Artykuł jest częścią projektu:
Nazywam się Władysław Podkowiński i jestem malarzem. Sztuka jest dla mnie wszystkim! To dzięki niej komunikuję się ze światem, choć w zasadzie często pozostaję niezrozumianym. Cóż, tak naprawdę to nadal nikt oprócz mnie nie wie, dlaczego pewnego kwietniowego dnia zadałem kilkanaście ciosów nożem mojemu obrazowi Szał uniesień prezentowanemu na wystawie warszawskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Czy chcecie, żebym podzielił się z Wami tą historią? Jeśli tak, pozwólcie, że najpierw opowiem trochę o sobie. Być może dzięki temu łatwiej Wam będzie zrozumieć, co wydarzyło się w Zachęcie…
Przyszedłem na świat 4 lutego 1866 roku w Warszawie, w mieszkaniu przy ulicy Wielkiej. Moja mama, Waleria, wychowywała mnie samotnie, po tym jak owdowiała zaledwie cztery miesiące po moich narodzinach. Nasza sytuacja materialna nigdy nie była dobra, ale przywykłem do tego. Gdy miałem dziewięć lat, rozpocząłem naukę w gimnazjum, a następnie w Szkole Technicznej Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Moja mama liczyła, że dzięki temu uda mi się zdobyć dobry zawód, a wraz z tym polepszy się nasz byt. Ja jednak nie chciałem zostać konduktorem, by nie podzielić losu mojego ojca Antoniego, który zginął w wypadku kolejowym.

Władysław Podkowiński, Autoportret | 1887, Muzeum Śląskie w Katowicach
Od dziecka uwielbiałem obserwować rzeczywistość, a później szkicować ją na papierze, dlatego po dwóch latach spędzonych w szkole kolejowej zdecydowałem się rozpocząć studia w warszawskiej Klasie Rysunkowej prowadzonej przez sławnego Wojciecha Gersona. Czułem się tam dobrze, choć nie do końca byłem gotów poddać się uczelnianym rygorom. Szczęśliwie jednak profesor Gerson był dla mnie wyrozumiały. Wiedział również, że nieustannie doskwiera mi brak pieniędzy, dlatego pomógł mi w znalezieniu pierwszej pracy.
W 1884 roku zacząłem współpracować jako ilustrator z „Biesiadą Literacką”, „Tygodnikiem Ilustrowanym”, a także z „Wędrowcem”. Wszystkie trzy czasopisma cieszyły się dużą popularnością i zapewniały mi stałe źródło niewielkiego dochodu. Szczególnie ważna była dla mnie współpraca z „Wędrowcem”, którego jednym z redaktorów i kierownikiem artystycznym był Stanisław Witkiewicz. Od początku łączyła nas nić porozumienia w sposobie pojmowania sztuki. Witkiewicz odrzucał skostniały akademizm i był zwolennikiem przedstawiania rzeczywistości taką, jaka jest naprawdę. Popularyzowane przez niego pojęcie realizmu bardzo przypadło mi do gustu. Wśród artystów współpracujących z czasopismem, którzy również byli zwolennikami tej postawy, znaleźli się m.in. Aleksander Gierymski, Józef Chełmoński oraz mój serdeczny przyjaciel poznany w Klasie Rysunkowej – Józef Pankiewicz.
Obaj z Pankiewiczem pragnęliśmy rozwijać nasze malarskie umiejętności, dlatego w 1885 roku podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Petersburga. Wiązaliśmy spore nadzieje z nauką w Cesarskiej Akademii Sztuk Pięknych, jednak uczelnia, wciąż hołdująca klasycznemu modelowi nauczania, nie spełniła naszych oczekiwań. By zarobić na utrzymanie, sprzedawałem swoje obrazy i pracowałem jako ilustrator dla lokalnego czasopisma. Nie było mi jednak łatwo. Pieniędzy brakowało na wszystko, a do tego zacząłem chorować. Doskwierały mi zimno i głód, sypiałem na podłodze na sienniku i nieustannie musiałem kierować prośby do akademii o zwolnienie mnie z wszelkich możliwych opłat. Sprzedałem nawet zegarek – jedną z niewielu pamiątek, jakie zostały mi po ojcu – ale niewielka suma, jaką za niego otrzymałem, szybko rozpłynęła się w morzu codziennych potrzeb. Ostatecznie więc latem 1886 roku podjęliśmy z Pankiewiczem decyzję o powrocie do Warszawy. Wynajęliśmy wspólnie pracownię przy ulicy Kruczej, w której częstym gościem był Aleksander Gierymski. Niedawno wrócił z Rzymu i odwiedzał nas, by nie tylko porozmawiać o sztuce, ale również malować. Wiele się od niego nauczyłem.

