W historii sztuki rośliny – a zwłaszcza kwiaty – to motyw bijący rekordy powszechności. Uwodziły artystów kolorem i kształtem, a szczególną podatność na ich urok miały wykazywać, zdaniem krytyków minionych epok1, nieliczne w dziejach malarki. W ten sposób przejawiała się ponoć wrodzona wszystkim paniom „kobieca natura”, pozbawiająca je wprawdzie cech innowacyjności i rozmachu przynoszących najlepszy efekt w sztuce oraz kreatywności generalnie, ale za to obdarzająca zamiłowaniem do dekoracyjności i tendencją do skupiania się na detalach (!). Zdaniem krytyków kobiety nie potrafiły zabłysnąć inwencją, miały problem z zapanowaniem nad całością kompozycji, celowały natomiast w naśladownictwie tego, co widzi ludzkie oko2, zaś na polu imitacji faktur potrafiły dojść do prawdziwego mistrzostwa. Artystkom przypisywano skupianie się na szczegółach; z prawdziwym zamiłowaniem miały cyzelować detale i „haftować” pędzelkiem listki i płatki3.
Owe tezy zanegował rozwój sztuki w XX wieku, gdy kobiety uzyskały równy dostęp do szkolnictwa artystycznego, zanim jednak tak się stało, od renesansu aż do XIX wieku przedstawicielki płci żeńskiej zajmujące się malarstwem zawodowo istotnie najczęściej przedstawiały motywy roślinne (albo wykonywały portrety).
Jedną z pierwszych odnoszących sukcesy i cenionych przez mecenasów swojej epoki profesjonalnych malarek kwiatów była Giovanna Garzoni (1600–1670). Brała na warsztat również inne tematy – tworzyła portrety, sceny religijne, mitologiczne oraz alegorie – ale wydaje się, że jej ulubionym motywem był bukiet w wazonie usytuowanym pośrodku kompozycji, na jednolitym tle.

Giovanna Garzoni, Martwa natura z miską cytronów | ok. 1640, Getty Center, Los Angeles
Dużym uznaniem współczesnych cieszyła się też inna włoska artystka epoki baroku, Margherita Caffi (1650–1710), specjalizująca się w dekoracyjnych przedstawieniach kwiatowych girland i wiązanek. Na północ od Alp rozchwytywano dzieła Rachel Ruysch (1664–1750). Za prawdziwą gwiazdę sztuki botanicznej uchodziła również Barbara Regina Dietzsch (1706–1783), malująca akwarelą lub gwaszem na pergaminie i ukazująca na monochromatycznym szarym, brązowym lub czarnym tle pojedyncze rośliny. Z wielką pieczołowitością oddawała detale łodyg, liści, płatków kwiatów. Prace często uzupełniała wizerunkami owadów, aby kolorystycznie ożywiły całość.
Warto też wspomnieć o działającej w Anglii Mary Moser (1744–1819), nadwornej malarce królowej Charlotty. Ona także specjalizowała się w kompozycjach kwiatowych, a jej dzieła charakteryzuje barokowy dramatyzm, uzyskiwany m.in. przez wprowadzenie kontrastów barwnych i światłocienia.

Mary Moser, Waza z kwiatami | 1792–1797, Royal Collection, Londyn
Podobnych postaci – cieszących się uznaniem swoich współczesnych, malarek roślin bądź twórczyń martwych natur, w których dominowały kwiaty – można by przytoczyć znacznie więcej. Niezwykłą techniką posługiwała się Mary Delany żyjąca w latach 1700–1788, która tworzyła kolaże z kawałków barwionego papieru. To wielkie zaskoczenie dla widza, który musi wytężyć oko, by dostrzec prawdziwą naturę tych prac.

