Do Paryża Niemcy wkroczyli dokładnie 14 czerwca 1940 roku o świcie. Paryż się nie bronił jak Warszawa. I nie odniósł ran od bomb wroga, ale znalazł się pod okupacją hitlerowską, jak ogromna część Europy. Już w sierpniu Niemcy zaczęli metodyczną grabież sztuki, zaplanowaną i przygotowywaną od dawna.
Rok wcześniej, latem 1939 roku, Jacques Jaujard (1895–1967) – nowo mianowany dyrektor Luwru i szef wszystkich muzeów w przeczuciu niebezpieczeństwa zarządził powszechną ewakuację zbiorów. Miał w tym już doświadczenie, ponieważ zaledwie kilka lat wcześniej, podczas wojny domowej w Hiszpanii, pomagał w udanej ewakuacji zbiorów Prado do Szwajcarii.
25 sierpnia 1939 roku zamknął Luwr pod pozorem remontu. Przez trzy dni i noce setki ludzi, muzealnicy, studenci sztuki, pracownicy domu towarowego Magasins du Louvre oraz liczni wolontariusze pakowali wytypowane obrazy, rzeźby i inne obiekty. W sumie 4000 dzieł zostało spakowanych do drewnianych skrzyń i załadowanych na ciężarówki. Był to niewyobrażalny wysiłek – czasem jedna tylko rzeźba, jak np. Nike z Samotraki (symbol Luwru, w normalnych czasach witająca zwiedzających), wymagała kilku dni pracy, żeby ją bezpiecznie zsunąć ze schodów po specjalnej rampie i przy pomocy dźwigów umieścić na ciężarówce.
Zabytki rozwożono do zamków i pałaców rozrzuconych po całej Francji. Wszystkie obiekty starannie zabezpieczono; Mona Lisa przewożona była jak ciężko chora dama – starannie opatulona, w specjalnej skrzyni złożonej na noszach, pod opieką kustosza i w uszczelnionym samochodzie, żeby zachować stałą temperaturę.
Obraz dotarł do celu w dobrej formie, czego nie można powiedzieć o półżywym kustoszu, który w dusznym samochodzie mało co ducha nie wyzionął.
W podróży natrafiano na inne trudności, np. ogromny obraz Géricaulta Tratwa Meduzy, sterczał tak wysoko, że zaczepił o druty sieci tramwajowej w Wersalu i zerwał je, pozbawiając miasto prądu. Trzeba więc było do konwoju dodać ekipę techniczną, która naprawiałaby ewentualne szkody.
A kiedy wszystkie zabytki szczęśliwie dotarły na miejsce i ukryto je w repozytoriach, na trawie przed zamkami (już po przystąpieniu aliantów do wojny), kustosze pisali białą farbą MUSÉE DU LOUVRE, żeby piloci alianccy widzieli, że tutaj bomb zrzucać nie wolno. Ale o losach zbiorów Luwru podczas wojny opowiem osobno, tutaj chcę przypomnieć dzieje kolekcji prywatnych.
Jak Niemcy kradli
Do czasu Hitlera i Göringa największym wojennym rabusiem dzieł sztuki był Napoleon. Teraz role się odwróciły, a Niemcy głosili, że odbierają jedynie swoją własność. Reaktywowali w tym celu biuro ochrony dzieł sztuki, Kunstschutz, którego szefem (czyli zarazem szefem Jaujarda) został hrabia Franz von Wolff-Metternich, pruski arystokrata, lecz szczęśliwie zapalony frankofil i – jak pokazały dalsze wypadki – szczery obrońca sztuki, a nie grabieżca. Był to jedyny Niemiec, który wspierał wysiłki dyrektora Jaujarda, żeby to, co francuskie, pozostało we Francji.
Metternich wielokrotnie narażał się swoim zachłannym kolegom, ponieważ stał na stanowisku, że należy przestrzegać konwencji haskiej, której artykuł 46 zakazywał wywozu własności prywatnej z okupowanych krajów. I cały sztab Metternicha zachowywał się poprawnie – znali repozytoria w zamkach, lecz nie sięgnęli po ukryte skarby. Zirytowani nazistowscy złodzieje oskarżyli Metternicha, że działa na rzecz Francji i w 1942 roku zwolniono go ze stanowiska szefa Kunstschutzu.
