O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Dziennik włoski – Florencja i Fiesole



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

W czasie kolejnej wyprawy do Florencji oglądam freski w Santa Maria Novella. Oczywiście Masaccio, ale także – jak zawsze tutaj – Uccello, którego nie umiem zapomnieć. Te freski są dla mnie wyraźnym znakiem upływającego czasu. Pierwszy raz patrzyłem na nie jeszcze na zielonym dziedzińcu. Były bardzo zniszczone, trudne do oglądania. Zastanawiałem się, co spowodowało, że straciły kolor, że niemal całkowicie się zatarły. Czy to wina powodzi z 1966 roku? A może już wcześniej były w znacznej mierze uszkodzone?

Paolo Uccello, historia Noego, Santa Maria Novella, Florencja, sztuka włoska, Niezła Sztuka

Paolo Uccello, freski z lunety kościoła Santa Maria Novella, Historia Noego | między 1436-1440, Santa Maria Novella, Florencja, Fototeca Musei Civici Fiorentini

Z każdym kolejnym pobytem dostrzegam coraz to nowe szczegóły, a teraz przyglądam się pracom konserwatorów. To, co szczęśliwie ocalało, zgrupowano w refektarzu. Freski zdjęto ze ściany i umieszczono na niewielkim podwyższeniu. Zaledwie trzy, cztery sceny są dzisiaj pokazywane. Na szczęście jest wśród nich ta dla mnie najważniejsza. Przedstawia potop, załadunek na arkę i wyjście na brzeg, już po kataklizmie.

Paolo Uccello, Potop, ofiara i pijaństwo Noego, Santa Maria Novella, Florencja, sztuka włoska, Niezła Sztuka

Paolo Uccello, Potop, ofiara i pijaństwo Noego | między 1436-1440, Santa Maria Novella, Florencja, Fototeca Musei Civici Fiorentini

Korzystając z okazji, robię też inwentarzową notatkę z tego, co właśnie oglądam, bo wiem, że ta sytuacja, kiedy mam Uccella na wyciągnięcie ręki, może się już nie powtórzyć. „Stworzenie Adama i powołanie do życia zwierząt”.

Wśród osobliwych tworów wyróżnia się Lamia, kobieta potwór, której wizerunkowi w moim przypadku zawsze towarzyszyć będą dźwięki jednego z najpiękniejszych albumów grupy Genesis. Największe wrażenie robi jednak scena potopu. Tu jest mężczyzna w beczce i jemu się ostatnio wytrwale przyglądam. Ktoś inny stoi poza arką, jak na stopniach tramwaju, i kurczowo trzyma się ściany. Wiele postaci zatopionych. Po drugiej stronie fresku gołąb przynosi gałązkę oliwną. Ale kim jest wspaniała, stojąca postać na pierwszym planie? Czy to scena symultaniczna i widzimy Noego, ale jeszcze bez brody, która pokryje jego twarz w czasie zmagania z żywiołem, bo to brodacz odbiera gałązkę oliwną.

Paolo Uccello, Potop, ofiara i pijaństwo Noego, Santa Maria Novella, Florencja, sztuka włoska, Niezła Sztuka

Paolo Uccello, Potop, ofiara i pijaństwo Noego, detal | między 1436-1440, Santa Maria Novella, Florencja, Fototeca Musei Civici Fiorentini

Z lewej strony chyba scena walki o miejsce w arce – uniesiony miecz, a naprzeciw niego groźna maczuga. Dziwaczny obwarzanek niczym koło ratunkowe owinięty jak wąż wokół szyi młodzieńca. Po zabiegach konserwatorów coraz wyraźniej widać sylwetki. Postacie wyłaniają się z zieleni jak z cienia.

W samym kościele oglądam Ghirlandaia w Kaplicy Tornabuonich, sceny z życia Marii i św. Jana. Nie potrafię jednak rozpoznać znanych florentyńczyków wpisanych w biblijną epokę. Nawet sylwetki malarzy nie są dla mnie jasne i mam kłopot z ich identyfikacją. Ale żeby zrozumieć, rozpoznać wszystkich, a przynajmniej niektórych, trzeba wiedzy Aby Warburga. Jego niezwykły, sporządzony z detektywistyczną dociekliwością opis Kaplicy Sassettich w bazylice Świętej Trójcy czytam za każdym razem przed podróżą do Florencji. Dopiero za sprawą Warburga uświadamiam sobie skalę przełomu, skalę tego, co dokonało się w malarstwie takim jak to u Ghirlandaia, a więc związanie codzienności, bohaterów florenckiego życia, przedstawicieli najznaczniejszych rodów z opowieścią wysnutą z Biblii. Te dwa światy się przenikają, a czasami Biblia jest jedynie pretekstem, aby pokazać twarze dostojników. Ich portrety są jak zdjęcia w gabinecie chwały i tak musiały być odbierane przez współczesnych malarza. Na ogół stanowią doskonałe odbicie charakterów, pragnień i emocji ludzi renesansu. Lubię patrzeć w ich twarze, zastanawiać się, co chcą mi przekazać, jak pragną być zapamiętani. Po raz pierwszy uważnie, niestety przez rusztowania konserwatorów, patrzę na kaplicę wymalowaną przez Filippino Lippiego. W oddanych przez niego obliczach jest jakby więcej grymasów, upiększeń, i gdzieś uleciały i godność, i spokój.

