając to bardziej prozaicznie, mogli żyć naprawdę bardzo dobrze za kilka dolarów i, inaczej niż w domu, wypić porządnego drinka bez narażania na szwank wątroby po spożyciu pędzonego nielegalnie dżinu. Wielu z nich żyło ze środków otrzymywanych od tych samych rodziców, których „odrzucili”.
Wydarzenia wojenne wstrząsnęły wieloma poglądami od podstaw. Już nikt nie mógł powiedzieć, że „historia jest ucieczką”, albo ślepo wierzyć w postęp naukowy. Kwiat młodych Europejczyków zginął na wojnie. Pojawiła się fala zainteresowania mistycyzmem.
Modna stałą się teozofia, która wiedzie w stronę buddyzmu w próbie syntezy ludzkich aspiracji z potężniejszymi siłami natury i istotą wyższą, oraz teorie uniwersalnego braterstwa propagowane już w dziewiętnastym wieku przez Helenę Bławatską, a później przez Annie Besant i sir Francisa Younghusbanda. Brâncuşi, Kandinsky i Mondrian wyznawali idee teozoficzne; wśród modernistycznych artystów niewielu było praktykujących chrześcijan. Besant ogłosiła, że Hindus Jiddu Krishnamurti jest nowym zbawicielem, i przez czas jakiś miał długi orszak naśladowców. Tacy szarlatani jak Iwan Gurdżijew i Raymond Duncan (brat Isadory) działali z powodzeniem, gdy zaczęła się przyjmować idea komun i powrotu do prostego życia. W Stanach Zjednoczonych spirytualizm stał się tak modny, że Harry Houdini zrobił drugą karierę, pokazując fałszywe media. Ruch dadaistyczny, który zrodził się w Zurychu podczas wojny, przedrzeźniał i kwestionował wszystko, ale stary porządek był jego szczególnym celem. Istniały też inne znaczące czynniki. W Rosji wybuchła rewolucja komunistyczna, a w 1913 roku ukazało się w angielskim przekładzie Objaśnienie marzeń sennych Freuda, praca, która miała znaczący wpływ na surrealistów.
Pojęcie „stracone pokolenie”, które odnosiło się do młodych, powojennych amerykańskich emigrantów w Europie, do których wkrótce Peggy miała przylgnąć, pochodzi z obraźliwej uwagi Gertrude Stein skierowanej do Hemingwaya, kiedy on, malarz André Masson i poeta Evan Shipman przybyli późno i pili alkohol na jednym z jej salonów. Zgodnie z tym, co Masson i Shipman opowiedzieli później Matthew Josephsonowi, Stein miała powiedzieć: Vous êtes tous une génération fichue (Wszyscy jesteście straconym pokoleniem). Stein zaczerpnęła to wyrażenie od jednego z mechaników z warsztatu samochodowego, który użył go, by opisać swoich uczniów.
Stein znacznie wyprzedziła powojennych émigrés, a jako patronka malarzy szybko się zaprzyjaźniła z wieloma z nich, w tym z Picassem, Matisse’em, Massonem, Picabią, Cocteau i Duchampem. Wśród innych przedwojennych przybyszy znaleźli się: Ezra Pound, T.S. Eliot, Hilda Doolittle („HD”) i Robert Frost. W Anglii Eliot integruje się bez reszty, potem się naturalizuje, ale kilkoro innych odcina więzi z krajem pochodzenia. Amerykanie, którzy przybyli en masse po wojnie, trzymali się razem. Grupie z prawego brzegu przewodził F. Scott Fitzgerald, podczas gdy lewy brzeg przyciągnął uboższych artystów i pisarzy. Zgodnie z wszelką logiką Peggy powinna zaliczać się do pierwszej grupy, lecz na szczęście dla niej los zrządził inaczej. Istniały jeszcze dwie inne grupy Amerykanów: stara, ustabilizowana społeczność zamożnych patrycjuszy, do której należała matka Laurence’a Vaila, oraz przypadkowi turyści, którzy szybko wypełniali wszystkie restauracje znalezione w przewodniku. W pierwszym szeregu powojennych imigrantów byli John Dos Passos, E.E. Cummings (potem „e.e. cummings”) i Hemingway; cała trójka pracowała podczas wojny jako sanitariusze ochotnicy. Sanitariusze cieszyli się większą wolnością niż zwykli żołnierze i mieli więcej kontaktów z miejscową ludnością. Dos Passos nawiązał kontakty z francuskimi pisarzami, chociaż Cummings akurat nie, mimo że płynnie mówił po francusku. Pisarz i krytyk Malcolm Cowley, piszący samotnie w Montpellier rozprawę o Racinie, również zdołał przerzucić most nad przepaścią, tak jak to uczynił Matthew Josephson, który zaprzyjaźnił się z liczną grupą pisarzy i artystów z Julesem Romains, Tristanem Tzarą i Louisem Aragonem. Występowały pewne relacje wzajemne: Aragon i jego przyjaciel, poeta Philippe Soupault, studiowali anglistykę, uwielbiali Amerykę, czytali tanie powieści z Nickiem Carterem, na jakie tylko natrafili, i byli wiernymi fanami Charliego Chaplina.
