Stefan Filipkiewicz, artysta, który oparł swą sztukę na „szlachetnej szczerości malarskiej”1, „kolorysta pierwszorzędny, który z nadczułością, niedostępną dla przeciętnego oka chwyta i harmonizuje wszystkie drgnienia i odcienia światła i barwy, […] jeden z najwybitniejszych pejzażystów polskich”2, został uczniem Jana Stanisławskiego w 1905 roku.
Pochodził z Galicji, urodził się w Tarnowie 28 lipca 1879 roku jako syn Wincentego, inżyniera kolejnictwa i Heleny z Kurkiewiczów. Był o dwanaście lat starszy od swego brata Mieczysława, również malarza. Po ukończeniu gimnazjum w Krakowie Filipkiewicz rozpoczął w 1900 roku studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. W jego wspomnieniach czytamy: „W roku 1899 przebywał na kuracji w Cieplicach Jacek Malczewski. Był przyjacielem mego stryja doktora i jego pacjentem. Kiedy go tam poznałem, zainteresował się moimi pracami i namawiał, bym się zapisał na jego kurs w Akademii Sztuk Pięknych”3.
Ówczesny rektor Julian Fałat już w 1896 roku zasadniczo zreformował system nauczania w szkole, wprowadzając m.in. w miejsce katedry malarstwa historycznego katedrę pejzażu Jana Stanisławskiego. We wspomnieniach Filipkiewicza czytamy:
„Przyszło szereg nowych profesorów: Mehoffer, Stanisławski, Wyczółkowski – wszyscy młodzi, pełni zapału i sławni, wszyscy prawie z Paryża. Zrobiło się powietrze w Akademii niesłychane”4.
Odmiennego zdania był sekretarz Akademii Marian Gorzkowski, stary przyjaciel Matejki, który młodego artystę powitał słowami:
„Panie – po co pan takie rzeczy robi! Niechże pan zrozumie, że tu gdzie akwarelista jest dyrektorem, gdzie jest, panie, Stanisławski, gdzie jest Wyczółkowski tu szkoda każdego człowieka, który wchodzi w te progi”5.
Filipkiewicz, zanim trafił do pracowni profesora Jana Stanisławskiego, ukończył kursy u Józefa Mehoffera i Leona Wyczółkowskiego, zdobywając za swe osiągnięcia srebrne medale.
Pierwsze spotkanie ze Stanisławskim miało miejsce na schodach akademii. Filipkiewicz przywołuje to zdarzenie:
„Chciałem z panem mówić [zagadnął go profesor,] pan jest malarzem, pan maluje pejzaże? […] Chodź pan ze mną do pracowni… To zaproszenie przechodziło moje marzenia. Stanisławski zaprowadził mnie do swojej pracowni w Akademii. Była to mała pracowienka z jednym oknem nie górnym nawet, tylko bocznym. Przy ścianie ławka pokryta była kilimem. Po środku pracowni stały sztalugi. Na nich widziałem słynne topole odbijające się w stawie i duży obraz Wschód księżyca, który zakupiono potem do Moderne Gallerie w Wiedniu. Tu Stanisławski począł pokazywać mi swoje obrazy. Zginał się przy tym przy swej ogromnej tuszy szukając ram do nich. Nie pomogły moje protesty przeciw tym jego trudom – nie, on musi mi je w ramach pokazać. I taki wtedy stosunek między nami się wytworzył, jak gdybyśmy byli od dawna dobrymi znajomymi…”6.
Do grona najzdolniejszych uczniów Stanisławskiego należeli: Stanisław i Józef Czajkowski, Stefan Filipkiewicz, Stanisław Kamocki, Henryk Szczygliński, Stanisław Gałek, Tadeusz Makowski.
„Jako profesor, jako wódz młodzi artystycznej – mało Stanisławski miał równych sobie. Siał w dusze własny entuzjazm gorący, rozniecał gorliwie każdą wrażliwość samodzielniejszą, żądał niezłomnie szczerości, energii i emocji w realizacjach, trzebił nieubłaganie wszelkie pozerstwa, efekciarstwa i frazeologie, bez najmniejszego sobkostwa dzielił się z uczniami całą swą wiedzą, całą swą ogromną kulturą artystyczną, wymagając w zamian tylko zapału, umiłowania pracy, dzielności i radości twórczej. Kształcił nie tylko oczy, lecz i dusze. Mistrzem był surowym, ale jednocześnie towarzyszem i przyjacielem i opiekunem serdecznym”7.
