Jak to się stało, że zdecydowałaś się zostać artystką?
MARTA KUNIKOWSKA-MIKULSKA: Tak się po prostu wszystko potoczyło. Moja wychowawczyni w szkole podstawowej powiedziała rodzicom, że może powinnam zdawać do liceum plastycznego. Nie wiem na jakiej podstawie ona wtedy wpadła na taki pomysł. Lubiłam rysować, ale nie pamiętam żebym coś wtedy szczególnego tworzyła. W domu zawsze rysowałam, ale to głównie było kopiowanie – nic własnego. Pamiętam nawet, że nie kolorowałam malowanek tylko brałam papier śniadaniowy i kalkowałam. Nie wiem po co. Pod koniec szkoły podstawowej poszłam na kurs rysunku i malarstwa, który miał mnie przygotować do egzaminów do liceum plastycznego. A po ukończeniu liceum plastycznego naturalnym krokiem było zdawanie na Akademię Sztuk Pięknych. Nauczycielka malarstwa powiedziała moim rodzicom, że za pierwszym razem się nie dostanę, może za rok. Jednak dostałam się od razu. Zdałam na Wydział Grafiki i Malarstwa. Na 3. roku wybrałam Katedrę Grafiki Warsztatowej i zakochałam się w litografii.
Malarstwo było na drugim planie, ale chyba głównie dlatego, że nie byłam w stanie malować tego co chciałam. Technicznie nie byłam jeszcze na takim poziomie, żeby móc dokładnie zrealizować swoje pomysły. Nie interesowało mnie też akademickie malowanie martwych natur, ani modeli, którzy tam pozowali. Chciałam aranżować scenerie do swoich obrazów. Organizowałam sobie modelki poza czasem na akademii i właściwie na egzamin przynosiłam obrazy malowane w domu.
Pamiętam jak duży dyplomowy obraz malowałam w domu, w swoim małym pokoju, postawiony na taborecie i oparty o biurko, ani sztalugi, ani możliwości odejścia by objąć go wzrokiem. Denerwowało mnie też, że na wystawach zbiorowych było widać po obrazach z której pracowni jest dany student. Ja miałam własny pomysł na swoje prace. Najlepiej czułam się w Pracowni Litografii. Mogłam tam nieskrępowanie realizować swoje pomysły, a dodatkowo uzyskiwałam konkretną pomoc techniczną.
Litografia ujęła mnie tym, że była jedną z najbardziej bezpośrednich i malarskich technik graficznych. Jednak pomimo swojej malarskości trochę ograniczała.
Każdy kolor kładziony jest z osobnej, rysowanej czernią matrycy. Między zakończeniem rysunku, a drukiem mijają czasem dwa tygodnie przerwy na zatłuszczanie się kamienia litograficznego. To dla mnie długo. Litografia czarno biała tak, ale barwna już nie.
Nie mogłam tworzyć barwnej grafiki wszystko wcześniej planując, rysować czernią każdego koloru z osobna i czekać na efekt kilka tygodni. Ja nie potrafiłam i nie potrafię przeżywać na raty. Chcę poczuć proces tworzenia od początku do końca.
Twoje prace inspirowane są polskim folklorem. Na wielu z nich znajdują się postacie z pogańskich wierzeń. Jak polski folklor i wierzenia pogańskie stały się Twoją inspiracją?
M. K.-M.: Głównie prace dyplomowe były ściśle inspirowane postaciami z wierzeń ludowych. Dużo wtedy czytałam o Dziwożonach, Miawkach, Rusałkach, Zmorach, Południcach. Pomimo że zdarzało mi się narysować czarta, czy chochoła to jednak głównie interesowały mnie i inspirowały postaci kobiece. Jednak nie fascynował mnie ich ciekawy wygląd, ale charakter i historie, którym ulegały. Wszystkie te kobiety nie zaznały nigdy szczęścia na ziemi.
Wiecznie snujące się gdzieś po polach, wabiące mężczyzn, zadające im zagadki nie do rozwiązania, tańczące z nimi aż do utraty sił, w końcu łaskoczące ich na śmierć. Na początku kiedy się o nich czyta, to wydają się śmieszne, z wyglądu lub zachowania. Dopiero potem dostrzega się ich nieszczęście. Są tak spragnione szczęścia, miłości. Wydają się złośliwe, ale robi się ich żal, bo tak rozpaczliwie chcą by ktoś je pokochał. Jak wcześniej wspomniałam, wabią mężczyzn, ale każdy taniec z nimi, pocałunek kończy się tragicznie. W tym wszystkim właściwie nigdy nie osiągają szczęścia, jakiegoś spełnienia.