Spokojne ulice i mroczne bary, które przed wojną rejestrował pionier fotografii Eugène Atget, ustępowały hałaśliwym arteriom i głośnym kafeteriom. Robotnicze cafés, takie jak Dôme, szybko stały się stylowymi miejscami spotkań młodych amerykańskich pijaków; lecz urok starego Paryża nie zginął przez jedną noc. John Glassco, który mieszkał w okolicy rue Broca, napisał: „na rue de la Glacière spotkałem mężczyznę pędzącego całe stado kóz, obwieszczającego graniem na małym flecie, że sprzedaje mleko owcze prosto z wymienia”. W Ruchomym święcie Hemingway wspomina podobną scenę, kiedy w 1921 roku mieszkał na rue Cardinal Lemoine: „Pasterz kóz nadchodził ulicą, dmuchając w fujarkę; kobieta, która mieszkała piętro wyżej, wyszła na chodnik z dużym rondlem. Pasterz wybrał jedną z większych mlecznych, czarnych kóz o dużych wymionach i wydoił ją wprost do rondla, podczas gdy jego pies zagonił resztę na chodnik”. W powieści Słońce też wschodzi Hemingway ubolewa, jak wiele się zmieniło przez ostatnie cztery lata: „Jedliśmy obiad w restauracji madame Lecomte na drugim krańcu wyspy. Było tam pełno Amerykanów. Musieliśmy stać i czekać na wolne miejsce. Ktoś umieścił tę ciekawą restaurację na liście American Woman’s Club jako jeszcze niepoznaną przez Amerykanów, przez co musieliśmy czekać czterdzieści pięć minut na stolik”. Gdzieś w Ruchomym święcie odnotowuje cierpko, że starsi kelnerzy w Closerie des Lilas, Jean i André, musieli zgolić swoje opadające na boki wąsy i wdziać białe, „amerykańskie” marynarki, aby obsługiwać nową klientelę. Zaledwie kilkaset metrów dalej przy boulevard du Montparnasse otwarto olśniewającą La Coupole, Amerykanie tłoczyli się do Le Sélect i La Rotonde, coś trzeba było z tym zrobić, by odświeżyć wizerunek Lilas. Na bulwarze Saint-Germain nadal istnieją kafejki Flore i Les Deux Magots, jedna obok drugiej, gdzie zarówno Francuzom, jak i turystom podaje się drogi, ale dobry koniak, przy czym Deux Magots miały przewagę nad bardziej obskurnym Flore. Jednakże wiele innych barów, w których wkrótce miała bywać Peggy – w okolicach miejsca będącego obecnie placem Pabla Picassa, skrzyżowania boulevard du Montparnasse i boulevard Raspail – albo już znikło, albo zmieniło się nie do poznania. Dôme jest drogą restauracją rybną, chociaż zachował się tam bar. Le Sélect i La Rotonde nadal mają podejrzany urok, podczas gdy La Coupole to niezmiennie wspaniały przykład art déco. Falstaff obecnie jest tanią restauracją, a Le Jockey i Le Dingo zniknęły. W latach dwudziestych tutaj znajdowało się centrum bohemy dla amerykańskich emigrantów w Paryżu, i miejsce to ciągle czekało na Peggy.