Z Santa Maria Novella idę do Palazzo Vecchio zobaczyć wystawę arrasów wykonanych na podstawie kartonów Bronzina i Pontorma – dwadzieścia tkanin, które do niedawna były rozproszone. Zostały wykonane w XVI wieku na zlecenie Kosmy I Medyceusza. Dziesięć z nich już w XIX wieku wywieziono do Rzymu. Dzisiaj, po 150 latach, znów zachwycają, razem stanowią porywającą opowieść o Józefie i jego braciach. Nie przestaję myśleć o powieści Manna, bo arrasy mogą być jej uzupełnieniem, rodzajem kolorowych kart wszytych do powieści między zadrukowane stronice1. Śledzę więc historię Józefa i jego niegodziwych braci. Jest wszystko: sprzedanie Józefa, epizod z żoną Putyfara, sen w Egipcie (Józef miał dar wyjaśniania snów). Ileż już tych ważnych snów ostatnio widziałem. Sen staje się pomostem między światem Boga i ludzi. We śnie umiemy dostrzec przyszłość, radość, jaką niesie i zagrożenie. Sen Konstantyna, sen papieża Innocentego, sen faraona. Patrząc na medycejskie tkaniny, dostrzegam charakterystyczne kolory Pontorma. Jego róż, pomarańcz i tę skręconą niemal spiralną linię, na której spoczywają przedstawione postaci.

Agnolo Bronzino, Historia Józefa Egipskiego, stary testament, tapiserie, arrasy, manieryzm, Niezła Sztuka

Agnolo Bronzino, Scena z historii Józefa Egipskiego | między 1550 a 1553, źródło: Wikipedia.org

Agnolo Bronzino, Jacopo Pontormo, arrasy, Historia Józefa, Sala dwustu, palazzo vecchio, manieryzm, florencja, Niezła Sztuka

Agnolo Bronzino, Jacopo Pontormo, arrasy z historią Józefa w Sali Dwustu w Palazzo Vecchio we Florencji | między 1545 a 1553, źródło: Wikipedia.org

Na dziedzińcu Palazzo Vecchio rozpoznaję sylwetki miast niemieckich wymalowane dla jednej z księżnych medycejskich, Austriaczki z pochodzenia. Czytam, że te obrazy, każdy z dokładną lokalizacją podaną w podpisie, miały złagodzić ból oddalenia od ojczyzny. Przez uchylone drzwi patrzę na wielką Salę Pięciuset i pokrywające ściany freski Vasariego. Pod jednym z tych wyobrażeń spoczywać ma dzieło Leonarda. Oglądałem kiedyś film z prac, delikatnych nawiertów, które miały dać odpowiedź, czy fresk Leonarda przedstawiający bitwę pod Anghiari naprawdę jeszcze istnieje. Ciekawe, czy ktoś kiedyś odważy się zdjąć Vasariego. Ale czy warto podjąć takie ryzyko? Wracając do arrasów, żałuję, że dostępny jest jedynie katalog po włosku, że nie ma małej książeczki z reprodukcjami. Pozostają więc pamięć, tych kilka zapisów i słabej jakości fotografie.

Wyrafinowane piękno

Wchodzę do La Pietra długą drogą między cyprysami. Maszeruję nieco pod górę ku widocznemu z daleka zarysowi willi. Po obu stronach imponującego podjazdu dostrzegam rozstawione w kotlinach nieco mniejsze zabudowania, a obok nich dalszą plątaninę ścieżek, winnicę i gaj oliwny, na horyzoncie zaś, w naturalnej ramie ciemnej zieleni, najlepsze tło, jakie może dać Florencja: wierzchołek dzwonnicy Giotta i kopułę Brunelleschiego.

La Pietra, Florencja, Niezła Sztuka

Ogród w La Pietra, źródło: lapietra.nyu.edu

Willę zbudowano w XIV wieku dla rodziny Macinghich. Później przeszła ona w ręce Capponich i Incontrich. Na początku XX wieku kupił ją Arthur Mario Acton dla siebie i żony Hortensji Eleonory Mitchell. Acton senior był kolekcjonerem, dom utrzymywała Hortensja, i to ona była gwarantem zamożności rodziny. Actonowie mieli dwóch synów, Harolda i Williama. W 1907 roku powiększyli posiadłość we Florencji i uczynili z niej swój dom rodzinny. W tym czasie odnowili też ogród według renesansowych zasad, kupili pierwsze antyki. Harold Acton opisuje willę w Pamiętnikach estety. Bernard Berenson pomagał jego ojcu w nawiązaniu kontaktów z Isabellą Stewart Gardner. Wybuch I wojny światowej odciął Harolda i Williama od La Pietra. Po śmierci ojca matka wezwała Harolda do Włoch, aby sprawował pieczę nad posiadłością.