Mary Delany, Rhododendron Maximum, detal | 1778, British Museum, Londyn
Generalnie odwzorowanie przyrody za pomocą pędzla bądź ołówka (kredki, rylca itd.) postępowało dwutorowo. Z jednej strony powstawały wizerunki inspirowane roślinami: mniej lub bardziej stylizowane, często dekoracyjne i fantazyjne, starannie zakomponowane, z drugiej – przedstawienia naturalistyczne, które w samym już zamierzeniu miały być jak najwierniejsze oryginałom. Te ostatnie przypisuje się często do działu ilustracji botanicznej.
To nie miała być sztuka
Termin „ilustracja botaniczna” jest niekiedy stosowany zamiennie z nazwą „sztuka botaniczna” czy nawet mylony z malarstwem kwiatów. Wszystkie te dziedziny oczywiście łączą się za sobą – tematem, czasami także się przenikają, ale nie oznaczają dokładnie tego samego. Rysunek, akwarelę, rycinę itp. klasyfikuje się jako ilustrację botaniczną z uwagi na cel, jaki przyświecał ich tworzeniu: edukacyjny bądź naukowy. Chodziło o pogłębienie i popularyzację wiedzy o roślinach. Ilustracja botaniczna miała za zadanie zobrazować dany gatunek, tak by bez problemu można go było zidentyfikować „na żywo”, gdy się już na niego, na przykład w lesie bądź na łące, natknie. Nie powstawała jako sztuka i przez wieki nie była tak traktowana. Stylizacja i dekoratywność nie powinny w niej występować – obiekt należało odwzorować jak najbardziej naturalistycznie. Liczyła się nie estetyka, lecz botaniczna skrupulatność. Dana roślina była więc na rycinie głównym, jeśli nie jedynym ukazanym obiektem. Nie powinny towarzyszyć jej owady lub ptaki – chyba że wiązały się one z cyklem rozwojowym ukazanego gatunku. Tło zalecano gładkie, ewentualnie dopuszczano ukazanie naturalnego środowiska występowania.
Ponieważ ilustracja botaniczna miała za zadanie służyć pomocą lekarzom i botanikom, w tym amatorom, musiała dostarczyć nie tylko jak najbardziej wiarygodnej, ale również kompleksowej informacji. Powinna przedstawiać całościowy pokrój rośliny – nie same więc liście plus łodygę, ale i korzenie, a także wszystkie istotne aspekty, czyli prezentować cykl życiowy gatunku. Stąd na planszach obok kwiatów często ukazane są jednocześnie pąki i nasiona.
A zaczęło się od ziół
W powstaniu i następnie rozwoju ilustracji botanicznej kluczową rolę odegrały, jak łatwo zgadnąć po samej nazwie, książki. Najpierw te o ziołach i ich zastosowaniu w medycynie. Zwane były w średniowieczu zielnikami (kiedyś tak określano też ogród zielarski) lub herbarzami (nazwa herbarz/herbarium wywodzi się z łaciny od słowa herba, czyli zioło). Na ogół zawierały nie tylko sam opis roślin oraz informacje o ich wykorzystaniu, ale i ryciny – wszystko po to, by łatwo można było rozpoznać dany gatunek w jego naturalnym środowisku.

Gherardo Cibo, Crocus sativus, ilustracja z De materia medica, British Library, Londyn
Tradycja ksiąg zielarskich sięga antyku. Do najsłynniejszych zalicza się pięciotomowe dzieło, na którym wzorowało się następnie wielu autorów herbarzy, zatytułowane De materia medica. Jego autor, grecki lekarz i botanik Dioskurydes, działał w Rzymie w I wieku naszej ery. Opisał 500 gatunków roślin. De materia medica już w okresie starożytnym krążyło w wielu odpisach – manuskryptach, a szczególnie często kopiowano je w średniowieczu, uzupełniając oraz wzbogacając licznymi miniaturami obrazującymi omawiane zioła.