Konwencję haską honorowało też dowództwo armii niemieckiej, a bez zgody Wehrmachtu teoretycznie nic Niemcy wywieźć nie mogli. Ale to nie Wehrmacht ocalił zbiory Luwru, dokonał tego głównie dyrektor Jaujard ze swoimi pracownikami przy wsparciu hrabiego von Metternicha.
Jednak dzieła sztuki we Francji to nie tylko zabytki zgromadzone w muzeach! Istniały jeszcze bogate zbiory prywatne – przecież Paryż był centrum sztuki, tu działali najwięksi marszandzi. Opętany manią posiadania wszystkich najlepszych obrazów świata Hitler powołał specjalną instytucję do grabieży własności prywatnej, w czym żaden Metternich nie zdołał mu przeszkodzić. Zorganizowano tzw. Siły Specjalne Rosenberga, w skrócie EER. Rosenberg, szef tej instytucji, to był złodziej nad złodziejami. We wrześniu 1940 roku Hitler upoważnił EER do przeszukiwania domów, bibliotek i archiwów na terenie okupowanych krajów Europy w celu znalezienia materiałów „cennych dla Niemiec”. Taka grabież dotknęła także nasz kraj.
W Paryżu na czele komórki EER stanął pułkownik Kurt von Behr, z którym w myśl zaleceń Hitlera gorliwie współpracował ambasador niemiecki we Francji, Otto Abetz. Ci dwaj prześcigali się w rabunku. Pierwszymi ich ofiarami stali się najważniejsi marszandzi żydowscy; ich piętnaście ogromnych kolekcji ambasador zgarnął do swojej siedziby. Następnie okradziono z kolekcji 218 bogatych Żydów, pozbawionych wszelkich praw z racji pochodzenia. Grabiono mieszkania i skrytki bankowe, splądrowano 38 000 mieszkań Żydów wysłanych do obozów, a do sierpnia 1944 roku, czyli daty wkroczenia do Paryża aliantów, złupiono w sumie 71 619 mieszkań obywateli francuskich.
Skradzione obrazy najpierw deponowano w ambasadzie, ale że łupów przybywało, Niemcy zwrócili się do władz francuskich – bo przecież wszystko robili w majestacie uchwalonego przez nazistów prawa, o przyznanie odpowiedniego magazynu na obrazy. Dyrektor Jaujard, ówczesny szef muzealnictwa, i Metternich jako jego przełożony wyznaczyli na ten cel budynek Jeu de Paume, pod warunkiem że Francuzi będą dokonywać inwentaryzacji dzieł. Obaj mieli nadzieję, że dzięki tej lokalizacji dzieła pozostaną we Francji.
Dyrektorem tego monstrualnego wkrótce magazynu, w jaki zamieniono muzeum Jeu de Paume, został szef paryskiego oddziału EER – pułkownik von Behr. Zgodził się na obecność grupy francuskich urzędniczek, a także na francuskich pakowaczy, bo byli niezbędni. Wśród urzędniczek pozostała też na stanowisku Rose Valland jako strażniczka stałej kolekcji muzeum Jeu de Paume, dodajmy: kolekcji impresjonistów, którymi Hitler gardził. W nowej roli mademoiselle Rose miała się okazać skarbem.
Niezwykła córka kowala
Ten odcinek wojennej historii poświęcam głównie kobiecie, skromnie urodzonej córce kowala, która sama jedna wywiodła w pole cały sztab niemieckich oficerów z nadętym marszałkiem Göringiem na czele. Ale po kolei. Otóż była w Jeu de Paume kobieta, która przez cztery lata wojny nie robiła nic innego, jak tylko każdego dnia od nowa narażała życie dla obrazów. To wspomniana już wyżej francuska urzędniczka, Rose Valland.
