O czym chcesz poczytać?
  • Słowa kluczowe

  • Tematyka

  • Rodzaj

  • Artysta

Ilustrator. Przygody ojca Koziołka Matołka tylko dla dorosłych



Przekaż nam 1.5%. Wesprzyj naszą edukacyjną misję »

Sukces ma wielu ojców, Matołek ma ich trzech. Poczyna się w kawiarni. Nie ma jeszcze kształtu, imienia, jest pragnienie. Jan Gebethner z Marianem Walentynowiczem przy stoliku kawiarni Lourse’a w Hotelu Europejskim dochodzą do wniosku, że trzeba wydać w Polsce historię obrazkową. Późniejsze wydarzenia wskazują, że musi to być wiosna lub jesień 1932 roku.

Koziołek Matołek, szkic, ilustracja, sztuka polska, ilustracja polska, niezła sztuka

Szkic do Koziołka Matołka, dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak

Mija wtedy ponad sto lat od obrazkowych historyjek Szwajcara Rodolphe’a Töpffera: pragnął być malarzem jak ojciec, ale choroba oczu spowodowała, że zajął się litografią. Jego obrazki miały edukować, bo „ludzi umiejących oglądać jest więcej niż umiejących czytać, obrazki zwracają się zwłaszcza do dzieci i do pospólstwa, a więc do dwóch warstw publiczności, które najłatwiej się deprawują i których zbudowanie jest najbardziej pożądane”.

Pierwszy w niepodległej Polsce komiks, właśnie „budujący”, rysuje przyjaciel Marysia, Kamil Mackiewicz. W lutym 1919 roku na ostatniej stronie lwowskiego tygodnika „Szczutek” ukazuje się Ogniem i mieczem, czyli Przygody szalonego Grzesia – powieść współczesna.

Mackiewicz, szaławiła, gawędziarz, kawalarz, genialny ilustrator, pracujący kilka lat w Nowym Jorku, wraca do niepodległej ojczyzny i natychmiast dostaje dziesiątki zleceń z wydawnictw książkowych i gazet: ilustruje między innymi pierwsze wydanie Alicji w krainie czarów dla Gebethnera i Wolffa. Wspólnie z Walentynowiczem rysują karykatury dla „Tygodnika Ilustrowanego”. Poza przyjaźnią i pracą łączy ich podobnie cyniczny humor, zamiłowanie do kieliszka, myślistwo i kresowy akcent. Przyjaźń kończy się tragicznie. Mackiewicz pod błazeńskim stylem bycia skrywa tajemnicę. W grudniu 1931 roku, powróciwszy

„w nocy do domu, pod wpływem depresji schwycił ze ściany dubeltówkę myśliwską i wpakował sobie cały ładunek śrutu w brzuch. Marian Walentynowicz, mieszkający w pobliżu, zaalarmowany telefonicznie, przybiegł natychmiast na ratunek. Niewiele już można było biedakowi pomóc. Po kilkunastu godzinach skonał w męczarniach” – napisze profesor Zygmunt Kamiński.

Jan Gebethner nie chce patriotycznej agitki, chce zarobić. Rok 1932 to wielki kryzys, bezrobocie, upadki firm, rok wcześniej z powodu bankructwa samobójstwo popełnia warszawski księgarz Jakub Mortkowicz, znajomy Gebethnera. Ale 1932 to też rok filmowej nagrody Oscara dla Walta Disneya za animowaną Myszkę Miki, na świat wybiegają z wielkim sukcesem pies Pluto i Kaczor Donald. Gebethner chce sprawdzić, czy i w Polsce to się może udać, na razie na papierze. Ma rysowników, ma tekściarzy, ma wszystko.

Duet Walentynowicz–Makuszyński zna się z pracy dla Gebethnera przy książkach Makuszyńskiego. No i zna się z kawiarni. Kornel nazywa Marysia „Walenty”, Maryś niezbyt lubi Kornela.