Harold Acton, fotografia, Villa La Pietra, Florencja, Niezła Sztuka

Hortensja Mitchell Acton, matka Harolda Actona, sfotografowana na zewnątrz La Pietra | ok. 1903, źródło: Lapietra.nyu.edu

Jeszcze przed wyjazdem do La Pietra oglądam film, w którym Harold Acton opowiada o rodzinie, o ogrodzie, o przedstawieniach, które się w nim odbywały, o tym, co działo się w czasie II wojny światowej podczas jego ponownej nieobecności. Mówi też o latach spędzonych w Eton i Oksfordzie i, co ciekawi mnie szczególnie, o swojej przyjaźni z pisarzem Evelynem Waugh, którego dwa zdjęcia nadal są w domu Actonów. Uważa się, że to właśnie Harold był pierwowzorem postaci Anthony’ego Blanche’a w Znowu w Brideshead.

Na scenach kręconych w La Pietra Acton ma miłą powierzchowność, dobrotliwe spojrzenie, oczy mu się śmieją, mówi powoli, z rozmysłem dobiera słowa, tak jakby pisał, a nie zwracał się do kamery.

Harold Acton, fotografia, Villa La Pietra, Florencja, Niezła Sztuka

Harold Acton z matką Hortensją i wujem Guyem Mitchellem w La Pietra | ok. 1920, źródło: Wikipedia.org

Wygląda jak łagodniejsza wersja Pawła Hertza. Myślę, że obaj doskonale mogliby się porozumieć, że w jakiejś mierze należeli do tego samego, nieistniejącego już dziś świata. Acton pytany o ojca odpowiada, że był malarzem i architektem amatorem. Wszystkie dzieła sztuki, jakie znajdują się w La Pietra, zostały kupione przez niego. Harold sam siebie określa mianem kustosza, opiekuna miejsca, kogoś, kto musi to wszystko przechować i ponieść dalej. Jako Oksfordczyk zaproponował macierzystemu uniwersytetowi przejęcie willi po swojej śmierci. Ale Anglicy odmówili. Zgodził się za to Uniwersytet Nowojorski.

Niedawno, o czym wspomniała mi moja włoska gospodyni, pojawiły się poważne komplikacje spadkowe. Liana Beacci (zmarła w 2000 roku) podjęła starania o odzyskanie La Pietra. Twierdziła, że jest nieślubną córką Arthura Actona i Ersilli Beacci, jego sekretarki. Za jej sprawą dokonano ekshumacji Arthura, pobrano próbki DNA. Sąd pierwszej instancji odrzucił pozew, ale sprawa nie została zamknięta. Według prawników NYU nawet jeśli córka Liany, księżna Dialta Alliata di Montereale, dowiedzie, że jest wnuczką Actona, to nie może podważyć decyzji Harolda, który przekazał La Pietra uniwersytetowi.

La Pietra, niezła sztuka

La Pietra, źródło: lapietra.nyu.edu

Prawnicy zwracają też uwagę, że posiadłość i znajdujące się w niej przedmioty zostały kupione za pieniądze Hortensji Mitchell. Wiele zależy również od tego, czy sprawę rozstrzygać będzie sąd angielski, czy włoski. Według pierwszego nieślubne dzieci nie nabywają praw majątkowych, za to sąd włoski przyznaje pierwszeństwo związkom krwi. W 2013 roku księżna Dialta Alliata di Montereale wydała książkę pod tytułem Moja matka, mój ojciec i jego żona Hortensja, w której wyobraźnia i upodobanie do skandalu górują nad prawdą i pisarskim talentem, ale trudno ją pominąć w wędrówkach po La Pietra, bo prędzej czy później miłostki Actona seniora zjawią się jako źródło barwnych opowieści i temat toczonych tu rozmów.

Hortense Mitchell Acton, Arthur Acton, Villa La Pietra, Florencja, Fotografia, Niezła Sztuka

Hortensja Mitchell Acton i Arthur Acton w swoim nowo zakupionym Fiacie | ok. 1903, źródło: lapietra.nyu.edu

W drzwiach willi wita mnie miła Amerykanka. Towarzyszy mi przy zwiedzaniu. Jest wyjątkowo uprzejma i towarzyska. Oprowadza mnie po La Pietra. W jadalni na ścianach wiszą obrazy włoskich mistrzów. Niestety moja przewodniczka nie wie o nich zbyt wiele i nie umie przypisać konkretnym malarzom. Patrzę więc i podziwiam zdany wyłącznie na własną wiedzę i wyczucie. W salach na piętrze odbywają się spotkania i konferencje. Ale największe wrażenie robi na mnie sypialnia Actona. Przy łóżku leżą książki, te same co w dniu jego śmierci. Starano się zachować dawny układ i położenie co ważniejszych przedmiotów. W tym domu uświadamiam sobie, jaki wpływ na młodego człowieka musiało mieć dzieciństwo w La Pietra, codzienność spędzana wśród wyrafinowanego piękna i niezwykłych widoków, dostępnych niemal z każdego skrawka posiadłości.