Wszechstronnie wykształcona historyczka sztuki, wybitnie inteligentna i obdarzona fenomenalną pamięcią, do tego osoba niezwykle odważna. Skryta, małomówna, umiejąca zachować zimną krew w najtrudniejszych sytuacjach, dyskretna. Nigdy się nie zdradziła z tym, że zna niemiecki. A Niemcy? Oni ją właściwie lekceważyli; ta stara panna, już trochę po czterdziestce, nie budziła ich zainteresowania. Nie była ani piękna, ani elegancko ubrana, nosiła brzydkie okulary w drucianej oprawce; prawdziwa szara myszka. Tymczasem w rzeczywistości był to superszpieg, kobieta, która przechytrzyła ich wszystkich. Niemcy przez cztery lata wojny nigdy się nie domyślili, kim naprawdę jest mademoiselle Valland.
Strzegli tajemnicy swych działań, jak mogli, nikt bez zgody pułkownika von Behra nie miał prawa wejść do budynku, wszyscy podlegali kontroli, w razie potrzeby pułkownik powiększał personel tylko o Niemców – a nie wiedział, że jest ktoś, kto omijał wszystkie zabezpieczenia i na bieżąco przekazywał dane ludziom z Ruchu Oporu.
Wprawdzie w ciągu czterech lat wojny zdarzało się, że Rose irytowała von Behra wtykaniem nosa w papiery, które nie powinny jej obchodzić i aż cztery razy usiłował ją wyrzucić z pracy, ale tak sprytnie umiała się bronić, a i wśród Niemców umiała znaleźć chwilowych sprzymierzeńców, że za każdym razem przywracał ją do pracy.
W swoich powojennych wspomnieniach Le front de l’art napisała, że na początku bardzo się bała. Oprócz wiernej sekretarki, Jacqueline Bouchot-Saupique, oraz nielicznych francuskich strażników i pakowaczy była na co dzień otoczona tłumem umundurowanych Niemców. Czuła się jak w gnieździe żmij. Stopniowo jednak oswoiła się z tą sytuacją i opanowała lęk. Ryzykowała potwornie: przyłapana, w każdej chwili mogła stracić życie, mogła zostać wysłana do obozu koncentracyjnego czy do więzienia na tortury – ale wytrwała do końca.
Od 1 listopada 1940 roku pod budynek Jeu de Paume podjeżdżały nieustannie ciężarówki załadowane obrazami. Gromady niemieckich żołnierzy zatrudniono przy ich wyładunku. Skala rabunku była niewyobrażalna.
Rose Valland rejestrowała napływające obrazy. Początkowo starała się wszystko zapamiętać, potem zrozumiała, że musi zapisywać. Żołnierze wciąż wnosili nowe skrzynie, rozładowywali je i przed oczami mademoiselle Rose, a jej tylko migały nazwiska Vermeera, Tycjana, Rembrandta, Teniersa, Bouchera… I tak bez końca. Wspaniałe kolekcje prywatne żydowskich bogaczy. Niemiecki sztab historyków sztuki i urzędników zatrudnionych w muzeum pracował nieraz po szesnaście godzin na dobę, a i tak nie nadążali z rejestrowaniem obrazów.
Niemcy kochają papiery i dokumentację, a Rose wszystkie te ich dane kopiowała. Przepisywała kartki katalogowe, zawartość ksiąg wysyłkowych, wygrzebywała z kosza na śmieci kopie maszynopisów na bibułce i odcyfrowywała je. Notowała nie tylko tytuł i autora każdego obrazu – to jej było wolno, na tym polegała jej praca – lecz uzupełniała dane o nazwisko tego, komu obraz skradziono, a także o nazwisko niemieckiego agenta odpowiedzialnego za przerzut określonych obrazów i nazwisko prowadzącego transport. Znała zawartość każdej skrzyni, jej oznakowanie, numer i termin konwoju samochodowego, numer lokomotywy i pociągu, numery wagonów i wreszcie adres docelowy łupów na terenie Niemiec lub Austrii, czyli niemieckich repozytoriów. Spisała też paryskie adresy wszystkich ważnych magazynów z kradzionymi rzeczami i adresy domowe grabieżców, bo wielu Niemców kradło obrazy i cenne przedmioty na własną rękę. Dzięki jej spisom Amerykanie po wkroczeniu do Paryża znaleźli np. aż dziewięć składnic z dziełami sztuki w samym Paryżu, a dziesiątą – w pociągu odstawionym na bocznicę pod mostem.