Walentynowicz w liście do Celiny Muszyńskiej, autorki pracy magisterskiej o Makuszyńskim:

„W życiu codziennym nie był on taki «ciepły» jak w swoich utworach. Był zawsze bardzo uprzejmy, miły, ale o kontakcie sentymentalnym trudno było mówić. Dużo ludzi wyraźnie nie lubił i nie krył się z tym. Makuszyński w gruncie rzeczy był leniwy, tj. nie lubił coś poprawiać lub się specjalnie wysilać. W kawiarni Europejskiej pod jednym z okien wychodzących na plac Saski były dwa stoliki, przy których codziennie siadywali ci sami goście, a między innymi i Kornel. Na jednym z nich pod szkłem leżała ładnie wykaligrafowana kartka z jego wierszykiem:

Odejdź Gościu najdroższy
Bo te oba stoły
zajmuje Ludwik Solski
Z swemi przyjacioły.

Tam siadywał, poza Kornelem i Solskim, [Ferdynand] Ossendowski, [Juliusz] German (wróg nr 1 Makuszyńskiego), jeden mecenas (nazwisko wyleciało mi z głowy, b. wzięty, pozostał za granicą), jeden pseudomecenas, niżej podpisany i częstym gościem był Adolf Dymsza, no i tolerowani (zapraszani) dorywczo pisarze, malarze lub mecenasi”.

Po schadzce w Hotelu Europejskim Gebethner z Walentynowiczem jadą do sanatorium w Otwocku, gdzie Makuszyński siedzi przez cukrzycę.
Od tego momentu nie ma jednej wersji, jak powstało słowo i jak ciałem capa się stało.

Marian Walentynowicz:

Marian Walentynowicz, Koziołek Matołek, ilustracja, sztuka polska, ilustracja polska, niezła sztuka

Marian Walentynowicz, dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak

„Przed przystąpieniem do pracy nad książeczką ilustrowaną szukaliśmy przy butelce wina bohatera. Koty i psy odpadały jako zbyt często używane. Ptaki były mało fotogeniczne, konie niezgrabne jako ludzie i za duże. Tak samo krowy. Po długich poszukiwaniach podsunąłem mu jedno słowo: «koziołek». Powiedział Kornel: «Koziołek Matołek, Pacanów». I w tej chwili powstała w jego głowie cała koncepcja. Na trzeci dzień przyniósł do wydawnictwa gotową książeczkę”.

Kornel Makuszyński w audycji radiowej dla dzieci 14 grudnia 1932 roku, z okazji pierwszego wydania Koziołka Matołka:

„– Któż to jest ten poczciwy koziołek? Jest to mój przyjaciel. Poznałem go bardzo dawno. Był niezwykle smutny i miał śliczną, małą bródkę. Kiedy mnie zobaczył, ukłonił się i tak do mnie powiada: «BE». W koziej mowie, którą ja doskonale rozumiem, znaczyło to: «Witam pana, panie Makuszyński. Kaj się miewa pan i pańska głucha ciotka?». Odpowiedziałem mu grzecznie: «ME». A to znaczy po koziemu: «Dziękuję ci, koziołku, miewam się doskonale, ale dlaczego ty jesteś smutny». Wtedy to on mi opowiedział o całem swojem życiu. Wszystko to, czego od niego się dowiedziałem, opisałem wierszami w tej właśnie książeczce, którą dostaniecie na Gwiazdkę. A jeden malarz, pan Walentynowicz, który jest nawet, przez cioteczną babkę, krewnym koziołka, ślicznie to wszystko namalował. Koziołek był smutny, ale te przygody, które mu się wydarzyły, są ogromnie śmieszne”.