Sypialnia, Villa La Pietra, Harold Acton, Florencja, Niezła Sztuka

Sypialnia w La Pietra | 1903, źródło: lapietra.nyu.edu

Acton mówi w filmie o swojej churchillowskiej niechęci do sportu, która łączyła go z Waugh, o godzinach spędzonych na czytaniu wierszy. Wspomina też o wizycie Waugh we Włoszech, o jego niechęci do włoskich kelnerów; przytacza opowieść o Amerykanach spotkanych w restauracji i ich bezceremonialnym zachowaniu i niegodnym wyglądzie, które, nie wiadomo co bardziej, budziły w Waugh potęgujące się z każdą chwilą zdenerwowanie. Podczas wojny Niemcy nie zniszczyli tu zbyt wiele. Byli zajęci opróżnianiem dobrze zaopatrzonych piwnic z winem. Zniknęło zaledwie kilka sukni i podstawki do sosjerek. Harold Acton wrócił do La Pietra w 1944 roku i przebywał tu do śmierci.

La Pietra, niezła sztuka

La Pietra, źródło: lapietra.nyu.edu

Czasami miał niezwykłych gości, umiał o nich barwnie opowiadać. U szczytu kariery zatrzymała się w La Pietra Brigitte Bardot. Była, co podkreśla Acton, doskonałym uzupełnieniem tutejszego ogrodu, żywym pomnikiem, współczesną Wenus. Mogę sobie bez trudu wyobrazić, jakie wrażenie musiała robić na otoczeniu, nawet w miejscu, które przecież widziało tak wiele. Niosła ze sobą życie, które powoli uchodziło z La Pietra. I młodość, uruchamiającą wspomnienie. Dzisiaj patrzę na jej zdjęcia włączone do filmu, widzę błysk w oku Harolda Actona, tego zdeklarowanego estety, i radość bijącą z jego oblicza, tak jakby naprawdę, może po raz pierwszy we Florencji, pozwolono mu z bliska zobaczyć anioła.

Harold Acton, villa la pietra, fotografia, Florencja, Niezła Sztuka

Harold Acton bawiący się ze swoim psem w salonie w La Pietra | ok. 1980, źródło: lapietra.nyu.edu

I Tatti

Z La Pietra od Actona ruszam pieszo do I Tatti. Trafiam po drodze do jadłodajni przy via Domenico Cirillo, gdzie zamawiam wyjątkowo smaczny makaron z sosem pomidorowym. Tłok potworny, sami Włosi – właśnie wyszli z pracy, aby trochę się posilić. Przy stolikach ścisk. Siedzę obok murarza obsypanego wapnem. Jego spodnie i koszula są sztywne od farby i tynku. W środku są też mężczyźni w eleganckich garniturach. Nikt nie wygląda w nich lepiej od Włochów. Mam wrażenie, że to dla nich skrojono ten strój, a inne nacje zakładają go właściwie przez pomyłkę. Na zewnątrz długa kolejka oczekujących na wolne krzesło. Nie sądzę, aby obowiązywała tu rezerwacja. Znajdujesz miejsce, siadasz, zamawiasz, jesz tyle, ile trzeba, i wychodzisz z uśmiechem. O takim miejscu zawsze marzyłem. Niepewnie się czuję przy wykrochmalonym obrusie, w otoczeniu arsenału noży, widelców i łyżek kreślących na nieskazitelnej bieli złożony rysunek. Gubię się wśród tego dziwnego klinowego pisma i nigdy nie wiem, od czego zacząć, który z przyrządów wziąć jako pierwszy, który ze znaków ustawić na początku kulinarnego alfabetu. Wolę prosty zestaw: papier na stole, dzbanek z wodą i winem i najzwyklejsze menu. Przy via Cirillo królują makarony i domowe ciasta, wszystko, co można zrobić tanio, samemu.

W I Tatti jestem wczesnym popołudniem. Piękno zaczyna się jeszcze przed wejściem, we Fiesole, bo trudno o lepsze otoczenie tej wyjątkowej kolekcji obrazów. Niewielka kotlina niezbyt gęsto porośnięta. Plama winorośli na wzgórzu, kilka piniowych parasoli. Są też cyprysy i dęby. Jest więc wszystko, co trzeba, aby oczarować każdego, kto zawita w te strony. Wrażenie jak na wsi, a przecież Florencja jest właściwie za rogiem. Wspaniale musi tu być w czasie letnich upałów. A można pójść jeszcze wyżej w stronę neogotyckiego zamku. To od jego właściciela, ekscentrycznego Anglika, Bernard Berenson kupił I Tatti i spory kawałek ziemi. W dole, obok kościoła, gaj oliwny i tablica informująca, że miejsce to zostało ufundowane ze środków Uniwersytetu Harvarda. Widać, że nowi właściciele dbają także o nieco dalsze otoczenie. Mam kilka minut do wejścia, wędruję więc po okolicy. Powtarzam sobie, że to jeden z dni wyjątkowego szczęścia, kiedy czuję się swobodny, gotowy robić tylko to, na co mam ochotę.