Oprócz papierów Niemcy gromadzili chętnie też dokumentację fotograficzną. Panna Valland wynosiła po kryjomu do domu na noc negatywy, znajomy robił dla niej odbitki, rano negatywy wracały na swoje miejsce na półkę w muzeum.
Była w kontakcie z dyrektorem Jaujardem, który urządził na strychu Luwru kryjówkę, gdzie spotykali się ludzie z podziemia. Klucz chowano w specjalnej skrytce na dziedzińcu, a w rozmaitych schowkach w samym muzeum przechowywano podziemną prasę i książki.
Dane od pani Valland, zwłaszcza o terminie i trasie konwoju, dyrektor przekazywał, komu trzeba, i niemieckie transporty co jakiś czas napotykały na niespodziewane trudności, np. dziwnie psuły się im ciężarówki, a także lokomotywy wymagały naprawy i dłuższego postoju. I pomyśleć, że za tym wszystkim kryła się niepozorna stara panna w drucianych okularach. Kim była wcześniej ta kobieta, która przyczyniła się do ocalenia ponad 60 000 dzieł sztuki?
Przyszła na świat w 1898 roku w małej miejscowości w środkowej Francji jako córka kowala. Była tak zdolna i pracowita, że ojciec zachęcał ją do nauki i mimo biedy skończyła studia wyższe w Lyonie. Ponieważ rodzina nie mogła jej pomagać, cały czas utrzymywała się sama z korepetycji i lekcji rysunków. Udało jej się też skończyć Akademię Sztuk Pięknych w Paryżu oraz historię sztuki w Szkole Luwru, a także archeologię. Marzyła o pracy w muzeum, ale uzyskanie stanowiska kustosza w Luwrze, kiedy się nie miało odpowiedniego pochodzenia czy poparcia, było czymś nieosiągalnym. W 1930 roku dopuszczono ją do pracy jedynie jako wolontariuszkę. Aż do 1941 roku nie miała w Luwrze etatu, nie dostawała pensji, dorabiała, rysując. Kiedy w 1939 roku trwała gorączkowa ewakuacja, dała się poznać jako ofiarna pracownica i wtedy zwrócił na nią uwagę nowy dyrektor, Jaujard. To on jej polecił pozostać na stanowisku strażnika zbiorów w Jeu de Paume.
Jego wysokość marszałek Hermann Göring
Niewątpliwie największym grabieżcą dzieł sztuki był Hitler, a jego pasja miłośnika malarstwa zdziałała wiele szkody, bo setki nazistów nieumiejących odróżnić Rembrandta od Delacroix zaczęło wodza naśladować i kradzież obrazów przybrała wielkie rozmiary. W zachłanności nie ustępował mu marszałek Hermann Göring, którego samoloty – bo był naczelnym dowódcą Luftwaffe – niosły zagładę ludziom i miastom, podczas gdy on rozkoszował się mistrzami pędzla zgromadzonymi w Jeu de Paume i napawał poczuciem własności. Miał nieograniczoną swobodę wyboru dzieł na własność. Że kradzione? Tylko przejęte, to znaczy, że nareszcie trafiły we właściwe ręce, czysto aryjskie. Więc – zabezpieczone.
Zaledwie zaczęły do Jeu de Paume zjeżdżać ciężarówki wyładowane skrzyniami z zarekwirowanymi kolekcjami marszandów, z tysiącami dzieł sztuki „uratowanymi przez Niemców”, jak głosiła ich propaganda, Göring pojawił się tam wraz ze swoją świtą. 3 listopada 1940 roku na jego przyjście wysłano podłogi dywanami, ustawiono wygodne kanapy i fotele, rozwieszono na ścianach gobeliny i obrazy, rozstawiono cenne rzeźby. I jeszcze szampan w lodzie czekał w dyskretnych zakamarkach.