Wynalazek druku umożliwił szerszy dostęp do herbarzy i zawartej w nich wiedzy. Ten typ ksiąg poszukiwany był przede wszystkim przez coraz liczniejszych profesjonalnych medyków. Szczególnym ich uznaniem cieszyło się dzieło wydane w Bazylei w 1542 roku i zatytułowane De historia stirpium commentarii insignes, autorstwa znanego wówczas lekarza Leonharta Fuchsa. Chwalono je nie tylko za wyczerpujący opis roślin oraz ich zastosowania w medycynie, ale również za drzeworyty o wyjątkowej, jak na ówczesne standardy, szczegółowości. Wykonał je Heinrich Füllmaurer na podstawie rysunków Albrechta Meyera.
W kolejnych dekadach jakość ilustracji systematycznie się polepszała, do czego przyczyniło się zastąpienie na początku XVII wieku drzeworytów miedziorytami – grawerowanie na metalowej płycie pozwalało bowiem na łatwiejsze opracowanie detali niż rycie w drewnianym klocku. Ryciny ręcznie kolorowano, bo kolorystyka pozwalała lepiej zidentyfikować daną roślinę.
Na podbój świata

Maria Sibylla Merian, Ananas | 1719, Artis Library, Amsterdam
W rozwoju ilustracji botanicznej ogromną rolę odegrała epoka odkryć geograficznych. Zainteresowanie przyrodą nabrało rozmachu, gdy Europa wyruszyła na podbój świata. Podczas wojaży odbywała się m.in. eksploracja „egzotycznej” fauny i flory. Podróżnicy wyruszający do odległych zakątków świata zabierali ze sobą rysowników i malarzy, by ci na miejscu dokumentowali to, co widzą. W ten sposób powstawały wizerunki nieznanych dotąd w Europie gatunków roślin i zwierząt; wielu mieszkańców Starego Świata zobaczyło po raz pierwszy w życiu na przykład ananasa czy bananowca. Popularność ilustracji botanicznych lawinowo rosła – poszukiwano je, zbierano, kolekcjonowano – i przyczyniała się do powstawania następnych: rozpalały one bowiem wśród młodzieży żądzę nowych wypraw eksplorujących niezbadane dotąd zakątki globu. Wielu uczestników ekspedycji geograficznych przypłaciło je życiem, a ofiary znajdowały się nie tylko wśród podróżników, lecz także rysowników.
Jednym z nich był zabrany na pierwszą wyprawę dookoła świata Jamesa Cooka w 1768 roku Sydney Parkinson. Zmarł na morzu w wieku dwudziestu sześciu lat. Przed śmiercią zdążył wykonać blisko tysiąc rysunków przedstawiających rośliny zebrane przez towarzyszy podróży, przyrodników Josepha Banksa i Daniela Solandera. Ci dwaj szczęśliwie powrócili do Anglii; tam staraniem Banksa powstał zbiór miedziorytów oparty na pracach Parkinsona i zatytułowany Florilegium Banksa, będący botaniczną dokumentacją całej wyprawy.
Dama od robali

Jacob Marrel, Portret Marii Sibylli Merian | 1679, Kunstmuseum, Bazylea
Wśród podróżników ilustratorów eksplorujących dalekie lądy wybija się niezwykła postać Marii Sibylli Merian (1647–1717). Pochodziła, podobnie jak praktycznie niemal wszystkie malarki ery nowożytnej, z artystycznej rodziny: jej ojciec był rytownikiem, ojczym malarzem, bracia malarzami i rytownikami. Ona sama również została przyuczona do tego zawodu. W wieku osiemnastu lat wydano ją za mąż – za malarza oczywiście. Małżeństwo nie okazało się udane i po siedemnastu latach związku nastąpiła separacja. Odtąd Maria Sibylla mogła bez przeszkód poświęcić się swojej wielkiej pasji, mianowicie obserwacji owadów.
