Wielkie podziękowania za pomoc w ilustrowaniu tekstu kierujemy
do Pana Wawrzyńca Brzozowskiego, syna artysty.
Tadeusz Brzozowski urodził się 1 listopada 1918 roku we Lwowie, a po paru tygodniach został przewieziony przez matkę do Krakowa. Tam w 1936 roku rozpoczął studia na Akademii Sztuk Pięknych. Po wybuchu II wojny światowej naukę kontynuował w Szkole Rzemiosła Artystycznego (Kunstgewerbeschule), jako że niemiecki okupant nie dopuszczał do kształcenia artystów, lecz co najwyżej rzemieślników. Studenci jednak równolegle dokształcali się sami, a jeden z najbardziej aktywnych, Tadeusz Kantor, zorganizował nawet Konspiracyjny Teatr wystawiający zakazane wówczas arcydzieła polskich klasyków – Balladynę Juliusza Słowackiego i Powrót Odysa Stanisława Wyspiańskiego. Reżyserem był oczywiście Kantor, aktorami zaś koledzy studenci. W Balladynie Brzozowski zagrał Grabca, a w sztuce Wyspiańskiego wcielił się w tytułową rolę. W 1945 roku artysta ukończył krakowską akademię jako konserwator dzieł sztuki, co tłumaczy jego późniejszy doskonały warsztat malarski.
W 1954 roku razem z żoną, też artystką, graficzką Barbarą Gawdzik i dopiero co urodzonym synkiem Wawrzyńcem Brzozowskim przeniósł się do Zakopanego, gdzie został nauczycielem w tamtejszym Liceum Sztuk Plastycznych, tak zwanej Szkole Kenara, mocno osadzonej w miejscowej tradycji, ale też otwartej na aktualne prądy w sztuce. Bo taka właśnie była cała Galicja – obszar z jednej strony niezwykle konserwatywny, zapatrzony w cesarsko-królewski Wiedeń, z drugiej – otwarty na nowinki ze świata, szczególnie artystycznego, którego stolicą stał się Paryż. Galicja końca XIX i początku XX wieku była matecznikiem polskiej kultury, ale też gniazdem polskich ruchów niepodległościowych. W krakowskiej ASP studiowali najwybitniejsi polscy twórcy, a w latach poprzedzających I wojnę światową miejscem spotkań zarówno artystów, jak i rewolucjonistów było Zakopane. Z krakowskich Oleandrów w roku 1914 po niepodległość polskiego państwa wyruszyły Legiony Piłsudskiego.
Trudno więc się dziwić, że artyście i człowiekowi miary Brzozowskiego dobrze było w Galicji, choć w latach 1962–1979 często przebywał także w Poznaniu, gdzie kształcił młodych adeptów malarstwa w tamtejszej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Niemniej przez cały czas był związany ze światem artystycznym Krakowa i Zakopanego. W Krakowie uczył rysunku w tamtejszej politechnice (1945–1954), należał do Grupy Młodych Plastyków (1945–1948), debiutował jako malarz wystawą indywidualną (1956, Desa) oraz projektował scenografię do Dziadów Adama Mickiewicza w Teatrze Słowackiego (1963).
Przez ponury okres socrealizmu pierwszej połowy lat 50. XX wieku Brzozowski prześlizgnął się takimi obrazami jak Organki i Kuchenka, pozornie tylko nawiązującymi do obowiązującej wówczas konwencji, za to jawną z niej kpiną był portret Mao Zedonga, którego pucołowata twarz naśladowała czyściutkie buzie bobasów z reklam mydła Palmolive, niedostępnego wówczas w Polsce.
W 1957 roku artyści wreszcie mogli odetchnąć. Po zmianach politycznych opresyjna doktryna narzucona w 1949 roku przez komunistyczne władze odeszła w niepamięć, a Brzozowski wraz z kolegami reaktywował Grupę Krakowską, która przed II wojną światową skupiała twórców awangardowych. Członkowie nowego stowarzyszenia mogli otworzyć się na sztukę Europy Zachodniej, zwłaszcza Francji, gdzie triumfy święciła wówczas tak zwana abstrakcja niegeometryczna, zwana też taszyzmem od francuskiego słowa la tache – plama.
W 1962 roku Brzozowski uczestniczył w XXXI Międzynarodowym Biennale Sztuki w Wenecji – najważniejszej prezentacji odbywającej się co dwa lata w miesiącach letnich od 1897 roku do dziś.
I właśnie wtedy malarstwo Brzozowskiego nabrało impetu. Początkowo było niezbyt kolorowe, a formy gubiły się w siateczce ciemnych linii, jednak uważny obserwator mógł dostrzec prześwitujące przez warstwy bieli i szarości inne barwy – złamany róż, matową zieleń, błękit. Artysta posługiwał się bowiem starą, wypróbowaną od wieków metodą laserunku nadającą kolorom niezwykły blask. Od tego momentu należało oglądać obrazy Brzozowskiego w dobrym oświetleniu – zarówno naturalnym, jak i sztucznym, by w pełni docenić jego mistrzostwo. Dzieła te posiadają własne życie. Ich kolor zależy nie tylko od światła, lecz także tła, na którym je umieścimy. Widać wtedy chwyty artystyczne podpatrzone przez artystę u dawnych mistrzów w trakcie praktyk konserwatorskich, jak również wielką lekcję impresjonizmu, kierunku w malarstwie, który na zawsze zmienił nasze postrzeganie otaczającej rzeczywistości. Jest to jednak spojrzenie artysty młodszego i mądrzejszego od epoki impresjonizmu o niemal 100 lat, który uwolnił się całkowicie od naśladownictwa natury i potrafił stworzyć własny świat form i barw.