Praca w klasie krajobrazów profesora Stanisławskiego ukształtowała artystyczne predyspozycje Filipkiewicza. Rodzimy pejzaż począł rozbrzmiewać na jego płótnach i tekturach pełnią barw; od tatrzańskich pejzaży, poprzez wiejską zgrzebność okolic Krakowa, tamtejsze sady, chałupy i kościółki, aż po malowane w latach trzydziestych studia nadbałtyckie.
Pierwsza jego zauważona przez krytykę wystawa miała miejsce w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie w 1899, na rok przed podjęciem studiów. Pokazał na niej dwadzieścia jeden krajobrazów. Filipkiewicz był członkiem Towarzystwa Artystów Polskich „Sztuka”, a w 1905 roku został zaproszony do grona członków Vereinigung bildender Künstler Österreichs – Wiener Secession. W 1930 roku podjął pracę dydaktyczną w krakowskiej akademii, w 1936 został mianowany profesorem nadzwyczajnym.
Twórczość Jana Stanisławskiego nazywano „ukochaniem ziemi”8, zaś o Filipkiewiczu po latach pisano: „Był jednym z uczniów najbardziej zżytych ze swym mistrzem i przez całe życie pozostał wierny tej prawdzie, że artysta jest bardem swej ziemi”9.
Stanisławski szybko odkrył w Filipkiewiczu szczególny talent jako pejzażysty, toteż postanowił skrócić jego edukację na kursach aktu u Floriana Cynka i wziąć go z grupą studentów na kilkutygodniowy plener. „Ja pójdę do Cynka, żeby pana zwolnił. Pojedziemy do Zakopanego” – wspomina słowa profesora Filipkiewicz. W podróż wybrali się razem pociągiem.
„W czasie drogi rozmawialiśmy o sztuce. […] Szybko upływał nam czas, zwłaszcza, że miałem walizeczkę z jedzeniem przygotowaną przez rodziców. Stanisławski miał szalony apetyt. Przez okno przyglądaliśmy się podgórskiej okolicy Dunajca, przyprószonej świeżym śniegiem. Była godzina wieczorna. Dunajec zielonawą smugą odcinał się od tła seledynu śniegu i bogatej gamy kolorów zachodzącego słońca. […] Rano wychodzimy malować. Rozpocząłem skromne studium lasu ze starymi świerkami niedaleko domu. Stanisławski, brnąc w śniegu przyszedł na korektę. Nie znam człowieka, który by tak jasny miał wykład i tak umiał uzasadnić każdy błąd w kolorze. Położył wreszcie kilka plam na moim obrazie…”10.
Wielki indywidualizm profesora, jak również niezwykły dar pedagogiczny spowodowały, iż wielu jego uczniów poświęciło się tylko i wyłącznie studiowaniu krajobrazów i zaważyło to w sposób zasadniczy na całokształcie ich twórczości. Filipkiewicz należał właśnie do tej grupy artystów. Uznany za jednego z najzdolniejszych, poszerzał sporadycznie repertuar swojego malarstwa o akt, głównie jednak o martwe natury z kwiatami.
Widok z Wawelu na Kraków
W 1911 roku Komitet Gospodarczy XI Zjazdu Lekarzy i Przyrodników Polskich wydał „członkom swoim na pamiątkę” tekę autolitografii z widokami Krakowa. Obok prac Wyczółkowskiego, Weissa, Sichulskiego, Kamockiego i innych znalazła się tam praca Filipkiewicza Widok z Wawelu na Kraków. Na pierwszym planie stromy dach domu Długosza i ujęta w perspektywie ul. Kanonicza, po prawej dominująca sylweta kościoła św. Piotra i Pawła, w oddali kościół Najświętszej Marii Panny. Całość zamknięta w bogactwie szarości i bieli, miasto wyciszone i opustoszałe. To jedna z najpiękniejszych „zimowych bajek” artysty.
Umiłowaniem Filipkiewicza są Tatry
„Umiłowaniem Filipkiewicza są Tatry” – pisał w latach 20. jeden z krytyków11. Z bogatego zasobu motywów, jaki niósł ze sobą polski pejzaż, najbliższym wrażliwości artysty był ten tatrzański. Odkryty w czasie wspólnych wędrówek z profesorem powracał nieustannie, również wówczas, kiedy w latach 1927–1933 artysta zamieszkiwał z rodziną w willi Olczanka na Olczy w Zakopanem. Wtedy Tatry coraz częściej malował z oddali, rozkładając swoje sztalugi właśnie na Olczy, nieopodal domu, lub nieco powyżej na Pardałówce. W tym okresie utrzymywał szczególnie bliskie kontakty z Władysławem Jarockim, który mieszkał na Harendzie. Pamiątką tej przyjaźni jak również wspólnych plenerów, jest wyrazisty portret Filipkiewicza stojącego przy sztaludze z paletą i pędzlami, na podhalańskiej łące. Jarocki namalował również portret dwóch córek Filipkiewicza na nartach. Artystów różnił jednak w sposób zasadniczy, stosunek do przedstawianej rzeczywistości, wypływający między innymi z dwóch odrębnych szkół, które przeszli w akademii. Jarocki, uczeń Wyczółkowskiego, odkrył dla siebie bogactwo motywów w ludzie i folklorze Podhala.