Władysław Podkowiński, Portret mężczyzny | 1885, Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku
Moja sytuacja stopniowo ulegała pewnej poprawie. Dużo pracowałem. Znów wykonywałem ilustracje dla czasopism. Odnowiłem też znajomości ze środowiskiem malarskim, a także zyskałem nowe w kręgach literatów. Często umawialiśmy się w większym gronie, by wymienić poglądy, a popularnymi miejscami naszych spotkań były kawiarnie Bliklego i Paraviciniego na Nowym Świecie. W 1888 roku wystawiłem nawet po raz pierwszy swoje prace na wystawie w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Nie było mi łatwo, ale starałem się konsekwentnie rozwijać i pracować.

Władysław Podkowiński, Ulica Nowy Świat w dzień letni | 1892, Muzeum Narodowe w Warszawie
Po pewnym czasie zarówno mnie, jak i Józefowi Pankiewiczowi udało się odłożyć skromną sumę pieniędzy, która pozwoliłaby nam na wspólny wyjazd do Paryża. Było to wielkie marzenie mojego przyjaciela, zresztą i ja byłem złakniony francuskiej sztuki. Po wysłuchaniu licznych opowieści moich kolegów malarzy pragnąłem nareszcie osobiście zobaczyć obrazy impresjonistów. Wiosną 1889 roku nasz plan się ziścił. Zamieszkaliśmy w pracowni przy place Pereire, w której wcześniej tworzył Józef Chełmoński. Niespełna roczny pobyt w Paryżu był dla mnie czasem niezwykłym. Żyłem tu sztuką – i to niemal dosłownie, bo znów zmagałem się z okrutnym ubóstwem, a nierzadko i głodem. Moje niewielkie oszczędności stopniały niemal natychmiast, a redakcje czasopism i marszandzi nie chcieli kupować moich rysunków i obrazów. Spędzałem czas w galeriach i muzeach: odwiedzałem wystawy i śledziłem doniesienia o kolejnych wernisażach i wydarzeniach artystycznych. Byłem zafascynowany pokazami prac Claude’a Moneta i Auguste’a Rodina, a także Wielką Wystawą Powszechną.

Władysław Podkowiński, Portret mężczyzny | 1891, Muzeum Narodowe w Warszawie

Władysław Podkowiński, Autoportret | 1892, Muzeum Narodowe w Warszawie
Sposób interpretowania rzeczywistości przez impresjonistów był dla mnie bardzo inspirujący. Pragnąłem przenieść cenny pierwiastek ich sztuki do swojego malarstwa, nadając mu własny charakter. Mimo licznych prób wciąż nie udawało mi się sprzedać moich prac, a codzienna egzystencja oznaczała już nie tyle biedę, co nędzę. Jedynym wyjściem z sytuacji wydawał się powrót do Warszawy.
Wynająłem pracownię w Pałacu Kossakowskich przy Nowym Świecie. Kilka z obrazów przywiezionych z Paryża spotkało się z zainteresowaniem niezależnego Salonu Artystycznego Aleksandra Krywulta. Nie sądziłem, że moje prace przyciągną uwagę dziennikarzy, którzy prześcigali się w pisaniu na przemian przychylnych i kąśliwych recenzji. Wielu z nich wciąż nie było gotowych na przyjęcie zmian w sztuce, ale ja nie rezygnowałem ze swoich poszukiwań. Sztuka jest przecież żywą materią, niesie w sobie uczucia, jest odpowiedzią na zmieniającą się rzeczywistość! Czy naprawdę tak trudno było to zrozumieć? I choć bolało mnie niezrozumienie, kontynuowałem prace nad obrazem Damy przy bilardzie, który zacząłem malować jeszcze w Paryżu. Ostatecznie prace nad nim ukończyłem na początku 1891 roku. Zapewne nie zdziwi Was fakt, że obraz wraz z drugą moją pracą – Portretem Czesława Jankowskiego – zostały odrzucone przez Zachętę. Szczęśliwie oba malowidła wystawiłem w Salonie Aleksandra Krywulta.