Zygmunt Gebethner, syn Jana, na podstawie wspomnień ojca:

„– Maryś przychodził do firmy, omawiał możliwości wydawnicze, ale często się to kończyło biesiadowaniem w restauracji naprzeciwko wydawnictwa na Sienkiewicza, która się nazywała «Pod Wiechą». Po dobrze zakrapianej kolacji doszli do wniosku, że należy jakąś książkę wspólnie wydać. Powstał pomysł, że będzie to koziołek, o ile ja pamiętam, był to pomysł Walentynowicza. Ustalili, że następnego dnia pojadą do Makuszyńskiego. Odpowiedź Makuszyńskiego była: nie. Absolutnie się na to nie godzi. Walentynowicz przedstawił mu wtedy cały obraz tej książki, oparty na jego własnych przeżyciach w podróżach i wrodzonym poczuciu humoru. Po paru dniach Makuszyński zgodził się współpracować”.

Janina Gluzińska-Makuszyńska, żona Kornela:

„Kornel był w sanatorium w Otwocku, podleczał swoją cukrzycę. I tam odwiedzili go pewnego dnia Walentynowicz z Gebethnerem, namawiając do napisania pierwszego w Polsce komiksu dla dzieci, a gdy mąż wydawał się niezbyt przekonany, przypomnieli mu o zalewie «dziecięcej szmiry». Komiks wtedy w latach trzydziestych stawał się w Polsce modny, był już Pat i Patachon, Flip i Flap, Dodek i Lopek. Kornel był niezwykle wrażliwy na poziom języka książek dziecięcych i tych, które mogły łatwo z braku innej literatury dziecięcej wpaść w ręce. Zgodził się. Długo deliberowali nad bohaterem. Zwierzątko? Ale jakie? Pies? Kogut? Może koziołek? Koziołek Matołek – zawołał Kornel. To świetny pomysł”.

Czy spisał przygody Matołka w trzy dni, jak pamięta Walentynowicz? Raczej niemożliwe, ale i tak duże wrażenie robi na mnie mała liczba skreśleń w starannie napisanych w poprzek strony zwrotkach, przechowywanych w Muzeum Makuszyńskiego w Zakopanem. Zwykłe kartki w linie, jak w zeszycie szkolnym do pierwszej klasy z polskiego. A tam pierwszy tytuł: Szalone przygody Koziołka Matołka. Skreślony, autor zmienia go na 120 przygód Koziołka Matołka.

Wchodzi nawet w paradę Marysiowi, bo rysuje projekt pierwszej strony, między zwrotkami kreśli piórem portrety Matołka i jego rodziców. Poniżej w ośmiu zwrotkach kozia saga: ojciec – cap Wojciech Broda i żona Koziołkówna.

Mieli syna cud koźlątko
Co sam właził już na stołek
Beczał pięknie, był roztropny
A na imię miał Matołek.

Ambitni rodzice wysyłają go do kowala do Pacanowa, by wrócił podkuty, tak spełni ich oczekiwania, a jemu przybędzie chwały. Matołek przez sto siedemnaście lat wędruje po świecie, a dzieci mogą to zobaczyć i przeczytać o tym na dalszych stronach.

A jednak i tę część Makuszyński wyrzuca jak pierwszy tytuł. Ale „powieść drogi” pozostaje. Pacanów też, Matołek idzie się tam podkuć, jednak nie dla ambicji rodziców, tylko by inne kozy wiedziały, czy da się to przeżyć.

I rusza rollercoaster przygód, warunek konieczny dobrego filmu akcji. Zasada zawsze ta sama: bohater w przerażających kłopotach, a jednak szczęśliwe wyswobodzenie, znowu niespodziewane kłopoty, znowu nieoczekiwany ratunek – i tak na przemian do szczęśliwego końca.