W tekstach krytycznych dotyczących malarstwa Stefana Filipkiewicza wielokrotnie podkreślany był szczególny charakter plenerów tatrzańskich:
„Historyczne są te wędrówki artystów zakopiańskich, z malarskim ekwipunkiem, w góry na «krajobraz». Mróz ciął, pluta zasypywała oczy, nic to – plemię malarskie wdrapywało się na wierchy, koczowało na śniegu i błocie, byle złowić jakąś autentyczną gamę kolorów lub światła. W tej pasji malarskiej był gest bohaterski i pęd do zdobycia prawdy za każdą cenę. A specjalistą takich podchodów zimowych, aby upolować kwadrans słońca na jakimś fantastycznym źlebie lub w widmowej roztoce, był Stefan Filipkiewicz”12.
Wizja Tatr w malarstwie Filipkiewicza pozbawiona jest jednak tego silnego dramatyzmu, który przebija z przytoczonych opisów. Ekspresja w jego obrazach ograniczona zostaje do minimum, na rzecz poetyckiej zadumy w obliczu potęgi górskiego majestatu. I jest w nich nastrój, który można by ująć słowami wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera Z Tatr:
„Ponad doliną się rozwiesza
srebrzysto-turkusowa cisza
nieba w słonecznych skrach”.
„Na wystawach krajowych, a także zagranicznych, w Monachjum, Berlinie, Dreźnie i Wiedniu, zaczęły się pojawiać słynne śniegi Filipkiewicza i owe głośne Odwilże, Zimy, Pierwsze śniegi, Bajki zimowe, Strumienie górskie w czasie odwilży i.t.d., obrazy, których urok polegał głównie na świetnym malowaniu śniegów z ich ornamentacyjną kapryśnością kształtów, z ich wilgocią i puszystością, z ich wreszcie cieniami niebieskiemi i fioletowemi”13.
Malarz krajobrazów
„Malarz krajobrazów – to jest ten człowiek, który lepiej, bystrzej, przenikliwiej, niż przeciętni ludzie, patrzy na naturę, wobec którego piękno natury, dla innych utajone, odkrywa swe czaru pełne tajemnice” – pisał o Filipkiewiczu Władysław Kozicki14.
Tatrzańskie studia pejzażowe były najchętniej malowane przez Filipkiewicza zimą, pojawiają się również jednak pejzaże malowane jesienią, kiedy rudziejące drzewa nakładają się swymi sylwetami na wybarwione fioletem granitowe turnie.
W latach dwudziestych Filipkiewicz był częstym gościem rodziny Uznańskich w ich nie istniejącym już dzisiaj dworze w Szaflarach, gdzie powstawały pejzaże z rwącymi wodami Dunajca oraz studia z parku z zabudowaniami dworskimi. On też namówił Wojciecha Weissa do namalowania pełnopostaciowego portretu Jerzego Uznańskiego w stroju polskim w 1922 roku.
Od czasów nauki do 1927 roku Filipkiewicz wyjeżdżał na letnie plenery do Radziszowa pod Krakowem. Stamtąd pochodzi wczesna i znakomicie kolorystycznie namalowana kwiecista Łąka (1904) z kolekcji Atanazego Raczyńskiego, jak również wiele kompozycji z rozsiadłymi chałupami, drewniany kościółek skryty wśród drzew, spokojnie płynąca rzeka Skawinka, pola i drogi poprzedzielane rzędami płaczących wierzb. I można o tych obrazach powiedzieć słowami:
„Był krajobraz polski Stanisławskiego i Fałata, Kamockiego i Filipkiewicza odkryciem struktury emocjonalnej obrazu przyrody polskiej, w której poezja i liryzm ubogich, białych jak zgrzebne koszule chat, stapiały się z oprawą kwiatów jak kolorowych paciorków lub długich smutnych gałęzi, smutnych jak włosy płaczek”15.