Władysław Podkowiński, Portret Czesława Jankowskiego | 1890, Muzeum Narodowe w Warszawie
Prasa rozpisywała się na temat moich obrazów bez końca, czyniąc je pretekstem do polemiki nad sztuką impresjonizmu. Emocje nie ustawały, a ja potrzebowałem odpoczynku, przyjąłem więc zaproszenie od mojego kolegi malarza Juliana Maszyńskiego i lato spędziłem w jego majątku Mokra Wieś. Często bywałem również w znajdującym się po sąsiedzku majątku Chrzęsne, należącym do rodziny Miłosza Kotarbińskiego. Zażyłość pomiędzy właścicielami obu posiadłości wynikała z pokrewieństwa ich żon – Ewy i Stanisławy, które były siostrami.
Czas, który tu spędziłem, był dla mnie wspaniały. Wieś i natura dawały mi nieskończenie wiele inspiracji do szkicowania i malowania, a moi gospodarze okazali się znakomitymi kompanami do rozmów o sztuce. Moje serce rozkwitało, karmione zupełnie nieznanymi dotąd emocjami. Czy znacie to uczucie, gdy majaki szczęścia mieszają się ze skrywanymi głęboko lękami? Nic innego nie daje równie wielkiej inspiracji do tworzenia!

Władysław Podkowiński, W ogrodzie | ok. 1892, Muzeum Śląskie w Katowicach
W styczniu 1892 roku zgłosiłem na konkurs w warszawskiej Zachęcie Portret Ewy Kotarbińskiej. Jakaż była moja radość, gdy obraz został nie tylko przyjęty, ale również nagrodzony! Zmotywowało mnie to do dalszej pracy.
Kolejne lato ponownie spędziłem w majątkach Chrzęsne i Mokra Wieś. Wychodziłem w plener, a tematy do moich obrazów pojawiały się same. W taki sposób powstały: Chłopiec w stawie (Mokra Wieś), Dzieci w ogrodzie, Poranek, W ogrodzie i Spotkanie.

Władysław Podkowiński, Dzieci w ogrodzie | 1892, Muzeum Narodowe w Warszawie

Władysław Podkowiński, Mokra Wieś | 1892, Muzeum Narodowe w Poznaniu, wł. Fundacja im. Raczyńskich
Pracowałem dużo, a sztuka przynosiła mi ukojenie w codzienności, więc poświęcałem się jej z tym większym oddaniem. W rezultacie jesienią byłem gotów pokazać publiczności wiele nowych prac. Wystawiłem je dwukrotnie w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Mogłem być zadowolony – wiele obrazów po wystawie znalazło swoich nabywców, a również krytycy mówili o nich przychylnie. Ja jednak czułem się źle. Bo jak też mogłem się czuć, gdy moja dusza wciąż cierpiała? Pragnąłem tylko miłości, a w zamian otrzymałem bezkres udręki i odrzucenie… To zbyt trudne, by mówić o tym wprost! Uwierzcie jednak, że pozostała mi jedynie sztuka…