Willa I Tatti, Florencja, Niezła Sztuka

Willa I Tatti, źródło: Facebook.com/villaitatti

Do willi wchodzi się bocznym wejściem, nieco z góry. Trzeba zostawić plecak. Zdjęcia można robić tylko w ogrodzie. Poza mną jest jakieś pięć, sześć osób. Przyjmuje nas dobrze wyglądająca Amerykanka. Zaczynam od wizyty w ogrodzie. Dowiaduję się, że cyprysy, te nieusuwalne już dzisiaj znaki włoskiego krajobrazu, zawleczono tu przed wiekami z Persji. Przewodniczka mówi, że willa dzisiaj to, poza ośrodkiem naukowym, także samofinansujące się gospodarstwo. Wytwarzają trzy rodzaje wina, tłoczą też oliwę (wszystko na własny użytek). O Berensonie mówi się tu per Bibi. Mary Berenson przekształciła dom w wygodne miejsce do życia. Berenson kupił I Tatti w 1907 roku. Ogród jest dziełem Cecila Pinsenta, tego samego, który w końcu swojej kariery zaprojektował La Foce. Przypominam sobie, że Iris Origo była już jako dziecko częstym gościem Berensonów. Potwierdza to amerykańska przewodniczka i, już w środku, pokazuje mi wielkiego kamiennego kota, jej ulubieńca. Origo była chyba jedynym dzieckiem dobrze widzianym w tym miejscu.

W I Tatti, podobnie jak w La Pietra i pewnie w większości włoskich ogrodów, jest limonaia, rodzaj większej, najczęściej murowanej altany z drzewami cytrynowymi, gdzie i dzisiaj urządza się wieczorami miłe spotkania.

We włoskich ogrodach ze względu na klimat właściwie nie ma kwiatów, króluje kamień z Vicenzy. Dzisiaj I Tatti zatrudnia ośmiu ogrodników, którzy mają do dyspozycji czterdziestu pomocników. Prawdziwa armia na usługach zieleni. W kaplicy przy domu Berensonowie brali ślub i tam zostali pochowani. Mary zmarła w 1945, Bernard Berenson w 1959 roku. I Tatti była miejscem nieustających spotkań. Nie było właściwie ani jednego wieczora, żeby nie zawitali tu goście.

Po wejściu do środka mam od razu to, na co czekałem – tak zwany salon Sassetty. Trzy panele. Gdy Berenson je kupował, Sassetta był właściwie malarzem zapomnianym. Są one częścią ołtarza z Borgo San Sepolcro.

i tatti, niezła sztuka

I Tatti, źródło: itatti.harvard.edu

To z niego pochodzą Mistyczne zaślubiny świętego Franciszka z Ubóstwem, dzisiaj w Chantilly. W I Tatti jest część środkowa, portret Franciszka. Najchętniej zostałbym tu dłużej, spowolnił rytm wycieczki, dlatego pytam o wszystko, co przychodzi mi do głowy. Przewodniczka wspomina o roli korników w historii sztuki, mówi, że wydrążone przez nich korytarze pozwalają stwierdzić, które z drewnianych części sąsiadowały ze sobą, upewnić się, czy kiedyś stanowiły całość. Na ścianie wisi Bernardo Daddi, uczeń Giotta w pierwszym z trzech pokoleń naśladowców. Jest Foppa i Marco Veneziano. W 1909 roku Berenson ogłosił książkę o Sassetcie.

Stypendyści I Tatti jedzą razem przy starym, długim stole w otoczeniu obrazów, zawsze o stałej godzinie. Dzisiaj już tylko dyrektor mieszka w willi, inni zajmują pomieszczenia w pobliżu. Pinsent, autor projektu ogrodu, zaprojektował też francuską bibliotekę, do której przechodzimy wprost z jadalni. Jest w niej pierwsze wydanie Prousta. Dziełem Pinsenta są również wyjątkowe regały, doskonale dopasowane do ścian, okien, drzwi i znajdującego się na nich księgozbioru. Na ścianie wisi Gentile Bellini.

i tatti, niezła sztuka

I Tatti, źródło: itatti.harvard.edu

Domenico Veneziano, Madonna bawiąca się z dzieciątkiem, niezła sztuka, I tatti

Domenico Veneziano, Madonna z dzieciątkiem | ok. 1450, I Tatti, Florencja

Gabinet Berensona jest na piętrze. Jego biurko przeniesiono do pokoju dyrektora, zamiast niego wstawiono klawesyn. Na ścianie Madonna z Dzieciątkiem Domenico Veneziano, z którym pracował Piero della Francesca. Poza Sassettą to najpiękniejszy obraz, jaki tu oglądam. Pomysłem Berensona, później przez wielu powtarzanym, było zawieszanie obrazów na tkaninach. Tak wisi tu Giotto. Inny jego zamysł to ustawianie na wyjątkowo pięknym bufecie kilku obrazów przedstawiających Ukrzyżowanie, pochodzących z różnych włoskich szkół. Można je z poziomu kanapy objąć jednym spojrzeniem. Ten sam zabieg powtórzyła u siebie w Bostonie Isabella Stewart Gardner.