Powitali go strażnicy z czerwoną opaską i swastyką na rękawach brązowych koszul oraz eleganccy oficerowie w lśniących wysokich butach, prężący się na baczność przed swoim królem. A Jego Wysokość, Jaśnie Pan Marszałek, gruby i niezgrabny, zawsze wystrojony jak na jakieś przyjęcie, rozpromieniał się na widok prezentów, jakie sobie zaraz zafunduje.
Był potwornie próżny; nosił różne mundury, przeważnie szyte złotą nicią ze srebrną lamówką, a każdy kolejny miał więcej epoletów frędzli i medali niż poprzedni. Kiedy wypoczywał, wkładał obszerne kimono z czerwonego jedwabiu wykończone złotą lamówką. W podróży pociągiem kąpał się w wielkiej wannie z czerwonego marmuru, ale ponieważ nie znosił kołysania pociągu, bo woda się wylewała z wanny, na czas kąpieli marszałka zatrzymywano pociąg, nie zważając na zakłócenia w całym ruchu kolejowym.
Kiedy pojawił się po raz pierwszy w Jeu de Paume, przyszedł w cywilu; mademoiselle Rose zapamiętała go w brązowym długim płaszczu, filcowym kapeluszu, garniturze i do tego jaskrawym szaliku. Wizyta sprawiła mu taką przyjemność, że po dwóch dniach znowu się pojawił; w sumie odwiedzał Jeu de Paume aż dwadzieścia jeden razy. Zostawiał na miejscu swoich osobistych marszandów i ci, znając jego gust, wybierali mu odpowiednie dzieła, ułatwiając decyzję rabunku.
Marszałek nie gardził też pięknymi przedmiotami i klejnotami. Kiedy w marcu 1941 roku przyszedł po kolekcję Rothschilda, zgarnął od razu dwa najokazalsze klejnoty i wsunął je do kieszeni. Kiedy kradł skarby o większych rozmiarach i w większej ilości, kazał po prostu dołączyć jeden wagon więcej do swego prywatnego pociągu, wyposażonego w czerwoną marmurową wannę i z jedwabnym kimonem w pogotowiu. Czuł się królem i zachowywał jak król, a armia jego dworzan z zapałem mu usługiwała.
Przy wszystkich jego wizytach w muzeum była obecna Rose Valland. Zapamiętała każdy obraz zapisany na marszałka, skopiowała wszystkie zdjęcia, jakie mu Niemcy robili. Miała na przyszłość w ręku niezbite dowody przywłaszczenia cudzej własności, bo przecież żyła nadzieją, że wojna się kiedyś skończy i że ci złodzieje jej nie wygrają.
Gorące dni i pociąg nr 40044
I tak mijały lata. Najgorętsze dni w Jeu de Paume nadeszły tuż przed wkroczeniem do Paryża aliantów. W sierpniu 1944 roku Niemcy w popłochu szykowali ostatni transport obrazów. Mademoiselle Rose podsłuchała, że tym razem konwój ciężarówek nie będzie jechać aż do Niemiec, lecz tylko na stację kolejową na przedmieściach Paryża, a tam skrzynie zostaną przeładowane do wagonów i dalszą podróż do Niemiec i Austrii odbędą koleją. 2 sierpnia 1944 roku na stacji Aubervilliers właśnie plombowano pięć wagonów ze 148 skrzyniami pełnymi obrazów.
Panna Valland znała numer pociągu, lokomotywy i wagonów oraz zawartość każdej skrzyni, a także adres docelowy transportu. Przekazała kopię zlecenia przewozu i wszelkie dane, komu trzeba, z sugestią, by opóźnić odjazd w miarę możliwości tak, by alianci doszli pierwsi, bo byli już tuż tuż. Sugestię poparł dyrektor Jaujard.
Pociąg nr 40044 stanął na bocznicy. Jakoś długo musiał czekać, bo trwał załadunek innych czterdziestu sześciu wagonów z zagrabionymi meblami i sprzętem domowym wyszabrowanym w splądrowanych mieszkaniach podczas tak zwanej M-Aktion – wywożenia do zbombardowanych Niemiec wszystkiego, co się może im przydać.
