Matkę Whistlera zna każdy. Matkę Hammershøia tylko niewielka część tych, którym po drodze z nudnym malarstwem Duńczyka. Współcześni Hammershøiowi nazywali je wprost: nudnym. Ileż można oglądać ujęć światła pełzającego po mieszczańskich wnętrzach, światła załamującego się na aksamitnej sofce, promieni igrających z muślinową zasłoną, słońca poszatkowanego okiennymi szprosami?
Widoków wnętrz, które każdy Duńczyk z klasy średniej znał na pamięć. Znał, ponieważ też miał taką sofkę, taką bieliźniarkę i taki stół. Jednak twórcom pokolenia Hammershøia niezupełnie chodziło o ten konkretny, powtarzalny motyw. Za ich wysiłkami malarskimi stała chęć kontynuacji północnej tradycji eksperymentów świetlnych – tej, którą historia sztuki chce datować od Vermeera.
Jednak droga, którą Vermeer zaznaczył się w historii obrazów „o świetle” nie jest tak oczywista, jak bylibyśmy skłonni sądzić. O Holendrze na dwa wieki zapomniano – pamięć o nim żyła wyłącznie w sposobie traktowania światła, którym odznaczali się XVII- i XVIII-wieczni malarze rodzajowi Północy. Na szczęście przetrwał on w obrazach Pietera De Hoocha, Gerarda ter Borcha czy Gabriela Metsu.
Zatem to, co wówczas wydawało się szczytem biegłości malarskiej, było zaledwie zapowiedzią odkrycia czegoś znacznie większego. Vermeera dla szerszej publiczności odkrył Thoré-Bürger, na kilka lat przed narodzinami Hammershøia.
Holenderski malarz miał niejako szczęście – pośmiertnie natrafił na publiczność, która w jego obrazach mogła odnaleźć siebie – muzykujących, ważących perły, konwersujących. Kontemplacyjny charakter twórczości mógł się wreszcie podobać. Mógł – ponieważ mieszczańska duma Europy w połowie XIX w. dążyła do upragnionej stabilizacji. Odkrycie Holendra „na nowo” było czymś ponad już znane północne malarstwo rodzajowe. To zbyt często umoralniało poprzez szczerbaty uśmiech karczmarza. Zatem niezbędnym było takie, które mogło stanowić pochwałę powściągliwej emocjonalnie burżuazji. Vermeer po dwóch wiekach nieobecności wrócił na firmament sztuki, zaświecił jasnym blaskiem, lecz mimo to tempo narzucone przez rewolucję przemysłową szykowało zmiany. Dotkliwe. Skutki Wiosny Ludów, impresjonizm i jego następstwa.
Połowa XIX w. została naznaczona nie tylko pojawieniem się brakującego ogniwa w historii malarstwa, ale i śmiercią największego z filozofujących Duńczyków – Sørena Kierkegaarda. Przy pewnej dozie fantazji – można stwierdzić, że te dwa zdarzenia pomogły narodzić się Hammershøiowi jako artyście.
Kościsty Søren i neurotyczny Johannes. Mówiłem o pokoleniu Hammershøia, które można z powodzeniem nazwać pokoleniem duńskich malarzy światła. Przede wszystkim są to – obok wspomnianego już twórcy – Carl Vilhelm Holsøe i Peter Ilsted. Wspólnie studiowali Vermeera, wszyscy pod jego wpływem zajęli się eksplorowaniem malowniczości mieszczańskiego wnętrza.
Jednak o wpływie Holendra pisze się najczęściej w kontekście Hammershøia. Dlaczego? W jakiś niewytłumaczalny sposób to właśnie on posiadł porównywalną łatwość w oddawaniu światła, ascetycznym komponowaniu i nowoczesnym podejściu do materii malarskiej. To, co się dzieje od strony technicznej później zostało przechwycone przez Andrew Wyetha, Johna Simcocka, Granta Wooda, Alexa Colville’a czy całkiem współczesnego Victora Mana. U nich wszystkich skutkuje to podobnym wrażeniem – odessaną z powietrza przestrzenią paranoiczną.
Wracając do Duńczyków, ujęcia – w gruncie rzeczy o tym samym – Holsøe’a i Ilsteda mają zupełnie inny ładunek psychologiczny. Są bardziej błyszczące, skomponowane są w cieplejszych paletach, w których występuje bardzo jasne światło. U Hammershøia kanały czerni i bieli są odcięte, przez co kompozycje są zamglone, zawoskowane. Wyglądają na matowe.
Ze względu na swoją zimną, intencjonalnie zszarzałą paletę, zaczęto go porównywać z Jamesem McNeillem Whistlerem. Duńczykowi to porównanie schlebiało – Whistlera kochał. Przede wszystkim za oszczędnie wyrafinowane palety i za kubeł farby wylanej w twarz publiczności. Próbuje się z nim spotkać w Londynie, ale bezskutecznie.
Jako dwudziestodwulatek Vilhelm maluje portret własnej matki, które jest lustrzanym odbiciem słynnego portretu Whistlera. Nie jest pewne, czy młody Duńczyk widział Matkę Whistlera – obraz, początkowo odrzucony przez Salon Akademii; obraz, który czekała międzynarodowa sława. Intencjonalnie, czy też przypadkowo – są one swoimi odbiciami. Matka Whistlera jest malowana w bardzo manetowski sposób, którego tradycję jak kłaść farbę i oświetlać modela wywieść można od samego Velázqueza. U Hammershøia pędzel ma zdecydowanie inny ciężar. Farba jest wtarta, prawie niematerialna – dokładnie jak u Vermeera.
Dziękujemy Ci, że czytasz nasze artykuły. Właśnie z myślą o takich cudownych osobach jak Ty je tworzymy. Osobach, które lubią czytać i doceniają nasze publikacje. Wszystko, co widzisz na portalu jest dostępne bezpłatnie, a ponieważ wkładamy w to dużo serca i pracy, to również zajmuje nam to sporo czasu. Nie mamy na prowadzenie portalu grantu ani pomocy żadnej instytucji. Bez Waszych darowizn nie będziemy miały funduszy na publikacje. Dlatego Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne. Jeśli lubisz czytać niezłosztukowe artykuły – wesprzyj nas.
Dziękujemy Ci bardzo, Joanna i Dana, założycielki Fundacji Niezła sztuka
A może to Cię zainteresuje:
- Matka Whistlera, Matka Hammershøia - 9 lutego 2017