Już na drugiej stronie bez żadnego powodu atakuje Matołka pies, koziołek ucieka na drzewo, ale spada tylną częścią ciała na kolce jeża, lekarz niedźwiedź na rany proponuje mu środek na przeczyszczenie, znowu ucieczka. Zakutego w kajdany za rabunek kapusty capa wynoszą przypadkiem rozbójnicy, kradnąc domek, w którym była jego cela. Matołka znajduje Baba Jędza, on ją bodzie, ta topi się w wodzie, a dzięki temu wolne są dzieci przeznaczone na pożarcie. Dziatwa klęka i dziękuje Bogu. Koziołek wychodzi bez szwanku ze zderzenia czołowego: rogi–samochód osobowy, wpada do środka auta. Ale musi wiać, bo mijani na poboczu ludzie mają ochotę na kozinę, chcą go oddać rzeźnikowi. Nie umie czytać, więc mimo ostrzeżenia na rogatkach wkracza do miasta, gdzie za noszenie brody ścina się głowy, co też i jego spotyka. Ściętą przez kata głowę przyszywa szewc, następnie bohater śpiewa na balu, okrutnie fałszując. Nieco zdegenerowana królewna Zofia wyzywa go od trąb jerychońskich i każe upiec na rożnie. Matołek znów ucieka, trafia do armaty na statku, marynarze wystrzeliwują go wprost na grzbiet wieloryba, a stamtąd ptak przenosi na Księżyc, gdzie już czeka kolejny amator koziny. Ratunek przychodzi od Pana Twardowskiego żyjącego w kosmicznej okolicy. Jedynie w przedwojennych wydaniach Matołek z Twardowskim ewidentnie raczą się alkoholem. Przez trzy lata leci na gwieździe, wpada do Wisły, wychodzi na brzeg w sam środek polowania, zostaje trafiony śrutem pod ogon, ucieka wprost w kły wilka. Nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się tęcza, którą koziołek przedostaje się do Chin.

To jedna z najpiękniejszych scen historii, z moich obserwacji wynika, że najlepiej zapamiętana przez czytelników. Ilu z nas w ilu sytuacjach oddałoby wszystko za taką tęczę, by uciec z beznadziei!

Z Chin Matołek ucieka do Bombaju przed obowiązkową nauką chińskiego, schowany w skrzyni na herbatę. Wymianę uprzejmości z Hindusami za pomocą zdań: „Sziwa Riwa! Ecze Pecze!” oraz „Aja koza hindu Teli!”, przerywa kompletnie pijany, szalony słoń. Matołek dochodzi z nietrzeźwym do porozumienia. Na jego grzbiecie przejeżdża do Afganistanu, gdzie akurat szczęśliwie ląduje polski samolot, który zabiera Koziołka do Warszawy, do Makuszyńskiego i Walentynowicza. Ma tyle tylko czasu, by opowiedzieć swoje przygody, i dalej pędzi z uporem maniaka szukać Pacanowa. Komiks kończy się zapowiedzią, że za rok czytelnik dowie z kolejnej książeczki, czy mu się to uda.

fleuron niezła sztuka pipsztok

Poziomy kolorowy dwudziestoczterostronicowy album z sześcioma obrazkami na każdej stronie to był hit. Do 1932 roku tak wydanej książeczki dla dzieci w Polsce nie było, jeśli wydano coś w kolorze, to z jednym obrazkiem na stronie, a nie kilkoma składającymi się na historię. A jeśli ukazywała się historia obrazkowa, to czarno-biała i tylko w gazecie.
Jerzy Szyłak, literaturoznawca, scenarzysta komiksowy:

„– Panowała opinia, że książka jest czymś lepszym od komiksu, który ukazywał się w zwykłej gazecie, był tani i na niższym poziomie. Wydając to w formie książki, od razu to nobilitowali. To już nie jest gazetowa popierdółka, tylko dzieło skończone. A jeszcze Koziołka Matołka można było kupić wyłącznie w księgarniach, a nie w zwykłych kioskach. Matołek wyprzedza nawet pierwszą kolorową gazetkę dla dzieci «Moja Gazetka», która trafia do kiosków dopiero w marcu 1933 roku jako dodatek do bulwarówki «Dzień Dobry»”.

„Jest to zadziwiający swą barwnością film” – reklamuje książkę wileńskie „Słowo”, podobnie „Wiadomości Księgarskie”. I tak to jest narysowane. W pierwszym wydaniu niektóre kadry z rysunkiem mają wspólne tło, od sąsiada dzieli je tylko cienka pionowa linia, jakbyśmy na poziomych paskach oglądali kawałek taśmy filmowej.