Leon i Helen Fleischmanowie nawiązali zażyłe stosunki z Laurence’em Vailem, przebywającym znowu w Paryżu, z którym za ich pośrednictwem Peggy ponownie się zetknęła. Laurence był oryginałem. Na fotografiach sprawia wrażenie osoby wybuchowej i zasadniczej, chociaż ci, którzy go dobrze znali, przepadali za nim, wielu sądzi, że jako artysta niezbyt wysoko się cenił. Stosownie do współczesnych standardów wyglądał na słabego fizycznie, był jednak znakomitym narciarzem i alpinistą. Zgodnie z ówczesnym stylem nosił długie blond włosy i unikał kapelusza.
Ubierał się ekstrawagancko, na przykład kupował materiał na zasłony albo obicia mebli z nadrukowaną Statuą Wolności, aby uszyć z niego koszule. Nosił żółte i niebieskie spodnie z płótna albo sztruksu, białe płaszcze lub marynarki we wszystkich kolorach tęczy. Ponieważ miał szpotawe stopy, wolał chodzić w sandałach niż w innych butach, ale okropnie marudził podczas kupowania każdego obuwia, aż Peggy podejrzewała go o jakiś łagodny kompleks. Vail był mężczyzną przystojnym mimo dużego, orlego nosa, miał gwałtowną, dziecięcą osobowość, która odsuwała w cień jego lepsze cechy. Starszy od Peggy o siedem lat, urodził się w Paryżu. Jego matka, Gertrude Mauran, pochodziła z zamożnej rodziny z Nowej Anglii i pod każdym względem była córą amerykańskiej rewolucji. Ojciec, Eugene, był owocem miłości ojca pochodzącego z Nowego Jorku i matki Bretonki, z zawodu całkiem niezłej malarki, specjalizującej się w pejzażach (zwłaszcza weneckich i bretońskich).
Po matce Laurence odziedziczył miłość do gór. Zaliczała się do pierwszych kobiet, które wspięły się na Mont Blanc, i od najmłodszych lat zachęcała syna do górskich wspinaczek. Po ojcu odziedziczył mniej atrakcyjne cechy zaawansowanej nerwicy i egotyzm manifestujący się napadami złości, gdy się orientował, że nie na nim koncentruje się zainteresowanie otoczenia. Eugene Vail był także hipochondrykiem z silnymi skłonnościami samobójczymi. Również po ojcu Laurence odziedziczył artystyczną wrażliwość i poczucie humoru, które rzadko miało okazję ujawnić się w całej pełni. Skoro wspomniano już o ekscentryzmie rodziny Peggy, należy choćby wspomnieć tutaj o wuju Laurence’a, George’u, bracie Eugene’a.
George był wielkim aficionado, amatorem, jazdy na wrotkach. Wrotki były wtedy w użyciu od ponad stu lat, ale wraz z wprowadzeniem łożysk kulkowych w latach dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku ich sprawność bardzo się podniosła i można było jeździć na nich znacznie szybciej niż poprzednio. George rozpędzał się, czepiając się ciężarówek, i w taki właśnie sposób stracił życie w wieku lat sześćdziesięciu kilku. Poza tym uwielbiał kobiety i prowadził album z kolekcją owłosienia łonowego swoich kochanek. Ani matka – chłodna i dominująca, ani ojciec – obsesyjnie zaabsorbowany sobą, nie mieli wiele czasu dla Laurence’a i jego siostry Clotilde, w konsekwencji dzieci bardzo się do siebie zbliżyły. Choć pogłoski o kazirodztwie nie mają podstaw, ich związek zainspirował Williama Carlosa Williamsa do napisania w 1928 roku powieści A Voyage to Pagany, w której Evans, amerykański lekarz i pisarz, wraca do Paryża, aby spotkać się z siostrą, piosenkarką (Clotilde przez pewien czas starała się zaistnieć jako aktorka i piosenkarka).
“[…] różniąc się [fizycznie] jak to brat i siostra, dorastali wspólnie w wielkiej intymności niczym jedno dziecko. Dzielili ze sobą wszystko […] Tym, co ich najbardziej spajało, był całkowity brak skrępowania – bliskość, która w takim stopniu nie łączyła ich z nikim innym”.