Fascynowała się nimi od dziecka. Zaczęła od hodowli jedwabników, by wkrótce zdać sobie sprawę, że inne gąsienice podobnie przeobrażają się w motyle lub ćmy. Zbierała więc, jak wspominała, wszystkie, na jakie się natknęła, po to, by badać je oraz dokumentować za pomocą rysunku ich metamorfozę4. W owadach bowiem najbardziej fascynowała ją przemiana. Merian uważana jest współcześnie za pionierkę entomologii, badaczkę, która pierwsza opisała i przedstawiła cykl rozwojowy motyli (stadia jaja, gąsienicy i poczwarki), uwzględniając też rodzaje ich pożywienia. Na ten temat opublikowała dwutomowe dzieło (pierwszy tom ukazał się w 1679 roku, drugi w 1683), zatytułowane Cudowna przemiana gąsienicy i jej szczególne pożywienie kwiatowe, zawierające oprócz tekstu ponad pięćdziesiąt grafik szczegółowo ilustrujących problematykę. Rysunki oraz miedzioryty, które powstały na podstawie rysunków, wykonała sama.
Największym jednak dziełem Marii Sibylli Merian jest bogato ilustrowana księga zatytułowana Metamorphosis insectorum surinamensium (Metamorfozy owadów Surinamu), która ukazała się w 1705 roku w Amsterdamie, w językach niderlandzkim oraz łacińskim. Zawierała sześćdziesiąt ilustracji, w których ukazane są jednocześnie rośliny i owady, z tym że obrazowane rośliny to te, na których dane owady w przyrodzie żerują. Księga stanowiła efekt badań przeprowadzonych przez Merian w Surinamie. Maria Sibylla pojechała tam z ramienia Holenderskiej Kompanii Zachodnioindyjskiej jako rysowniczka. Przyjęła propozycję entuzjastycznie, mimo że musiała częściowo sama sfinansować swój wyjazd. Oczywiście udział kobiety w takim przedsięwzięciu szokował wiele osób. To Merian również nie powstrzymało. Zabrała ze sobą córkę Dorotheę i zamieszkały w Paramaribo, stolicy Surinamu. Zbierały oraz hodowały lokalne owady, dokumentowały też miejscową florę.
Choć najsłynniejsze dzieło Merian to właśnie księga owadów Surinamu, badaczka pisała też o roślinach i ich zastosowaniu w leczeniu. Dzięki temu, że oprócz naukowego zacięcia posiadała również talent oraz wykształcenie artystyczne, ilustracje jej autorstwa odznaczają się nie tylko drobiazgową dokładnością w oddawaniu wyglądu poszczególnych okazów fauny i flory – cechuje je także świetne wyczucie koloru i formy.
Swoją niezależnością, przedsiębiorczością, a przede wszystkim działalnością naukową bulwersowała sobie współczesnych, bo o ile skłonność do kwiatów jak najbardziej pasowała do obowiązujących standardów kobiecości, to zamiłowanie do robali już nie.
Marząc o podróżach
W kolejnych stuleciach ilustracja botaniczna stała się ogromnie popularna wśród kobiet – zarówno jako dostępna opcja zarobkowa, jak i modne hobby dla osób, które nie muszą martwić się o pieniądze, a za to interesują się botaniką amatorsko. Większość ilustratorek skupiała się na roślinach, choć na przykład Anna Maria Hussey (1805–1853), córka i żona pastora, pozostawiła po sobie rysunki grzybów, a także, dzięki swoim obserwacjom, przyczyniła się wydatnie do rozwoju mykologii.
Część adeptek ilustracji botanicznej korzystała z tego, że mieszkała w koloniach na stałe i miała egzotyczne rośliny pod ręką – jak m.in. Lydia Sutton Byam (1772–1854) pochodząca z bogatej rodziny, która posiadała plantacje na Karaibach. Lydia zainteresowała się miejscowymi gatunkami, ich zastosowaniem w medycynie, a także w kuchni. Wydała dwa albumy z reprodukcjami swoich prac wykonanych akwarelą i przyczyniła się do poszerzenia wiedzy o florze tego regionu świata.