Kiedy cały pociąg był już załadowany, 10 sierpnia 1000 francuskich kolejarzy ogłosiło strajk, podobnie jak pracownicy poczty, metra i policji. A Paryż szykował barykady.
Kiedy strajk się zakończył, pociąg nr 40044 ponownie skierowano na bocznicę, by dać pierwszeństwo uciekającym Niemcom z ich zrabowanym dobytkiem. Pojawiły się też trudności techniczne. W końcu, po trzech tygodniach postoju, pociąg ruszył. Ujechał jednak zaledwie kilkanaście kilometrów, a następnie utknął w Le Bourget: pięćdziesiąt jeden wagonów okazało się zbyt ciężkim ładunkiem dla lokomotywy i nastąpiła awaria. Naprawa pod okiem zirytowanych Niemców zajęła aż czterdzieści osiem godzin. Kiedy już mógłby ruszyć, partyzanci wykoleili dwie lokomotywy na ważnym węźle kolejowym i tory zostały zablokowane. Pociąg stał uwięziony w Paryżu.
„Wagony ze 148 skrzyniami są nasze!” – zapisała Rose Valland. Wspólnymi siłami, Valland i kolejarze współpracujący z Ruchem Oporu wygrali z czasem – pociąg przejęli Francuzi. Na podstawie jej wspomnień i zeznań świadków reżyser John Frankenheimer w 1964 roku nakręcił pasjonujący film pt. Pociąg z Burtem Lancasterem w roli Paula Labiche’a z Ruchu Oporu.
Kolaborantka?!
Niemcy dopiero po wojnie dowiedzieli się, jak groźnego przeciwnika mieli w osobie starej panny w drucianych okularach. Ale i Francuzi tego nie wiedzieli. Ponieważ w ciągu czterech lat pracowała otoczona niemal samymi Niemcami i ponieważ w dniach wyzwolenia, jeszcze w trakcie walk, nie pozwoliła wywiesić flagi narodowej na Luwrze, bo – jak rozsądnie tłumaczyła – Niemcy są jeszcze w mieście, nie wolno narażać kolekcji! Nie dopuściła też, by podniecony zwycięstwem tłum wtargnął do magazynów Luwru, gdzie złożono kolekcję obiektów niewywiezionych z Paryża. Wszystko to wywołało ze strony rodaków podejrzenie, że ukrywa w piwnicach Niemców i okrzyknęli ją kolaborantką. Jakiś nadgorliwy żołnierz patriota przystawił jej nawet karabin do pleców.
To były gorące dni. W mieście barykady, w nocy z 24 na 25 sierpnia nad Sekwaną rozległ się świst pocisków artyleryjskich. Żołnierze niemieccy na dziedzińcu Luwru kryli się za pomnikami obłożonymi workami z piaskiem. Kiedy na ulicy de Rivoli pojawiły się czołgi generała Leclerca, okupanci się poddali. To wtedy właśnie rozentuzjazmowany tłum zaczął szturmować do drzwi i okien muzeum. Przerażona Rose Valland rozmawiała z oficerami generała, żeby tych ludzi powstrzymał. Udało się.
Na tropie łupów
I tak dla Francji wojna się skończyła. Już w listopadzie 1944 roku powołano specjalną komisję do spraw odzysku dzieł sztuki. Prezesem został kolekcjoner i szef francuskiego Ruchu Oporu, Albert Henraux, a Rose Valland – sekretarką. Ale to jej nie wystarczyło – Rose miała w sobie ducha bojowego; wstąpiła do wojska jako oficer od sztuk pięknych w stopniu kapitana i ruszyła w podróż na front w ślad za aliantami, tropiąc wszystkie niemieckie repozytoria, których adresy i zawartość najlepiej znała. Przekazała dane Jamesowi Rorimerowi, amerykańskiemu przedstawicielowi sekcji obrońców skarbów i cały czas z nim współdziałała. Dotarła do zrujnowanego Berlina, gdzie odnalazła liczne dzieła sztuki. Pozostała w Niemczech przez sześć lat, od 1945 do 1951 roku. Przesłuchiwała nazistowskich oficerów i marszandów w Procesie Norymberskim. Została ważnym świadkiem, ponieważ posiadała pełną dokumentację rabunku. Nawiasem mówiąc, trybunał ten potraktował rabusiów nad wyraz łagodnie, co oburzyło Rose Valland.