Władysław Podkowiński, Ulica Nowy Świat w Warszawie | 1892, Muzeum Narodowe w Krakowie
Rok 1893 rozpoczął się wystawą zbiorową w Salonie Aleksandra Krywulta. Wziąłem w niej udział, ale myśli kierowałem już ku następnemu przedsięwzięciu. Na maj planowana była Powszechna Wystawa Światowa w Chicago, którą w kolejnym roku chciano pokazać publiczności w dwóch innych amerykańskich miastach: San Francisco i Los Angeles. Zgłosiłem na nią pięć prac, wśród których znalazły się m.in. Damy przy bilardzie, W ogrodzie oraz obraz Ulica Nowy Świat w dzień zimowy, który w poprzednim roku malowałem z okna swojej pracowni.
Nie ustawałem w pracy i tuż przed czerwcową wystawą w Zachęcie ukończyłem portret kolekcjonera i miłośnika sztuki Feliksa Jasieńskiego. Znaliśmy się od niedawna, ale nasza relacja była niezmiernie serdeczna. Jasieński martwił się o moje zdrowie, bo zdawał sobie sprawę, że choroba trawi nie tylko moje ciało, ale również duszę, przez co coraz częściej brakowało mi sił. Męczył mnie uporczywy kaszel, niejednokrotnie odbierający oddech, a jego ataki stawały się coraz częstsze. Z wdzięcznością przyjąłem więc zaproszenie do Sobótki, majątku rodziny Ośniałowskich, krewnych Feliksa Jasieńskiego. Świeże powietrze dodało mi sił, a sandomierskie krajobrazy zaowocowały powstaniem licznych pejzaży. Zresztą malowałem również wiele portretów, co znacznie polepszyło moją sytuację finansową. Jesienią, po powrocie do Warszawy, udało mi się sprzedać kilka letnich krajobrazów po zaprezentowaniu ich w Zachęcie. Radość z drobnych sukcesów przysłaniały mi jednak zupełnie inne myśli.

Władysław Podkowiński, Portret Feliksa Jasieńskiego | 1893, Muzeum Narodowe w Krakowie
W mojej wyobraźni rodził się obraz, który pragnąłem namalować od dawna. Całkowicie mnie obezwładniał i przejmował nade mną kontrolę. Wciąż nad nim pracowałem, niczym w transie przygotowywałem kolejne szkice i studia. Traciłem siły, lecz nie mogłem przerwać pracy. Bywało i tak, że malowałem praktycznie z łóżka. Leżałem, całkowicie osłabiony, ale nie mogłem wypuścić palety i pędzla z dłoni! Wreszcie uznałem obraz za ukończony, minął jednak termin zgłaszania prac na wystawę organizowaną przez Zachętę. Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych zgodziło się jednak pokazać mój Szał uniesień publiczności w ramach wystawy jednego obrazu, która została otwarta 18 marca 1894 roku.

Władysław Podkowiński, Szał uniesień | 1894, Muzeum Narodowe w Krakowie
Minął miesiąc, a czas prezentacji Szału uniesień powoli dobiegał końca. Czas niespokojny, pełen wrzawy krytyków i publiczności, głosów skrajnych, pełnych emocji. Apogeum miało jednak dopiero nastąpić. Wywołałem je sam, choć nie taki był mój zamiar. Nie pragnąłem skandalu, nie zastanawiałem się nad tym, co pomyślą inni. Liczyły się dla mnie tylko moje uczucia, które nawet na chwilę nie wypuszczały mnie z ciasnego uścisku…
W końcu nadszedł ten kwietniowy dzień. Wszedłem do Zachęty, a później wszystko potoczyło się tak szybko. Dosunąłem drabinę do mojego obrazu, wspiąłem się na nią i… zaatakowałem. Dopiero później dowiedziałem się, że Szał uniesień otrzymał ode mnie aż szesnaście celnych ciosów rozrywających płótno! Każdy z ciosów niczym echo wibrował w moim ciele i sercu, przenikał mnie. Jednak ci, którzy byli świadkami tego wydarzenia, ponoć nie dostrzegli tego kłębowiska cierpienia. W ich pamięć zapadł jedynie mój akt destrukcji, a następnie moment, gdy niczym w transie opuszczałem powolnym krokiem galerię.
Wieść o moim czynie rozeszła się po Warszawie błyskawicznie. Wieczorem u Bliklego spotkałem mojego kolegę malarza Henryka Piątkowskiego. Spojrzał na mnie i zapytał:
– Ty musisz być bardzo nieszczęśliwy…?
– A myślisz, że nie? – odpowiedziałem.
I na tym zakończyła się nasza rozmowa, bo wyszedłem z kawiarni. Cóż więcej mogłem powiedzieć? Pytania jednak nie ustały. Dziennikarze wciąż chcieli poznać przyczyny mojego zachowania, a ja nie chciałem ich tłumaczyć. „Zrobiłem ofiarę z rzeczy, która była mi najdroższą […] [i] było to wyższe nad wolę moją…”. Po prostu musiałem…
Trwałem dalej, bo bardziej trwaniem niż życiem mógłbym nazwać moją egzystencję. Gdy nastało lato, wyjechałem, jak rok wcześniej, do Sobótki, a jesienią pokazałem w Zachęcie kilka prac będących rezultatem letnich plenerów. Nie pragnąłem rozgłosu, dlatego wystawiłem je pod pseudonimem Andrzej Ansgary. Moje drugie, obco brzmiące imię wybrałem jako nazwisko, ale nie udało się mi zmylić tym krytyków, którzy szybko odkryli, kto jest autorem prac.