W 1919 roku Bernard Berenson przestaje kupować obrazy – tak jakby nagle stracił dla nich ciekawość. Wówczas w prezencie dostaje rzadkie okazy sztuki Dalekiego Wschodu – i coś się w nim zmienia. Podobno Berenson zwykł mawiać, że w następnym życiu zajmie się Chińczykami. Dzisiaj w I Tatti rzuca się w oczy to niezwykłe zestawienie orientalnych rzeźb i przedmiotów stojących na renesansowych skrzyniach obok dawnych włoskich obrazów.

Sano di Pietro, I Tatti, niezła sztuka

Sano di Pietro, Ołtarz Asciano: Dziewica żegnająca się z apostołami | 1438–39, I Tatti, Florencja

Wychodząc z I Tatti, nie wiedziałem, że niedługo uda mi się tu powrócić i obok szkicu Karpińskiego o szkole spojrzenia2 zestawić rozdział z książki Ewy Bieńkowskiej Historie florenckie. Już sam jej pomysł jest wyjątkowo oryginalny: opowiedzieć o mieście, o jego mieszkańcach, dziełach sztuki z perspektywy katastrofy, którą była powódź z 1966 roku. W ten sposób łatwo dostrzec, że to, co zdaje nam się trwać niezagrożone, jest tak naprawdę wyjątkowo kruche. Może zniknąć w czasie kilku dni. Okazuje się więc, że nawet tu, w krainie wiecznego teraz, nic nie jest pewne, dane raz na zawsze. Przy tej okazji pisze Bieńkowska właściwie o dwóch miastach, o wyobrażonej Florencji, której sława europejskiego skarbca, krynicy humanizmu budowana jest od wieków, i o Firenze, mieście zwyczajnym, pełnym codziennych kłopotów, w którym życie może być pasmem utrapień i niedogodności. Pisze Bieńkowska o wielkości i sile wyobraźni historyków sztuki i konserwatorów, a z drugiej strony o męstwie i oddaniu zwykłych ludzi, mieszkańców Florencji i przybyłych z całego świata wolontariuszy. To z jej opowieści wypisuję słowa na zamknięcie mojej wizyty u Berensona:

„Przed rozstaniem się z jego sympatyczną i filuterną postacią złóżmy mu przyjacielski hołd, gdy z elegancką bródką, w białej panamie patrzy na marmurową Wenus Canovy w rzymskiej Galerii Borghese. Albo na innym zdjęciu, gdzie stary pan owinięty w kraciasty pled – może to wojna i trudności z ogrzewaniem? – stoi z lupą przed obrazem Botticellego. Czyż willa pod nazwą Dotknięcia nie zdradza w końcu erotycznego stosunku do sztuki? I czy nie powinno tak być: patrząc, doznawać w koniuszkach palców tego przekraczania granic, jakiego doświadczamy w miłości? To poufna nauka dla studentów Uniwersytetu Harvarda, któremu Berenson zapisał willę, kolekcję obrazów i bibliotekę”.

Byle tylko nie przesłonić dzieła

Przed wyjazdem do Fiesole czytam podarowaną przez przyjaciela książkę Bernda Roecka o Florencji początku XX wieku, szczególnie uważnie jej rozdział o kolekcjonerach. Ta opowieść zaczyna się od fragmentu listu Conrada Fiedlera:

„Prawdziwa sztuka zawsze uwalnia nas od wszystkiego, co narzuca życie”.

Dalej idą portrety miłośników piękna, koneserów, zbieraczy sztuki, a na ich tle, wyraźnie widoczna, odmienna w swoim charakterze sylwetka Warburga, wywołana cytatem z pierwszej Elegii duinejskiej: „Piękno jest tylko przerażenia początkiem…”.

Nie miałem pojęcia, jak barwna i liczna była to gromada. Najpierw James Jackson Jarves, który w Palazzo Guadagni przy placu Santo Spirito zgromadził dzieła wczesnej sztuki toskańskiej i umbryjskiej. Nieco później malarz William Spence, wychowany we Florencji, który porzucił własną twórczość dla obrazów quattrocenta. Gardził on Piero della Francesca. Zaczął od zakupu Piety Annibalego Carracciego za 9 dolarów, by sprzedać ją za 40 funtów. To on nabył willę Medici we Fiesole, ale sławny stał się za sprawą obrazu Botticellego Pallas Atena i Centaur, który odkrył w zakamarkach Palazzo Pitti.