Na wystawie, którą miałam w Poleskim Ośrodku Sztuki w 2006 r., jeden z moich nauczycieli stwierdził, że widać że nie pogodziłam się jeszcze ze światem. Że widać to w przedstawianych przeze mnie postaciach, walczących ze swoim losem, złośliwych. Ja oczywiście odpowiedziałam, że to nieprawda, że przecież to Dziwożony, Mamuny, Południce…
On na to, że to nie chodzi o nie, że to ja jestem taka jak te postacie. Do tego prostego faktu sama doszłam dopiero po czasie. Długo malowałam właściwie samą siebie tytułując Południcą czy Dziwożoną…
Opowiedz mi o swojej pracy? Nad czym teraz pracujesz?
M. K.-M.: Długo stałam w jednym miejscu, bo potrafiłam jeden obraz malować od nowa kilka razy. Upierałam się że musi być idealny. Pomysły się gromadziły, a ja nie mogłam ich realizować, bo cały czas męczyłam dwa czy trzy obrazy od nowa. Jeden z moich profesorów ze studiów powiedział kiedyś, że kompromisy są dobre w życiu, a nie w malarstwie, że obrazy mają tak wyglądać jak my chcemy. Do tej pory się tego trzymam, ale już nie w taki sposób żeby mnie to hamowało.
Teraz po prostu maluje, staram się jak mogę, ale przyjęłam do wiadomości że nie zawsze jestem w stanie utrzymać się w tak dobrej formie w jakiej bym chciała. I nie chodzi tu o sprawność ręki, ale o stan ducha. Po prostu czasem tak jest, że obraz idzie dobrze, a czasami wydaje mi się nie do przebrnięcia, nie wychodzi i muszę to przeczekać. I mimo to maluje kolejne obrazy, robię kolejne projekty, idzie to do przodu. Ja sama się zmieniam i zmieniają się moje obrazy. Wcześniej tkwiłam w jednym miejscu chociaż kolejnych pomysłów było mnóstwo. Przeszłam już przez krzyczące, bliskie obłędu, złośliwe Południce i Dziwożony.
Po nich pojawiły się kobiety wśród pól grające na okarynie, kobieta w wianku z polnych kwiatów, kobieta odpoczywająca przy glinianych ptaszkach-gwizdkach.
Teraz maluje kolejne kobiety zamyślone, melancholijne. Prawie w każdym obrazie pojawia się okaryna w kształcie ptaszka.
Zainteresował mnie ten stary ludowy instrument-zabawka. Wydaje mi się taki magiczny i tyle może przekazywać. Może być dziecięcą zabawką, można na nim pięknie grać, pewnie Miawki mogły by grając na nim nawoływać mężczyzn, ma formę ptaka co tez można różnie interpretować. W moim obrazie Gniazdo pojawiają się takie właśnie gwizdki-ptaszki w gnieździe z włosów śpiącej kobiety. Pojawią się też w karmiku.
Jak powstaje pomysł na obraz?
M. K.-M.: Przeważnie nie mam konkretnych pomysłów na obrazy. Umawiam się z modelką na robienie zdjęć, biorę jakieś ubrania, kilka okaryn i idziemy na pole lub łąkę. Pomysły napływają w trakcie robienia zdjęć. Nawet jeśli wcześniej coś sobie wymyślę, to i tak najciekawsze pomysły powstają w trakcie pozowania. Po prostu co jakiś czas mam potrzebę stworzenia nowych projektów i one same jakoś wychodzą, coś się zbiera potrzebuje ujścia już w jakiejś nowej formie, nowym klimacie.
Marta Kunikowska-Mikulska urodziła się 23 lipca 1981 roku w Łodzi. W latach 2000-2005 studiowała na Akademii Sztuk Pięknych im.Władysława Strzemińskiego w Łodzi, na Wydziale Grafiki i Malarstwa. W 2005 roku obroniła dyplom w zakresie grafiki warsztatowej w Pracowni Technik Litograficznych pod kierunkiem prof. Witolda Warzywody.
Aneks do tej pracy powstał w Pracowni Malarstwa pod kierunkiem prof. Mariana Kępińskiego. Inspiracji do swoich prac dyplomowych, a także późniejszej twórczości Marta Kunikowska-Mikulska szuka w polskich podaniach i wierzeniach ludowych.
Zobacz galerię jej prac na naszym portalu »
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
Szanowni Państwo, Drodzy Internauci. Pani Marta Kunikowska-Mikulska jest wybitnie utalentowana i jest profesjonalistką w każdym calu. Jej arcydzieła uważam za jedne z największych i najważniejszych w polskiej i światowej sztuce współczesnej. Fantastyczne, doskonałe, genialne malarstwo warte najwyższych honorów i zaszczytów. Polecam.
Zgadzamy się w 100% 🙂