W 1934 roku Filipkiewicz poszerzył repertuar swojego malarstwa o pejzaże bałtyckie, wyjeżdżając przez kilka kolejnych lat do Jastrzębiej Góry. Było to miejsce wakacyjnych plenerów również innych profesorów akademii, między innymi Wojciecha Weissa i Władysława Jarockiego. Kiedy motywy bałtyckie zaczęły pojawiać się na salach wystawowych, zostały przez krytyków bardzo dobrze przyjęte, a jeden z nich napisał: „i – zupełna nowość w sztuce Filipkiewicza – morze, polskie morze widziane z Jastrzębiej Góry i Rozewia i ukazywane najczęściej w otoku starych, przepięknych drzew. Morze pełne blasku kolorystycznego i chwytającego za serce sentymentu”16.
Kiedy wojenne losy rzuciły Stefana Filipkiewicza na Węgry, podjął tam działania w strukturach konspiracyjnych. Był Sekretarzem Komitetu Obywatelskiego do Spraw Opieki nad Uchodźcami Polskimi na Węgrzech i członkiem Placówki „W” w Budapeszcie, czyli przedstawicielstwa Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie17. Równocześnie jednak nie rozstawał się z malarstwem, tworząc plenerowe studia głównie z okolic Balatonu. W ramach działalności Komitetu Obywatelskiego zorganizował w 1943 roku w Budapeszcie wystawę malarstwa polskich artystów uczących się tam i działających (uczestniczyła w tej wystawie również córka Filipkiewicza – Halina studiująca malarstwo na tamtejszej Akademii).
Po wkroczeniu Niemców na Węgry 19 marca 1944 roku członkowie Komitetu zostali aresztowani. Filipkiewicza osadzono w więzieniu przy ul. Fö w Budapeszcie. Pomimo starań żony Zofii i córki Hanny w Czerwonym Krzyżu nie został zwolniony, Gestapo utrzymywało bowiem, iż jest „zacietrzewionym patriotą polskim” i doprowadziło do jego stracenia w obozie w Mauthausen-Gusen 23 sierpnia 1944 roku. Hanna Filipkiewiczówna, której dziecięcy beztroski portret z wielką kokardą we włosach został namalowany przez Wojciecha Weissa w pracowni na ASP, przeszła gehennę obozów Wöllersdorf i Schattendorf i zmarła w 1998 roku w Krakowie. Syn Antoni jako kurier Armii Krajowej był również aresztowany na Węgrzech i do końca wojny więziony w obozie w Mauthausen.
To niezwykłe poświęcenie Stefana Filipkiewicza dla spraw ojczyzny (wcześniej został odznaczony Medalem Niepodległości za służbę w Legionach) stawia w szczególnym świetle jego postać. Pozostała po nim spuścizna artystyczna nosi w sobie znamię „subtelnej wytworności, która jest naczelną cechą jasnej, zrównoważonej, na ogół pogodnej, a ogromnie przy tem czułej i wrażliwej psychiki artysty”18.
- W. Kozicki, Katalog Wystawy Zbiorowej Stefana Filipkiewicza, Warszawa 1933, s. 5. ↩
- W. Husarski, Stefan Filipkiewicz, „Tygodnik Ilustrowany” nr 16, 9.04.1924, s. 247–248. ↩
- S. Filipkiewicz, Moje wspomnienia, „Start” nr 6, 1943, s. 20. ↩
- Ibidem, s. 21. ↩
- Ibidem. ↩
- Ibidem, s. 24. ↩
- Z. Przesmycki, Jan Stanisławski – nekrolog, „Chimera” t. 10, z. 28–30, 1907. ↩
- A. Grzymała-Siedlecki, Wystawa prac uczniów Prof. J. Stanisławskiego, katalog, Kraków 1907. ↩
- W. Bunikiewicz, Obrazy S. Filipkiewicza, „Świat” 1914, s. 13. ↩
- S. Filipkiewicz, op. cit., s. 25–26. ↩
- W. Husarski, op. cit., s. 247. ↩
- W. Bunikiewicz, op. cit. ↩
- W. Kozicki, op. cit., s. 4. ↩
- W. Kozicki, op. cit., s. 4. ↩
- J. E. Dutkiewicz, Wstęp, w: Materiały do dziejów ASP w Krakowie 1895–1939, Wrocław 1969, s. 22. ↩
- W. Kozicki, op. cit., s. 8. ↩
- Z. Antoniewicz, Rozbitkowie na Węgrzech. Wspomnienia z lat 1939–1946, Warszawa 1987. ↩
- W. Kozicki, op. cit., s. 8. ↩
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Artysta jest bardem swej ziemi. Stefan Filipkiewicz i jego twórczość - 19 lutego 2022
- Weiss w Paryżu - 26 czerwca 2021
- Żona, matka, malarka. Irena Weissowa Aneri - 22 stycznia 2021
- Nie tylko Huculi i Górale, czyli mniej znane oblicze Władysława Jarockiego - 27 września 2020