W tym czasie dzieła sztuki wędrują z Florencji do stolic europejskich, a potem dalej za ocean. Wydłuża się lista kolekcjonerów i handlarzy. Każdy z nich próbuje zająć jak najlepsze stanowisko, znaleźć swoje pole doskonałości. Zjawiają się Seymour Kirkup, Alexander Barker, są też Włosi: Vincenzo Ciampolini, Giuseppe Salvadori, Adolfo Mancini i przede wszystkim Stefano Bardini.

Pod koniec XIX wieku kolekcje dzieł sztuki stają się czymś na kształt przybytków wiary. Często jedyny kontakt z religią następuje przez styczność z obrazem. To romantyczne podejście do piękna było całkowicie obce Warburgowi, ale i on, pozbawiony złudzeń, korzystał z dobrodziejstw nieograniczonego handlu sztuką, świadomy bezwzględnych praw, jakie obowiązują w tym świecie. W erze rodzącego się nacjonalizmu zdobycie miejsca w domenie sztuki było bronią w walce o kulturowy prestiż. Liczyły się nie tylko rzeźby czy obrazy, ale także dawne książki, bogato zdobione manuskrypty i rzadkie pierwsze druki. Na tym obszarze kupieckiej aktywności ważną postacią okazał się Leo S. Olschki, który w 1897 roku przeniósł się do Florencji. Jego klientami zostali Charles Eliot Norton i John Pierpont Morgan. Olschki pomagał też D’Annunzio, gdy ten popadł w kłopoty finansowe. Warburg był częstym gościem Olschkiego.

Na przełomie wieków we Florencji pojawiają się dwie kolejne ważne figury, łączące jeszcze lepiej niż Olschki sprawność handlową z wiedzą i pasją pisarską: Herbert P. Horne i Bernard Berenson. O Hornie myślimy na ogół przy okazji pierwszych poważnych prac o Botticellim albo w związku z walką o zachowanie dawnego oblicza Florencji, ale z prowadzonej przez niego korespondencji wynika, że doskonale znał się na handlu sztuką i umiał sporo zarobić. Kiedyś kupił dzieło Pietro Lorenzettiego za 40 funtów. Sprzedawał obrazy Pierpontowi Morganowi i jego najgroźniejszemu konkurentowi Wilhelmowi Bode, za którym stała potęga Berlina. Od Horne’a kupował też Roger Fry, redaktor „Burlington Magazine”, a później kustosz działu malarstwa Metropolitan Museum w Nowym Jorku. Horne przyjaźnił się także z Charlesem Loeserem, jednym z „odkrywców” Cézanne’a. Był, co Warburg cenił szczególnie, typem historyka, który miał szacunek dla nauki i akademickich dociekań. Potrafił pracować na źródłach. To na podstawie studiów w archiwach dowiódł, że słynne dzieło Uccella przedstawia bitwę pod San Romano, w której Florentyńczycy pokonali Sienę w 1432 roku. Jak zauważa Roeck, Horne za każdym razem, gdy trzeba było rozstrzygnąć wątpliwość, zadawał pytanie: „Co wiemy naprawdę?” i odrzucał pełne artystycznej werwy i poetyckich metafor opisy Ruskina czy Patera.

Bernard Berenson był jego przeciwieństwem. Po spotkaniu u Horne’a w maju 1898 roku Warburg pisał o Berensonie: „Niebieskie, zimne spojrzenie, natrętna osobowość, snob, dla którego źródła są niczym”. Berenson był uosobieniem nowoczesnego znawcy. Miał dwadzieścia pięć lat, a pełne entuzjazmu damy pisały, że wie wszystko o wszystkich obrazach, jakie kiedykolwiek zostały namalowane. Był synem litewskich Żydów. Otrzymał wykształcenie w Ameryce i przez całe życie związany był z Uniwersytetem Harvarda. Na studiach należał do kręgu Charlesa Eliota Nortona. Jako młodzieniec dołączył do legendarnego klubu O.K., gromadzącego wpływowych Amerykanów. Poznał Isabellę Stewart Gardner, „tę bostońską gwiazdę epoki przedfilmowej”, Panią Jack, jak nazywali ją przyjaciele. Wszystko, co ważne w Europie, także we Florencji, musiało być przez nią zauważone. Berenson został jej wysłannikiem, jej okiem i uchem, wrażliwym na piękno. Dużo podróżował, poznał Waltera Patera, spotkał się z Oscarem Wildem. W 1885 roku przyjął chrzest. Osobą, która miała wpływ na jego życie duchowe, był podobno opat z Monte Oliveto, co traktuję jako jeszcze jedno potwierdzenie niezwykłości tego miejsca, do którego tak chętnie wędruję. W zbliżeniu do Kościoła nie bez znaczenia była też lektura Waltera Patera, szczególnie jego Mariusza Epikurejczyka. Jakiś czas temu czytałem w „Literaturze na Świecie” przekład jednego z rozdziałów tej książki.