Jednak okazję do dokumentowania egzotycznej roślinności stanowiły najczęściej podróże. Wiele kobiet towarzyszyło mężom w zagranicznych misjach handlowych bądź dyplomatycznych. W ten sposób, przebywając w południowej Afryce, lady Arabella Roupell zabijała wolny czas malowaniem okazów miejscowej przyrody. Po powrocie do Anglii opublikowała w 1849 roku album złożony z wykonanych przez siebie ilustracji. Wydała go anonimowo, co było wówczas często stosowaną praktyką, wiele osób uważało bowiem, że damie z wyższych sfer nie wypada szargać szacownego nazwiska w druku.
Znane są też odważne kobiety, które samodzielnie jeździły na dalekie wyprawy. Wśród nich wyróżniła się podróżniczym rozmachem Angielka Marianne North (1830–1890), autorka ponad 800 rycin przedstawiających 900 gatunków z siedemnastu krajów świata, m.in. z Jamajki, Brazylii czy Japonii. Pochodziła z zamożnej rodziny mieszczańskiej. O wyprawach marzyła od dziecka, lecz przystąpić do ich realizacji mogła dopiero w wieku czterdziestu jeden lat, po śmierci ojca. Za to jak już wyruszyła w świat, to jeździła po nim do końca swojego życia. Była w obu Amerykach, a także w wielu krajach Azji i badała, rysowała, dokumentowała… Podczas jednego z powrotów do Anglii zorganizowała wystawę swoich prac. Sukces ekspozycji skłonił ją do założenia własnej galerii – The North Gallery, która działa do dziś i gdzie można zobaczyć niemal tysiąc ilustracji botanicznych wykonanych przez Marianne.
Inną ciekawą botaniczką ilustratorką, a także ekolożką była Margaret Mee (1909–1988) specjalizująca się w roślinności lasów tropikalnych, szczególnie puszczy amazońskiej. To jedna z pierwszych osób w historii, która zwróciła uwagę na problem kurczących się terenów lasów tropikalnych.
Dokumentacja ogrodowa
Oczywiście dalekie podróże jako okazja do poznawania roślinności nie stanowiły opcji dostępnej dla każdej wielbicielki botaniki lub ilustratorki botanicznej, jako że wymagały majątku, a także ogromnej determinacji w połączeniu z odwagą. Na szczęście dla wielu pań szansę na obserwację oraz obrazowanie flory pochodzącej z wielu stron świata oferowały nie tylko zamorskie wojaże, lecz także oranżerie, parki itp. zakładane na miejscu, czyli w Europie.
Moda na egzotyczne rośliny sprawiła, że sprowadzano je licznie do ogrodów botanicznych, gdzie stanowiły chlubę, którą należało uwiecznić. Ten fakt również przyczynił się wydatnie do rozwoju ilustracji botanicznej. Właściciele ogrodów poszukiwali sposobu na uwiecznienie swojej cennej żywej kolekcji. Zatrudniali więc ilustratorów lub ilustratorki, którym zlecali jej „inwentaryzację”.
Swojskie też piękne
Ponadto wiele miłośniczek – oczywiście też miłośników – botaniki zadowalało się dokumentacją flory rodzimej. W ramach ilustracji botanicznej powstawały również kompendia wiedzy o roślinach miejscowych. Tu warto wymienić publikację Flora Londinensis (1777–1787), której autor William Curtis postawił sobie za ambicję pokazanie i opisanie wszystkich roślin występujących w promieniu 10 mil od Londynu. Innym ważnym europejskim opracowaniem flory miejscowej z początku XIX wieku jest Flora Danica (1763–1885), nad którą prace ciągnęły się przez dekady. Za to ilustracje w niej zamieszczone stały się następnie bazą dekoracji jednego z najsłynniejszych serwisów porcelanowych w dziejach sztuki użytkowej, nazwanego również Flora Danica i wytwarzanego do dziś w Królewskiej Fabryce Porcelany w Kopenhadze.
Wróćmy jednak do ilustratorek. Interesującym przypadkiem była działająca w XVIII wieku Elizabeth Blackwell, której kariera zawodowa zaczęła się nietypowo. Jako żona lekarza wtrąconego do więzienia za długi została wraz z dzieckiem bez środków do życia. Zabrała się za przygotowywanie herbarium.