James Rorimer dzięki informacjom od Valland dotarł do jednego z największych repozytoriów Hitlera w Alpach Bawarskich, do zamku Neuschwanstein, który Ludwik II Bawarski (zwany Szalonym) wzniósł w XIX wieku. Tu Niemcy zgromadzili 20 000 obrazów wywiezionych z Francji. Zamek położony jest na skalnym wzgórzu, jak udało im się wjechać ciężarówkami tak wysoko? Trudno pojąć.
Neuschwanstein znajduje się w pobliżu granicy z Austrią, gdzie w kopalni soli w Altaussee alianci znaleźli inne ogromne repozytorium Hitlera: 6577 obrazów, 137 rzeźb, rysunki, gobeliny, meble… A wszystko przeznaczone dla Wielkiego Wodza. Teraz, kiedy je wywożono, alianci zawijali skarby w niemieckie kożuchy, żeby ich nie uszkodzić. Aż osiemdziesiąt ciężarówek wyjechało sprzed kopalni.
A kiedy amerykańscy i francuscy żołnierze na terenie posiadłości Hitlera, w tunelu w Berchtesgaden, znaleźli rękopis katalogu kolekcji Göringa, okazało się, jak obłowił się marszałek Rzeszy: znaleziono 1376 dzieł sztuki zakupionych lub zrabowanych w różnych krajach w latach 1931–1943. Bo już parę lat przed wojną skupywał różne skarby, wtedy głównie we Włoszech, skąd, korzystając z przyjaźni z Mussolinim, wywoził je wbrew prawu i bez cła. Jego marszandzi zaopatrywali go też w dzieła malarzy holenderskich – miał całą kolekcję tamtejszych mistrzów z XVII wieku zwanych „małymi”, lecz oddał ją w zamian za jednego Vermeera, bo o nim marzył. Tuż przed popełnieniem samobójstwa dowiedział się, że oddał arcydzieła za… falsyfikat. A taki znawca!
A Rose Valland? Całe dalsze życie brała udział w staraniach o odzyskanie zrabowanych skarbów. Wspomniana Komisja do spraw odzyskania dzieł sztuki działała do września 1949 roku. W 1952 roku Valland założyła instytucję zwaną Służbą ochrony zabytków sztuki, a zrobiła to na wypadek III wojny światowej. W 1961 roku wydała swoje wspomnienia zatytułowane Front de l’art. Przyczyniła się do ocalenia 60 000 obrazów. Liczbę dzieł wywiezionych z Francji, a ciągle jeszcze nieodnalezionych, oblicza się na około 10 000.
Rose Valland została uhonorowana wszystkimi najwyższymi odznaczeniami za bohaterską postawę podczas wojny: Legią Honorową, Medalem Oporu, amerykańskim Medalem Wolności, a nawet niemieckim Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi. Zmarła w wieku osiemdziesięciu dwóch lat, 18 września 1980 roku w Paryżu.
A może to Cię zainteresuje:
- O poczuciu humoru budowniczych w średniowieczu - 23 sierpnia 2022
- Jak znalazłam swój klucz do oglądania obrazów starych mistrzów - 22 sierpnia 2022
- Jacopo Pontormo. Oczarowanie - 1 kwietnia 2022
- Igor Mitoraj. Wspomnienie w rocznicę urodzin artysty - 25 marca 2022
- O grabieży i ratowaniu dzieł sztuki we Francji 1939–1946 - 13 marca 2022
- Antoni Rząsa. Artysta niezwykły - 25 lutego 2022
- Niziołki, łokietki, karlikowie. Mali, a zarazem wielcy bohaterowie sztuki - 4 lutego 2022
- O obrazie „Las meninas” i o małej infantce – wielkiej żartownisi - 28 stycznia 2022
- Spowici w błękit - 20 stycznia 2022
- Gbur i zaduma - 23 grudnia 2021
Fascynująca opowieść!