W latach 60. i 70. XX wieku Brzozowski rozszerzył swoją paletę, płynnie przechodząc do innej epoki. Jak wiemy, po impresjonizmie nastąpił ekspresjonizm dążący do wyrażenia silnych uczuć, co przejawiało się w stosowaniu jaskrawych barw i deformacji kształtów, często obwiedzionych agresywnym czarnym konturem. W wersji Brzozowskiego to przede wszystkim płonący cynober wyrywa się z powierzchni obrazu i nie daje się ujarzmić grubej ciemnej linii. Czasem farba spływa w dół obrazu, pozostawiając jaśniejsze, jakby przezroczyste miejsca. W przypadku innych barw niż czerwień nigdy nie możemy być pewni ich prawdziwego odcienia. W sztucznym świetle obraz lub jego fragment jest niebieski, w naturalnym – zielony. Chyba żaden inny malarz w historii nie potrafił osiągnąć aż tak czarodziejskich efektów.
Wszystkie te prace mają zaskakujące tytuły, na ogół nieprzystające do tego, co możemy dostrzec na obrazach, choć czasami z plątaniny linii daje się wyłuskać Sztylpy czy Paznokcie. Zdecydowanie trudniej jest w przypadku takich tytułów jak Omacki, Mecyje czy Komplimenty – co to w ogóle znaczy i jak wygląda?! I czy ktoś dzisiaj wie, co to są Dyrdy, Meszty, Pludry czy Szaragi?
Brzozowski nadawał swoim obrazom tytuły zaczerpnięte z gwary lwowskiej, staroświeckich wyrażeń używanych także w Krakowie i w ogóle w Galicji, często zapożyczonych z jidysz pod wpływem licznie mieszkających tam do II wojny światowej Żydów. Tytuły te są dźwięczne, trochę tajemnicze, zawsze – egzotyczne. Przywołują dawno umarły świat, który artysta na zawsze związał z dziełami na wskroś nowoczesnymi, tworząc misterne metafory zawieszone w stworzonej przezeń przestrzeni między słowem a obrazem.
Jednym z ciekawszych tytułów jest z pewnością Blansz i róż (1967) odnoszący się do staroświeckiego powiedzonka „Nie pomoże blansz i róż, kiedy panna stara już!”. Jednak na tym nie kończy się przewrotność artysty. Biel i czerwień to przede wszystkim barwy polskiej flagi, więc tytuł ten możemy interpretować zarówno wzniośle, jak i ironicznie, czasami boleśnie.
W następnej dekadzie, w latach 80. XX wieku, Brzozowski skoncentrował się na rysunkach, które tworzył tuszem i podmalowywał akwarelami, wykorzystując charakterystyczny dla tej techniki efekt przejrzystości. W jego rysunkach nader często pojawia się kształt jakby pionowo stojącego karalucha o obłym odwłoku z cienkimi łapkami i czułkami. Na myśli przychodzi tu skojarzenie z opowiadaniem Franza Kafki Przemiana, którego bohater budzi się pewnego ranka pod postacią ogromnego, ale bezradnego karalucha. Nasuwa się podejrzenie, że karaluchy z rysunków Brzozowskiego są wizualizacją bezradności i upokorzenia, jakie czuliśmy wszyscy w ponurych latach 80. po upadku ruchu społecznego Solidarność i ogłoszeniu stanu wojennego, nie mówiąc już o kryzysie gospodarczym skutkującym reglamentacją żywności i niemal wszystkich produktów potrzebnych w życiu codziennym. A może – jak w jednym z juweniliów Witkacego pt. Karaluchy – karaluchy Brzozowskiego nawiązują do szarańczy zagrażającej nam unicestwieniem?
Rysunki Brzozowskiego, podobnie jak jego wcześniejsze obrazy, także wyróżniają się niezwykłymi tytułami. Bardziej rozbudowane, są każdorazowo wpisane w kompozycję i opatrzone cudzysłowami dla pokazania dystansu, mrugnięcia okiem czy nawet pokazania języka. Jeden z zabawniejszych, będący jawnym komentarzem do ówczesnej rzeczywistości, ale i zaskakująco aktualny, to „Jelita elity trącą też” (1981).
Tadeusz Brzozowski zmarł nagle 13 kwietnia 1987 roku w Rzymie, dokąd udał się na zaproszenie ojców pallotynów. W czasie kilku dni, jakie udało mu się spędzić w Wiecznym Mieście, narysował tuszem, delikatną kreską, twarze czternastu (sic!) apostołów i kilka przejmujących wizerunków umęczonego Chrystusa.
Twórczość, jaką pozostawił po sobie Brzozowski, jest niezwykła. Co więcej, obrazy i rysunki, a także kilka tkanin (Biegacze, Olifant, Kwartet zapustny) są nie tylko pięknymi przedmiotami, ale również wysmakowanymi i głęboko przemyślanymi formami, w których zawiera się mądrość i doświadczenie wielu pokoleń artystów tworzących świat, gdzie tradycja przenika nowoczesność.
I vice versa.
Bibliografia:
1. Tadeusz Brzozowski 1918–1987, red. B. Wawrzyniec, Warszawa 1997.
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Ostatnie dni Witkacego i tajemnice grobu rodzinnego - 31 października 2024
- Sensacyjne losy portretu Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów autorstwa Witkacego - 30 października 2024
- Witkacy – fotograf doskonały - 29 sierpnia 2024
- Witkacy w tropikach - 28 czerwca 2024
- Witkacy „Bajka (Fantazja)” - 7 czerwca 2024
- Witkacy i jedenaście twarzy Marii Nawrockiej - 19 kwietnia 2024
- Tadeusz Brzozowski – tradycja i współczesność - 7 kwietnia 2024