Wykonywała rysunki, następnie je grawerowała, potem ręcznie kolorowała miedzioryty. W kwestii opisu poszczególnych roślin konsultowała się z ekspertami. Jej dzieło, A Curious Herbal, opublikowane w 1738 roku, cieszyło się sporym powodzeniem i dzięki dochodom ze sprzedaży Blackwell mogła wykupić męża z więzienia. Niewdzięcznik niemal zaraz po wyjściu z celi porzucił rodzinę i wyjechał do Szwecji (tam źle skończył), ale przynajmniej Elizabeth odkryła swój talent i powołanie.
Dlaczego kobiety?
Warto zadać sobie pytanie: dlaczego tak wiele kobiet tworzyło ilustracje botaniczne? Odpowiedź może zabrzmieć przygnębiająco: bo była to jedna z niewielu opcji zawodowych i artystycznych, którymi mogły się zająć. Główny powód, dla którego dopuszczono panie do tej aktywności, polegał na tym, że ilustracji botanicznej nie traktowano jako sztuki. Długo – aż do XX wieku – odmawiano jej owego prestiżowego statusu, uważając, iż stanowi domenę zręczności, a nie inwencji. Polegała przecież na „niewolniczym” kopiowaniu natury. Wartość artystyczna była w tym przypadku kwestią drugo-, a nawet trzeciorzędną. Liczyła się przede wszystkim pieczołowita wierność oddania rzeczywistości. Dokładne odwzorowanie każdego szczegółu ogromnie podnosiło wartość ilustracji botanicznych z punktu widzenia ich informacyjnej misji.
Dzięki takiemu podejściu ilustracja botaniczna mogła stać się polem do popisu dla kobiet, które poza tym miały mocno ograniczony dostęp do uprawiania „prawdziwej sztuki” z uwagi na przeświadczenie, iż płeć żeńska pozbawiona jest pierwiastka kreatywności. Z tym ostatnim trzeba się było urodzić – wyłącznie jako mężczyzna. Za to w ilustracji botanicznej ceniono precyzję i skupienie na detalach – a to właśnie kobiety miały oznaczać się precyzją, a także wykazywać zamiłowanie do szczegółów5. Miały też być „z natury” cierpliwe i pedantyczne, co przydaje się podczas żmudnej pracy.
Podsumowując: ilustracja botaniczna uchodziła za dziedzinę wymagającą bystrego oka, sprawnej ręki oraz skrupulatności – bynajmniej nie wybitnego talentu i artystycznego geniuszu. Kobiety więc, w ogólnym przeświadczeniu, świetnie się do niej nadawały. Ponadto dziedzina ta wpisywała się w typowo kobiecy pociąg do przysłowiowych kwiatków, a także nawiązywała do starej tradycji zielarki. Otwarto ją więc szeroko dla pań, a te nie omieszkały z tego skorzystać.
Warto też zwrócić uwagę, że ścieżka zawodowa dziewiętnastowiecznych ilustratorek botanicznych jest zupełnie inna niż w wypadku artystek malujących martwe natury z kwiatami we wcześniejszych stuleciach. Te ostatnie to niemal bez wyjątku córki malarzy, wydawane za mąż za malarzy. Z kolei dziewiętnastowieczne adeptki ilustracji botanicznej rekrutują się w większości z grona dobrze, jak na ówczesne możliwości kobiet, wykształconych osób z wyższych sfer społecznych. To często amatorki botaniczki, dyletantki rozwijające w ten sposób swoje pasje naukowe i artystyczne.
Wciąż kwitnie
Ilustracja botaniczna wciąż się rozwija. Wcale nie odeszła do naukowego lamusa wraz z wynalazkiem fotografii. Uznano nawet, że pozostaje świetnym sposobem przedstawiania roślin, gdyż potrafi być znacznie bardziej przejrzysta niż zdjęcie. Jednak jej wykonawcy i wykonawczynie muszą trzymać się skodyfikowanych zasad: szczegółowo i precyzyjnie ukazywać pokrój danej rośliny, obrazować pełny cykl życiowy, czyli sposób rozwoju oraz rozmnażania, a także przedstawiać wszelkie inne istotne aspekty, elementy, cechy gatunku itd.