Reżyser Janusz Majewski jako dziesięcioletni chłopiec we Lwowie, w czasie wojny, potnie te paski i sklei. Swój pierwszy film Przygody Koziołka Matołka, wykonany z kuzynem, będzie wyświetlał w kinie domowym za pomocą projektora z pudełka do butów i soczewki od latarki.

Walentynowicz do postaci i drugich planów używa kredek. Stosuje podstawową zasadę komiksu: zbliżenia, a więc wszystko, co ważne, przysuwa w kadrze do oka widza. W pierwszym wydaniu Koziołek Matołek jest jak narysowany ręką dziecka, z nieśmiałą, zafrasowaną twarzą na cienkich nóżkach. Ma się ochotę go przytulić, a już na pewno ostrzec albo wyciągnąć z rysunku, by uchronić przed psem, katem czy Babą Jędzą. Melancholijna postać mężnieje w następnych wydaniach, nabiera sprytu. Walentynowicz w kolejnych częściach zamienia kredki na farby i tusz, całość staje się wtedy bardziej płynna, dopracowana. Przypomina styl czystej linii stosowany później przez Hergégo w kolorowej wersji Tintina: gruba obwiednia, na przykład w konturach postaci, wypełniona gładko kolorami bez śladu cieniowania, bez rozmazywania obrazu.

Koziołek Matołek, ilustracja, sztuka polska, ilustracja polska, niezła sztuka

Koziołek Matołek, dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak

Adam Rusek, historyk komiksu:

„– W gruncie rzeczy Koziołka Matołka można czytać bez rysunków i się pojmie, o co tam chodzi. Ale kto by to chciał czytać bez rysunków? Te rysunki stanowiły magnes, który decydował o powodzeniu Kozła Matoła.
Czterdzieści lat później Papcio Chmiel, autor Tytusa, Romka i A’Tomka, gdy zobaczy w gazecie «Świat Młodych» komiks Jonka, Jonek i Kleks Szarloty Pawel, nazwie ją «Walentynowiczem w spódnicy». «To miał być komplement, ale zrobiło mi się wtedy trochę smutno, ponieważ nie lubiłam rysunków Walentynowicza, bo to kiczem i Disneyem zalatywało» – powie «Polityce» Pawel.

Adam Rusek:

„– Komplement? Szarlota Pawel nie rysowała rewelacyjnych komiksów, nie oszukujmy się. Papcio Chmiel nie cenił Walentynowicza, powiedział mi kiedyś, że Szarlota go naśladuje, bo rysuje tak charakterystycznie stopę, że pięta odstaje. Ja uważam Walentynowicza za artystę. Ale często, kiedy chciał szybko zarobić, stawał się rzemieślnikiem. Na pewno w Koziołku Matołku widać inspiracje Disneyem, lecz nie kopiowanie. Zwierzę jako główny bohater, rękawiczki i buty jak u Myszki Miki. Disney podobał się dzieciom, to zdecydowali: tak robimy. To był interes. Walentynowicz rysował doskonale w różnych stylach, mógł skopiować Disneya, ale nie zrobił tego, Matołek to jego własna kreska”.

Jerzy Szyłak, literaturoznawca:

„– To nie słowo tu kupiło czytelników, tylko jego obrazek.
Makuszyński pewnie by się z tym nie zgodził, jak nie zgadzał się od razu, by słowo podporządkowywać obrazkowi”.


Fragment pochodzi z książki:

Marek Górlikowski

Ilustrator. Przygody ojca Koziołka Matołka tylko dla dorosłych »

Wydawnictwo Znak
Kraków 2025



Portal NiezlaSztuka.net prowadzony jest przez Fundację Promocji Sztuki „Niezła Sztuka”. Publikacje finansowane są głównie dzięki darowiznom Czytelników. Dlatego Twoja pomoc jest bardzo ważna. Jeśli chcesz wesprzeć nas w tworzeniu tego miejsca w polskim internecie na temat sztuki, będziemy Ci bardzo wdzięczni.

Wesprzyj »