W 1886 roku Berenson został współpracownikiem „Harvard Monthly” z reputacją geniusza o niezwykłym kulturowym zapleczu. Można sobie łatwo wyobrazić, z jakim entuzjazmem Gardner przyjmowała działania Berensona, raz po raz zapełniającego jej dom – Fenway Court – nowymi obrazami. Bez wahania zapłaciła 17000 dolarów, ponad milion według dzisiejszego przelicznika, za Tragedię Lukrecji Botticellego. Przy zakupach dla możnej protektorki Berenson korzystał z pomocy mieszkającego w okolicach Sieny Icilio Joniego. Widać nic sobie nie robił z jego złej sławy. Joni uchodził za osobę „fabrykującą antyki”, ale nic nie wskazuje na to, aby dotyczyło to jego kontaktów z Berensonem.

Berenson specjalizował się w trudnej sztuce atrybucji. Przyglądał się wyjątkowo uważnie tym fragmentom obrazu, które mogły być, i zapewne były, malowane bez większego zastanowienia, zgodnie z pewnym powtarzającym się schematem (na przykład uszy). Czasami wyroki ferowane przez Berensona narażały go na nieprzyjemności. I tak lord Wemyss wyrzucił go ze swojego zamku w Szkocji, gdy podważył autentyczność znajdującego się tam dzieła Leonarda. Aby Warburg nie ukrywał, że obce mu są metody Berensona, że daleki jest od uznania jego sposobu istnienia w świecie. Wolał innego z kolekcjonerów – „Bismarcka”, Wilhelma Bode. I to jego zawiadamiał o wszystkim, co ważne na rynku florenckim. Gdy zmarła Rosa Piatti, posiadaczka wielu cennych obiektów, napisał do Bode, podając jej adres i spis rzeczy, których nie można i nie warto pominąć. List zakończył zdaniem: „Mam nadzieję, że Pański agent jest już w drodze”.

Warburg nie interesował się przesadnie zagadnieniami atrybucji. Bliskie mu było raczej historyczne podejście do dzieła sztuki z wykorzystaniem wszystkiego, co niosła współczesna nauka. Nie mógł zgodzić się z poglądami Berensona, że „dzieło sztuki należy studiować niezależnie od źródeł, tak jak to czynimy z okazami fauny i flory”. Ale i tak musiał przyznać, że wpływ Berensona na rozwój współczesnej historii sztuki jest niepodważalny. Podobnie jak jego odkrycia, a przede wszystkim pamięć o malarzach dotychczas nieobecnych w kulturowej świadomości, jak Lotto czy Sassetta. Bez ustaleń Berensona uczeni o odmiennym temperamencie i metodzie pracy, także sam Warburg, nie mogliby kontynuować swoich dociekań.

Po raz pierwszy czytałem o Berensonie w Pamięci Włoch Wojciecha Karpińskiego. Pamiętam, że ten szkic, który zaczyna się od Perugina we Florencji, a kończy w I Tatti, nosi tytuł Szkoła spojrzenia. Można go traktować jako wstęp do biografii wyjątkowego znawcy malarstwa renesansowego, ale jest także, jeśli nie przede wszystkim, pochwałą rozumnego spojrzenia, podpowiedzią, jakich w tej trudnej sztuce dobrać sobie przewodników.

„Pewne dzieła – pisze Karpiński – pozwalają nam dostrzec nie tylko ich własną wartość i sens, lecz również rzucają światło na istotę przeżycia estetycznego, na szerokie obszary sztuki, są szczególnie bliskie naszej wrażliwości, przez co każą zastanowić się nad działaniem tej wrażliwości. Szkoła spojrzenia – teoria związana z doświadczeniem, służąca doświadczeniu; umiejętność twórczego i wiernego czytania w dziełach innych ludzi, innych czasów i okolic”.

I zaraz po tych rozważaniach pojawia się fragment, który powtarzam sobie przed każdą moją podróżą do Włoch.

„Pobyt we Włoszech wymaga delikatnego wyważenia między ignorancją a pedanterią, między nieuwagą i spekulacją. Korzystamy z przewodników (dosłownie i w przenośni), z cudzych odczuć, przemyśleń, zestawień, z erudycji i wyobraźni, byle tylko nie przesłoniły dzieła, nie zdominowały naszej wrażliwości”.


  1. Mowa o powieści Thomasa Manna Józef i jego bracia (1933-1943).
  2. Mowa o książce Wojciecha Karpińskiego Pamięć Włoch (2008).

fleuron niezła sztuka pipsztok

Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka

» Marek Zagańczyk

Marek Zagańczyk - ur. 1967. Wieloletni zastępca redaktora naczelnego „Zeszytów Literackich”. Kurator archiwum i spuścizny Pawła Hertza. Edytor jego dzieł zebranych. Prezes wydawnictwa Próby. Autor tomów szkiców „Krajobrazy i portrety” (słowo/obraz terytoria, 1999), „Droga do Sieny” (Zeszyty Literackie, 2005), „Cyprysy i topole” (Zeszyty Literackie, 2012), „Berlińskie widoki” (Austeria, 2019).


Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »



Dodaj komentarz