Władysław Podkowiński, Krajobraz z zielonym strumykiem | 1891, Muzeum Narodowe w Warszawie
Czas mijał, a ja słabłem, wpadając coraz mocniej w sidła obezwładniającej melancholii. Malowałem jednak dalej. Rozpocząłem pracę nad przeszywającą smutkiem kompozycją Marsz żałobny Chopina. Choroba coraz częściej nie pozwalała mi wstać z łóżka. W końcu mogłem jedynie obserwować mój obraz stojący na sztaludze.
Otaczał mnie mrok, niczym na obrazie, a moje ciało dryfowało we mgle utkanej z rozpaczy. W końcu moje serce zamarzło i nie czułem już nic…

Władysław Podkowiński, Marsz żałobny Chopina | 1894, Muzeum Narodowe w Krakowie
Władysław Podkowiński zmarł na gruźlicę 5 stycznia 1895 roku. Dwa dni później został pochowany w grobie swojego ojca na warszawskim cmentarzu Powązkowskim. W chwili śmierci miał niespełna dwadzieścia dziewięć lat.


Władysław Podkowiński Portret damy (Portret Ewy z Koskowskich Kotarbińskiej) | 1891, obraz zaginiony
Podkowiński był jednym z twórców, którzy wprowadzali impresjonizm na grunt polski, przetwarzał go jednak tak, by nadać mu indywidualny charakter.
Znamienny jest wpływ Podkowińskiego na rozwój rodzimego symbolizmu. Najważniejsze dzieło w dorobku artysty Szał uniesień, należące do kanonu malarstwa XIX wieku, jest jednocześnie jednym z najlepiej rozpoznawalnych obrazów w dziejach sztuki polskiej w ogóle. Nie ustają próby jego interpretacji, jak również kontrowersje związane ze spektakularnym zniszczeniem dzieła przez samego artystę. Najczęściej zdarzenie to tłumaczy się jako akt rozpaczy nieszczęśliwie zakochanego malarza, odrzuconego przez swoją wybrankę. Miała nią być Ewa, żona Miłosza Kotarbińskiego – w ich majątku Podkowiński wielokrotnie gościł. I choć jest to jedynie romantyczna legenda, to czyni opowieść o Szale uniesień jeszcze bardziej intrygującą.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:


- Albert Lipczinski „Bransoletka” - 23 maja 2024
- Aleksander Gierymski „Katedra w Amalfi” - 5 kwietnia 2024
- Aleksander Gierymski „Siesta włoska II” - 28 września 2023
- Henryk Rodakowski „Portret Leonii Blühdorn” - 4 sierpnia 2023
- Konrad Krzyżanowski „Portret żony artysty” - 28 lipca 2023
- Caravaggio „Głowa Meduzy” - 13 stycznia 2023
- Michał Anioł „Tondo Doni” - 25 listopada 2022
- Sandro Botticelli „Wenus i Mars” - 25 marca 2022
- Edgar Degas „Mała czternastoletnia tancerka” - 4 lutego 2022
- Tycjan. Mistrz w służbie największych - 15 sierpnia 2021