W innym miejscu książki drugoplanowa postać, pisarz Jack Murry, została scharakteryzowana na podstawie cech Laurence’a:
“Zdecydowany, marsowa twarz o wydatnych wargach, dolna szczęka nieco wystająca do przodu, zimne niebieskie oczy; zakrzywiony ku dołowi, nieco haczykowaty nos, gibki, atletycznej budowy […] [Evans] kochał swojego młodszego przyjaciela za bezkompromisowe spojrzenie na życie. Często, kiedy Jack niszczył sytuacje i ludzi jednym szczeknięciem, Evans uśmiechał się do siebie, reagując na takie grubiaństwo, na bezwzględność, z jaką niweczył tyle dobrego”.
Zarówno Eugene, jak i Gertrude mieli osobiste pieniądze, chociaż Gertrude z przychodem w wysokości 10 tysięcy dolarów rocznie była znacząco zamożniejsza z nich dwojga. Z tego opłacała mężowi szpital i rachunki za konsultacje medyczne (do tej pory zdążył już roztrwonić ojcowiznę na tego rodzaju rzeczy), ponadto wypłacała Laurence’owi niewielką pensję, około 1200 dolarów rocznie – wystarczającą, aby żyć bez pracy i uchodzić za zamożnego w porównaniu z artystami, z którymi był związany. To plus wielkie zamiłowanie do butelki wyjaśniało, dlaczego Laurence nigdy nie eksploatował w pełni swoich artystycznych talentów. Zarazem dar żartobliwej samoświadomości przebija z jego pism i zarejestrowanych oświadczeń.
„Zażywam swoje lekarstwo – napisał w powieści autobiograficznej Murder! Murder! – połykam bez mrugnięcia szklaneczkę importowanej nowojorskiej whiskey, żołądek uspokaja się, reaguje mężnie. I nagle wiem, że mam w sobie jakąś moc czynienia rzeczy wielkich. Ale jakich? Jakich?”
Jego zięć, Ralph Rumney, który był także przyjacielem, zauważył, że według niego Laurence nigdy nie robił tego, co powinien robić artysta i człowiek. Peggy przyznała lojalnie, że Laurence „zawsze sypał pomysłami. Miał ich tak wiele, że nigdy ich nie urzeczywistniał, bo zawsze pociągały go inne”.
Peggy i Laurence spotkali się ponownie na przyjęciu wydanym przez Fleischmanów. W tym czasie zdążył wypracować sobie opinię raczej miernego artysty i pisarza, za to prawdziwego dandysa i hulaki. Miał ogromne powodzenie u kobiet i kiedy Peggy ponownie spotkała go w Paryżu, właśnie był na półmetku romansu z Helen Fleischman. Był to romans, do którego zachęcał jej mąż Leon, ponieważ podniecała go myśl o czymś takim, a Helen ostrzegła Laurence’a, aby nie flirtował z Peggy – z obawy przed urażeniem Leona. Być może uświadomiła sobie, że Peggy spodobała się także jemu.
Ciemnobrązowe włosy Peggy, krótko obcięte, układały się w fale, z przedziałkiem pośrodku. Jej jasnoniebieskie oczy wydawały się zamyślone, inteligentne. Była młoda i bardzo ładna mimo nosa, który jeszcze aż tak bardzo nie zbrzydł, i miała piękne ciało o długich kończynach. Była czarująco naiwna, ale zapalona do nauki i miała roczne dochody dwakroć większe niż matka Laurence’a. Peggy widziała w Laurensie nie tylko artystę, przystojnego i czarującego mężczyznę, lecz także ucieleśnienie kosmopolitycznego wyrafinowania, które podziwiała. Znał Paryż z przeszłości. Dobrze orientował się w sztuce i miał przyjaciół w świecie artystów nowoczesnych Nie był niedoświadczonym młodzieńcem pochodzącym z jej środowiska, jego świata zaś prawie nic nie łączyło z żydowskim Nowym Jorkiem. Takiego nauczyciela szukała. Nawiązali zażyłe stosunki podczas obiadu. Laurence nie miał zobowiązań wobec innych kobiet i był całkowicie świadom przygodnego charakteru związku z Helen.
* zdjęcia nie pochodzą z książki
Fragment pochodzi z książki:
Anton Gill
Peggy Guggenheim. Życie uzależnione od sztuki »
Znak Literanova
Kraków 2022