Ilustrację botaniczną uważa się już za sztukę i ceni bardzo jej wymiar estetyczny, w tym szczególnie dekoracyjny. Nie tylko bowiem pokazuje ona to, co piękne z natury – sama też jest piękna. W tym drugim współczesnym nurcie ilustracji botanicznej nie chodzi o to, by jak najdokładniej ukazać roślinę, ale by poruszyć widza, wzbudzić jego zachwyt.
Ta zmiana podejścia sygnalizuje szerszy trend: wiele artystek i artystów czuje się raczej częścią świata przyrody, niż go eksploruje z chłodnego, zdystansowanego punktu widzenia badacza. Takie podejście oddaje tendencje społeczne, w których stawia się na kompleksowe zrozumienie natury, a przede wszystkim odzyskania przez ludzi poczucia bycia jej nierozerwalną częścią. W dyskursach naukowych dąży się do zniesienia typowego dla myśli Zachodu przeciwstawienia natury i kultury na rzecz podkreślania łączności wszystkiego, co żyje.
Alice Vincent
Dlaczego kobiety uprawiają ogrody. Opowieści o ziemi, siostrzeństwie i kobiecej sile »
Wydawnictwo Insignis
Kraków 2025
Bibliografia:
1. Blunt W., Stern W.T., The Art of Botanical Illustration, Woodbridge 2015 (pierwsze wydanie 1950).
2. Kiecol D., Maria Sibylla Merian, Kolonia 2019.
3. King Ch., The Kew Book of Botanical Illustration, Wellwood 2015.
4. Laurent A., Botanical Art from the Golden Age of Scientific Discovery, Chicago 2016.
5. Merian M.S., Metamorphosis insectorum Surinamensium, London 2016 (pierwsze wydanie 1705).
6. North M., Recollections of a happy life, autobiografia, New York 1894.
7. Piekiełko-Zemanek A., Rola ilustracji w historii botaniki, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” nr 31 (2), 1986, s. 505–522.
- Zob. E.K. Guhl, Die Frauen in der Kunstgeschichte (Kobiety w historii sztuki), Berlin 1858; H. Struve, Udział kobiet w sztukach pięknych, „Kłosy” nr 455, 1874. ↩
- A. Nowosielski, O przeznaczeniu i zawodzie kobiety, „Tygodnik Ilustrowany” nr 166, 1862; S.K. (Stanisław Krzemiński), Przegląd Piśmienniczy, „Bluszcz” nr 6, 1880. ↩
- Kobiety malarki i rytowniczki celowały w wykańczanie drobnostek, haftowały pędzelkiem albo rylcem, ale dzieła ich nie odpowiadały wysokiemu zadaniu sztuki, A. Nowosielski, op. cit. ↩
- M.S. Merian, wstęp do Metamorphosis insectorum Surinamensium, Amsterdam 1705. ↩
- Kobieta – pani ogniska domowego. Z prelekcyi Pawła Janeta uwieńczonych przez akademię francuzką, „Bluszcz” nr 31, 1873, dodatek powieściowy, s. 42. ↩
Artykuł sprawdzony przez system Antyplagiat.pl
© Wszelkie prawa zastrzeżone, w tym prawa autorów i wydawcy – Fundacji Niezła Sztuka. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części portalu Niezlasztuka.net bez zgody Fundacji Niezła Sztuka zabronione. Kontakt z redakcją ».
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:

- Oddane naturze. Sztuka botaniczna jako kobieca specjalność - 15 maja 2025
- Barbara Hoff i jej rewolucja w modzie.
H jak Hoff, Hoff jak Hoffland - 3 kwietnia 2025 - Wzlot i upadek krynoliny - 1 marca 2025
- Dlaczego nie było wielkich artystek? - 19 lipca 2024